Dolan: Wielu widzi we mnie bad boya, ale jestem dobrym człowiekiem
Tyrhys Dolan udzielił wywiadu dziennikowi AS. Przedstawiamy pełne tłumaczenie rozmowy z angielskim piłkarzem Espanyolu.

Tyrhys Dolan. (fot. Getty Images)
W poniedziałek na RCDE Stadium w meczu z Mallorcą zaliczyłeś asystę, wywalczyłeś rzut karny i schodziłeś z boiska przy owacji. Spodziewałeś się tak szybkiej aklimatyzacji?
Nie, nie spodziewałem się, że wszystko przyjdzie tak szybko. Staram się jednak zachowywać spokój. Jestem bardzo szczęśliwy, bo już przeżyłem na boisku świetne chwile. Klub i kibice dają mi ogromną wiarę w siebie, dzięki czemu mogę grać swoją najlepszą piłkę, a drużyna też bardzo mi w tym pomaga. Owacje, przyśpiewki – to coś niesamowitego, co może się przełożyć tylko na kolejne sukcesy. To fantastyczny początek.
„Chcę być gwiazdą La Ligi”, powiedziałeś na prezentacji. Czy po czterech kolejkach już to się udaje?
Tak, ale chcę twardo stąpać po ziemi i dalej ciężko pracować. Zawsze mówię z wiarą w siebie, bo uważam, że piłkarze muszą w siebie wierzyć, żeby wydobyć z siebie to, co najlepsze. Ktoś może to odbierać jako ego, ale moim zdaniem pozytywne nastawienie ostatecznie przynosi nagrody.
Twoje atuty – drybling, odwaga w atakowaniu – coraz rzadziej spotyka się we współczesnym futbolu. Czy to dlatego tak szybko złapałeś kontakt z kibicami Espanyolu i całej ligi?
Lubię się wyrażać na boisku, dorzucić swoją cegiełkę, porwać publiczność. Ale najważniejsze jest bycie członkiem drużyny. Niewielu skrzydłowych lubi bronić, pomagać czy wchodzić wślizgiem; ja – tak. Omar wie, że nie broni sam – ma mnie obok, a nasza współpraca na boisku jest bardzo dobra.
Wiesz, że Espanyol w ostatnich latach sporo się nacierpiał. Czy od początku poczułeś w klubie zwycięską mentalność i ambicję?
Mamy świetny zespół, sztab i kibiców. Poczułem to od razu po przyjeździe. Trener chce dla klubu wielkich rzeczy. Dla mnie przeskok z Championship do La Ligi to ogromny krok naprzód – niewielu piłkarzy robi taki ruch. A to, jaki mam wpływ w drużynie, która jest trzecia, jest niesamowite. Zasłużenie odnosimy sukcesy, bo ciężko na nie pracujemy.
I właśnie w tym momencie radości i dobrej passy jedziecie na Real Madryt. To najlepsza chwila, żeby pojechać na Bernabéu?
Zdecydowanie tak. Oczywiście, szanujemy Real Madryt – to wielki klub – ale jesteśmy w świetnym momencie. Chcemy być odważni, podjąć wyzwanie, zagrać bez strachu. To dobra okazja, by się sprawdzić. Jako piłkarze chcemy pokazywać swoją wartość na tle najlepszych, a my też jesteśmy świetnym zespołem.
Grałeś już na Stamford Bridge czy St James’ Park, ale Bernabéu to chyba wyjątkowy cel…
To największy stadion, na jakim kiedykolwiek zagrałem. Możliwość występu na takim obiekcie to duma dla mnie, dla mojej kariery i mojej rodziny. Cieszę się, że jadę do Madrytu z Espanyolem, ale jeszcze bardziej ucieszę się, jeśli znów zagramy świetny mecz jako drużyna.
Po drugiej stronie Jude Bellingham. Dla angielskiego piłkarza to wzór?
Bez wątpienia. Zaczynał w Birmingham, w Championship, tak jak ja. Odważył się wyjechać do Europy kontynentalnej i bardzo mu się to opłaciło. W Realu radzi sobie znakomicie. Gdy ktoś wyjeżdża za granicę i błyszczy w ten sposób, widać jego format. To przykład dla tych, którzy stawiają sobie nowe cele i ciężko pracują, by je osiągnąć.
Czyli wolałbyś, żeby Bellingham wrócił po kontuzji kilka dni później…
Nie, bardzo go szanuję – jego i wszystkich piłkarzy Realu – ale jako zespół mamy ogromną wiarę w siebie. Nie mogę się doczekać tego meczu.
Z drugiej strony, jeśli chodzi o Anglików, jest Trent Alexander-Arnold. Nie grał wiele, wyszedł w podstawie na debiut w Lidze Mistrzów i po czterech minutach doznał kontuzji.
We wtorek miał pecha, ale to kwestia czasu, aż wróci po urazie. Prezentuje bardzo wysoki poziom. To nic niezwykłego, że nie wszystko układa się idealnie od pierwszego dnia. Na pewno się zaadaptuje.
Steve McManaman mówił, że dla Anglika adaptacja do La Ligi bywa bardzo trudna – język, kultura, styl życia… U ciebie tego nie widać.
Zacząłem bardzo dobrze, co jest świetne, ale rzadko się zdarza, żeby wszystko tak szybko zaskoczyło. Bycie daleko od rodziny i przyjaciół, nowe otoczenie i nowe zwyczaje – to naprawdę trudne. Często ludzie z zewnątrz myślą, że piłka to sama przyjemność. I nie chciałbym być źle zrozumiany, bo tak jest, ale nie jesteśmy tylko piłkarzami – jesteśmy ludźmi, a całkowita zmiana stylu życia bywa wymagająca.
Jak ci się to udało?
W moim przypadku w ciągu tygodnia czy dwóch od otrzymania oferty od Espanyolu wsiadłem w samolot do Barcelony. Dopiero parę tygodni później dotarło do mnie: „wow, to ogromna zmiana w moim życiu”. Bardzo to wszystko przeżywam na plus i mam nadzieję, że tak zostanie.
Do tego kibice już wołają na ciebie „Dolandinho” albo „Maradolan”. Co czujesz, gdy to słyszysz?
Uwielbiam to. Gdybym powiedział, że nie – skłamałbym. To piękne porównania, choć wiem, że dzieli mnie od nich przepaść. Dają mi pewność siebie. I nie tylko mi – znajomi i rodzina śmieją się i wszyscy mówią na mnie „Dolandinho”. To kolejny dowód na to, jak niesamowici byli wobec mnie kibice Espanyolu – przyjęli mnie i pokochali.
Nie chcę gasić radości, ale nie zawsze było tak kolorowo. Jak bardzo frustruje się nastolatek z Manchesteru, taki jak ty, wychowanek akademii City, gdy go skreślają?
W piłce to norma – wyjątkiem jest przebicie się do pierwszej drużyny Manchesteru City. Jestem bardzo wdzięczny, bo dużo się nauczyłem, poznałem świetnych piłkarzy i wspaniałych ludzi. Po prostu nie grałem swojej piłki. Czasem jeździliśmy na turnieje, a ja nie rozgrywałem ani minuty. Miałem 14 lat – oczywiście, że to frustrowało. Pisałem do taty ze łzami w oczach: „co robię źle?”. Zaczynasz podważać siebie jako piłkarza, a tego nie wolno robić, choć to sport pełen emocji i trudno nad nimi panować.
Zmieniłbyś coś w tamtym okresie?
Nie. Moja kariera to efekt tego, jak kształtował się mój charakter. To mnie bardzo wzmocniło, uczyniło odporniejszym. Jestem wdzięczny za wzloty i upadki, bo kiedy przychodzą takie chwile jak teraz, kiedy wszystko idzie świetnie, potrafisz je bardziej docenić, jeśli przeszedłeś trudne momenty.
W Manchester City łączyła cię wyjątkowa więź z Jeremym Wistenem, który po ciężkiej kontuzji odebrał sobie życie w wieku 17 lat. Czy dobrze rozumiem, że regularnie czcisz jego pamięć i ostatnio odwiedziłeś jego grób?
Tak. Gdy mieszkałem w Manchesterze, co niedzielę chodziłem na cmentarz, siadałem przy nim, rozmawiałem z nim. To mój najlepszy przyjaciel. Gdy wyprowadziłem się z domu, nie mogłem tego robić i czułem, jakbym go zostawiał. (chwila ciszy)
Wybacz, jeśli się wzruszam. Mam wspaniałych przyjaciół, którzy powiedzieli: „nie martw się, w niedzielę pójdziemy, zaniesiemy kwiaty i oczyścimy płytę”. A ja, gdy tylko mam kilka wolnych dni, jadę tam i siadam obok niego. (bierze oddech)
Następnym razem zabiorę mu koszulkę Espanyolu. Jest w tym coś pięknego – mam bardzo bliską relację z jego rodzicami, często rozmawiam z nimi i z jego siostrą. Przed każdym meczem jego mama wysyła mi wiadomość z życzeniami powodzenia. Łączy nas wyjątkowa więź. Gdy rozmawiam z nimi, to jakbym rozmawiał z nim.
To poruszające. Pełnisz też rolę ambasadora „Go Again”, organizacji wspierającej zdrowie psychiczne młodych piłkarzy, prawda?
Tak, docieramy do zawodników, których skreślono w klubach czy akademiach i którzy czują się zagubieni. „Go Again” może ich ukierunkować. Każdy ma swoją drogę, a ja staram się opowiedzieć swoją historię i dawać tyle rad, ile mogę, żeby pomóc im iść naprzód. Kiedy widzą kogoś takiego jak ja – kogo odrzucano w różnych miejscach, a mimo to osiągnął cel i został profesjonalnym piłkarzem – uświadamiają sobie, że wciąż jest to możliwe.
Rozmawiałeś kiedyś z jakimś zagubionym młodym hiszpańskim piłkarzem?
Właśnie o tym rozmawiałem z Espanyolem – żeby spróbować zrobić coś razem – i odpowiedź klubu była znakomita. Obyśmy mogli rozjaśnić drogę młodym, którzy trochę się pogubili, i realnie na nich wpłynąć.
Wyglądem można uznać cię za „bad boya”, ale jest odwrotnie.
Wielokrotnie spotykałem się z oceną po wyglądzie – przez tatuaże czy warkoczyki ktoś widzi we mnie „bad boya”. A ja jestem dobrym człowiekiem, na boisku i poza nim. Dużo w życiu przeszedłem, wokół mnie była masa złych rzeczy, widziałem ludzi pakujących się w kłopoty… To wszystko przypomina mi, że muszę być dobry. Będę nim niezależnie od poziomu, na jaki zajdę w karierze. I zawsze będę skromny – wychowali mnie wspaniali rodzice, którzy codziennie przypominają, bym pozostał pokorny.
Mieszkasz z rodziną w Barcelonie?
Nie, mieszkam sam, ale rodzina przyjeżdża co dwa tygodnie na każdy mecz u siebie. Siostra z kolei ciągle wpada do Barcelony na wakacje – to jej ulubione miasto. Gdy dowiedziała się, że podpiszę umowę z Espanyolem, była zachwycona. To piękne miasto, ma wszystko, to jedno z najlepszych miejsc do życia. Radość z futbolu i z miejsca, w którym mieszkam, idą u mnie w parze – idealnie.
Spotkałeś się w Barcelonie z Marcusem Rashfordem, zawodnikiem Barcelony, który – tak jak ty – pochodzi z Manchesteru?
Nie, jeszcze się nie poznaliśmy osobiście. Mamy za to wspólnych znajomych w Manchesterze i to niesamowite, że obaj trafiliśmy w tym samym czasie do klubów z jednego miasta. Nie mieliśmy kontaktu. Zobaczymy się na boisku – to, że może to być derbowy mecz, jest wyjątkowe.
Jak idzie ci hiszpański?
To trudne, ale chcę poznać język i kulturę, móc swobodnie rozmawiać z kolegami z drużyny. Dwa razy w tygodniu mam lekcje z nauczycielem. Klub mi w tym pomógł, podobnie jak z mieszkaniem – są świetni. To nie będzie szybkie, ale krok po kroku będę się uczył i robił postępy.
Jak w takim razie komunikujesz się z Manolo Gonzálezem?
Pyta mnie: „jak się masz?”, a ja odpowiadam: „bardzo dobrze, a ty?”. Nie rozmawiamy dużo, ale – choć trudno to opisać – świetnie się rozumiemy i mamy bardzo dobrą relację. Obdarzył mnie ogromnym zaufaniem, a ja dalej będę dawał z siebie sto dziesięć procent, żeby mu się odwdzięczyć. Początek mojej przygody w Espanyolu jest po prostu spektakularny.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze