Mecze przeszkadzały sąsiadom Bernabéu już w latach 70.
Alberto Cosin na łamach portalu La Galerna opisał, iż już ponad pięć dekad temu mieszkańcy bloków sąsiadujących ze stadionem Realu Madryt wyrażali swoje niezadowolenie. Co więcej, klub miał wybudować nowy obiekt daleko od miejsca, w którym Bernabéu, już odnowione, stoi po dziś dzień.

Fot. X
Na początku lat siedemdziesiątych Santiago Bernabéu podjął ważną decyzję dla klubu. Zaplanował dla Realu Madryt budowę nowego stadionu z dala od jego obecnej lokalizacji. W tamtym czasie mówiono, że obiekt Los Blancos stał się przestarzały po ponad 20 latach od budowy.
Alberto Cosin z La Galerny pisze, że grupa inwestycyjna zaoferowała klubowi ogromną sumę pieniędzy za wybudowanie w miejscu stadionu dużego wieżowca o nazwie La Torre Blanca, a także kilku budynków mieszkalnych. Przeprowadzka nie miałaby nastąpić do miasteczka sportowego Realu, ulokowanego wtedy na końcu Paseo de la Castellana, ale na obrzeża miasta. Niektóre źródła wskazują, że miało to być osiedle Las Jarillas, w pobliżu Tres Cantos. Podczas gdy inne, w tym oficjalny magazyn klubu, wskazywały, że Real zbadał grunty „półtora kilometra od stacji metra Fuencarral”. Dziś jej nazwa to Tres Olivos.
Architektem był Félix Candela, który zaprojektował stadion na 120 000 widzów z dachem podobnym do tego ze stadionu olimpijskiego w Monachium. Aby wszystko mogło dojść do skutku, potrzebnych było kilka zmian w dokumentach i tu zaczęły się problemy, które zaskoczyły klub i kibiców. Człowiekiem, który zahamował operację i postawił ostateczne weto, był frankistowski burmistrz Madrytu, Carlos Arias Navarro, który pokrzyżował plany Realu, a ponieważ był przeciwny operacji, nigdy nie doszła ona do skutku.
Część dzielnicy sąsiadującej z Estadio Santiago Bernabéu byłaby zachwycona zmianą lokalizacji obiektu. W 1975 roku gazeta Arriba opublikowała artykuł, w którym obszernie mówiła o niedogodnościach sąsiadów stadionu. Tekst ten ucieszyłby obecne sąsiedztwo lub jego część, choć być może rozczarowałby stowarzyszenie Ruido Bernabéu, uświadamiając mu, że nie jako pierwsze w historii skarży się na stadion Realu.
Nagłówek brzmiał: „Piłka nożna im przeszkadza”. W treści zaś napisano, że „ewentualne korzyści płynące z widowiska są niwelowane przez niedogodności związane z tłumami”. Dodano, że „tydzień po tygodniu mieszkańcy budynków w pobliżu stadionu Bernabéu są atakowani przez mnóstwo samochodów pełnych kibiców. Samochody są parkowane wszędzie, nawet na chodnikach. Cały obszar jest zaimprowizowany jako parking i nie można się po nim poruszać”. Mieszkańcy byli odizolowani w swoich mieszkaniach, a jeśli chcieli wyjść, musieli to zrobić dwie godziny przed rozpoczęciem meczu, aby ich samochód nie utknął pośrodku tysięcy ludzi przybywających na stadion. Nawet aby wejść do własnych domów, sąsiedzi musieli zaparkować auta kilometr od stadionu i przemieszczać się pieszo, znosząc przepychanki, krzyki, hałas itp.
Dziennikarz Julio Riquelme zebrał wypowiedzi kilku ówczesnych sąsiadów. Na pytanie „Czy lubicie piłkę nożną?”, odpowiadali: „Gdybyś tu mieszkał, nie pytałbyś. Nienawidzimy jej. W niedziele nie można wyjść z domu. Jazda samochodem w pobliżu Bernabéu jest niemożliwa, musimy zostawiać je kilometr dalej. Nie odczuwamy zbytnio hałasu, terazteraz gdy jest chłodno i okna są zamknięte, ale gdyby mecze odbywały się latem... Oczywiście kibice zostawiają wszędzie śmieci, tekturowe czapki, puszki po piwie itp.”.
Pan Jiménez mówił z kolei: „W niedziele nigdy nie jesteśmy w Madrycie. Cóż, byliśmy kilka razy, ale rzadko. Bernabéu? Cóż, tak; to uciążliwe. Trudno jest wyjechać z parkingu, a przy tak wielu ludziach przepychasz się i krzyczysz. Można też zgubić dzieci lub stracić portfel. Przeniósłbym stadion na obrzeża i zapewnił dobry dojazd. Pomogłoby to zaoszczędzić czas, ponieważ jazda wzdłuż Avenida del Generalísimo w niedzielę ma swoje zalety, a ci z nas, którzy mieszkają przy Calle Padre Damián, nie mieliby tylu problemów”.
Riquelme rozmawiał również z właścicielem restauracji Valentín, panem Félixem Hernándezem. Właściciel stwierdził, że „dla tych, którzy mieszkają w pobliżu Bernabéu, życie jest jednym wielkim zamieszaniem. Nie ma spokoju ducha. Co więcej, jest to atak na inwestorów. Pozwólcie, że wyjaśnię. Ci, którzy inwestują, szukają bezpieczeństwa prawnego, ale w tym miejscu prawa mają tylko samochody, prawa do tego, by parkować, gdzie chcą. Kocham sport, ale gdy uprawianie go może szkodzić innym, powinno to być tępione. To idealne miejsce na biznes? Może dla barów i tawern, ale nie dla mojej restauracji. Dyrektorzy przyjeżdżali tu, by w ciszy i spokoju prowadzić interesy. Ale jaki spokój mogą znaleźć przy stadionie tego kalibru, który zapełnia się w każdą niedzielę?”.
Wreszcie czwarta i ostatnia opinia pochodziła od państwa Alonso: „Wyobraź to sobie. Na Avenida del Generalísimo, na pierwszym piętrze bloku mamy wszystko. Dymy, krzyki, obelgi, klaksony. W niedziele, kiedy rozgrywane są „najważniejsze” mecze, jest jak w kotle. Do tego dochodzą spotkania w nocy. Nawet przy zgaszonym świetle, w naszym pokoju jest jasno, jakbyśmy włączyli reflektory. Pamiętam, jak kiedyś przyjechała włoska drużyna i jej kibice wszystko zostawili zdewastowane. Poza tym zawsze znajdą się jacyś zagorzali fani, którzy robią skandaliczne rzeczy”.
Autorem tekstu jest Alberto Cosin z portalu La Galerna.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze