List do dzieci z mojego kraju
The Players' Tribune opublikowało list od Ardy Gülera skierowany do dzieci z jego kraju. Przedstawiamy pełne tłumaczenie.

Arda Güler. (fot. Getty Images)
Czas, żebym opowiedział wam swoją historię. Całą historię.
Często myślę o naszej przyszłości jako narodu piłkarskiego. Naprawdę mam nadzieję, że moja droga zainspiruje choć część z was i sprawi, że zrozumiecie, że chłopcy i dziewczęta w Turcji mogą osiągnąć wszystko.
Jeszcze kilka lat temu byłem jednym z was.
To zabawne… Kiedy miałem 12 lat, marzyłem tylko o jednym – żeby mieć PlayStation. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo go pragnąłem. Codziennie prosiłem tatę. Jedyne, czego chciałem, to FIFA 17.
Widzicie, ja właściwie nigdy wcześniej nie grałem w gry. Cały czas spędzałem na podwórku, grając w piłkę. Ale pewnego dnia jeden z moich kolegów dostał PS4 z FIFA 17 – to był chyba najlepszy dzień w naszym życiu.
Kiedy zobaczyliśmy tryb kariery z Alexem Hunterem… bum. Mózgi nam eksplodowały.
Pamiętacie Alexa Huntera? Może niektórzy z was są jeszcze za młodzi. Ale FIFA 17 miała taki tryb – The Journey – w którym grało się chłopakiem znikąd, próbującym dostać się do wielkich klubów. A jak już ci się udało, pokazywali, jak wychodzisz z tunelu obok takich gwiazd jak Cristiano Ronaldo.
To było coś więcej niż gra. To było nasze prawdziwe marzenie, na ekranie telewizora. Byliśmy uzależnieni. Za każdym razem, gdy wracałem od kumpla, znowu prosiłem tatę o PS4.
– Będę się dobrze uczył! Obiecuję!
Ale wiecie, jacy są tureccy rodzice. Przez długi czas tata tylko mówił: – Poczekaj trochę, muszę najpierw parę rzeczy ogarnąć…
Nie bardzo rozumiałem, co ma na myśli, ale pewnego dnia, kiedy wróciłem ze szkoły, zobaczyłem paczkę na stole w kuchni. Pudełko w kształcie PlayStation.
Oszalałem.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. – Serio?!
On na to: – Serio.
Kiedy je włączyłem, na konsoli było już mnóstwo gier. Nie trzeba było żadnej płyty. Brzmiało zbyt pięknie, żeby było prawdziwe. Pomyślałem: „Błagałem go o jedną grę, a on daje mi dwadzieścia?”
Zapytałem: – Tato, wygrałeś na loterii?
A on: – Właściwie… to miałem okazję.
– W sklepie?
– Nie, nie, na bazarze…
Później okazało się, że w mojej FIFA nie było trybu The Journey. Nigdzie nie mogłem znaleźć Alexa Huntera. Niektóre nazwy też były dziwne. Kiedy chciałem grać jako Cristiano Ronaldo, musiałem wybrać klub o nazwie „MD White”.
Poszedłem do taty: – Jesteś pewien, że kupiłeś właściwą FIFĘ? Coś tu nie gra.
– Jasne, że jestem. Próbowałeś ją włączyć i wyłączyć?
– Tato…
– Wiesz co? Może to przez internet.
Grałem tak przez tygodnie. Nigdy wcześniej nie grałem w inną grę piłkarską niż FIFA, więc myślałem, że po prostu mam jakąś inną wersję. Ale któregoś dnia przyszli koledzy i zapytali: – Arda… co to jest?
– No jak to co? FIFA.
– No weź, serio, co to za gra?
– No przecież to jest ta piłkarska!
– Stary, gdzie jest Fenerbahçe? Co to za dziwne nazwy? Twój tata dał się naciąć!
Wszyscy się śmiali. Próbowałem się śmiać razem z nimi, ale w środku było mi strasznie głupio.
Ale wiecie co? Nie obchodziło mnie, że to była podróbka. I tak ją kochałem. Nie potrzebuję prawdziwego boiska, prawdziwej bramki czy nowej konsoli. Nawet jeśli za słupki mam tylko kamienie, i tak jestem szczęśliwy.
Taki jest turecki duch.
Czy rozumiecie, co chcę wam przekazać? Nie dorastałem w bogatej rodzinie. Nie jestem synem piłkarza. Wychowywałem się na pierwszym piętrze bloku w Ankarze, z mamą zajmującą się domem i tatą, który prowadził mały sklepik – aż w końcu ten sklep upadł.
Dlaczego upadł? Cóż…
To odpowiedź na 99 ze 100 pytań w Turcji.
Piłka nożna.
Opowiem wam o moim tacie. Jak bardzo kochał piłkę? Zaraz wam powiem.
Kiedy jeszcze ledwo chodziłem, ustawiał balony po mojej lewej stronie, żebym je kopał. Marzył o lewonożnym synu. On nie tylko kibicował Fenerbahçe – on tym żył. Mówił, że mamy żółto-niebieską krew. Pamiętam, że kiedyś, gdy strzeliliśmy gola w derbach, skoczył z kanapy tak wysoko, że rozwalił lampę w suficie. A kiedy w 2010 roku straciliśmy tytuł w ostatnim meczu sezonu, kopnął pudełko i tak się uderzył w stopę, jakby był postacią z kreskówki.
Dzięki tacie byłem kibicem Fenerbahçe od urodzenia. Prawie dosłownie.
Jednym z moich pierwszych marzeń było zobaczyć mecz na żywo.
Kupienie biletów przez internet graniczyło z cudem. Siedziało się z palcem na przycisku ODŚWIEŻ i jak tylko zegar pokazał 13:00…
TAP TAP TAP TAP TAP TAP TAP!!!
13:01.
WYPRZEDANE.
Za każdym razem.
Ale w 2014 roku, gdy miałem dziewięć lat, Fenerbahçe dostało zakaz wpuszczania kibiców na stadion, i zamiast całkowicie zamknąć trybuny, pozwolono wejść tylko kobietom i dzieciom. Wiedzieliśmy, że to nasza szansa, więc dzień przed rozpoczęciem sprzedaży biletów, moi rodzice, siostra i ja wsiedliśmy do samochodu, przejechaliśmy pięć godzin do Stambułu i ustawiliśmy się w kolejce pod kasami. Byliśmy tam o piątej rano i spaliśmy w aucie do otwarcia bram.
Trzecie miejsce w kolejce. Szaleństwo.
Następnego ranka nie mogliśmy uwierzyć, że trzymamy te bilety w rękach.
Wejście na stadion Şükrü Saracoğlu po raz pierwszy było jak wkroczenie do bajkowej krainy. Idziesz po schodach, krok po kroku widać coraz więcej trybun i murawy, aż w końcu… jesteś tam. Przed tobą rozpościera się boisko, a potem słyszysz ten hałas… To coś niesamowitego. Nie było mężczyzn na trybunach, ale jestem pewien, że samymi dziećmi można by wypełnić ten stadion i atmosfera i tak byłaby jedną z najlepszych na świecie.
W pewnym momencie zobaczyłem na murawie Aziza Yildirima. Nawet mając dziewięć lat wiedziałem, kim jest. Pobiegłem na dół, żeby go zobaczyć, i byłem tak podekscytowany, że zapomniałem powiedzieć mamie, gdzie idę. Nagle spojrzała na moje miejsce i… Gdzie jest Arda?? Przez 20 minut myślała, że mnie zgubiła. Nie była zachwycona. (Przepraszam, Mamo!)
Gdy słyszysz ten hałas i widzisz tę trawę, jesteś w niebie. Dzieciaki, mam nadzieję, że każdemu z was dane będzie poczuć to samo.
Stadion był wręcz śmiesznie piękny w porównaniu do tego, co miałem w domu. Grałem na boisku do koszykówki ze starszymi dzieciakami z osiedla. Albo grałem w szkole. Albo na parkingu, gdzie wybijałem szyby w samochodach – które potem musiał opłacać tata. Ale to nie dlatego zbankrutowaliśmy.
Widzicie, miałem nauczyciela WF-u, Mahmeta, i pewnego dnia, kiedy miałem dziewięć lat, powiedział tacie, że powinienem dołączyć do akademii Gençlerbirliği. Tata powiedział „nie”, bo to było ponad godzinę drogi stąd, ale Mahmut coś we mnie dostrzegł i go przekonał. Tata zaczął mnie tam wozić, a kiedy sam nie mógł, zostawiał sklep wspólnikowi. Nie wiem dokładnie, co się stało, ale pewnego dnia wziął mnie na bok i powiedział: – Synu… Musimy zamknąć sklep.
Zostaliśmy bez pracy.
To był jedyny przychód w naszej rodzinie. Pamiętam, że w tamtym czasie koledzy zapraszali mnie na gofry, a przecież nie możesz powiedzieć: „Wiesz, nie stać mnie”. Zawsze byłem zmęczony albo „nie mogłem przyjść”.
Na szczęście zawsze mieliśmy coś do jedzenia. Wiem, że wiele dzieci nie ma nawet dachu nad głową.
W głębi serca wiedziałem, że i tak mieliśmy szczęście.
Po jakimś czasie moi rodzice otworzyli nowy sklep. To trochę poprawiło naszą sytuację, ale kiedy Fenerbahçe zgłosiło się po mnie kilka lat później, nie mogę powiedzieć, że myśleliśmy tylko o piłce. Potrzebowaliśmy pieniędzy.
Przez trzy miesiące zastanawialiśmy się nad decyzją, bo coś takiego zmienia całe życie. Miałem trzynaście lat, a moi rodzice nie chcieli, żebym wyjeżdżał z domu. Marzyłem, żeby grać dla Fenerbahçe, ale wiedzieliśmy też, że to bardzo poważny krok i ogromne ryzyko. Nikt nie mógł mieć pewności, że kiedykolwiek zostanę profesjonalnym piłkarzem.
W końcu tata powiedział: – Jak masz się utopić, to w wielkim morzu.
To znaczyło: Stambuł.
– Jeśli po sześciu miesiącach będzie ci tam dobrze, sprzedamy wszystko i przyjedziemy do ciebie.
W dniu, w którym opuszczałem Ankarę, tata zaprosił całą rodzinę i bliskich – może trzydzieści osób. Akurat miałem urodziny, więc było wielkie ciasto, ale mama płakała i płakała. Nigdy wcześniej nie widziałem urodzin z tyloma łzami. Obiecałem jej, że sprawię, że będzie ze mnie dumna, i że niedługo znowu będziemy razem w Stambule. Ale najbardziej zapamiętałem rozmowę z moją siostrą, która jest ode mnie starsza o osiem lat.
Tuż przed tym, jak wsiedliśmy do samochodu, spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: – Arda, musisz napełnić lodówkę.
Napełnić lodówkę. To były jej dokładne słowa.
– Arda, musisz to wszystko spełnić.
Kiedy masz trzynaście lat, trudno zrozumieć, jak się z czymś takim czuć. Grasz w piłkę dla zabawy, a nagle los całej twojej rodziny zależy od ciebie. Pamiętam tylko, że w drodze do Stambułu wyciągnąłem prezent urodzinowy od taty. To był zeszyt, a na okładce wielki napis:
ARDA 10
Otworzyłem go i zapisałem swoje marzenia. Numer jeden: zagrać w pierwszym zespole Fenerbahçe.
Potem tata zobaczył zeszyt i powiedział, żebym zapisał imiona wszystkich, którzy mi pomogli – może z dwadzieścia osób, jak mój nauczyciel WF-u, Mahmut. On nigdy nie zobaczył mnie grającego jako profesjonalistę. Mahmucie, spoczywaj w pokoju.
Kiedy dotarliśmy do akademii Fenerbahçe, spojrzałem na zegarek.
19:07.
Rok założenia naszego klubu. Może to przeznaczenie?
Ale prawdziwe życie to nie tryb The Journey z FIFA.
Kilka miesięcy później tak bardzo tęskniłem za domem, że chciałem wrócić do Ankary.
Szczerze – miałem ochotę porzucić swoje marzenia.
Musicie zrozumieć jedno – Ankara i Stambuł to dwa zupełnie różne światy. Ankara może i jest stolicą, ale to Stambuł ma pieniądze i daje możliwości. Pewnego dnia nasza szkoła ogłosiła dzień bez mundurków – mogliśmy założyć, co chcemy. Lokalni uczniowie przyszli w markowych ubraniach.
Ja przyszedłem w mundurku.
Zapytali: – Arda, co ty robisz?
A ja: – Oooo nieeeeee. Zapomniałem. Kurczę…
Ale nie zapomniałem. Po prostu nie miałem nic innego.
W drużynie czułem się jeszcze bardziej wyobcowany, bo awansowano mnie do kategorii wiekowej rok starszej, razem z sześcioma–siedmioma chłopakami z lokalnych rejonów, którzy byli w klubie od dawna. Ale tylko ja grałem. Oni mówili: „Dlaczego ten dzieciak z Ankary gra?”. Polityka, coś w tym stylu. Odtrącili mnie.
Zaledwie cztery miesiące po moim przyjeździe trener powiedział: – Arda, ty będziesz naszym kapitanem.
Lokalni chłopcy byli wściekli.
A potem dodał: – Arda, ty dostajesz numer 10.
Oni oszaleli.
Jak wiecie, w Turcji „dziesiątka” to świętość – nawet w drużynie U-14. To nie jest tylko „kreatywny zawodnik”. To nasz zbawca. To Alex – ten prawdziwy. (Sprawdźcie go na YouTubie, nie pożałujecie).
Byłem zaszczycony, ale też przestraszony. Powiedzieli mi, żebym poprowadził rozgrzewkę. „Wysokie kolana! Sprinty!” Nie znosiłem tego. Byłem zbyt nieśmiały.
Tęskniłem za rodziną.
Któregoś dnia po prostu pomyślałem: Nie dam już rady.
Nie miałem odwagi powiedzieć o tym tacie. Byłem zbyt dumny. To by go zabolało. Ale wiedziałem, że rozważali przeprowadzkę, więc powiedziałem współlokatorowi: – Napisz do mojego taty. Powiedz mu, że Arda nie daje sobie rady.
On na to: – Naprawdę?
Ja: – Tak. Po prostu napisz, że potrzebuję pomocy.
Zadziałało. Po tej wiadomości rodzice przeprowadzili się do Stambułu, żeby być ze mną. Sprzedali dom. Zamknęli sklep. Zostawili przyjaciół. Postawili całą swoją przyszłość na swojego małego chłopca.
Gdybym zawiódł, wszystko by przepadło.
Na szczęście tata znalazł pracę, a ja mogłem skupić się tylko na piłce. Pojechaliśmy na turniej U-17 do Zagrzebia i w tamtejszej akademii wisiało zdjęcie Modricia. Jeden z trenerów złapał mnie za ramię i powiedział: – Pewnego dnia będziesz jak on.
Wow. Jak dziecko ma na coś takiego odpowiedzieć?
A potem pewnego dnia Fenerbahçe powołało mnie na sparing z pierwszą drużyną.
Miałem 15 lat. Nawet jeszcze nie trenowałem z seniorami. Pamiętam, jacy byli silni. Luiz Gustavo… 80 kilogramów czystych mięśni. A ja? Nic. Skóra i kości.
Chyba to było w sierpniu 2021 roku, kiedy trener Vítor Pereira wezwał mnie na pierwszy oficjalny mecz – u siebie z HJK Helsinki. Mieliśmy sporo kontuzji i kiedy jeden z naszych zawodników musiał zejść z boiska w drugiej połowie, trener spojrzał na ławkę i zobaczył, że ma trzech zawodników do dyspozycji.
Pierwszy to bramkarz.
Drugi też bramkarz.
Trzeci to 15-letni dzieciak, który wyglądał jak chłopiec do podawania piłek.
– Arda, szykuj się.
Serce waliło mi jak szalone. Na PlayStation trzęsie się tylko pad. W prawdziwym życiu – całe ciało! Ale kiedy wszedłem na boisko, poczułem się spokojniejszy. I wtedy przypomniałem sobie drugie marzenie z mojego zeszytu:
Strzelić gola z rzutu wolnego dla Fenerbahçe. Strzelałem je całe życie.
Wkrótce dostaliśmy rzut wolny tuż sprzed pola karnego, ale wiedziałem, że należy on do José Sosy – argentyńskiego mistrza. Z nim się nie dyskutowało, chyba że było się szalonym. Może właśnie byłem.
Ustawiłem się obok niego, gotowy do strzału.
Myślę, że był trochę zszokowany. On nie mówił po turecku, ja nie mówiłem po hiszpańsku, więc odezwałem się po angielsku: – Can I kick?
Sosa milczał.
Zapytałem: – Me? Or you?
Sosa: „………………”
– ME? YOU?
Nagle kibice zrobili: whooooooooooooooo.
Kamera stadionowa zrobiła zbliżenie na moją twarz. Widzowie mogli z ruchu moich ust odczytać, że chcę strzelać, i chyba spodobała im się moja odwaga. A Sosa Abi?
On nadal był gościem od wolnych.
Uderzył.
Nie trafił.
Ale ten moment i reakcję kibiców zapamiętam na zawsze.
Po meczu spotkałem rodziców przed stadionem. Mama płakała.
– Arda, udało ci się.
Tata milczał. Patrzył na mnie takim spojrzeniem, jakby zaraz miała mu para wyjść z uszu. Spytałem: – Tato, nie cieszysz się?
A on: – Sosa… dlaczego nie dał ci strzelać??
– Ale tato…
– Strzeliłbyś. Wiem to!
Wiecie, ludzie mówią, że tureccy kibice są „pełni pasji”. Ale to za mało. Opowiem wam jedną krótką historię.
Mój znajomy, kibic Fenerbahçe, poszedł kiedyś na derby z Galatasaray. Codziennie brał leki, a kiedy sędzia nie podyktował dla nas karnego, rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby rzucić – butelki z wodą, batona… czegokolwiek. Nic nie znalazł, ale w kieszeni miał butelkę z lekami.
Spojrzał na nią długo. Wiedział, że ich potrzebuje, bo zmagał się z przewlekłą chorobą. Ale jego nienawiść do Galatasaray była tak wielka. W końcu nie wytrzymał.
Rzucił butelką z lekami na boisko.
Później tej nocy przez kilka godzin chodził po Stambule, szukając apteki.
Myślę, że tylko Turek może zrozumieć tę historię.
Nie ma Fenerbahçe bez Galatasaray – to wieczna rywalizacja i wieczna relacja. Ale jeśli jesteś kibicem Fenerbahçe, jesteś przeciwko wszystkiemu, co związane z Galatasaray. Taka jest prawda.
W tamtym okresie musiałem zachować spokój. Wszyscy moi znajomi mówili, żebym uważał, bo w tej grze wiatr może się zmienić w każdej chwili – jeden błąd i wszystko może się skończyć. Tata czytał wszystkie komentarze w gazetach, na wypadek gdyby ktoś napisał coś złego.
A mama tylko mówiła: – Negatywne rzeczy? Jak ktoś mógłby cię nie kochać?
Zawsze płakała, kiedy ktoś na trybunach podchodził do niej podczas naszych meczów i jej dziękował. Oczywiście cieszyła się, gdy strzelałem gole, ale jeśli ktoś pogratulował jej tego, jak mnie wychowała – to znaczyło dla niej więcej niż 100 bramek dla Fenerbahçe.
Zapamiętajcie to, dzieciaki. Są tylko dwie rzeczy ważniejsze niż piłka: Bóg i rodzina.
Zwłaszcza mama :-)
Nigdy nie zapomnę tego telefonu z sierpnia 2022 roku.
– Arda… twoja mama. Coś jest nie tak z jej sercem. Przeszła właśnie pilną operację.
Kiedy słyszysz coś takiego, piłka przestaje istnieć. Świat zaczyna wirować. Czujesz, jak w żołądku robi się ciężka kula. Lekarze musieli wymienić zastawkę w jej sercu. Kiedy przygotowywała się do operacji, oglądała z łóżka, jak strzelam dwa gole przeciwko Kasimpaşe. Ktoś z rodziny wysłał mi nagranie, na którym widać, jak płacze, patrząc na mnie i ciesząc się z bramek. Otworzyłem je w szatni po meczu i bardzo się przestraszyłem. To był taki płacz, który przeżywasz, gdy każda chwila może być ostatnia.
Ja też płakałem. Naprawdę myślałem, że umrze.
Następnego dnia powiedziałem w klubie, że nie zagram w kolejnym meczu. Po raz pierwszy w życiu nawet nie chciałem dotknąć piłki.
Na szczęście Fenerbahçe zachowało się wspaniale. Dali mi wolne, a prezes Ali Koç zadbał o to, by zajęli się nią najlepsi lekarze. Operacja się udała, a mama wróciła do zdrowia.
Cokolwiek by się nie działo, rodzina zawsze jest najważniejsza.
Trochę ponad dwa miesiące po operacji strzeliłem gola z woleja w meczu z Dynamem Kijów i uniosłem koszulkę, żeby pokazać wiadomość:
ANNECİM SENİ ÇOK SEVİYORUM
„Mamo, kocham cię bardzo”
(I zawsze będę).
Do tego momentu spełniłem swoje trzecie marzenie: zostać „dziesiątką” Fenerbahçe.
Nigdy nie myślałem, że to się wydarzy, bo ta koszulka należała do Mesuta Özila. To piłkarz, od którego nauczyłem się najwięcej, ale przez trzy miesiące nie miałem odwagi się do niego odezwać. Byłem zbyt nieśmiały. Mijał mnie na korytarzu, mówiąc: – Hej, miłego treningu!
A ja tylko patrzyłem przed siebie i odpowiadałem: – OK.
On: – Arda, wszystko w porządku?
Ja: – Tak. Dobrze.
Ludzie, którzy nie znają Özila, myślą, że jest chłodny. Ale to on rozpoczął naszą przyjaźń, bo ja nie potrafiłem. Pewnego razu zaprosił mnie do swojego pokoju w ośrodku treningowym i zobaczyłem tam PlayStation, którego nie używał. Musiał zauważyć mój wzrok, bo powiedział: – Arda, możesz je wziąć.
– Nie mogę – odpowiedziałem.
Zbyt nieśmiały.
– Arda, bierz.
Był niesamowicie życzliwy.
Gdy Özil odszedł z Fenerbahçe w 2022 roku, myślałem, że koszulka trafi do któregoś z nowych zawodników. Miałem 17 lat i nie możesz po prostu poprosić o „dziesiątkę” – tak jak król nie prosi o koronę. Ale członkowie zarządu powiedzieli mi: – Arda, ta koszulka jest twoja… ale tylko jeśli masz w sobie dość pewności, by ją założyć.
Potrzebowałem dokładnie jednej sekundy, żeby to przemyśleć.
– Biorę ją.
Gdy założyłem ją po raz pierwszy… nie potrafię tego opisać. Nie tylko szedłem śladami Alexa. Przejmowałem odpowiedzialność twórczą za całą drużynę i miliony kibiców. To był przywilej. Zaszczyt. Spełnione marzenie.
Arda Güler – „dziesiątka” Fenerbahçe.
To było niemal jak zdobycie trofeum.
Kiedy założyłem tę koszulkę, czułem się niezwyciężony.
Ta dodatkowa odpowiedzialność sprawiła, że każdy gol stał się ważny. Dwa tygodnie po meczu z Dynamem Kijów przeglądałem Instagrama i nagle zobaczyłem nagłówek:
„ARDA GÜLER W KADRZE TURCJI”
Nawet mi tego wcześniej nie powiedzieli. Pierwszy mecz był ze Szkocją w Diyarbakırze, i kiedy siedziałem na ławce, kibice skandowali, żebym wszedł na boisko. To wsparcie znaczyło dla mnie bardzo dużo. Czasem, kiedy siedziałem na ławce Fenerbahçe, nawet kibice rywali śpiewali, żeby trener mnie wpuścił. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Co mogłem powiedzieć? Tylko: dziękuję.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. W marcu znów dostałem powołanie do reprezentacji Turcji.
W kolejnych miesiącach zaczęły napływać oferty transferowe.
Ale nie chciałem wiedzieć o żadnej, chyba że naprawdę by mnie poruszyła. I wtedy, w czerwcu, tata powiedział, że musi do mnie zadzwonić z nową ofertą.
Powiedziałem: – Przecież mówiłem, że nie chcę o niczym słyszeć, chyba że…
A on: – Arda…
– Tak?
– To Real Madryt.
Real Madryt… Moje czwarte marzenie. Czułem się, jakbym śnił – że to może się spełnić tak szybko. Latem z tatą odbyliśmy wiele długich rozmów o tym, czy to nie za wcześnie na taki krok. Sprawa była naprawdę skomplikowana, bo mieliśmy mnóstwo innych ofert i trudno mi było podjąć decyzję. Ale potem miałem rozmowę na FaceTime z trenerem Carlo Ancelottim.
Nigdy nie zapomnę momentu, gdy jego numer pojawił się na ekranie, a wideo się ładowało…
– Cześć, Arda. Jak się masz?
On też był na wakacjach. Chwila była tak surrealistyczna, że ledwo pamiętam szczegóły, ale chyba miał na sobie hawajską koszulę, okulary przeciwsłoneczne i może nawet cygaro.
Powiedział: – Arda, będziesz miał tu wielką przyszłość. Może nie w pierwszym roku, ale dostaniesz szanse. Kiedy Modrić i Kroos będą już za starzy, możesz grać w pomocy.
Usłyszeć swoje nazwisko obok Modricia i Kroosa… to surrealistyczne. Nie mogłem wydusić słowa.
A potem powiedział: – Arda, obiecaj mi, że przyjedziesz do Madrytu. Obiecaj, obiecaj, obiecaj.
Odpowiedziałem: – Oczywiście, Mister.
Na to on: – Porozmawiamy wkrótce. A teraz naprawdę muszę wracać do żony.
Hahaha. Myślę, że Mister Ancelotti był już w doliczonym czasie gry.
Gdy się rozłączyłem, spojrzałem na tatę i się zgodziliśmy…
– Jak masz się utopić…
– To w wielkim morzu.
Prezentacja jako piłkarza Realu Madryt to jak ceremonia ślubna. Kontrakt podpisujesz na sześć lat, ale chodzi o to, żeby zostać tu na całe życie. Siedziałem obok rodziców, a kiedy mama zaczęła płakać, otarłem jej łzy i pocałowałem ją w policzek.
Oddaliśmy tak wiele, żeby tu być – a teraz nasze marzenie się spełniło.
Byłem zbyt biedny, żeby grać jako Alex Hunter na PlayStation.
Więc musiałem stać się nim naprawdę.
Od samego początku Ancelotti stał się dla mnie jak ojciec. Ale to było zabawne, bo żartował ze mną o wszystkim, a ja byłem jeszcze dzieciakiem z szeroko otwartymi oczami, który próbował ogarnąć największy klub świata. Nigdy nie wiedziałem, kiedy mówi poważnie, rozumiecie?
Oczywiście znałem Raúla. Był kapitanem, najlepszym strzelcem. Żywą legendą.
Następnego dnia po treningu podchodzi do nas jakiś facet. Ancelotti mówi: – Arda, to jest Raúl.
Ale wiecie, kiedy po raz pierwszy widzisz taką legendę na żywo, to wszystko wydaje się nierzeczywiste. Jakby to było udawane. Jestem za młody, żeby pamiętać Raúla grającego w Realu Madryt. Widziałem go tylko na YouTubie.
Ancelotti się uśmiecha, a ja myślę: „Nie, znowu robi sobie ze mnie jaja”.
Mówię: – Daj spokój, Mister. Przepraszam, ale to nie jest Raúl.
Czekam, aż Ancelotti się zaśmieje i powie coś w stylu: „Dobra robota” – ale on patrzy na mnie zupełnie poważnie i mówi: – Jak to nie Raúl?
Wtedy Raúl zwraca się do mnie: – Nazywam się Raúl González. Miło cię poznać.
A ja: – Nie jesteś. No weź…
Oni nie mogą uwierzyć, co słyszą. Przez kilka minut to się tak ciągnie, aż w końcu Ancelotti woła Toniego Kroosa.
– Toni, to jest Raúl?
– Co? Oczywiście.
Ja nadal nie wierzę. Myślę, że to wielki żart. Nie dam się nabrać.
Ancelotti woła więc Modricia!
– Luka, to Raúl?
– Oczywiście, że to Raúl.
I wtedy zaczynam się stresować.
Nawet Raúl patrzy na mnie jakby chciał powiedzieć: – No przecież to Raúl.
Wszyscy zaczynają wyciągać na telefonach zdjęcia Raúla. W końcu się poddaję i mówię: – Dobra, przepraszam. Naprawdę jesteś Raúlem. Miło mi pana poznać.
Wszyscy śmiali się z chłopaka z Turcji. Nawet Mister Ancelotti.
Kiedy opowiedziałem tę historię rodzinie, spojrzeli na mnie i powiedzieli:
– Arda… ty jesteś naprawdę głupi.
To był mój pierwszy tydzień w Realu Madryt.
Dobry start, Arda.
Po przyjeździe odkryłem, że David Alaba i Toni Rüdiger trochę mówią po turecku. Wychowywali się wśród tureckich imigrantów – w Berlinie i Wiedniu. Alaba jest wielkim fanem Galatasaray. Courtois grał z Ardą Turanem, więc też zna kilka tureckich słów – niestety głównie tych niecenzuralnych.
Ale było coś dziwnego – bo wiecie, w Turcji do starszych zwracamy się z szacunkiem. Mówimy „Abi”, co dosłownie znaczy „starszy brat”. To część naszej kultury. Nie mogłem mówić do Modricia po prostu „Luka”. On mógłby być moim ojcem, wiecie?
Więc powiedziałem: – Cześć, Luka Abi.
No i… Alaba i Rüdiger pomyśleli, że to słowo używa się wobec wszystkich. Nawet mnie.
Zaczęli mnie witać: – Dzień dobry, Abi.
Tak się przyjęło i teraz już za późno, żeby to zmieniać. Oficjalnie jestem Arda Abi – najmłodszy starszy brat w szatni.
Zazwyczaj czujesz, że naprawdę „dotarłeś” do klubu, gdy strzelisz ważnego gola albo zagrasz decydujące podanie. Dla mnie ten moment przyszedł wtedy, gdy mieliśmy rzut wolny sprzed pola karnego, a ja siedziałem na ławce. Modrić odwrócił się do mnie i powiedział: – Hej, Arda, to byłby idealny moment dla ciebie.
Takie drobne rzeczy znaczą bardzo wiele.
W innym meczu ostatnio przegrywaliśmy do przerwy, a Modrić powiedział: – Szykuj się, musisz wejść.
Ta legenda, jeden z najlepszych pomocników w historii, właśnie mnie powierzała zadanie odwrócenia losów meczu.
Byłem naprawdę poruszony.
Wiem, że ludzie w Turcji chcą, żebym grał w każdym meczu Realu Madryt. Ja też bym chciał. Ale wiem, że muszę być cierpliwy. Gdy Ancelotti mówi, że mogę zostać jednym z najlepszych pomocników świata, to znaczy, że klub ma wobec mnie konkretny plan.
Bycie rezerwowym nie jest łatwe. Kiedy wygraliśmy Ligę Mistrzów, tak naprawdę nie miałem ochoty podnosić trofeum, bo nie czułem, że mocno się do tego przyczyniłem na boisku. Dlatego właśnie byłem taki nieśmiały, gdy Ancelotti wręczył mi mikrofon na Cibeles. W ogóle nie planowałem wchodzić na dach autobusu, bo byłem naprawdę zmęczony. Pamiętam, że dwóch moich kumpli pisało do mnie: „Gdzie jesteś? Nie możemy cię znaleźć”.
Siedziałem na dole, rozmawiając z Kroosem i Modriciem, a Modrić pytał mnie, czy Mourinho przejdzie do Fenerbahçe. Moi znajomi pisali: „Zwariowałeś?? Wygrałeś Ligę Mistrzów! Wchodź tam na górę i świętuj!”
Taki już jestem. Samo zdobycie tytułu mi nie wystarcza. Muszę czuć, że na niego zapracowałem.
Dlatego mistrzostwa Europy były dla mnie czymś innym. Kiedy strzeliłem gola Gruzji, mój telefon eksplodował. Polubienia. Obserwujący. Wiadomości. Gratulacje. Szaleństwo.
Przed meczem z Portugalią byłem trochę zdenerwowany. Liczyłem, że Ronaldo po meczu do mnie podejdzie, bo bardzo go szanuję. Ale tego dnia MARCA wydrukowała pierwszą stronę z tytułem:
„GÜLER RZUCA WYZWANIE CRISTIANO”
O nie…
Prawda jest taka, że dla mnie zaszczytem było po prostu dzielić z nim boisko. Widzieliście The Last Dance? Cristiano to jak Michael Jordan. Taki nagłówek to dla niego paliwo. Portugalia wygrała 3:0, a po meczu Ronaldo nie rozmawiał z nikim.
Kilka dni później sam zrozumiałem, co czuł, bo w autobusie w drodze na stadion zobaczyłem nagranie grupy austriackich kibiców.
Mówili: „Kim do cholery jest Arda Güler?”
Byłem w szoku. Dlaczego ktoś mówi takie rzeczy o mnie?
Ale wtedy przypomniałem sobie, jak trener Jorge Jesus pomijał mnie przez tygodnie w Fenerbahçe. Pewnego dnia ustawił dwie drużyny do ćwiczenia rzutów wolnych, a mnie nie było w żadnej z nich. Zostałem sam, dośrodkowując z rogów. Lał deszcz, a kiedy wróciłem do domu, wypłakałem się jak nigdy. Obiecałem sobie wtedy, że nigdy więcej nie poczuję się w ten sposób.
Ludzie postrzegają mnie jako kreatywnego zawodnika, ale jestem też wojownikiem.
Posadzisz mnie na ławce? Będę pracował jeszcze ciężej. Obrażasz mnie? Zniszczę cię.
Po obejrzeniu tego filmiku z Austriakami, wszedłem w tryb Michaela Jordana. Śpiewali o mnie przez cały mecz. Rzucali we mnie kubkami po piwie.
Idealnie.
Kiedy zaliczyłem asystę przy naszym drugim golu, odwróciłem się do tych kibiców.
Dziękuję.
Chyba potraktowałem to osobiście.
Po porażce w 1/8 finału zastanawiałem się, czy ludzie w kraju się na nas nie odwrócą, ale widzieli, ile serca zostawiliśmy na boisku. W Turcji charakter to wszystko. Rüdiger powiedział mi, że zauważył moją pasję i złość. Gdy Rüdiger mówi „złość”, ma na myśli coś dobrego. Zawsze dawałem wskazówki kolegom z drużyny – nawet jako nastolatek w Fenerbahçe. Nie potrafię inaczej. Jeśli przestanę, zagram słabo. Chcę być liderem. Chcę wykonywać rogi i rzuty wolne. Zawsze. Zapytajcie Mistera Sosę.
Gra w Realu to tak naprawdę łatwa sprawa. Wiesz, że Modrić znajdzie cię podaniem. Vinícius sprawi, że nawet złe podanie będzie wyglądało dobrze. Trudniejsze jest nauczenie się języka, dostosowanie do nowej kultury i pozostanie sobą. Dlatego dobrze, że rodzina odwiedza mnie raz w miesiącu i że mama nadal każe mi sprzątać pokój. Zawsze mówi, że gdybym nie został piłkarzem, mielibyśmy duży problem.
Na szczęście lodówka jest pełna.
Odkąd opuściłem Ankarę, cały czas zapisuję nazwiska ludzi, którzy mi pomogli. Już dawno jest ich więcej niż dwadzieścia. Mama, tata, siostra, przyjaciele, trenerzy, prezesi, nauczyciel WF-u Mahmut, lekarze, którzy uratowali życie mojej mamie…
Kimkolwiek jesteś, nie dojdziesz tam sam.
W tym roku skończyłem 20 lat. W moim zeszycie jest jeszcze wiele marzeń. Chcę stać się ważnym zawodnikiem Realu Madryt. Chcę zdobyć Ligę Mistrzów na własnych zasadach. Marzy mi się też numer 10 w tym klubie.
Ale przede wszystkim chcę być drogowskazem dla nowego pokolenia tureckich piłkarzy.
Wiem, że jestem wielką nadzieją tureckiej piłki, ale nie chcę być jedyny. Chcę otworzyć drzwi dla innych.
To znaczy – dla was, którzy czytacie ten list.
Kiedy wracam do domu i widzę, jak bardzo cieszycie się na mój widok, robi mi się miło. Te piosenki nadal dźwięczą mi w uszach. Czuję waszą miłość aż tutaj, w Madrycie.
Jest takie nagranie z trzęsienia ziemi w 2023 roku, które za każdym razem przyprawia mnie o dreszcze. Zostało zarejestrowane, kiedy jeszcze nie grałem zbyt dużo dla Fenerbahçe. Może je widzieliście. Dwóch ratowników jest z małym chłopcem, którego właśnie wydobyto spod gruzów. Chłopiec leży, jego ciało przykryte, tylko głowa wystaje. Słychać syreny. Spędził prawie pięć dni pod blokami betonu, przekonany, że umrze. I ma wiadomość – dla mnie. W tamtym momencie!
Nigdy nie zapomnę jego słów:
Arda Güler Abi
Kocham cię bardzo
Ratuj dalej Fenerbahçe
Abi, powiedz trenerowi, żeby cię wpuścił
A jeden z tych bohaterów dodaje:
Nie poddał się, więc ty też nie możesz.
Gdy słyszę te słowa, jak mógłbym się poddać?
Dlatego – do każdego dziecka w Turcji z PlayStation i marzeniem:
Weź piłkę i wyjdź na dwór. Poczujesz, jakbyś miał cały świat u swoich stóp.
Z wyrazami szacunku,
— Arda
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze