Zawsze żywi kontra zawsze groźni
Dziś czeka nas starcie zespołów, z których jednego „nigdy nie można uznawać za martwego”, drugi zaś jest „zawsze groźny”.

Jude Bellingham będzie niestety jedynym Bellinghamem, który zagra w dzisiejszym meczu. (fot. Getty Images)
Kto interesuje się rodzimą piłką, a pewnie nawet wśród rozpieszczonych polskich madridistas jest mimo wszystko sporo nieprzyznających się do tego fanów futbolu klasy B, ten zna co najmniej kilka haseł obrośniętych prawdziwą legendą. Wśród nich znajduje się choćby „napastnik dobrze grający tyłem do bramki”, czyli taki, który w praktyce po prostu nie strzela goli, ale jak trzeba, to chociaż powalczy. Komentatorzy niejednokrotnie piali też z zachwytu nad „młodymi i perspektywicznymi graczami”, czyli takimi wciąż dobrze zapowiadającymi się w wieku 25 lat. Jeśli natomiast chodzi o transferowy rynek, do najgorętszych nazwisk zazwyczaj należą ci „z przeszłością w (wpisz nazwę dowolnego znanego europejskiego klubu)”.
O ile w poprzedniej zapowiedzi poruszyliśmy także wątek tego, że na świecie/w Europie nie ma już słabych drużyn, o tyle dziś na osobne słowo zasługują również zespoły należące nad Wisłą do majestatycznie brzmiącej kategorii „zawsze groźnych”. W jej ramach można ująć ekipy, które są w stanie skutecznie napsuć krwi, sprawić niespodziankę, wykręcić czasami wynik ponad stan, ale w ostatecznym rozrachunku nikt nigdy nie wyrywa się z wymienianiem ich wśród faworytów do triumfu w rozgrywkach i koniec końców faktycznie nie są one w stanie przebić się przez szklany sufit. W przypadku ekstraklasowiczów w przeszłości bywały to kluby z Islandii, Litwy, Słowacji, Luksemburga i wielu innych krajów. Raz nawet trafili się Macedończycy z Albanii (Shkëndija Tetowo).
Gdyby przełożyć pojęcie zawsze groźnych drużyn do segmentu premium, również znalazłyby się zespoły, które wpasowałyby się do powyższej definicji. Za jeden z nich można by uznać naszego dzisiejszego rywala, czyli Borussię Dortmund. Z tą różnicą, że w jej przypadku określenie „zawsze groźny” pozbawione byłoby już aż tak ironicznego wydźwięku. Borussia bowiem rzeczywiście jest zawsze groźna i umie napędzić stracha nawet największym firmom, co jednak nie zmienia faktu, że w ostatecznym rozrachunku najcenniejsze trofea i tak ogląda jedynie przez szybę lub z bliskiej odległości.
Borussia od lat funkcjonuje w ekosystemie europejskiej elity i niewiele wskazuje na to, by miała z niego wypaść. Spełnia w nim zresztą bardzo ważną funkcję. To, z jaką częstotliwością dortmundczycy wypuszczają w świat kolejne gwiazdy, by niemal natychmiast produkować kolejne, jest wręcz swego rodzaju fenomenem. Dość wspomnieć tu o zawodnikach takich, jak Dembélé, Gündoğan, Aubameyang, Haaland, czy rzecz jasna Jude Bellingham, który zresztą został już zastąpiony swoim młodszym bratem. Skądinąd wielka szkoda, że akurat dziś odpadnie nam wątek ich bezpośredniej rywalizacji, ponieważ młodszy z Bellinghamów będzie zawieszony za kartki.
Real Madryt, licząc od sezonu sięgnięcia po 10. Puchar Europy, mierzył się z Borussią na różnych etapach Ligi Mistrzów aż w czterech z sześciu wygranych od tamtej pory edycji. Najlepiej z pewnością pamiętać musimy siłą rzeczy finał sprzed roku, gdzie aż nader dobitnie przyszło nam się przekonać, jak groźnym rywalem jest BVB. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że tamtego meczu wcale nie musieliśmy tak naprawdę wygrać. W tym jednak tkwi szkopuł. Nie musieliśmy, a mimo wszystko i tak wygraliśmy. Borussia pomimo niezaprzeczalnej klasy sportowej jest bowiem na swój sposób chyba przeklęta.
Z jednej strony BVB budzi respekt wszystkich i wszędzie, z drugiej jednak w trakcie minionej dekady jej dorobek kończy się na dwóch Pucharach i Superpucharach Niemiec. Gdy przed dwoma laty miała wszystko we własnych rękach, zremisowała w ostatniej kolejce z Mainz i wręczyła mistrzostwo Bayernowi. Gdy zaś dwa razy w tym tysiącleciu dochodziła do finału Ligi Mistrzów, dwa razy przegrywała. Wygląda to trochę tak, jakby rola klubu była jasno określona przez jakieś futbolowe prawidła natury – pozostawać wciąż bardzo dobrym, dostarczać kamieni szlachetnych na eksport, ale przy tym wszystkim nie odnosić triumfów mogących zaburzyć równowagę w przyrodzie. Trochę jak w tym spotkaniu z zeszłego sezonu, kiedy do przerwy przegrywaliśmy 0:2, by zwyciężyć 5:2 lub w dwumeczu z Barceloną, gdzie w rewanżu Borussia dzielnie walczyła o odwrócenie losów rywalizacji, ale dla Katalończyków skończyło się – no właśnie – tylko na strachu.
Dziś późnym wieczorem Real Madryt i Borussia po raz kolejny staną naprzeciwko siebie, by postarać się coś udowodnić. Królewscy będą chcieli przekonać wszystkich, że w zeszłym sezonie faktycznie wcale nie umarli i po prostu potrzebowali zrzucić skórę. BVB natomiast podejmie kolejną próbę pokazania, że potrafią nie tylko pobić, ale i zabić. Cóż, trzeba przyznać, że za sprawą obu stron zapowiada się to całkiem nieźle.
* * *
Mecze Klubowego Mundialu można obstawiać w FORTUNA, w której z kodem KODVIPA możesz otrzymać przy rejestracji bonus nawet do 345 złotych.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem. Grać mogą tylko osoby pełnoletnie 18+.
Mecz można obejrzeć całkowicie za darmo w DAZN.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze