Vallejo: Za każdym moim tytułem z Realem Madryt stało mnóstwo pracy
Jesús Vallejo udzielił wywiadu dziennikowi MARCA. Obrońca był głównie pytany o czas spędzony w Realu Madryt.

Jesús Vallejo. (fot. MARCA)
Jaki masz teraz cel osobisty, już jako piłkarz Albacete?
Dalej cieszyć się swoim zawodem, rywalizować i grać. Pierwsze pięć–sześć tygodni w Albacete było niesamowite. A z zespołem chcemy zrobić mały krok naprzód… i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi.
Co się wydarzyło w Madrycie?
Kiedy spędzasz gdzieś dużo czasu i mało grasz, nie czujesz tak bardzo tej codzienności. Starałem się wciąż być częścią drużyny – moim celem było dobrze się czuć. Nie tylko łapać minuty, ale mieć poczucie, że dokładam swoją cegiełkę, żeby projekt szedł we właściwym kierunku.
Wielu powie, że przejście do Alby to krok wstecz. Co im odpowiadasz?
Doskonale ich rozumiem, ale kluby wybiera się z wielu powodów: sportowych, finansowych, jakości życia… Zważyłem wszystkie te czynniki i wybrałem Albacete jako opcję, która dawała mi najwięcej radości.
Co jest fajniejsze albo trudniejsze: walczyć o trofea w Realu Madryt czy teraz o awans?
Na boisku to podobne emocje. Na przykład w pierwszej kolejce z Almeríą (4:4) byłem tak skupiony na meczu, że czułem to samo co w Realu Madryt. Jasne, poza futbolem jest mnóstwo rzeczy, które w Realu są inne. Ale trener zawsze powtarza, że rywalizacja wygląda tak samo w Primera División, w Segunda albo z kolegami na osiedlu.
Łatka „były piłkarz Realu Madryt” będzie ci zawsze towarzyszyć. Czujesz to na boisku?
Tak, może w tych pierwszych tygodniach było to wyczuwalne ze względu na to, skąd przyszedłem, ale teraz czuję się już jednym z nich, w pełnej zgodzie z drużyną.
Zostałeś w Realu dla wygody, z dobrym kontraktem. Prawda czy fałsz?
Miałem świadomość, że o grę będzie trudno, ale żywiłem nadzieję, że będąc tam, będąc metodycznym, zdyscyplinowanym, nie okazując frustracji, dając maksimum energii… mogę zagrać. Jasne, wiedząc, że to nie jest proste – to w końcu Real Madryt. Ale przez kontuzje czy z innych powodów mogła przyjść moja chwila. I sądzę, że kiedy przychodziła, byłem skupiony i w rytmie meczu – dzięki tej codziennej pracy. Miałem też wypożyczenia (Wolves, Granada…). To znaczy, mógłbym bez problemu zostać w pierwszej drużynie Realu, ale decydowałem się na wyjścia. Uważam, że bez tej codziennej ambicji, by rywalizować, nie utrzymałbym się w takim klubie. Gdybym był tam tylko po to, żeby przeczekać czas, pewnie dziś wybrałbym inne miejsce niż Albacete, prawda? Przyjechałem tu z ogromną energią – właśnie dlatego, że w Realu nigdy nie wyłączyłem się z futbolu.
Jak się motywowałeś, żeby codziennie chodzić na trening, skoro prawie nie grałeś?
Z mojej strony nie miałem zamiaru oszczędzać wysiłku. Grać było bardzo trudno, ale nie niemożliwe. Jeśli z jakiegokolwiek powodu trener zdecydowałby się mnie wystawić, musiałem być gotowy. Nie mogło mnie to zaskoczyć – na to nie mogłem sobie pozwolić. Dlatego moje zaangażowanie musiało być maksymalne. I z tego jestem bardzo dumny.
Nigdy nie mówiłeś źle o nikim. Masz jakieś pretensje do Carlo Ancelottiego?
Nie, wcale. Mam świadomość, że jego sytuacja była bardzo trudna. Bycie trenerem Realu Madryt wiąże się z ogromną presją. Jak sam mówił na konferencjach: jego celem nie było „dawać minuty” zawodnikom, tylko żeby drużyna wygrywała. I to rozumiem.
A prywatnie – kto okazał ci najwięcej wsparcia?
Carvajal, Nacho i Lucas Vázquez. Z nimi spędziłem dużo czasu i bardzo mi pomagali. Oni też miewali okresy z małą liczbą minut, kontuzje… Pamiętam tę ostatnią u Carvajala. Dani, nawet będąc kontuzjowany, dawał przykład. Miał drobne gesty świetnego kolegi i wciąż jesteśmy w kontakcie.
A z Florentino Pérezem miałeś jakiś kontakt?
Relacja była życzliwa. Często schodził po meczach do szatni i dziękował nam za wysiłek. Poza tym nie widywałem go aż tak często, co jest zrozumiałe, prawda? Zachowywał wizerunek prezesa. W bezpośrednim kontakcie był serdeczny, powściągliwy i zawsze bardzo uprzejmy wobec nas.
Jak sądzisz, jak zapamięta cię madridismo?
Może jako zawodnika trochę nietypowego, ale – myślę – z dużą sympatią. Ci, którzy mnie poznali, wiedzą, że zawsze zachowywałem się w porządku, byłem do dyspozycji drużyny i starałem się dawać maksimum w roli, która w danym momencie mi przypadała.
Madridismo często wspomina twoje ostatnie minuty w tamtej remontadzie z City w Lidze Mistrzów.
Mam ten obraz w głowie, tak. Wszedłem bardzo skupiony i to było intensywne dziesięć minut, ale to też nie był występ idealny. W myślach nie robiłem z tego wielkiej sprawy. To były tylko minuty. Uważam, że rozegrałem dla Realu Madryt lepsze mecze niż tamten z City.
W dorobku masz mistrzostwo, Puchar Króla, dwie Ligi Mistrzów i wiele innych trofeów. Uznajesz je za swoje, mimo że grałeś niewiele?
Tak. Gdy widzę każde trofeum Realu, od razu przypominam sobie przygotowania, które musiałem wykonać na treningach, żeby być na poziomie kolegów. Żeby mierzyć się z takimi jak Rodrygo, Vinícius, Benzema czy Mbappé, trzeba być w topie. To nie było tak, że przychodzisz, siedzisz i już – stało za tym mnóstwo pracy. I będę to wspominał z wielkim sentymentem.
Kto zaskakiwał cię najbardziej na treningach?
Rodrygo – ze względu na rodzaj zajęć, dużo w małych przestrzeniach. Jest niesamowicie sprawny technicznie. W krótkich rejonach boiska miał najwięcej talentu.
A najlepszy środkowy obrońca, z którym grałeś?
Myślę, że Sergio Ramos był najbardziej kompletny. Miał dar do gry w powietrzu, a do tego: świetnie ustawiony, doskonała orientacja, odwaga… Bardzo mi pomagał. Z racji numerów siedziałem w szatni obok niego, a on – podobnie jak ja – zostawał niemal do końca każdego dnia. Dużo razem przeżyliśmy. Kończyliśmy zabiegi u fizjoterapeuty, a potem szliśmy na górę zjeść w ośrodku. Był fenomenalny.
Co powiesz o Viníciusie i Mbappé?
Vini to bardzo „eksplozywny” piłkarz, non stop atakuje rywali – to go definiuje. Potrzebuje tej adrenaliny. A Mbappé zaskoczył mnie od początku świetnym hiszpańskim. No i na boisku też jest piekielnie szybki.
Jaki jest Valverde, przyszły wielki kapitan Królewskich?
Na zewnątrz bywa nieśmiały, małomówny, ale w środku ma ogromny charakter rywalizacji – na treningach i w meczach. Nie chce niczego odpuszczać, żadnego zgrupowania kadry, nic. Podróżuje, trenuje, zawsze zaangażowany. Futbol to jego pasja. To świetny kapitan dla klubu.
Mówiłeś, że media społecznościowe odczłowieczają futbol. Co masz na myśli?
Bywałem w szatniach, gdzie telefony trafiały nawet do gabinetów fizjoterapeutów. Uważam, że trzeba z tym uważać. Mam własną rutynę – gdy tylko przyjeżdżam na trening, zostawiam telefon w szafce i skupiam się na codziennej pracy z zespołem. Nie widzę w telefonie nic ciekawszego niż mój team. Całe popołudnie jest potem do dyspozycji. Nie pracujemy przecież aż tylu godzin, żeby siedzieć z telefonem cały dzień.
Byłeś celem memów i krytyki w sieci. Jak to na ciebie wpływało?
Korzystam z mediów społecznościowych, żeby przekazać swój komunikat i tyle. Kibic też powinien dostać informacje i znać nasze „dzień w dzień” – to lubię. Ale nie zagłębiam się w komentarze. To donikąd nie prowadzi, strata czasu. Nic nie wnosi.
Na koniec: chciałbyś kiedyś wrócić na Bernabéu i pożegnać się z kibicami w krótkim uhonorowaniu?
Wiesz… uważam, że pożegnania są dla zawodników, którzy wyraźnie naznaczyli epokę w klubie, tych bardziej rozpoznawalnych. Nie uważam się za tak ważnego w tym sensie. Wystarczyłby mi powrót na Bernabéu jako gość. A marzę o tym, żeby kiedyś stało się to z Albą w Primera. W gruncie rzeczy wystarczy mi, jeśli będą mnie tam wspominać z sympatią.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze