Real Madryt i prokurator osaczają Laportę, a La Liga i Federacja zrzucają maski
Miguel Maria García Caba przez jedenaście lat pracował jako prawnik La Ligi, niecałe dwa lata jako szef departamentu prawnego Realu Madryt, pięć lat jako dyrektor prawny Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej, a teraz jest członkiem Komisji UEFA ds. Kontroli, Etyki i Dyscypliny. García Caba jest też profesorem uniwersyteckim i ma doświadczenie w sektorze prywatnym. Przedstawiamy pełnej tłumaczenie jego komentarza do piątkowych zeznań Joana Laporty w sprawie udokumentowanego opłacania wiceszefa sędziów przez Barcelonę przez okres przynajmniej 17 lat.
Joan Laporta. (fot. Getty Images)
Real Madryt i prokurator osaczają Laportę, a La Liga i Federacja zrzucają maski
Zeznania Joana Laporty należą już do przeszłości. Pozostawiły po sobie druzgocącą pewność: kiedy Real Madryt wchodzi z chirurgiczną precyzją, nie ma miejsca na narrację.
Florentino Pérez ostrzegał: „To nie jest normalne”. Wczoraj potwierdziło się to z kliniczną dokładnością. Real Madryt zadał swoje pytania – wszystkie oparte na udokumentowanych faktach i przesłuchaniu przygotowanym co do milimetra – z jasnym celem: pokazać to, czego Laporta nie mógł wyjaśnić. I tak właśnie się stało. Bo Laporta nie może odpowiedzieć, gdy każda odpowiedź otwiera kolejną szczelinę:
Nie może wyjaśnić, dlaczego płatności wzrosły o 800%.
Nie może wyjaśnić, dlaczego zaakceptowano sprawozdania podatkowe kwalifikujące te płatności jako zwykłe darowizny.
Nie może wyjaśnić, dlaczego klub ukrywał informacje przed fiskusem, prokuraturą, działem compliance, a nawet przed własnymi audytorami.
Nie może wyjaśnić, że pierwszym „udokumentowanym” zleceniem była faktura za „paczki aloesu”.
Nie może wyjaśnić analizy mundialu… zanim ten w ogóle został rozegrany.
Nie może wyjaśnić, dlatego „raporty techniczne” zawierały prywatne dane sędziów, niemożliwe do zdobycia bez wpływów wewnątrz struktur.
Nie może wyjaśnić, dlaczego syn, który twierdzi, że „nic nie wiedział o płatnościach na rzecz swojego ojca”, miał być – według klubu – autorem raportów, za które, jak sam przyznał, otrzymywał zapłatę z innego źródła.
Nie może wyjaśnić, jak analityk w Turcji mógł jednocześnie analizować ligę hiszpańską.
Takie były pytania Realu Madryt. Pytania bezpośrednie. Pytania prostePytania druzgocące. Pytania, które ujawniły, że zeznania Laporty nie było zeznaniami: było rejestrem rzeczy niemożliwych. Pole minowe, które sam zastawił i które teraz wybucha pod jego stopami.
Ale sprawa przyniosła coś jeszcze. Coś jeszcze bardziej destrukcyjnego dla oficjalnej narracji. Trener Ernesto Valverde zeznawał przed tym samym sądem. I był stanowczy: nikt w FC Barcelona nigdy nie zaoferował mu raportów sędziowskich. Nigdy nie wiedział o ich istnieniu. Nigdy on ani nikt ze sztabu szkoleniowego ich nie otrzymał, nie prosił o nie ani ich nie używał.
I nie był jedyny. Luis Enrique Martínez również zeznawał. I powiedział dokładnie to samo. Że o niczym nie wiedział. Że nikt nie przekazał mu żadnego raportu. Że nikt z jego sztabu nigdy nie miał dostępu do tych rzekomych analiz.
Dwóch trenerów. Dwa różne okresy. Dwa zgodne zeznania. Jeden wniosek. To nie jest przypadek. To dowód.
Bo jeśli ani Valverde, ani Luis Enrique — trenerzy pierwszego zespołu — nie znali tych raportów, jeśli żaden sztab szkoleniowy ich nie używał, jeśli nikt ich nie żądał, to pytanie nie dotyczy już sportu.
Pytanie jest inne: po co przez lata płacono miliony? Dla kogo były te raporty? I jaki był ich prawdziwy cel?
Schemat jest oczywisty: nic się nie zgadza, jeśli nie przyjmie się prawdy, którą Barcelona i Federacja od lat próbują ukryć. A [nowy szef sędziów] Fran Soto – człowiek [prezesa Federacji] Rafaela Louzána – publicznie i bez wstydu apeluje, by o niej zapomnieć.
Kontrast nie mógł być większy. Real Madryt pytał, aby rozjaśnić sprawę. Tymczasem LaLiga ledwie się pojawiła. Jej prawnik Francisco Martínez ograniczył się do jednego pytania: czy to prawda, że syn Enríqueza Negreiry towarzyszył sędziom na Camp Nou? Jedno pytanie. Tylko jedno. Podczas gdy postępowanie dawało dziesiątki możliwości zadania realnych i istotnych pytań oskarżycielskich.
I jakby sarkazmu było mało, [prezes La Ligi] Javier Tebas pojawiał się w tym samym czasie w mediach, udzielając lekcji etyki trenerowi Sevilli [który usprawiedliwił rzucanie butelkami przez kibiców na murawę]. Tym razem etyka powinna była wyglądać inaczej: on powinien zachować milczeć i pozwolić, by jego prawnik prowadził poważne, dociekliwe i wyczerpujące przesłuchanie Laporty. Tak się nie stało.
Etyką jest zagwarantowanie integralności rozgrywek. Coś, co dla Javiera Tebasa wydaje się mrzonką.Mecz w Miami jest tego przykładem. A jego odmowa wykonania niedawnego wyroku Sądu Najwyższego dotyczącego Finansowego Fair Play klubów – kolejnym.
Jeszcze gorsze było zachowanie Federacji. Występująca jako oskarżyciel i reprezentowana przez prawniczkę Beatriz Seijo, która wolała nie zadać ani jednego pytania. Ani jednego. To absolutny wstyd.
A wstyd jest jeszcze większy, gdy przypomni się, że Beatriz Seijo należy do najbliższego kręgu Rafaela Louzána i jest członkiem zarządu Federacji. Występ jako prawniczka Federacji w takich warunkach nie jest jedynie anomalią: narusza kodeks właściwego zarządzania, ustawę o sporcie i rozporządzenie o federacjach,
a także ujawnia oczywisty konflikt interesów.
Rezultat był równie jasny, co niepokojący: tylko prokurator i prawnicy Realu Madryt rzeczywiście wykonywali rolę oskarżycieli.
Zeznanie Laporty ujawniło, że:
– Płatności nie miały uzasadnienia szkoleniowego.
– Rzekome raporty nie istniały jako realne narzędzie sportowe.
– Trenerzy pierwszego zespołu — Valverde i Luis Enrique — nie znali ich ani ich nie używali.
– Relacja z Negreirą nie była błędem, lecz całym systemem.
– Ukrywanie informacji nie było wypadkiem, lecz praktyką utrzymywaną przez lata.
– Struktura wpływu na arbitraż była realna, stała i znana tym, którzy mieli obowiązek ją powstrzymać.
– A La Liga (Javier Tebas) i Federacja (Rafael Louzán) były w postępowaniu jedynie statystami.
Afera Negreiry nie jest już podejrzeniem. To rzeczywistość sądowa, prokuratorska i federacyjna. A po tym, co zobaczono i usłyszano w sądzie, istnieje jeden wniosek, który nie dopuszcza już ani wykrętów, ani upiększeń:
to, co się wydarzyło, nie było odosobnionym wybrykiem, ani administracyjną nieprawidłowością, ani jednorazową złą praktyką.
To był system.
System utrzymywany przez lata.
System finansowany milionami.
System celowo ukrywany.
System tolerowany przez tych, którzy mieli obowiązek go powstrzymać.
To była systemowa korupcja.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze