Advertisement
Menu
/ as.com

Jak upadł mecz w Miami?

La Liga przedwcześnie ogłosiła mecz, który nie odbędzie się na amerykańskiej ziemi. Zlekceważono gniew piłkarzy oraz stanowisko Realu Madryt, rządu i CONCACAF. Na łamach dziennika AS kulisy i chronologię wydarzeń opisał Ruby Arés. Przedstawiamy pełne tłumaczenie jego tekstu.

Foto: Jak upadł mecz w Miami?
Piłkarze Realu Madryt i Barcelony przed towarzyskim meczem w Miami w 2017 roku. (fot. Getty Images)

Nigdy nie wolno ogłaszać zwycięstwa przed czasem. A właśnie to zrobiła La Liga 8 października, gdy po czwartej próbie uznała, że 20 grudnia w Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy w historii La Ligi zostanie rozegrany mecz poza Hiszpanią. Tak zapewniał tego dnia w Miami jej prezes, Javier Tebas, i to wraz z oficjalnym komunikatem. Władze La Ligi i Relevent odważyły się ogłosić spotkanie, którego nie mieli dopiętego, lekceważąc innych uczestników świata futbolu: piłkarzy, CONCACAF, Real Madryt, rząd… Tak wyglądała chronologia amerykańskiej klapy.

Początek problemu
Pomysł, by przenieść mecz Villarreal – Barcelona, od urodzenia miał kłopoty. W sierpniu, w pośpiechu, trafił na posiedzenie zarządu Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej. Tym razem La Liga została w cieniu, pozostawiając dwa kluby i Relevent jako autorów projektu. Co więcej, Tebas – mimo że jest wiceprezesem – w ogóle nie pojawił się na spotkaniu, na którym RFEF dała zielone światło. To wtedy zapaliły się pierwsze kontrolki. Głosowano bez konsensusu z piłkarzami, których nikt nie poinformował. Większości obecnych to nie zmartwiło. Tylko dwie osoby zaprotestowały: David Aganzo, prezes Stowarzyszenia Hiszpańskich Piłkarzy (AFE), który z tego powodu wszedł w ostrą wymianę zdań z Rafaelem Louzánem, oraz Miguel Ángel Nadal, który sprzeciwił się po tym, jak zobaczył, że nikt nie przekazał informacji pozostałym klubom.

Stało się jasne, że „historyczna i niepowtarzalna szansa na umiędzynarodowienie hiszpańskiego futbolu” była realizowana bez aprobaty klubów ani piłkarzy. Potwierdzali to zresztą kolejni prezesi. „Nie braliśmy udziału w tej decyzji, podobnie jak inni” – mówił Jokin Aperribay z Realu Sociedad. Jeszcze dosadniejszy był Ángel Torres z Getafe: „To aberracja”.

Już na starcie pojawiły się dwa czynniki, które ostatecznie doprowadziły do upadku projektu. Po pierwsze – skarga Realu Madryt do Wyższej Rady Sportu. Po drugie – być może najbardziej niedoceniona – siła i jedność piłkarzy. Ci zwołali pilne spotkanie. Przepychano projekt, który naruszał układ zbiorowy, a im nie dawano żadnych wyjaśnień. „Jesteśmy zjednoczeni. Domagamy się szacunku i przejrzystości” – głosił komunikat AFE. To była pierwsza przestroga dla Tebasa, streszczająca się w „jeśli nas nie poinformujecie, nie gramy…”. Nie potraktowano jej poważnie – ani w La Lidze, ani w klubach. Jak pokazał Roig Negueroles, dyrektor generalny Villarrealu, w audycji El Larguero: „Nie czytałem komunikatu, ale przekazano mi, że większość kapitanów trzymała się z boku. To, że piłkarze nie chcą jechać, to twoje słowa”. Mylił się.

Piłkarze pokazali, że są silni i potrafią wiele zmienić. Mimo ostrzeżeń nikt ich nie słuchał. 6 października UEFA dała meczowi Miami zielone światło, choć – jak podkreślała – z zaciśniętymi zębami. Zrobiła to jednak podobnie jak La Liga i RFEF: nie wysłuchała kapitanów, mimo że prosili o to w liście. Gdy dwa dni później La Liga ogłosiła projekt oficjalnie, gniew piłkarzy stał się jeszcze bardziej widoczny. „Żądamy szacunku” – powtarzali. I to jedna wypowiedź oraz jedna nieobecność sprawiły, że eksplodowali. Wydarzyło się to tydzień później.

Gniew zawodników
W poniedziałek 13 października Javier Tebas nie docenił determinacji ani wściekłości piłkarzy, gdy zapytano go o ich stanowisko – że nie pojadą do Miami, jeśli nie zostaną poinformowani: „Nie jestem wcale pewien, czy AFE chce to zablokować”. Jak ustalił AS, to zdanie mocno rozsierdziło kapitanów, którzy dzień wcześniej usłyszeli od prezesa La Ligi odmowę – z powodu „kolizji w kalendarzu” – przyjazdu we wtorek 14 października do siedziby związku, by wszystko wyjaśnić przy udziale Villarrealu i Barcelony. Część kapitanów do ostatniej chwili rozważała lot do Madrytu. Zdenerwowało ich to, że jeden klub oświadczył, iż nie dostał zaproszenia, a drugi zmienił front, gdy dowiedział się, że Tebas nie przyjdzie. Owszem, La Liga zaproponowała inne terminy – na środę, czwartek i piątek – ale te również nie spodobały się piłkarzom: wtedy albo grali w Europie, albo przygotowywali się do weekendowej kolejki. Kapitanowie chcieli usiąść do stołu i czuli się lekceważeni.

Wtedy piłkarze podjęli decyzję, która uruchomiła lawinę uderzającą w La Ligę. „Niepewność w Hiszpanii”, na którą powołał się Relevent, odwołując mecz w Miami, narodziła się właśnie w dniu tego bojkotu. 14 października kapitanowie zapowiedzieli kroki: 15 sekund przerwy na początku meczów kolejnej kolejki. Symboliczny gest, pokaz siły, w którą wątpili Tebas i Negueroles. W czwartek La Liga dowiedziała się o inicjatywie i wybuchł pożar. Władze La Ligi wysłały do AFE serię pism z prośbą o zaniechanie protestu. Działacze kontaktowali się też bezpośrednio z niektórymi kapitanami – bez skutku. Protest się odbył, ale został ocenzurowany. To tylko dolało oliwy do ognia. Podobnie jak poniedziałkowy list z informacją, że rozważane jest podjęcie kroków prawnych przeciwko piłkarzom.

W ostatnich dniach siedziba La Ligi była jak beczka prochu. Próbowano przekonać piłkarzy, by zasiedli do rozmów i dostali wszystkie potrzebne informacje – o ile nie obejmowała ich klauzula poufności. Kapitanowie, którzy czuli się pomijani, a część z nich była po prostu przeciwna projektowi, zażądali wstrzymania sprzedaży biletów, by zacząć negocjacje. La Liga uznała to w piśmie do AFE za „złą wiarę”. Gdy przeciąganie liny na linii La Liga i piłkarze obiegało świat, otworzyły się jeszcze dwa fronty.

Presja Realu Madryt i gniew CONCACAF
W środę 21 października na mecz w Miami spadło siedem plag. Coraz głośniejszy stawał się sprzeciw CONCACAF i federacji USA, które musiały wyrazić zgodę, a tymczasem – podobnie jak piłkarze – zastały już „oficjalny” mecz, jakby ich głos nic nie znaczył. CONCACAF podniosła poprzeczkę, zapowiadając, że to ona wyznaczy sędziego, i zmusiła federację do włączenia się w spór oraz poproszenia FIFA o rozstrzygnięcie. A kiedy w Ameryce Północnej wrzało, Real Madryt i dwóch jego zawodników wywołali kolejny wstrząs, który ostatecznie przestraszył Relevent.

Protesty piłkarzy przybrały ostrzejszy ton. „Nieprzestrzeganie regulaminu to wypaczanie rozgrywek. Może pan mówić o materiałach RMTV, co pan chce, ale nie może pan pomijać, że to, o czym przed chwilą wspomniałem, oznacza łamanie zasad. Na pana rozgrywkach zostanie skaza, jeśli ten mecz się odbędzie”, napisał w mediach społecznościowych Dani Carvajal. „Łatwo porównywać to do NBA czy NFL. W NBA gra się 82 mecze i play-offy na neutralnych parkietach nie zmieniają istoty rywalizacji. W NFL decyzje podejmują właściciele – głosują, a ostatnio nawet wydłużyli sezon, bo to im pasuje i wszyscy to przegłosowali. Tutaj jest odwrotnie: liga to wrzuca, bo tak sobie postanowiła. To wypacza rozgrywki i do tego nie jest zgodne z układem zbiorowym piłkarzy. Uważam, że to nie jest właściwe. Powinniśmy grać u siebie i na wyjeździe. Wiemy, że gra poza domem w lidze jest bardzo trudna – wystarczy wspomnieć nasze mecze z Realem Sociedad czy Getafe. Villarreal na wyjeździe to też ciężkie spotkanie – mogą wygrać, przegrać, różnie bywa, ale każdy powinien grać u siebie i na wyjeździe, chyba że zadziała siła wyższa, oby nie. W przeciwnym razie – gramy w domu i na wyjeździe”, powiedział na konferencji prasowej Thibaut Courtois. 

W tym samym czasie wyszło na jaw, że Real Madryt wysłał do Wyższej Rady Sportu drugą skargę. Klub był kategoryczny: Mecz w Miami trzeba zablokować, bo wypacza rozgrywki. CSD, która badała sprawę od ponad dwóch miesięcy, zapewniła dziś dziennik AS, że wkrótce wyda decyzję – brakował jej tylko raportu federacji w sprawie ewentualnego naruszenia przepisów. Nad projektem La Ligi unosiła się polityka. W centrali La Ligi dobrze też wiedziano, jakie zdanie ma rząd. „Jestem zwolenniczką tego, by rozgrywki krajowe toczyły się w Hiszpanii”, mówiła minister sportu, Pilar Alegría. Gdyby znaleziono choćby jeden punkt niezgodny z regulacjami, projekt upadłby.

Upadek meczu w Miami to suma zdarzeń z ostatnich dwóch miesięcy. Nałożyło się wiele elementów: sprzeczne wersje tego, czy kluby zarobią na wyjeździe, naciski polityczne, a przede wszystkim – siła i podmiotowość piłkarzy. Bez nich nie ma futbolu. La Liga ogłosiła coś, czego nie miała dopiętego, i na końcu musiała się obudzić z „amerykańskiego snu”. Choć niewielu kwestionuje, że z punktu widzenia wzrostu i przychodów hiszpańskiej piłki mogło to mieć sens.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!