Mbappé: Gdybym nie miał tej pasji, świat futbolu dawno by mnie obrzydził
Kylian Mbappé udzielił obszernego wywiadu dla dziennika L'Équipe. Przedstawiamy jego pełne tłumaczenie.

Kylian Mbappé. (fot. Getty Images)
Pod koniec roku minie dziesięć lat od twojego pierwszego meczu w profesjonalnej piłce. Spośród wszystkich zmian w twoim życiu wydaje się, że najmniej ewoluował twój rodzinny i prywatny „rdzeń”.
Myślę, że tak. Jako piłkarz się zmieniłem. Byłem w różnych realiach, w różnych klubach. Jako człowiek też się naturalnie zmieniłem. Gdy zaczynałem, byłem nastolatkiem… Ale ten fundament się nie zmienił. On był w nas. Zawsze go miałem. Tego się nie negocjuje ani nie modyfikuje. Możemy być na czterech krańcach Europy czy świata, a i tak będzie między nami ta więź. Cały czas jesteśmy ze sobą na telefonie. Każdą wolną chwilę poświęcamy na to, żeby się spotkać. Dzięki temu te więzi nigdy się nie zmieniły.
Zmiana kraju, przyjazd tutaj, do Madrytu, to było przecięcie pępowiny?
W Paryżu już od kilku lat byłem poza gniazdem rodzinnym. Ethan dorastał i trzeba się było nim zająć. Ja byłem coraz mniej tą osobą, na której trzeba się skupiać. Troska o Ethana, o jego karierę, o chłopaka, który był najpierw dzieciakiem, potem nastolatkiem, a teraz staje się dorosłym mężczyzną, była ważna. On ma już 18 lat… W piłce obawiałem się, że będę rzucał na niego cień, ale nie w życiu. Jestem starszym bratem, chronię go. Wręcz przeciwnie, trzeba mu dać trochę cienia, żeby nie było na nim zbyt wiele światła i żeby go nie sparzyło. Kiedy dowiedziałem się, że jest pomocnikiem, odetchnąłem z ulgą. To oszczędzi nam niepotrzebnych porównań. To najbardziej mnie uspokoiło w kontekście tego, że wykonujemy ten sam zawód.
To, co też się nie zmieniło, to uwaga, ciągły szum, kontrast między tym, co się o tobie myśli, a tym, jaka bywa rzeczywistość.
Nie jestem ani pierwszy, ani ostatni. Tyle że u mnie jest to spotęgowane. Taka jest historia futbolu, telewizji, rozgłosu. Czasem to bywa sprawiedliwe, czasem niesprawiedliwe, ale to coś, czego nie da się zmienić. Często mówię, że ludzie mnie nie znają, ale jednocześnie nie da się znać wszystkich… To normalne. Wiele rzeczy mówionych o mnie jest dalekich od rzeczywistości.
Na przykład zarzut, że rzekomo zażądałeś zaszczytu zapalenia znicza olimpijskiego?
Tego naprawdę nie zrozumiałem. Nawet gdybym zagrał na igrzyskach olimpijskich, a chciałem, to w ogóle nie brałbym pod uwagę niesienia pochodni. Trzeba zostawić ten zaszczyt komuś, kto ma z igrzyskami swoją historię, a ja dopiero co miałbym ją ewentualnie zacząć. Nie zaczyna się swojej historii z igrzyskami od zapalenia znicza. To nie ma sensu, zwłaszcza we Francji, gdzie jest tylu sportowców, którzy zapisali się w historii. Jak to uzasadnić? „Nie, nie, przesuń się, przyniosłeś setki złotych medali, ale Kylian przyjdzie ze swoim uśmiechem”. Nie mam do tego legitymacji. Myślę, że podchodzę do tego z dużą trzeźwością.
Tyle że takie polemiki mogą uderzać w twoją równowagę.
Akceptuję to. Nie mogę zmienić świata. Czasami widzi się ciebie o wiele ciemniejszego, niż jesteś, czasami piękniejszego. Ale prawda i tak kiedyś wyjdzie na jaw, choć może to potrwać bardzo długo. Niektórzy przez całą karierę czekają, aż zostanie im przyznane uznanie albo aż ludzie naprawdę dowiedzą się, kim są. Trzeba się z tym nauczyć żyć. Traci się mnóstwo energii, jeśli cały czas z tym walczysz, a i tak nie wygrasz. To może cię zjadać od środka, a nie masz narzędzi, by z tym walczyć. Wielu sportowców przede mną już się o to potknęło. Staram się uczyć na ich przykładach.
Których masz na myśli?
Po trochu wszystkich… Poza tym możesz być czyimś fanem, ale trudno się na nim naprawdę wzorować. Zidane to na przykład historia jedyna w swoim rodzaju. Można tylko podziwiać jego wielkość. Nikt tego nie powtórzy, nikt nie będzie miał takiego wizerunku. To był szczególny czas, szczególna epoka. I wyjątkowy piłkarz. To było zupełnie inne. Ale gdy spojrzymy na francuskich sportowców, a mamy szczęście, bo mamy wielkich sportowców, wszyscy w pewnym momencie byli „masakrowani” przez opinię publiczną. Myślę, że to etap, przez który trzeba przejść, i nie mam z tym problemu.
Czy Kylian Mbappé ma prawo do porażki?
Nie. Ale właśnie dlatego ludzie mają cię w tak wielkim poważaniu. Bo akceptujesz to wszystko, jesteś odporny, ciągle chcesz wygrywać. Ja nigdy nie chciałem pogodzić się z porażką, więc nie przeszkadza mi, że mi się to wytyka. Jestem dla siebie bardzo surowy, bardziej niż większość ludzi, więc jestem pod tym względem całkowicie spokojny.
W bardziej intymnej sferze: ile osób rozmawia z tobą, niczego od ciebie nie oczekując?
Trudno na to odpowiedzieć, bo czasem nawet ktoś, kto czegoś od ciebie chce, potrafi powiedzieć ci prawdę. Trzeba być uważnym, ale bez paranoi. Nie wszystko trzeba wyrzucać do kosza. To nie jest czarne albo białe. Trzeba się chronić, a jednocześnie pozostawać czujnym. Zdarzało mi się słuchać rad ludzi dla mnie szkodliwych, ale ich rada była słuszna, więc ją zachowałem, jednocześnie zrywając znajomość. Zawsze wysłuchuję tego, co się do mnie mówi, choć potem sam selekcjonuję to, co uważam za dobre lub nie. Ostatecznie sędzią jestem ja. To ja jestem na boisku, ja żyję swoim życiem, ja biorę na siebie porażkę czy chwałę… I to ja ponoszę konsekwencje tego, co robię.
Gdy patrzy się na to, co spotkało Paula Pogbę, to musi dawać do myślenia. Czy pieniądze potrafią zniszczyć wszystko?
Potrafią. Im więcej masz pieniędzy, tym więcej masz problemów. Niektórzy nie widzą, że twoje życie się zmienia, chcą zatrzymać w głowie obraz ciebie z czasów, gdy byłeś dzieckiem, gdy byłeś z nimi… Ale już nie jesteś tą samą osobą. Masz obowiązki, zobowiązania, pracę, musisz się z czegoś rozliczać. Jeśli niektórzy idą tą drogą razem z tobą, to są piękne historie. Dobrze jest wspinać się na szczyt z tym samym rodzinnym i intymnym fundamentem. Ale czasem to nie działa i trzeba umieć to powiedzieć. To nie znaczy, że więź się urywa, po prostu dana relacja nie funkcjonuje. To trudniejsze do powiedzenia niż do zrobienia i to problem, z którym mierzy się wielu sportowców czy osób publicznych.
Mówimy o tym, tak? Było o tym głośno, to są rzeczy, które znamy, które do nas przemawiają. To nasz świat i nie możemy go zmienić. Jestem fatalistą, jeśli chodzi o to, czym jest świat futbolu, ale nie jeśli chodzi o życie. Życie jest wspaniałe. A futbol jest tym, czym jest. Lubię mówić, że ludzie, którzy idą na stadion, mają szczęście „po prostu” przyjść na widowisko i nie wiedzieć, co dzieje się za kulisami. Szczerze, gdybym nie miał tej pasji, świat futbolu dawno by mnie obrzydził.
Cristiano Ronaldo powiedział kiedyś, że może w ciemno zaufać tylko czterem osobom.
Rozumiem. Przed chwilą mówiłem, że nie można popaść w paranoję… Ale trochę w nią i tak wpadasz. „Dlaczego on mi to mówi? Czego ode mnie chce? Czego oczekuje?” Tych „dlaczego” jest dużo. Granica między uważnością a paranoją jest bardzo cienka. Możesz wyjść na wariata. Ile razy słyszałem, jak ktoś mówi o jakimś piłkarzu: „Ten to jest stuknięty!”. Nie, on jest paranoiczny, bo wokół niego są sami wariaci. Może akurat teraz trafił na fajną osobę, ale wyszedł z dwudziestu spotkań z wariatami, więc wątpi – i to normalne.
Jakich wartości szukasz u innych ludzi?
Rodzinę akceptujesz taką, jaka jest. Nie jesteśmy idealni, wiadomo. Każdy ma zalety i wady. U przyjaciół liczy się dla mnie prostota, dzielenie się, solidarność. Wartości, które mnie ukształtowały. Tak tworzy się więzi. Dzielisz się rzeczami, żartami, anegdotami, podróżami, doświadczeniami. Czasem przyjaźnie trwają całe życie, innym razem pewien czas. Były piękne, ale muszą się skończyć. Są też takie, które kończą się źle. Takie jest życie. Nie różnię się tu jakoś od reszty ludzi. Niestety, nawet moje przyjaźnie są pod lupą… Z kimś się trzymasz, a jeśli nagle tej osoby nie widać, to zaraz: „Aha, ciekawe, dlaczego jego już nie ma?”.
Masz poczucie, że masz „świtę”?
Nie, żadnej świty. Nigdy nie jesteś królem. Miałem szczęście dużo zarobić, ale nigdy nie czułem, żeby traktowano mnie jak króla. Że wszystko mi uchodzi na sucho. Że na wszystko słyszę „tak”. Kiedy trzeba powiedzieć „nie”, trzeba powiedzieć „nie”… Moi bliscy częściej mówią „nie” niż „tak”. (śmiech) Od nich „tak” zawsze mnie zaskakuje. Poza tym każdy ma swoją historię. To nie ma nic wspólnego z tym, czy jesteś piłkarzem, czy jesteś znany, czy nie. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to, co robimy i z kim się zadajemy. Złe doświadczenia i tak popychają cię do przodu. Może w danej chwili są trudne, to próba do przejścia, ale kiedy spojrzysz na to z dystansu, gdy już masz to za sobą, możesz powiedzieć, że na coś się przydały.
Na przykład?
Moje życie pędzi na pełnych obrotach. Wiele przeżyłem. Ludzie widzą wydarzenia z mojej kariery, także te poza futbolem, i myślę, że sporo się z tego wszystkiego nauczyłem. Jeśli się nie uczysz, to i tak się powtarza. To, co przeżyłem, zbudowało mnie jako człowieka. W gruncie rzeczy – tak jak ciebie. Nie przeżyliśmy tych samych rzeczy, a jednak obaj się ukształtowaliśmy i jesteśmy dziś tacy, jacy jesteśmy, właśnie z tych powodów. Oprócz wychowania, które dostałem, i bagażu, który niosę od urodzenia. Ale większość to chyba właśnie to: spotkania, miejsca, do których trafiasz, rzeczy, które na ciebie spadają… To po prostu historia mojego życia.
Wielu piłkarzy żeni się bardzo wcześnie. Ty wybrałeś inaczej. Brakuje ci tego do równowagi, czy wcale nie?
Nie, bo to mój wybór. Każdy układa sobie życie inaczej. Ja zrobiłem to w przekonaniu, że piłka to całe moje życie i że chcę maksymalnie wykorzystać swoją karierę. Może się mylę… (uśmiecha się) Może mam rację. Tylko przyszłość mi to powie, albo Bóg, gdy przyjdzie pora. Kiedy sam wybierasz, łatwo wziąć na siebie wynik.
Jak poznać tę właściwą osobę i mieć pewność, że jest przy tobie z właściwych powodów?
Wracamy do cienkiej granicy między paranoją a czujnością. Niektórzy chcą ci zaszkodzić, ale nie wszyscy. Nie można za dużo myśleć – trzeba się rzucić na głęboką wodę. To dotyczy każdego. A ty, jesteś po ślubie? Jak stwierdziłeś, że to ta właściwa? Robisz wszystko, żeby to działało, ale jak rozpoznać oczywistość?
To ryzyko…
Życie jest ryzykiem. Mówi się, że sprzyja odważnym, więc trzeba próbować. W piłce trudne bywa zmierzenie się ze spojrzeniem innych. Jest coś takiego jak ego i niektórzy boją się pomyłki. „Spotkałem nieodpowiednią osobę i cały świat to widział!”. Nie, tak się zdarza. Gość z sąsiedztwa, nieznany, też już spotkał tę niewłaściwą osobę. Chodzi przede wszystkim o to, żeby zaakceptować możliwość pomyłki. A jeśli się pomylę – podniosę się.
Wyobrażasz sobie, że masz dzieci, które nienawidzą piłki?
Mam nadzieję. (śmiech) Ale myślę, że niestety piłka nigdy nie będzie daleko… W każdym razie nigdy nie doradzałbym dziecku wchodzenia w świat futbolu.
Ethan mówi, że jesteś bardziej skryty niż on, że trudno ci dzielić się uczuciami.
Bo jesteśmy różni. Moi rodzice byli inni, kiedy urodził się Ethan, niż wtedy, gdy urodziłem się ja. Ta cała konstrukcja, ta historia sprawia, że się różnimy. Jeśli posiedzisz z nami, zobaczysz to. Mieliśmy tych samych rodziców, a jednak jakby nie tych samych. Widać dwie różne drogi wychowania w toku dorosłego życia. Moja mama miała 23 lata, kiedy mnie urodziła, i o osiem więcej, gdy urodziła Ethana. Więc siłą rzeczy… To, co Ethan może robić, ja robię inaczej, i odwrotnie. Dobrze się uzupełniamy.
Ale czy on mówi prawdę?
Myślę, że tak. Bo zostałem „skonstruowany”… Nie, nie „skonstruowany”, to brzmi jak robot. Raczej tak mnie wychowano. Mój ojciec nie był kimś, kto rano wstawał i mówił: „Kocham cię, synu”. A jednak mojemu bratu mówił to wiele razy. Był na innym etapie życia. Miał może mniej problemów albo przeszedł okres autorefleksji. Moje wychowanie było bardzo dobre, Ethana też, ale są różne.
Kiedy pierwszy raz powiedzieliście sobie „kocham cię”?
Byłem już duży, ale kiedy stajesz się dorosły, rozumiesz, że ojciec nie musi mówić „kocham cię”, żeby cię kochać. Kiedy się poświęca, żebyś mógł odnieść sukces, to znaczy więcej niż „kocham cię” powiedziane przy śniadaniu. Mamy relację, w której rozumiemy się bez codziennego mówienia „kocham cię”. Ale wiem, że kocha mnie z całych sił. A ja jego też – z całych sił. To po prostu inny sposób rozumienia miłości. A rozpoznawalność, to że bardzo wcześnie byłem na świeczniku, też stworzyła tę skorupę. Nie chciałem, żeby ludzie dotykali tego, co jest moje. Ethan praktycznie urodził się już jako ktoś znany. Podpisywał autografy w wieku 8–9 lat, nie mając nawet własnego podpisu. Ale fajnie jest to analizować. To pokazuje, jak zmienia się życie rodziców.
Jakie masz azyle?
Mój dom. Rodzina, przyjaciele, bliscy – jasne, ale przede wszystkim mój dom, który zawsze uważałem za sanktuarium. U mnie to u mnie. Nie każdy ma do niego wstęp. Kiedy na zewnątrz jest pożar albo ekstaza, kiedy ludzie kompletnie wariują, powtarzam sobie, że zaraz to się skończy, bo wrócę do domu.
A kiedy udaje ci się odciąć od właśnie rozegranego meczu?
Tego samego wieczoru nie oglądam meczu, nawet gdy wygrywam. Zawsze znajdziesz okoliczność łagodzącą albo przeciwnie – wszystko podkręcisz. Nie mam żadnego rytuału. Każdy mecz to okazja, by zapisać się w historii, i każdy ma własną historię. Nie chcę sprowadzać kariery do rutyny. Masz tylko jedną karierę i chcę wycisnąć z niej maksimum – z dobrych i złych chwil. Chcę pozwolić ciału i głowie przeżyć to na pełnej. Daję się ponieść temu, co się wydarza. Czasem jem, a czasem nie. Potrafię usiąść, pośmiać się. Czasem jestem smutny, więc rozmawiam z moją asystentką Yaëlle.
Kiedy ostatnio płakałeś?
Jeśli chodzi o piłkę… Płaczę tylko, kiedy jestem kontuzjowany. Porażki – wychodzę z założenia, że w taki czy inny sposób na nią zasłużyłeś. Na kontuzję nikt nie zasługuje. Na porażkę masz większy lub mniejszy wpływ. Ale ostatni raz, gdy prawie się popłakałem z powodu piłki, to po porażce PSG z Manchesterem City w rewanżu półfinału Ligi Mistrzów w 2021 roku. Nie grałem. I wtedy prawie płakałem, bo… do niczego się nie przydajesz. Na ławce byłem jak zwycięzca VIP-owskiego konkursu. W takich chwilach czym różnisz się od milionów ludzi przed telewizorami? Niczym.
Jesteś bliżej boiska…
No tak, a jeszcze padał śnieg. (śmiech) W samolocie w drodze powrotnej prawie się popłakałem.
Wielu mistrzów mówi o zdrowiu psychicznym. Tadej Pogačar właśnie wygrał czwarty Tour de France i przyznaje, że ma dość. Miewasz takie znużenie?
Podczas turniejów międzynarodowych – prędzej czy później zawsze. Jesteś zamknięty jakieś sześćdziesiąt dni. Gdy to mundial, nic więcej się nie liczy i nie ma sensu próbować uciec, włączając nowy serial czy telewizję. Włączysz – i wiesz, że będzie tylko o tym. Pierwsze dni jeszcze ujdą. Ale im dalej zajdziesz… Grałem na dwóch mundialach, dwa razy w finale. Między półfinałem a finałem świat staje w miejscu.
Ludzie stoją pod hotelem, a ty jesteś tam od sześćdziesięciu dni i myślisz: to najważniejszy mecz mojego życia, ale niech to się już skończy, żebyśmy wiedzieli i przeszli dalej. Tych czterech–pięciu dni nie wykorzystujesz. Między niecierpliwością, tym że nic innego już nie istnieje i że nie masz nic do roboty… Książki, seriale, gry, anegdoty z kolegami… Jasne, widzieliśmy się przez sześćdziesiąt dni. (śmiech) Nawet z tymi, z którymi jestem najbliżej, z którymi jestem 24/7… Gadamy trochę, ale czujesz atmosferę: „Niech to już nadejdzie”. Ostatnie dni siedzisz sam w pokoju, patrzysz w niebo, czekasz, aż to minie.
Ale gdy to się kończy, pojawia się ryzyko – wielu mistrzów o tym mówi – naturalnego wypalenia. I tego, że wciąż są zwykłymi ludźmi.
Problem w tym, że ludzie mają z tym kłopot. Nie powinieneś tego pokazywać. On (Pogačar) nie mówi o tym na początku, tylko wtedy, gdy wygrał… Gdyby powiedział to na starcie, zostałby zmasakrowany, a to ta sama emocja. Poczekał na superkorzystny kontekst, na szczyt, blisko zwycięstwa, żeby to powiedzieć. A gdyby przegrał, czy by to powiedział?
Ale mógłbyś po meczu powiedzieć: „Jestem wykończony”?
A ja mam wtedy grać gościa z kanapy. (naśladuje) „Kurde, za takie pieniądze byłbym zadowolony codziennie!” Bam. Dlatego czasem lepiej wziąć to na klatę.
Czyli nie da się tego powiedzieć?
Da się. W domu. Albo wtedy, kiedy jest na to kontekst. Jeśli wygram mistrzostwo świata i przyjdziecie trzy dni później na wywiad, mogę to wyrzucić z siebie. Wtedy jesteś prawie nietykalny. Przegrasz mecz i to powiesz – odpowiedzą ci, że mówisz tak, bo byłeś słaby. Choć niczego to nie zmienia, jeśli już przed meczem czułeś się tak samo… W komunikacji wszystko jest kwestią timingu.
Tego się nauczyłeś?
Tak, ale nie zawsze z tego korzystałem. Zdarzało mi się mówić rzeczy bez oglądania się na moment. Wiele osób pytało: „Dlaczego on mówi to teraz?”. Bo musiałem to powiedzieć. Mam to gdzieś. Ale ten zmysł czasu istnieje. Czy zawsze go w karierze szanowałem? Nie… To sprawia, że jest nietypowa – i na plus, i na minus.
Ale dołki też muszą przychodzić w pewnych momentach.
I tak niesie cię wynik… A zmęczenie nie znaczy, że przestałeś kochać to, co robisz. Nadal mam na tym punkcie bzika. Finał mistrzostw świata 19 lipca w USA – śni mi się rano, w południe i wieczorem. Data jest zakreślona. Mamy świetny zespół, mam nadzieję, że tam dotrzemy.
A jeśli chodzi o Trójkolorowych – uważasz, że to najsilniejsza kadra, z jaką miałeś do czynienia?
Najbardziej utalentowana – tak. Najsilniejsza – jeszcze nie. Ta z największym potencjałem – tak. I to nieskończonym. Na każdej pozycji to są podstawowi gracze w najlepszych klubach świata. Już „tylko” to wykorzystać. Ale jako zespół nie jesteśmy jeszcze mocniejsi od drużyny, która była mistrzem świata w 2018, ani od tej, która doszła do finału w 2022. Czy ta ekipa ma potencjał, by być najlepszą? W 100 procentach. Czy tak się stanie… To już zależy od nas. Przy piłkarzach takiej jakości musimy mieć wielkie ambicje.
Jak widzisz swoją rolę kapitana?
Nie jestem już dzieciakiem i chyba mam najwięcej występów w kadrze… To inne uczucie. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Kiedy dołączałem do reprezentacji Francji, starsi mówili: „Oj, u mnie to było dawno”. A ja, gdy widzę, jak przychodzą nowi, mam wrażenie, jakbym sam zaczął wczoraj. Staramy się tworzyć klimat naprawdę fajny, na luzie. Zawodnicy trafiają do nas coraz młodsi. Już nie boimy się powoływać kogoś z dorobkiem poniżej 100 meczów w seniorach, w pierwszym sezonie. Publiczność mówi: „Tak, powołajcie go, niech przyjdzie już teraz!”. (puka w stół) Kiedyś trzeba było poczekać, aż zagrasz w Europie, w Lidze Mistrzów, aż zdobędziesz szlify… Z Dembélé byliśmy trochę pierwsi, którzy wpadli supermłodo. I bardzo dobrze, bo oni mają talent i mogą nam pomóc od razu.
Nie mają tremy…
Naprawdę niczego się nie boją. My już byliśmy dość beztroscy, a oni tym bardziej – i uważam, że to dobrze. Barcola, Désiré Doué, Rayan Cherki, Malo Gusto, Warren Zaïre-Emery… Oni wiedzą, gdzie trafili, i wiedzą też, że zasłużyli, przy zachowaniu pokory wobec gry w kadrze. Nikomu miejsca nie „ukradli”. Jeśli trener w czwartek o 14.00 odczytał ich nazwiska, to znaczy, że pokazali ludziom, iż mogą rywalizować o miejsce. To dobre dla grupy. Wnoszą entuzjazm, świeżość. Popychają starszych.
Jaka jest twoja metoda jako kapitana?
Najważniejsze jest trzymać grupę razem. W turnieju nie wiesz, kto może „odpalić”. Cała kadra może coś wnieść, ale nie to samo. Gra tylko piętnastu–szesnastu, ale reszta też jest ważna. Zanim zostałem kapitanem, nie bardzo to sobie wyobrażałem. Byłem w swoim trybie: „Robię swoje na boisku i wracam”. Byli Hugo (Lloris), Rapha (Varane), Paul (Pogba) i nie miałem tej odpowiedzialności. Teraz widzę, że kluczowe jest utrzymywanie wszystkich „na powierzchni”. W turnieju są wzloty i upadki. Ktoś nie gra w dwóch pierwszych meczach, potem nie gra w trzecim, choć wygraliśmy dwa pierwsze i trener rotuje… Jego trzeba podtrzymać, on nadal jest ważny. Pomyśli: „Zaraz, trener rotuje, a ja jedyny jeszcze nie zagrałem, do niczego się nie przydaję…”. Wcale nie. Jesteś megaważny dla grupy. Potrzebujemy cię i nigdy cię nie zostawimy.
Ostatecznie, taktycznie, w kadrze nie wymyślasz nie wiadomo czego, nie rewolucjonizujesz futbolu. Poza Hiszpanią, która opierała się na wielkiej Barcelonie – siedmiu, ośmiu graczy plus czterech z Realu… Nie masz czasu, by zbudować coś totalnie odjechanego taktycznie. Tworzysz fundamenty taktyczne, a potem – jak zajść daleko? Siłą twojego kolektywu i indywidualności, ale przede wszystkim siłą grupy.
Historia Didiera Deschampsa dobiega końca. Co to zmienia dla ciebie jako kapitana?
Chcę dotrzeć z nim do końca i jest nas kilku, którzy tego chcą. Młodsi mają inne aspiracje. Też chcą iść z trenerem, jasne, ale dla wielu to będzie pierwszy mundial. Z obecnej grupy i tych, którzy mogą pojechać, niewielu było w 2022… O 2018 nawet nie wspominam. Trener zostawił w historii reprezentacji ślad nie do wymazania i to na pewno duże wydarzenie, że to „ostatni turniej Didiera Deschampsa jako selekcjonera Francji”. Ale to wciąż mistrzostwa świata. I choć Didier Deschamps jest gigantyczny, mundial zawsze jest większy. Chcesz go wygrać, bo to mundial, a nie dlatego, że to ostatni turniej Deschampsa. Jeśli możemy sprawić mu taki prezent – z przyjemnością, bo to żywa legenda – ale mundial to mundial…
A potem?
Pytasz, żebym zgadywał, czy pytasz, bo myślisz, że wiem? (śmiech)
Pytamy, bo kapitan reprezentacji Francji pewnie ma jakieś myśli.
Staram się myśleć jak najmniej… Myślę, że dobry pomysł to pozwolić trenerowi dokończyć w możliwie najzdrowszej atmosferze. Ale nie żyję w bańce – wiem, o kim wszyscy mówią, mam telewizję…
Hipoteza z Zidane’em – to piękna historia.
Z nim nie trzeba komplikować. To Zidane. Nikt nie powie „nie”. Tylko on mógłby to zrobić. Jeśli to on – OK! Jeśli ktoś inny – też OK. Ale on jest jedynym w historii francuskiego futbolu, który ma niemal wszystkie przywileje.
Mówi się, że w szatni masz osobowość polaryzującą, że „zajmujesz dużo miejsca”.
Oczywiście. Z racji mojej historii, wcześniejszych zdarzeń, wszystkiego, co zrobiłem i robię – dobrego i złego… Poruszyłem pewne kody, hierarchie. Są też rzeczy, które zrobiłem źle. Czasem robiłem coś, czego wcześniej nie było. Mam tego świadomość, ale staram się żyć karierą na maksa, z pasją. Nie da się wszystkiego robić idealnie. Ważne, by wiedzieć, kiedy robisz dobrze, a kiedy źle. To największa siła mistrza – jego trzeźwość. Dzięki temu nie odklejasz się od rzeczywistości, nie żyjesz w świecie obok.
Nawet gdy robiłem rzeczy, które wydawały się najgłupsze, sądzę, że nigdy nie traciłem kontaktu z rzeczywistością. Wiedziałem, że to, co robię, nie jest dobre. Czasem to robiłem, bo tego potrzebowałem. Czasem za tym stał przekaz. Nie wszystko da się wytłumaczyć, więc z ludźmi może pojawić się niezrozumienie. Bumerangiem, który wraca, jest frustracja. Ale wobec publiczności nigdy się nie buntowałem. Sam byłem kiedyś po stronie krytykujących, młodszy. Nie mogę mieć pretensji do kibiców. Wolę ludzi żywych od całkiem letnich.
A mówiąc o tym, co wydarzyło się niedawno – był Sztokholm. Potem to się rozeszło po kościach, ale czy cię to zmieniło?
Nie. Mnie to nawet nie dotyczyło. Po prostu było mi smutno widzieć, jak wszyscy rzucają się na to jak na stek, w tak poważnym temacie. To spotyka niestety zbyt wiele kobiet, by rzucać się na to dla tytułów i klików. Nikt nie zadał sobie trudu, by zapytać, co z potencjalną ofiarą. A kiedy wszyscy zobaczyli, że nie jestem w tę sprawę zamieszany, co się stało? Ona – do rynsztoka, nikt nie wie, gdzie jest, nikogo to nie obchodzi. To wrażliwy temat i było mi smutno. Wiedziałem, że się pozbieram, bo nie miałem z tym nic wspólnego: policja nigdy do mnie nie dzwoniła, moje nazwisko nigdy nie padło. Od początku wiedziałem, że będzie dobrze, ale to skomplikowane.
Zwłaszcza dla bliskich, jeszcze bardziej tych płci żeńskiej. Chcesz czy nie, kiedy o tym opowiadasz, czujesz w spojrzeniu rozmówczyni: „A jeśli jest 1 procent szans, że coś zrobił?”. To mnie zabolało. Ja nie mam z tym nic wspólnego… To ludzkie reakcje kobiet z mojego otoczenia, bo zbyt wiele z nich to spotyka. Mnie pozostało zaakceptować, milczeć, iść na trening. Czasem widzisz komentarze… Ale przyjmujesz je. Carlo (Ancelotti) mówił mi, że to niesprawiedliwe. A ja: „Co mam zrobić poza tym, by to puścić i strzelać gole?”.
Tak samo postępujesz w sporze prawnym z PSG (domagasz się 55 milionów euro niewypłaconych pensji i premii) – też „pozwalasz płynąć”?
To co innego. To mi się należy z mocy prawa, to prawo pracy. Przez przebieg procedury mogło wyglądać, jakbym chciał źle dla PSG. Podpisałem umowę o pracę. Chciałem tylko, żeby mi zapłacono. Nie mam nic przeciw PSG, kocham ten klub, mam tam przyjaciół. Ale to jedyny sposób, żeby odzyskać należne mi pieniądze – coś, na co zapracowałem potem czoła. Czy tego chcesz czy nie, to wciąż praca. Wiedziałem jeszcze w PSG, że nie dostaję wypłaty. Kiedy pieniądze nie spływają, widzisz to. Mogłem zrobić aferę, gdy tam byłem, ale uznałem, że nie warto. Tylko że kiedy widzisz, że nie płacą, w pewnym momencie musisz zareagować. Szybko jednak wychodzisz na wkurzonego „byłego”… Gdyby dało się to załatwić w gabinecie – wychodzę, dostaję swoje i tej historii w ogóle by nie było.
Pierwsza reakcja wielu po triumfie PSG w Lidze Mistrzów brzmiała: „Kylian ma focha”. A twoja?
Mam w drużynie przyjaciół, a ci, którzy mnie znają, wiedzą, że przyjaźń jest dla mnie ważna. Nie możesz pluć na zespół, w którym masz przyjaciół – nawet gdyby to nie było PSG. Moja historia tam się skończyła i odszedłem bez żalu. Nawet rzeczy, które zrobiłem źle, są częścią mojej historii. Gdy tam grałem, byliśmy bardzo blisko celu – dwie półfinały, jeden finał. Nie wygraliśmy i mój czas minął. Zadzwonił Real – to zawsze było moje marzenie, mogłem pójść wcześniej…
Powiedzmy, że karma nie była zbytnio po twojej stronie.
(śmiech) Jasne, jak tak na szybko to ocenisz, możesz pomyśleć, że jestem cholernym pechowcem. PSG się wzmocniło, było coraz bliżej… My odpadamy z Dortmundem po czterdziestu strzałach, ośmiu w poprzeczkę… Do dziś szczerze nie umiem wytłumaczyć, jak nie przeszliśmy. W PSG to był drugi rok Luisa Enrique, zespół się nie zmienił, mądre wzmocnienia po superoknie, z Pacho na czele… W La Lidze też tracimy tytuł, ale Barcelona miała świetny rok. My zmarnowaliśmy sytuacje w meczach z pozoru łatwiejszych, kończymy trzy punkty za nimi (cztery – dop.). Jak wejdziesz w szczegóły, widać sporo wyjaśnień.
Załóżmy, że dają ci prawo głosu w plebiscycie Złotej Piłki… Masz tam przyjaciół: Ousmane Dembélé, Achraf Hakimi… Może ciebie?
Nie, ja w tym roku nie mogę wygrać. (śmiech) Nie potrafię rozstrzygnąć między dwoma przyjaciółmi. Ważne, żeby ich dokonania zostały docenione. I w jednym, i w drugim przypadku będę bardzo zadowolony.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze