Tebas: Florentino z roku na rok przebija samego siebie
Prezes La Ligi szybko odpowiedział w mediach społecznościowych na wystąpienie Florentino Péreza podczas Zwyczajnego Walnego Zgromadzenia.
Javier Tebas. (fot. Getty Images)
„Florentino znów wchodzi na ambonę. Ten sam Florentino, który w 2021 roku w El Chiringuito uroczyście ostrzegał, że »piłka nożna jest ciężko chora finansowo« i że tylko jego Superliga może ją uratować. Dziś ponownie zaatakował wszystkie instytucje, także La Ligę, w tonie wyraźnie mesjańskim, sekciarskim, supremacjonistycznym, jak ktoś jedyny, kto zna prawdę… Cóż, można się było tego spodziewać, z roku na rok przebija samego siebie – chyba z frustracji tej garstki, która wciąż za nim podąża. W najbliższych godzinach odniosę się, punkt po punkcie, do jego zarzutów: część jest zwyczajnie fałszywa, inne to manipulacje, a jeszcze inne nie pokazują całej prawdy o tym, co naprawdę jest stawką w hiszpańskiej i europejskiej piłce”, napisał w pierwszym wpisie na portalu X Javier Tebas.
***
„Mecz w Miami: fakty, nie opowieści
O meczu w Miami powiedziano już wiele… i prawie nic z tego nie odpowiada rzeczywistości.
• Projekt meczu w Miami wynikał z umów z joint venture z firmą Relevent, zatwierdzonych jednomyślnie w Komisji Delegowanej w 2018 roku. W tym organie La Ligi wyjaśniono i zatwierdzono zarówno te porozumienia, jak i całą linię strategiczną. Były to decyzje jawne i Real Madryt nigdy ich nie zaskarżył.
• Później, na posiedzeniu Komisji Delegowanej w 2020 roku, ponownie przedstawiono ten projekt, przy obecności Realu Madryt, i ze strony klubu nie padł żaden sprzeciw.
• Walne zgromadzenie La Ligi nie ma kompetencji, by powiedzieć »nie« w odpowiedzi na wniosek dwóch klubów o rozegranie oficjalnego meczu poza Hiszpanią (wystarczy przeczytać statut).
• Zachowano wszystkie wymagane procedury prawne i regulaminowe:
– O tym, czy rozegranie meczu poza Hiszpanią »zniekształca« rozgrywki, NIE decyduje La Liga, NIE decyduje Hiszpańska Federacja Piłkarska, NIE decyduje UEFA i na pewno NIE decyduje Real Madryt ani Wyższa Rada Sportu.
– Zgodnie z przepisami międzynarodowymi kompetencję ma FIFA. I tak właśnie postąpiono: przekazano wnioski i czekano na jej decyzję.
• W tym projekcie ani Villarreal, ani FC Barcelona nie otrzymywały żadnej specjalnej premii za wyjazd do Miami:
– Villarreal dostawał jedynie rekompensatę powiązaną z liczbą kibiców, którzy zdecydowaliby się polecieć, by wesprzeć tę inicjatywę.
– FC Barcelona nie otrzymywała żadnych dodatkowych kwot za rozegranie tam meczu.
• Na październikowych spotkaniach poświęconych omówieniu sprawozdań finansowych za sezon 24/25 oraz budżetu na 25/26 szczegółowo przedstawiono dane ekonomiczne dotyczące projektu Miami (w momencie, który uznano za właściwy). Tak samo uczyniono w Komisji Delegowanej. W tych spotkaniach uczestniczył także Real Madryt, który wysłuchał wyjaśnień, nie wygłaszając tam żadnego z przemówień, jakie dziś pojawiają się na jego zgromadzeniu socios.
Podsumowując: mecz w Miami był projektem zatwierdzonym przez organy zarządzające La Ligą, przeprowadzonym zgodnie z prawem, wielokrotnie wyjaśnianym i doskonale znanym Realowi Madryt. To, co dziś przedstawia się jako »wynaturzenie«, było wówczas strategiczną próbą umiędzynarodowienia naszych rozgrywek, której nikt z Realu nie zakwestionował tam, gdzie i wtedy, kiedy należało to zrobić”, napisał w drugim wpisie prezes La Ligi.
***
„Jeśli chodzi o zatrudnienie firmy lobbingowej w związku z Ustawą o Sporcie, powtórzę to, co mówiłem już w poprzednim sezonie: jako lobbysta Florentino Pérez jest »papieżem«. Telefony i spotkania przy posiłkach, podczas których przez lata zabiegał o wpływy, byłyby z pewnością znacznie ciekawsze niż to, co ostatnio wychodzi na jaw”, napisał w trzecim wpisie Javier Tebas.
***
„Jeśli chodzi o CVC i program LaLiga Impulso, warto postawić sprawę jasno.
Porozumienie z funduszem CVC zostało zatwierdzone większością głosów przez kluby na Walnym Zgromadzeniu (w głosowaniu tajnym) i przystąpienie do niego było i jest dobrowolne. Nie chodziło »oddanie La Ligi w ręce funduszu«, tylko o coś znacznie prostszego: wpompowanie blisko dwóch miliardów euro w hiszpański futbol i nałożenie obowiązku, by co najmniej 70 procent środków przeznaczyć na infrastrukturę, modernizację i umiędzynarodowienie. Nie na transfery, nie na pensje, nie na jednoroczne łatki. Chodziło o to, by wszystkie kluby mogły przebudować stadiony i się rozwijać, a nie rezerwować ten przywilej dla nielicznych.
Efekty widać gołym okiem, choć niektórzy wolą ich nie dostrzegać:
-
Poważne modernizacje stadionów i ich otoczenia: okolice Metropolitano, Mestalla, El Sadar, Ciutat de València, La Cerámica… wiele obiektów w Primera i Segunda mogło wreszcie ruszyć z pracami, które latami odkładano.
-
Nowe ośrodki treningowe i gruntowne inwestycje w już istniejące: projekt Realu Betis jest tu bardzo wyraźnym przykładem, ale bynajmniej nie jedynym.
-
Inwestycje w cyfryzację, technologie, produkcję audiowizualną i umiędzynarodowienie, tak aby produkt La Ligi był konkurencyjny także poza Hiszpanią.
Dzięki tym inwestycjom z roku na rok rosną przychody klubów z dnia meczowego i z komercyjnego wykorzystania stadionów (co jest logiczne, jeśli poprawiasz infrastrukturę), rosną też przychody komercyjne, a przychody operacyjne klubów La Ligi, bez wliczania dwóch gigantów, nadal idą w górę. Taka jest rzeczywistość: więcej aktywów, więcej powtarzalnych przychodów i solidniejsze struktury.
A tak często powtarzane »problemy z rejestracją piłkarzy« są marginalne i nie mają nic wspólnego z projektem CVC, tylko z konkretnymi decyzjami wydatkowania pieniędzy oraz z zasadami kontroli finansowej, które wszyscy zaakceptowali, żeby uniknąć tego, co wydarzyło się w innych krajach. Łączenie CVC z dopuszczaniem zawodników do gry to po prostu dezinformacja. I pokazuje, do jakiego stopnia niektórzy wypowiadają się na ten temat, nie znając szczegółów. Jak bardzo jest niedoinformowany.
Kiedy porównuje się nas z Premier League, jakby tam wszystko było idealne, warto przypomnieć o jednym »drobiazgu«, który zwykle się »zapomina«: w Anglii państwo musiało wyznaczyć specjalnego regulatora do nadzoru nad finansami klubów, ze względu na ogromne straty i ryzyka, które nagromadziły się w ostatnich latach. Ten model chyba nie jest aż tak »sielankowy«, skoro sam system polityczny uznał, że trzeba mu dołożyć zewnętrznego strażnika.
Podczas gdy niektórzy rok w rok poświęcają się dyskredytowaniu porozumienia z CVC, kluby wykorzystują te pieniądze, by poprawiać stadiony, ośrodki treningowe, infrastrukturę i swoją sytuację finansową. Innymi słowy – żeby budować przyszłość.
I właśnie to tak naprawdę najbardziej uwiera pewne osobiste projekty: że władza i zasoby nie są skupione w rękach dwóch czy trzech, lecz rozdzielone w lidze, która jest silniejsza, nowocześniejsza i mniej zależna od kogokolwiek”, napisał w czwartym wpisie prezes La Ligi.
***
„Jeśli chodzi o moją pensję, dziś też dużo się o niej mówiło, a niewiele z tego było prawdą. Moje stałe wynagrodzenie jest zatwierdzane co cztery lata przez Komisję Delegowaną (14 klubów) i Walne Zgromadzenie (42 kluby), w głosowaniu tajnym, a część zmienna jest co roku poddawana pod głosowanie – także tajne – w Komisji Delegowanej. Innymi słowy, te same kluby, o których Florentino mówi, że »muszą sprzedawać piłkarzy, żeby mi zapłacić«, są tymi, które mój zarobek zatwierdzają lub odrzucają.
Jak daleko dziś są tamte lata, w których Real Madryt poparł jedną z moich pierwszych podwyżek… Wtedy wszystko wydawało się w porządku. Teraz, kiedy nie przyłączam się do jego »mesjanizmu«, sięga po demagogię i populizm”, napisał w piątym wpisie Javier Tebas.
***
„Twierdzi, że »tracimy miliony« przez Museo Legends. To nieprawda. Po pierwsze, inwestycja w Museo Legends pochodzi ze środków CVC przekazanych spółce zależnej La Ligi (uwaga, swoją drogą, wygląda na to, że teraz Florentino odkrywa spółki zależne do szukania partnerów strategicznych – na 50 lat czy na całe życie?) i wszystko zostało szczegółowo wyjaśnione klubom podczas spotkań przygotowujących zgromadzenie w sprawie rachunków i budżetu. Jestem pewien, że w podobny sposób Real Madryt wyjaśnił swoim socios sytuację Sky Baru na Bernabéu oraz, w razie potrzeby, sposób, w jaki koncesje gastronomiczne są eksploatowane za pośrednictwem Legends”, napisał w szóstym wpisie prezes La Ligi.
***
„Jeśli mamy mówić o »konfliktach interesów«, to lepiej, żeby Florentino nie dawał innym lekcji. Wiceprezes Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej nie pełni żadnej funkcji, niezależnie od tego, że należy do zarządu, w którym w sprawach dotyczących La Ligi wstrzymywałem się od głosu albo w nich nie uczestniczyłem. Real Madryt, którego jest prezesem, był częścią zarządu Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej przez cały okres prezesury Luisa Rubialesa i jeśli – używając słów Florentino – to jest »dom, który wyznacza i kieruje hiszpańskim arbitrażem«, to właśnie tam mamy do czynienia z konfliktem interesów.
Co więcej, to sam Real Madryt, ręka w rękę z Rubialesem i jakby negocjowali letni występ towarzyski, prywatnie dogadał milionowe przychody, jakie miał inkasować za Superpuchar w Arabii. I mogę zapewnić, że z tym podziałem pieniędzy kluby, które w tych rozgrywkach uczestniczą, się nie zgadzają.
To właśnie jest podręcznikowy konflikt interesów. W resztę szczegółów dziś nie będę się zagłębiał; wszyscy wiemy, że prezes Realu Madryt jest specjalistą od wytykania innych palcem i że skoro tłumaczy się tylko raz w roku, to wtedy włącza wentylator z g… i znów chowa się za swoimi portaCOCES (medialnymi tubami – dop.).
O żadnej wrogości wobec Realu Madryt nie ma mowy – po prostu bronię La Ligi i jej rozgrywek przed manipulacjami oraz interesami, które mogłyby im zaszkodzić”, napisał w siódmym wpisie Javier Tebas.
***
„Persona non grata. Dziś, na zgromadzeniu Realu Madryt, jeden z socios poprosił, by ogłosić mnie persona non grata, a prezes odpowiedział: »nie wiem, co zyskamy, skoro wszyscy jesteśmy co do tego zgodni«. Część obecnych nagrodziła to brawami. Ja, szczerze mówiąc, czułem tylko jedno: smutek.
Jestem madridistą od szóstego roku życia, kiedy wróciłem z rodziną do Hiszpanii. Nikt mnie do tego nie zmuszał, nie odziedziczyłem karnetu po ojcu ani po dziadku. Sam wybrałem Real. A madridismo nie wynika z kartki papieru, prawa głosu na zgromadzeniu czy fotela w loży. Madridismo jest w milionach anonimowych kibiców, którzy cierpią i cieszą się ze swoją drużyną – często bardziej niż ci, którzy mają »papier« i własny gabinet.
Zarzuca mi się, że jestem antimadridistą. Nie jestem. I boli, kiedy to słyszę. Wciąż jestem madridistą jak mało kto. Właśnie dlatego bronię silnej, konkurencyjnej ligi, o realnej wartości dla wszystkich, w której każdy klub – duży czy mały – ma swoje miejsce. Bo bez solidnej ligi sam Real Madryt też będzie mniejszy.
Dziś ludzie, którzy kierują Realem Madryt – nie Real Madryt jako klubem ani jego historią – forsują megaprojkety rozgrywek, które osłabiają i niszczą »dom«, który pomógł im stać się wielkimi: La Ligę. Bronienie La Ligi, mówienie tego, co się myśli, właściwym osobom i w każdym miejscu, to obrona tego ekosystemu, który pozwolił Realowi Madryt stać się tym, czym jest.
Mogą nazywać mnie persona non grata. Mogą próbować wyrzucić mnie z opowieści o madridismo. Ale nie są w stanie wymazać tego, co czuję od szóstego roku życia. Bronienie La Ligi jest też, na mój sposób, bronieniem Realu Madryt. I tego nie odbierze mi ani żadne zgromadzenie, ani żadna etykietka”, napisał w ósmym wpisie prezes La Ligi.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze