Chcieć pamiętać
Niektórzy piją, żeby zapomnieć, ale czasami po prostu zapomina się samo, bo i nie za bardzo jest co zapamiętywać.

Thibaut Courtois. (fot. Getty Images)
Każdy mecz, niezależnie od drużyn biorących w nim udział, ma jakiś ciemniejszy lub jaśniejszy odcień, konkretną fakturę, własną dynamikę, stopień połysku, czy współczynnik szkodliwości dla zdrowia psychicznego. Nawet jeśli wyniki same w sobie są powtarzalne, nie da się przecież obejrzeć dwóch spotkań identycznych pod każdym względem. Różnice między meczami potrafią być jednak nieraz tak mało widoczne, że pod kątem odczuć i wzbudzanych wśród widzów emocji, raczej bez większego problemu bylibyśmy w stanie stwierdzić, które z nich, nawet pomimo korzystnego wyniku, można by było wrzucić do jednego wora z przyczepioną karteczką z napisem o treści „Do zapomnienia”.
Tak naprawdę w dzisiejszym futbolu topowe drużyny częściej niż rzadziej rozgrywają mecze właśnie do zapomnienia. Minęły czasy beztroskiego wyżywania się i regularnego wciskania 4-5 bramek drużynom ze środka i dołu tabeli. Jako że od zawsze łatwiej było się bronić niż atakować, logiczne jest, że nawet najwięksi nie byli w stanie rozwijać się w ofensywie równie szybko jak ci teoretycznie słabsi w sztuce neutralizowania. W ten oto sposób kluby takie, jak Real Madryt, bardzo często tydzień w tydzień rozgrywają spotkania, po których najważniejszą wiadomością jest wyłącznie możliwość dopisania sobie +3 w excelu. Najświeższym przykładem jest choćby miniona potyczka z Getafe. Najświeższym i tak naprawdę jednym z co najmniej kilku w tym sezonie.
Gdybyśmy zapytali sami siebie, czy do tej pory Real Xabiego rozegrał jakiś mecz będący w stanie zapaść na dłużej w pamięci, to do głowy przyszłoby nam tylko jedno spotkanie i to takie, które jak na złość sami wolelibyśmy zapomnieć. Problem w tym, że akurat podobne lanie w derbach zapomnieć będzie wyjątkowo trudno. Słowa te w żadnym razie nie mają na celu deprecjonowania projektu dowodzonego przez Alonso, ponieważ jak dotąd drużyna poza bardzo bolesnym, lecz wciąż pojedynczym wyjątkiem po prostu robi swoje. Dotychczasowy zestaw rywali w naturalny sposób nie sprzyjał zaś za bardzo temu, by cokolwiek miało nam się pozytywnie i trwale zapisać w pamięci.
Rozkład jazdy na ten tydzień zawiera jednak w sobie wszystko, by ten stan rzeczy móc zmienić. W konfrontacjach z Juventusem i zwłaszcza z Barceloną Królewscy mają świetną okazję ku temu, by poza solidną i przemyślaną, lecz wciąż rzemieślniczą robotą dać się zapamiętać z czegoś więcej. Czym innym jest chwalić działające rozwiązania w konfrontacjach ze środkiem i dołem La Ligi, a czym innym dostrzec, że wszystko funkcjonuje także, gdy naprzeciwko staje ktoś, kto faktycznie jest zdolny rywalizować z nami na równych warunkach. To dopiero w meczach z topem można tak naprawdę uzyskać atest jakości i zaświadczenie o oryginalności i ekskluzywności produktu. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, 2:0 z Juventusem czy Barceloną zawsze będzie zapamiętać w dłuższej perspektywie łatwiej, niż 2:0 z Espanyolem.
Starą Damę być może trudno dziś nazywać jedną z czołowych potęg w Europie, a jej blask z czasów ośmiu z rzędu mistrzostw Włoch w latach 2011-2020 nieco przygasł. Ostatnie lata w Champions League ciężko określić pasmem sukcesów, jeśli ostatni raz do ćwierćfinału rozgrywek udało się dotrzeć sześć sezonów temu. Z drugiej strony jest to bez cienia wątpliwości nasz najmocniejszy do tej pory rywal po Atlético i wciąż zespół, który nawet pomimo nieco chudszych lat nie pogrążył się w długotrwałym kryzysie z rozmachem choćby Manchesteru United, czy przez jakiś czas także swojego wielkiego rywala, Milanu.
Dlatego też z czystym sumieniem możemy śmiało mówić, że wieczorem dojdzie do jednego z europejskich klasyków między dwiema topowymi drużynami. Z Juventusem w bieżącym tysiącleciu ścieraliśmy się bowiem aż 13 razy, z czego w ponad połowie przypadków (7) były to konfrontacje w 1/4 finału Ligi Mistrzów lub wyżej. Pokolenie trzydziestolatków pewnie przez długi czas przeżywało nietrafionego karnego Figo w Turynie w rewanżowym półfinale sezonu 2002/03 (pierwsza kibicowska trauma autora tekstu). Szersze grono doskonale pamięta natomiast Moratę burzącego na Bernabéu wizję Klasyku w finale w sezonie 2014/15, wygrany finał w Cardiff oraz horror w Madrycie w 1/4, gdy po wygranej w Turynie 3:0 (przewrotka Cristiano!) w drugim meczu uciekliśmy spod topora po karnym podyktowanym w doliczonym czasie na Lucasie.
A skoro już grzebiemy w historii, to warto też wspomnieć, że to po finale w kampanii 1997/98 z Juve zdobyliśmy nasze pierwsze uszate trofeum po kapitalnej reformie rozgrywek. Jedynego gola w meczu strzelił wówczas Predrag Mijatović. Niektórzy do dziś twierdzą, że Czarnogórzec znajdował się wówczas na ewidentnym spalonym. Przypominać aż tak bardzo nie trzeba natomiast ostatniego starcia ze Starą Damą, gdyż doszło do niego wcale nie tak dawno, bo na samym początku lipca podczas Klubowych Mistrzostw Świata. W 1/8 finału Real pokonał Juve 1:0, a zwycięską bramkę strzelił Gonzalo.
Nie twierdzimy, że dzisiejsze spotkanie ma potencjał na to, by zapaść w pamięć w tym samym stopniu, co większość z wyżej opisanych meczów. Istnieje też przecież dość wyraźna różnica między meczami godnymi zapamiętania a meczami pamiętnymi. Dziś zadowolilibyśmy się tylko i aż tym, gdybyśmy za kilka miesięcy konfrontację ze Starą Damą wspominali jako pierwszą, w której Real Madryt Xabiego Alonso pokazuje swe prawdziwe oblicze. A w zasadzie jako pierwsze z dwóch następujących bezpośrednio po sobie.
***
Mecz z Juventusem rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Extra 1 w serwisie CANAL+.
Przypominamy o trwającym konkursie organizowanym przez HP, gdzie można wygrać drukarkę i koszulki Realu Madryt!
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze