Advertisement
Menu
/ marca.com

Baba Diocou: Na każdym treningu, na każdym meczu, od juniorów myślisz o tym, żeby zagrać na Bernabéu

Babacar Diocou w młodym wieku trafił do szkółki Realu Madryt. Udało mu się odbyć treningi z pierwszym zespołem i zagrać w Castilli. Latem odszedł do Tenerife, które wypożyczyło go do trzecioligowego Arenas Club. Senegalczyk udzielił wywiadu dziennikowi MARCA. Przedstawiamy pełne tłumaczenie tej rozmowy.

Foto: Baba Diocou: Na każdym treningu, na każdym meczu, od juniorów myślisz o tym, żeby zagrać na Bernabéu
Baba Diocou. (fot. X)

W 2015 roku twoje życie zmieniło się o 180 stopni – trafiłeś do Hiszpanii mając zaledwie 10 lat. Jak wyglądało pożegnanie z Senegalem w tak młodym wieku?
Szczerze mówiąc, to nie jest łatwe, ale też nie było to dla mnie wyjątkowo trudne. Zostawiasz rodzinę, przyjaciół i przenosisz się do innego kraju… Z drugiej strony byłem szczęśliwy i pełen ekscytacji.

Przyjechałeś do nowego kraju, z innym językiem i kulturą. Co było najtrudniejsze, a co najfajniejsze w tej adaptacji?
Najtrudniejszy był język. Kiedy tu przyjechałem, nie potrafiłem powiedzieć nawet „cześć”. Moi bracia znali już hiszpański, więc było mi łatwiej, bo mi pomagali. A najfajniejsze było to, że trafiłem do nowego miejsca i uczyłem się żyć w nowej kulturze.

Dwa lata później „wystrzeliłeś” w najsłynniejszym turnieju dla dzieci. Jak przeżyłeś imprezę, która wszystko dla ciebie zmieniła?
To było coś pięknego. Grały świetne drużyny i potraktowałem to jako szansę – dla zespołu i dla mnie – żeby pokazać na boisku, co potrafię. I właśnie to zrobiłem. Bardzo się tym cieszyłem.

Zanim to nastąpiło, pojawił się telefon z Realu Madryt po twoich świetnych występach w pierwszym hiszpańskim klubie. Jak wspominasz dzień, w którym usłyszałeś, że Królewscy są tobą zainteresowani?
To było niesamowite. Pamiętam, że wracałem z zajęć, przyszedłem do domu, a mój tata wrócił z pracy i mówi: „Nie uwierzysz, właśnie dzwonił twój trener z Complutense – Real Madryt pytał o ciebie”. Byłem w szoku, nie mogłem w to uwierzyć. To było moje marzenie.

Niezła wiadomość od taty…
No jasne. Tata był przeszczęśliwy. Do dziś widzę jego uśmiech, kiedy mi to powiedział. Cała rodzina była bardzo zadowolona. Szczerze mówiąc, byłem wtedy krótko w Hiszpanii, nie umiałem jeszcze dobrze mówić po hiszpańsku. Ustalono więc z klubem, że zostanę do końca sezonu, żeby się zaadaptować. A po tym roku przeszedłem do Infantilu B.

Co wtedy działo się w twojej głowie? Do Valdebebas było już tak blisko…
Ta myśl ani na chwilę mnie nie opuszczała. Po meczach tata często powtarzał: „Słuchaj, dziś byli ludzie z Realu, żeby cię obejrzeć”. Nie mówił mi tego przed spotkaniem, żeby mnie nie stresować. Zawsze dodawał: „Wyjdź, zrób swoje jak zawsze i baw się grą”. To był świetny rok – nie czułem presji, tylko głód, żeby zagrać dobrze i za rok trafić do Realu.

Jak wspominasz pierwszy dzień w Valdebebas?
Byłem trochę zdenerwowany. Zobaczyłem ogromne obiekty i poczułem motyle w brzuchu. Ale kiedy wszedłem do środka, poznałem kolegów i trenerów, od razu się uspokoiłem. Miałem ogromną energię i radość. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu.

Jak opisałbyś codzienne wymagania na treningach w Valdebebas?
W Realu Madryt wysoki poziom to norma. Trenerzy przekazują nam te wymagania w taki sposób, żebyśmy potrafili ją realizować, ale jednocześnie czerpali radość z gry i nie czuli paraliżującej presji. Wiesz, gdzie jesteś i co to oznacza.

Który kolega lub trener najbardziej cię ukształtował w Realu?
Szczerze – wielu, właściwie prawie wszyscy. Miałem szczęście pracować z legendami Realu: Xabim Alonso, Arbeloą i Raúlem. Niesamowite doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę. Z Xabim spędziłem najwięcej czasu – prowadził nas cały sezon w Infantilu. Z Arbeloą miałem pecha, bo akurat wtedy złapałem sporo kontuzji i nie mogłem nacieszyć się pracą z nim. Z Raúlem w zeszłym roku często trenowałem, wciągnął mnie w rytm drużyny i zawsze będę mu wdzięczny za szansę debiutu w Castilli.

Już wtedy u Xabiego Alonso było widać tę intensywność i bliskość z piłkarzami, którą ma teraz w pierwszej drużynie?
Doskonale pamiętam tamten sezon. Tę samą bliskość, którą ma teraz, miał też z nami. To dla zawodników jest bardzo ważne. Dobrze mieć trenera, który jest przy tobie, daje ci zaufanie. Wchodził z nami do rond, powtarzał: „Nie wolno podeszwą, nie wolno piętką” i tak dalej. Kiedy taka legenda jak Xabi mówi, że jako piłkarz robił te rzeczy i robi je z wami, to daje ogromnego kopa – myślisz: „Kurczę, nauczę się przy nim mnóstwa rzeczy”. Brał udział w ćwiczeniach, pilnował każdego z nas – i to się naprawdę docenia.

Mbappé w L’Équipe powiedział: „Nie mam prawa ponieść porażki, jestem wobec siebie bardziej wymagający niż większość”. To brzmi jak filozofia cantery Realu – ciągła samodyscyplina.
Rzeczywiście tak jest. Do cantery trafiasz jako najlepszy albo jeden z najlepszych w swoim dawnym zespole, a tam wszyscy są świetni. Każdy chce grać – to trudne, ale zdrowa rywalizacja. Najpierw konkurujesz z samym sobą, a w meczach – dla dobra drużyny. W Realu liczy się pomoc zespołowi tam, gdzie potrzeba, i trzeba umieć to przyjąć.

Mówi się też o wyrzeczeniach w tak młodym wieku. Jakie były twoje?
Jako dziecko zostawić rodzinę, by gonić marzenie – to nie jest proste. Dla mnie kluczowy był wysiłek całej rodziny. Tata woził mnie na treningi i mecze, a bracia musieli się czasem poświęcić. Jestem im za to ogromnie wdzięczny. Bez ich bezwarunkowego wsparcia nie byłbym dziś w tym miejscu.

Czy czujesz, że canterano Realu żyje trochę w sztucznej bańce?
Powiedziałbym, że tak. W tym roku akurat opuściłem Real, spędziłem tam praktycznie całe życie i to, czego teraz doświadczam, bardzo się różni. Ale to też dobrze – to doświadczenie pomoże mi urosnąć jako człowiek i, oczywiście, jako piłkarz.

W końcu to jedna z najlepszych akademii na świecie…
Wszyscy chwalą pracę za pierwszym zespołem – La Fábrica. Wymagania, wartości klubu, całe środowisko – przygotowują nas na wszystko. Bo przeskok do pierwszej drużyny jest bardzo trudny. A jeśli się nie uda, masz być gotowy, by poradzić sobie poza Realem i odnieść sukces gdzie indziej.

Na pewno były też trudniejsze chwile. Pomyślałeś kiedyś, żeby to rzucić?
Nie. Nie miałem momentu, w którym chciałbym zrezygnować z futbolu. Moje lata w Realu były wspaniałe. Jasne, bywało trudno – przez ostatnie dwa sezony z różnych powodów nie mogłem się nacieszyć grą. Miałem sporo kontuzji, prywatnie też było trudno. Ale przyjazd do Valdebebas, trening z drużyną i wsparcie wszystkich dookoła bardzo pomagały. A kiedy jesteś na boisku, futbol pozwala zapomnieć o problemach. To mnie ratowało – na murawie znikały rodzinne zmartwienia. Czułem wsparcie całego personelu: fizjoterapeutów, psychologów – wszyscy byli blisko.

Jednym z twoich najlepszych momentów w La Fábrice było wezwanie od Ancelottiego, żeby pomóc pierwszej drużynie w przygotowaniach do meczu z Liverpoolem w Anfield. Jak to wspominasz?
To niesamowite uczucie – iść trenować z najlepszymi piłkarzami świata. Tego się nie zapomina.

Jak wyglądają takie wezwania? Czego oczekuje sztab?
Kiedy cię wołają, chodzi o pomoc. Mówią, że potrzebne są konkretne rzeczy taktyczne, masz odegrać rolę rywala. Nikt nie dokłada ci presji.

Czy ktoś z pierwszej drużyny dał ci jakąś radę?
Nie tyle rady, co podejście – są bardzo bliscy, dobrze traktują, czujesz się tam swobodnie. Pamiętam rozmowę z Mendym, Mbappé, Rüdigerem i Tchouaménim. Próbowali zgadnąć, skąd jestem. Niektórzy byli przekonani, że z Senegalu. Mendy – też z Senegalu – stwierdził, że chyba nie, więc podeszli zapytać. Powiedziałem, że jestem z Senegalu i wtedy Mbappé z Tchouaménim, którzy trafili, zaczęli żartować z Mendy’ego. Tego nie zapomnę – rozmawiać z Mbappé, Rüdigerem… Na początku się denerwujesz, ale przy takim podejściu wszystko odpuszcza.

Wyobrażałeś sobie, że kiedyś zagrasz na Bernabéu?
Cały czas o tym myślisz, zwłaszcza od juniorów. Każdy trening, każdy mecz – dajesz z siebie wszystko, bo w piłce życie może zmienić się w jednej chwili. Tak to widziałem. To było piękne uczucie i wciąż o tym marzę – że kiedyś to spełnię.

Nie mogłeś lepiej zacząć nowego etapu – dwa mecze, dwa gole i jedenastka kolejki. Spodziewałeś się tak szybkiej adaptacji?
Aż tak dobrze – nie. Ale tę energię miałem zawsze, jeszcze w Realu. Wiedziałem, że gdy stąd odejdę, to pragnienie zostanie: wyjść, dać wszystko, być sobą. Dzięki pomocy drużyny, zaufaniu trenera i wsparciu klubu znów mogę się cieszyć grą.

Jak radzisz sobie z presją po wyjściu z La Fábriki, kiedy oczy wciąż są na tobie?
Myślałem, że ją mocniej poczuję, a jest odwrotnie – czuję się dobrze, bez tej presji. To była rzecz do poprawy: zrzucić ciężar z głowy i po prostu czerpać radość z gry. I dokładnie to zrobiłem w tych dwóch meczach.

Jakie masz teraz cele?
Zrobić tutaj świetny sezon, pomóc drużynie w realizacji celów. A indywidualnie – rozegrać znakomity rok, żeby trafić do Tenerife, z którym podpisałem umowę, i wywalczyć miejsce w pierwszym zespole, by móc tam pomóc.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!