Advertisement
Menu
/ lequipe.fr

Fayza Lamari: Gdyby Kylian zrobił w Szwecji coś złego, to ja sama zaprowadziłabym go na komisariat

Mama Kyliana Mbappé udzieliła obszernego wywiadu dla dziennika L'Équipe. Przedstawiamy jego pełne tłumaczenie.

Foto: Fayza Lamari: Gdyby Kylian zrobił w Szwecji coś złego, to ja sama zaprowadziłabym go na komisariat
Fayza Lamari w 2022 roku. (fot. Getty Images)

Gdy widzi Pani Kyliana Mbappé na pierwszych stronach gazet i na boiskach, czy wciąż widzi Pani swojego syna?
Kiedy widzę, jak opuszcza Paryż, choć uprzedza się go, że PSG jest bliżej zdobycia Ligi Mistrzów niż Real, a on, z dziecięcymi oczami, odpowiada nam: „Tak, wiem, ale to nic, zaczynam od czystej kartki” – wtedy odnajduję tego Kyliana, który marzył w swoim pokoju. Na boisku, gdy gra i nie broni, też doskonale rozpoznaję swojego syna. Od 4. roku życia nie broni! (śmiech) Później, gdy kibice go dopingują albo wygwizdują – wtedy tak, traci się syna. „Należy” do wszystkich, tylko nie do ciebie. Na tym poziomie nie ma czasu na nic poza piłką. Jeśli naprawdę chce się wykonywać ten zawód z pasją i na serio, na resztę zostaje bardzo niewiele czasu. Zresztą nie jestem pewna, czy sama bym to lubiła, ale to jego wybór. Bo poza piłką nie ma życia.

Bycie matką „ikony” – bardziej Panią przeraża czy dodaje skrzydeł?
Nie lubię słowa „ikona”. Czasem mnie to przeraża, czasem zasmuca. Pamięta się tylko sławę, mało mówi się o oczekiwaniach, które ona rodzi, i o wszystkich konsekwencjach. Więc tak, jest strach, ale też radość, gdy widzę wzór, jakim może być. Bardziej jestem dumna z człowieka, którym się stał. Z człowieka bardziej niż z piłkarza.

Czy rozumie Pani reakcje dzieci, kiedy go spotykają?
Widziałam, jak Kylian reagował tak samo, kiedy poznał Zidane’a. Gdy spotkał go w wieku 14 lat, powiedział do mnie: „Mamo, dotknął mojego płaszcza, już go nie wypiorę”. Więc wiem, co to może znaczyć dla dziecka. Kiedy jednak po drugiej stronie nie są dzieci, bywa, że czuję większe zakłopotanie.

Byli Zidane i CR7…
Zaczął od Zidane’a. Już od 4. roku życia. Potem pojawił się CR7, gdy trafił do Manchesteru, a później do Realu Madryt. Byli też Robinho, Ronaldinho… Jeśli chodzi o Cristiano… Kylian w głowie był Portugalczykiem. Uważał, że jest Portugalczykiem. Chodził do taty koleżanki oglądać mecze Portugalii i kibicować Ronaldo. (śmiech) Był zakochany. Mówił: „Jestem Portugalczykiem”.

Ile miał wtedy lat?
Bardzo długo to trwało. Nie podam wieku, bo będzie miał do mnie pretensje. Ale trwało to naprawdę długo.

Czy da się jeszcze chronić dziecko, kiedy staje się tak wpływowe?
Matka zawsze będzie mogła chronić swoje dziecko, niezależnie od środowiska – czy to w Realu Madryt, czy w szpitalu klinicznym w Bobigny. Mama pozostaje mamą, choć w tym świecie łatwo można „stracić” syna. Ale to nie sława izoluje, tylko osądy. To, co kiedyś opowiadało się przy stoliku w barze, dziś zapisuje się w mediach społecznościowych i udostępnia miliony razy. To nie jest reprezentatywne dla opinii ogółu, ale robi hałas. Bardziej przeszkadza nam to, że duże media – na przykład Państwa – potrafią nadawać temu hałasowi taką wagę. To trochę jak z nami na przedmieściach. Często mówi się o 8 procentach, które robią głupoty, a nie pokazuje się 92 procent, którym się wiedzie.

Nie mieszka Pani już na przedmieściach i Kylian też nie…
Wychowanie jest naznaczone kulturą przedmieść. Człowiek pozostaje bogaty dzięki różnorodności społecznej, w której dorastał. Ale tych wartości – tolerancji, wzajemnej pomocy, pomysłowości – nie mamy na wyłączność na przedmieściach. Znajduje się je także na wsi albo na krańcu Indii czy Peru.

Towarzyszyła Pani synom w świecie futbolu razem z ich ojcem. Role są jasne: on zajmuje się sportem, Pani – pieniędzmi. Czego się Pani nauczyła?
Przed Kylianem prowadziliśmy Jirèsa (Kembo Ekoko). Spędził trzy lata bez gry w Rennes, zanim po przedłużeniu kontraktu wszystko radykalnie się zmieniło. Spotkaliśmy się z ówczesnym kierownictwem, żeby to zrozumieć, i usłyszeliśmy, że grał, bo nie był już najmniejszą pensją w zespole. Wtedy zrozumiałam, że to nie jest historia o ludziach, tylko o tym, „ile kosztowałeś albo ile przyniesiesz”. Dlatego szybko doszliśmy do wniosku, że jedynym sposobem, by klub naprawdę traktował naszego syna poważnie, jest to, by zapłacił za niego dużo.

Jak określiłaby Pani swoją rolę w sportowych wyborach Kyliana?
Od 15. roku życia wiedzieliśmy, dokąd trafi. Więc razem z jego ojcem po prostu byliśmy po to, by poszedł do Madrytu. Gdy w 2022 roku przedłużał kontrakt z PSG, to my poprosiliśmy go, żeby został. To jedyny raz, kiedy interweniowaliśmy. Było mnóstwo presji. Kiedy słyszy się, że jeśli odejdzie, trzeba będzie zwalniać pracowników, że jest kwestia praw telewizyjnych, że to Paryż, nowy ośrodek treningowy, igrzyska, zbliżający się mundial… Poza tym Paryż był na dobrej drodze do wygrania Ligi Mistrzów. Okazało się, że dziś wszystko działa. Ale wiedziałam, że po przyjściu Luisa Camposa wszystko potoczy się dobrze.

Co zrozumiał Kylian, czego inni nie pojmują?
Kylian kocha piłkę namiętnie. U wielu chłopaków już niekoniecznie tak jest. Wstawać codziennie, trenować codziennie, nie mieć życia obok – to pewna forma wyrzeczenia. Dziś widzi się go wysiadającego z samolotu: ma piękne życie, zarabia dużo pieniędzy, ale w porównaniu z chłopakiem w jego wieku (26 lat) nie ma życia towarzyskiego. Trzeba naprawdę kochać to, co się robi, żeby nie mieć problemów ze zdrowiem psychicznym. Kluby powinny brać to pod uwagę już na etapie szkolenia. Myślę, że siła Kyliana polega na tym, że on to kocha do głębi. To uzależnienie!

Udaje się Pani widywać z synem?
Niezbyt często, bo terminarze są bardzo napięte. Kiedy wyjątkowo ma trzy dni wolnego, nie będę mu mówić: „Przyjedź do mamy”… Mimo że z jego ojcem jesteśmy w separacji, staramy się spędzić razem cztery dni w Boże Narodzenie. A latem próbujemy znaleźć kolejne cztery–pięć dni. Chyba że akurat są Klubowe Mistrzostwa Świata. (śmiech) Jedynymi momentami prywatności w sezonie bywa te trzy–cztery godziny tak po prostu… Ale nigdy nie jest się naprawdę samemu. Wczoraj powiedziałam mu: „Zrób prawo jazdy. Żebyś przynajmniej w samochodzie był sam”. Nie mógł go zrobić w Paryżu ze względów bezpieczeństwa i organizacyjnych.

W Madrycie jest luźniej. Powiedział mi: „Nie mylisz się, ale ten egzamin teoretyczny mnie męczy”. Naciskałam: „Zobaczysz, dobrze ci zrobi mieć te trzydzieści minut tylko dla siebie, bez kierowcy, bez ochroniarza. Wsiadasz do auta, słuchasz muzyki, jakiej chcesz…”. Ale tak, tych chwil intymności z nim nie mam zbyt wielu. Bierze się to, co się da. W zeszłym roku przyjechał do mnie na kilka dni do domu na południu, bez nikogo i… bez wi-fi. Był wściekły, ale w końcu powiedział: „Dobrze mi to zrobiło…”.

Rykoszetem Pani też jest bardzo na świeczniku.
Nie byłam na to gotowa. Tak się bałam, było mi z tym źle. Już po jego pierwszym meczu w Lidze Mistrzów w podstawowym składzie, z Monaco przeciwko Manchesterowi City (1/8 finału, 21 lutego 2017), pomyślałam: „To jest Justin Bieber!”. Przytyłam 22 kilogramy ze stresu między tym meczem a transferem do Paris Saint-Germain (sześć miesięcy później). Teraz tę rzeczywistość „oswoiłam”. „Kupiłam sobie spokój”, mam swoje miejsce, gdzie się regeneruję, kiedy jest źle.

Ale zachowanie rodziny – bliższej i dalszej – siłą rzeczy zmieniło się wraz z sukcesem, prawda?
Mamy z Wilfridem to szczęście, że obie rodziny są bardzo blisko dzieci. Nikt ich nie zaczepia ani o nic nie prosi, a jednocześnie wszyscy bardzo się cieszą. A jeśli chodzi o innych – zawsze mówiliśmy Kylianowi, że to nie on się zmienia, tylko postrzeganie ludzi. Nie mam poczucia, żebym sama się zmieniła. A jednak czasem słyszałam, że „zapomniałam, skąd pochodzę”. To trochę boli, ale potem idzie się dalej. Nie zbawię świata, ale wiem, że to, co robimy na naszym poziomie, niewielu robi.

Bała się Pani, że Kylian wpadnie w te złe strony – w arogancję?
Tak, bałam się. Zdarzały się momenty, że był arogancki, oczywiście. Ale jestem po to, żeby go sprowadzić na ziemię. Weźmy konferencję prasową w kadrze sprzed roku. Kiedy odpowiada na temat rzekomo nudnego stylu gry Trójkolorowych: „To, co ludzie myślą, to mój najmniejszy problem…”. Gdy zobaczyłam burzę, jaka się rozpętała po odblokowaniu telefonu po drzemce, pierwszym odruchem było mieć pretensje, że nie zamknął buzi… Ale się powstrzymałam. W tamtym momencie źle się czuł – ma prawo to powiedzieć. Czego zresztą nigdy naprawdę nie robił. Ma prawo mieć dość, pokazać, że jest człowiekiem, tylko to bywa źle odbierane. Jednocześnie od dziecka pyta się go o zdanie na każdy temat… Kiedy słyszę, że popełnił „błędy komunikacyjne”… Zejdźmy na ziemię – on nie ma piętnastu dyplomów z komunikacji kryzysowej. Posłuchajcie, co mówi – nigdy nie uprawiał „drewnianego języka”. Ludzie po prostu zakładają, że on wszystko kalkuluje.

Skąd u niego taka swoboda w mówieniu?
Kylian wychowywał się z dziadkami Kameruńczykami, którzy opanowali język francuski jak mało kto. Wilfrid mówi, że jego ojciec mógłby startować w konkursach krasomówczych. Poza tym Kylian dorastał w świecie dorosłych, wśród jedenastu wujków i ciotek. Środowisko dość oczytane – siostra jest nauczycielką, a rodzice działają w sporcie. Gdy dodać do tego „koktajlu” jego głowę – inną niż u większości – wychodzi to, co widzicie na ekranie. W wieku pięciu lat znał cały repertuar Aznavoura na pamięć… Nie każdy dzieciak taki jest. (śmiech) Dziś bardziej „ogarnia” Tiakolę.

Wielu sądzi, że ma ponadprzeciętny potencjał intelektualny.
Chcieliśmy zrobić testy, ale nie dotarł do końca. To znaczy – szkoła je zrobiła, bo trudno mu było ustać w miejscu. Nadal tak ma. Ale że inni mieli akurat przerwę i on chciał z nimi grać w piłkę, odwalił test „po łebkach”. I tak uznano, że powinien przeskoczyć klasę – trafił do podwójnego poziomu. W CM2 (odpowiednik 5. klasy) zmieniliśmy mu szkołę, żeby miał zindywidualizowany, dostosowany program. Inaczej się nudził i robił tylko głupoty. W 6. klasie nauczycielka kazała mu „wyjść przez drzwi”. Wziął to dosłownie i zdjął drzwi z zawiasów. Myślałam, że go uduszę. Jedyne miejsce, gdzie nigdy nie mieliśmy problemów, to piłka. Tam sam się „obsługiwał”.

„Sam się obsługiwał” – to znaczy?
Kylian potrzebował się bawić. I pod tym względem nic się nie zmieniło. Niczego więcej mu nie trzeba… Niedawno powiedzieliśmy mu z ojcem: „Dobrze, że bierzesz opaskę (kapitańską)”. Odpowiedział: „Widzę w tym kilka ograniczeń!”. Rozumiem też, czemu powierzono mu tę odpowiedzialność. Jest naturalnym liderem. Ale to dużo kosztuje: otworzyć się na innych i ich reprezentować, chodzić na konferencje prasowe… Wszystko to, czego od zawsze nie znosi. Jako młody, w Monaco, powiedział mi kiedyś: „Mamo, nie mógłbym grać w piłkę jak Daft Punk – w masce?”. I zdania nie zmienił. Nienormalne życie mu ciąży. Ma 26 lat, a dopiero od czterech lat wie, jak wypłaca się pieniądze kartą. Raz, kilka lat temu, wsiadł do Clio kolegi tylko po to, żeby objechać paryską obwodnicę. Chciał zrozumieć, jak działa „pętla”. Szukał przede wszystkim chwili wolności. Jest jednak trochę „odklejony”. (śmiech)

Stale próbuje „odczarowywać” piłkę. Gdy po zwycięstwie PSG w finale Ligi Mistrzów mówi, że nie czuje żadnej goryczy i że po prostu bardzo się cieszy dla Ousmane’a (Dembélé) i kumpli, to jest prawda. Dzwonili do siebie, był zadowolony… Bo jego paryska historia zakończyła się latem 2024. Rok wcześniej, gdy PSG prosiło go o szybki powrót na trening, powiedział mi: „Nie wracam, nie dam rady grać”. Ja na to: „Kylian, będziesz to przeżuwał”. Wiedziałam, że jeśli pójdzie na „urlop”, PSG straci go na sześć miesięcy. On musi grać, żeby być szczęśliwym. Wszystkie obowiązki i konsekwencje poza boiskiem najchętniej by sobie darował. Nawet defilada na Polach Elizejskich w 2018 roku – pytał mnie, czy musi iść. Jak się na niego patrzy, można pomyśleć: „On kocha światła rampy”. Ale gdy tylko może nie być w świetle, to go tam nie ma.

Czy najtrudniejsze nie jest dla niego mieć pewność, że relacja – z kolegą, dziewczyną, nowymi znajomymi – jest autentyczna?
Pewności nie będzie miał nigdy. Niedawno zapytałam, czy ma dziewczynę. Odpowiedział: „Widzisz tu dziewczynę w tym bajzlu?”. Być dziewczyną Kyliana Mbappé jest trudne. Ze wszystkim, co się z tym wiąże. Miał już dziewczyny i to nie jest proste dla żadnej ze stron. W rodzinie mamy zasadę – odczarowywać rzeczy. Kiedy przychodzi i mówi: „Byłem beznadziejny”, odpowiadam: „Beznadziejny? To za mało powiedziane – spałeś!”. I bardzo szybko przechodzimy dalej.

Na tym też polega jego siła – wiedzieć, że zawsze jest następny mecz?
I to będzie siła każdego dziecka uprawiającego sport na wysokim poziomie. Słyszę, że dzieciaki biorą trenerów mentalnych. Po co? Kylian i Ethan nie mają ani prywatnego trenera przygotowania fizycznego, ani trenera mentalnego. Jeśli jest problem natury psychologicznej, idą do psychologa. Pracują nad sobą. Ale nigdy nie pójdą do kogoś po to, by im powiedział, jak „podejść do meczu”. Piłka ma pozostać grą. Dlaczego te kluby przychodziły po nasze dzieciaki, kiedy miały dziesięć lat? Bo czerpały radość z gry. Ta idea zniknęła. Oczywiście, że w piłce jest presja. W finale mistrzostw świata – tak, presja jest na pewno, ale najlepszy sposób, by ją ogarnąć, to „spuścić powietrze”. Zawsze mówiliśmy to naszym dzieciom: finał mundialu to mecz jedenastu na jedenastu, piłka ma przekroczyć linię. Nikt nie prosi cię o wynalezienie szczepionki przeciw wściekliźnie. Nie musisz nikomu ratować życia.

Ale nie da się zaprzeczyć, że te wydarzenia wykraczają poza sam sport…
Bo to jest plaster. Kiedy reprezentacja Francji wygrywa, zapomina się o wielu ustawach czy problemach. Magiczny, zaczarowany nawias. Gdy wygrało PSG, było tak samo. I dobrze, bo piłkarze też są po to, by dawać takie radości, ale nie po to, by być uniwersalnymi plasterkami na wszystko. Od piłkarza wymaga się więcej niż od chirurga… Nie jestem też pewna, czy naprawdę docenia się fakt, że piłkarz może tyle zarabiać, generować tyle reklam, podczas gdy z drugiej strony ludzie po dziesięciu latach studiów medycznych zarabiają tak mało. To mnie wścieka.

I dlatego niektóre rodziny czy rodzice chcą uruchamiać swój „projekt Mbappé”?
To mnie zasmuca. Chętnie wyjaśnię, na czym naprawdę polegał „projekt Mbappé”. Miłość, gra, przyjemność. Jedyny wymóg z naszej strony był taki, żeby mieli środki na miarę swoich ambicji. Jak u rodzica dziecka, które wybiera prépa (klasę przygotowawczą), bo marzy, by zostać inżynierem.

Tylko że Kylian czy Ethan byli dużo młodsi niż licealista w prépa, kiedy zdecydowali, że będą zawodowcami.
Ethan trafił do PSG jako dziesięciolatek. Słyszę: trzeba, żeby dobrze jadł, i zamykamy go w szatni przed meczem, bo musi się skoncentrować. To mnie porządnie denerwuje. Tak, odżywianie jest ważne, ale ma na to czas – ma dziesięć lat. Na szkolnym festynie kupuje się watę cukrową. Turnieje piłkarskie są takie same. Grasz, żeby się bawić, a między meczami jesz sobie kiełbaskę z majonezem. Nigdy nie widziałam, żeby Wilfrid mówił któremukolwiek z dzieci: „Wstawaj bladym świtem, idziemy biegać!”. Nawet gdy byli starsi i przygotowywał ich fizycznie przed wznowieniem treningów w wakacje, ta frajda zawsze była obecna. Było ciężko, zdarzały się podwójne jednostki treningowe, ale równie ważny był czas, który z nimi spędzał.

Priorytetem jest szkoła, a przekaz brzmi: „Pozwólcie im grać, pozwólcie im się wygłupiać”. Jeśli dziecko jest dobre, to przyjdzie samo. Tyle że tak naprawdę nie do rodziców chcę mówić, tylko do instytucji. Przestańcie wyławiać dzieci w wieku ośmiu lat, przestańcie wpisywać je do baz danych jak produkty. Rodzice są ofiarami tego systemu. Jak można mieć pretensje do rodzica, że przyjmie 100 tysięcy euro, kiedy rodzinie trudno związać koniec z końcem? Usiądźmy i spróbujmy chronić nasze dzieciaki, bo we Francji mamy prawdziwą kuźnię talentów. W ośrodkach szkoleniowych chciałabym, żeby uczono ich stawać się ludźmi, a nie tylko piłkarzami. Stąd zakup SM Caen.

To właśnie projekt, który chce Pani tam realizować?
Szybko ocenia się nas przez pryzmat wyników sportowych (Caen spadło latem do National po sześciu sezonach w Ligue 2), ale długofalowo chcielibyśmy wychowywać dziecko razem z rodzicami. I chcielibyśmy, żeby rodzice byli zadowoleni, a dziecko odnalazło się w dorosłym życiu nawet wtedy, gdy nie powiedzie mu się w piłce.

Do jakiego etapu Kylian doszedł w nauce?
Wykiwał nas. W drugiej klasie liceum był już w Monako. Powiedziałam mu: „Idź na profil humanistyczny”. Mógł też wybrać profil ścisły albo ekonomiczno-społeczny. Dużo czytał. Dziś czyta mniej, ale wtedy czytał wszystko: komiksy, powieści, mangi, biografie wielkich postaci… Gdy przyjechał do Monako z książkami, wyśmiali go, więc przestał czytać. No i w tej drugiej klasie, kiedy miał wybierać dalszy kierunek, zapytał nauczycielkę, jaki profil wybrać, żeby nie otwierać ani książki, ani zeszytu. I dorzucił: „Bo moi rodzice chcą, żebym zdał maturę, ale ja jestem pewien, że zostanę piłkarzem, więc proszę powiedzieć, który to profil”.

Doradziła mu STMG (Sciences et technologies du management et de la gestion, czyli techniczno-zawodowy profil skoncentrowany na zarządzaniu i administracji; z grubsza odpowiada polskiemu technikum ekonomicznemu z maturą  – dop.). Poszedł w tym kierunku w następnej klasie, ale po czterech miesiącach wrócił do domu zdemotywowany. Nudził się. Rzuciłam mu koło ratunkowe – zaproponowałam, żeby wrócił na humanistyczny: „To pomoże ci w piłce rozumieć niuanse, niedopowiedzenia”. On był przekonany, szkoła też, ale pod warunkiem, że powtórzy rok. Nigdy nie chciał tyle czekać, chodził tylko sześć miesięcy, bo w ostatniej klasie był już całkowicie zanurzony w piłce. Podszedł do matury, nie chodząc do szkoły. Zdał – z przedmiotów zawodowych był kiepski, ale miał mniej więcej 17/20 z ustnego francuskiego, 18/20 z historii i z matematyki.

Chodzi Pani jeszcze na stadion oglądać mecze synów?
Oglądam ich w telewizji, stadionów mam dość. Całe życie spędziłam w piłce. W tym roku Ethana śledziłam na dużym telewizorze, a Kyliana na iPadzie. Oglądam obu, ale na stadiony nie jeżdżę. Inaczej spędzałabym życie na trybunach. Poza tym już nie ogląda się meczu tak samo. Myśli się tylko: niech zagrają dobrze, bo inaczej nas zjedzą. Pomiędzy tym, który postawił 200 euro, a byłym piłkarzem, który został ekspertem radiowym i chce się pokazać – to bywa trudne. To mnie dotyka, bo nie znoszę niesprawiedliwości…

Czy bycie mamą Kyliana sprawiło, że coś Pani prywatnie straciła?
Nieuchronnie tak, ale też wiele zyskałam. Kiedy jest się „mamą kogoś”, nie żyje się już jak inni. Co dwa–trzy dni pojawia się jakaś nowa wiadomość. Można przejść od miłej informacji do takiej, która wytrąca z równowagi – jak to, co wydarzyło się w Szwecji.

To był najtrudniejszy epizod?
Bez najmniejszych wątpliwości. Wcześniej były już dwie drobne alerty z fałszywymi plotkami, które niektórzy pozwolili krążyć. Wiedzieliśmy, że wokół Kyliana nie wszyscy mają dobre intencje. Niezwykłe w tym przypadku jest to, że nigdy nie został wezwany przez wymiar sprawiedliwości – ani szwedzki, ani francuski. Dlatego zdziwiło mnie, że cała francuska prasa wysłała tam reporterów… Gdyby Kylian zrobił w Szwecji coś złego, to ja sama zaprowadziłabym go na komisariat. Jako kobieta oznaczałoby to, że zawaliłam jakiś wagon wychowania – a moje dzieci doskonale wiedzą, że w tej sprawie ze mną nie wygrają.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!