Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: W przebraniu na Las Palmas

Zapraszamy do lektury!

Son las 16.00, una menos en Canarias.
Jest godzina 16.00, jedna mniej na Wyspach Kanaryjskich.

Może to i trochę głupie, ale Kanary zawsze najbardziej kojarzyły mi się z tym, że leżą w innej strefie czasowej, co podkreślane jest w powyższy sposób we wszystkich radiowych serwisach informacyjnych w Hiszpanii. Co jeszcze o nich wiedziałem?

– To, że na Gran Canarii kręcono Pamiętniki z Wakacji
– To, że jest tam ponoć ładnie i ciepło
– To, że w ich skład wchodzi wulkaniczna wyspa Lanzarote (wiem to tylko dlatego, że na Erasmusie jedna osoba w trakcie prezentacji z portugalskiego postanowiła opowiedzieć o swoich rodzinnych stronach)
– To, że to już praktycznie Afryka
– To, że pochodzi z nich Jesé

No i to, że od tego sezonu mają swojego przedstawiciela w Primera División – UD Las Palmas, którego kibice dość licznie stawili się wczoraj w stolicy Hiszpanii.

***

O wczesnych godzinach porannych – czyli koło 13.30 – wynurzyłem się ze swojego loftu (na krótki rękaw i w przeciwsłonecznych okularach). Choć słońce dopiero co wschodziło, po ulicach łaziła już cała masa poprzebieranych ludzi. Sądząc po ich liczbie, można było wręcz dojść do wniosku, że Halołin to stricte hiszpańskie święto. Gdybyście przeszli się po Madrycie wczoraj późnym wieczorem lub w nocy, przekonalibyście się na własne oczy, że nie kłamię.

– Przebiorę się i ja! Nie będę gorszy. W końcu jestem jeszcze młody – pomyślałem.

Tylko za kogo?

Nie byłem oryginalny – postanowiłem przebrać się za dziennikarza. Do pełni efektu brakowało mi jednak jednego kluczowego artefaktu – akredytacji na mecz z Las Palmas. Udałem się więc na Santiago Bernabéu pod wejście numer 55. Zanim jednak dotarłem do celu poczęstowano mnie ulotkami trzech „firm”, które szukają chętnych na odstąpienie za odpowiednią opłatą karnetu na Klasyk. Nie dam, bo nie mam. A gdybym miał, też bym nie dał.

***

– Hola Hanus – powiedziała pani Marta.
– Dzień dobry – odparłem.
– Oto twój brakujący element stroju – powiedziała pani Marta, wręczając mi plakietkę.
– Dziękuję – Odparłem.

Tak mogła wyglądać ta rozmowa. Gdyby do niej doszło. Akredytację otrzymałem z rąk pani Patrycji.

***

Powrót na trybunę prasową był trochę dziwnym uczuciem. Bywałem na niej przecież czasami dwa razy w tygodniu, a jednak – choć przecież spotkałem wiele znanych mi doskonale twarzy – miałem wrażenie, jak gdybym znajdował się tam pierwszy raz. To tak jak bywa nieraz w przypadku jakiejś melodii. Nucisz ją sobie pod nosem, ale nie za bardzo wiesz, gdzie ją zasłyszałeś, ani tym bardziej, jaki jest jej tytuł.

Tak czy inaczej, zająłem grzecznie swoje miejsce, rozłożyłem się ze sprzętem, przejrzałem broszurkę o rywalu (graficznie wciąż majstersztyk) no i czekałem. Kilka chwil na Twitterze, Facebooku i wszelkich innych portalach powodujących uzależnienie (głównie RealMadryt.pl) pomogło mi zabić czas pozostały do meczu. Gdzieś tam po drodze dostałem także kartkę ze składami obu drużyn. Isco i Nacho od pierwszej minuty. Wspaniale. Czyli mogę mieć pewność, że za niecałe dwie godziny wciąż będziemy liderem.


O samym spotkaniu nie jestem w stanie napisać zbyt wiele odkrywczego, a nieodkrywcze rzeczy absolutnie mnie nie interesują. Mecz bez historii? Gierka treningowa? Chyba coś takiego. W każdym razie zostały spełnione wszelkie wymogi niezbędne do niezmąconej słonecznikowej uczty. Żałuję jednak jednej rzeczy, a mianowicie tego, że szansy na grę nie dostał Juan Carlos Valerón. Trener gości na konferencji stwierdził jednak, że potrzebował w drugiej połowie szybkości, a nie posiadania. No trudno, jeśli potrzebował szybkości, to potrzebował szybkości. Nie ma za bardzo z czym dyskutować.

***

Po gwizdku kończącym spotkanie standardowo – windą z piątego piętra na parter i dalej w kierunku sali konferencyjnej. Najpierw szkoleniowiec przyjezdnych porobił przez chwilę dobrą minę do złej gry i sobie poszedł, zaś po kilku minutach w pomieszczeniu pojawił się nieco pulchniejszy gość, który władał nienaganną hiszpańszczyzną. „Gdzie jest Ancelotti?! Przecież to nie on!”, wykrzykiwałem (na szczęście tylko w myślach). Moment później przypomniałem sobie jednak, że Włoch jest przecież na chorobowym. Florentino udzielał mu urlopu w mojej obecności. Stare przyzwyczajenia.


W strefie mieszanej zameldowali się Jesé, który ostatnimi czasy chyba przypomniał sobie, że działalność dla zespołu Big Flow nie jest jednak jego głównym źródłem dochodów oraz Borja Mayoral. Młodemu napastnikowi po debiucie uśmiech nie schodził z twarzy. Nie dziwię się. Też chyba byłbym zadowolony, gdybym dostał nawet te kilka minut w Primera División... Niestety czasy mojej świetności, jeśli chodzi o piłkę nożną, minęły jeszcze zanim nadeszły.


***

Na sam koniec po ciężkim dniu pracy zawitałem jeszcze na prywatkę do członków stowarzyszenia Águila Blanca. Było fajnie, serio. Wszystkich was pozdrawiam!


Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!