Advertisement
Menu
/ elmundo.es

José Luis Sánchez: Florentino Pérez nie płaci nam, dziennikarzom związanym z Realem, to miejska legenda

Z dumą przyjmuje rolę madridisty w programach publicystycznych, bez udawania – choć wie, że wystawia go to na krytykę. „Dziennikarze Realu Madryt są w mediach w mniejszości” – twierdzi José Luis Sánchez w wywiadzie z Iñako Díazem-GuerraTexto na łamach El Mundo. Przedstawiamy pełne tłumaczenie tej interesującej rozmowy.

Foto: José Luis Sánchez: Florentino Pérez nie płaci nam, dziennikarzom związanym z Realem, to miejska legenda
José Luis Sánchez. (fot. El Mundo)

José Luis Sánchez (Madryt, 1978) i Real Madryt są ze sobą nierozerwalnie związani. Jako dziecko był kibicem, później zaczął pracę w klubie (w dziale komunikacji i klubowej telewizji), a następnie został dziennikarzem relacjonującym mecze Królewskich w La Sexty (robi to do dziś). W końcu stał się gwiazdą programów publicystycznych, dumnie prezentując biały szalik w El Chiringuito. „To dziennikarstwo sportowe doprowadziło nas do tego punktu. Brak dostępu do głównych bohaterów z powodu zamknięcia się klubów spowodował dwie rzeczy: zaczęto bardziej spekulować niż informować, a dziennikarze stali się głównymi punktami odniesienia dla kibiców”, zauważa.

To nie jest dobre.
Ani złe. Po prostu takie jest. Powiedziałem, że pojawiła się spekulacja, ale powinno jej być jak najmniej i zawsze poparta faktami. W gruncie rzeczy to dziennikarstwo jest dziś znacznie trudniejsze niż kiedyś, bo trzeba więcej pracować nad informacją, dużo trudniej dotrzeć do źródła – ale to nadal niezbędna praca.

Jesteś bardziej dziennikarzem czy madridistą?
Jeśli jesteś uczciwy, możesz być jednym i drugim w równym stopniu.

A jesteś?
Oczywiście. Na przykład w tym roku sezon Realu Madryt jest słaby i nie mogę wyjść i zaprzeczać rzeczywistości. Najbardziej krytyczni jesteśmy właśnie my, którzy najbardziej czujemy ten klub, ze względu na ogromną wymagającą naturę wpisaną w jego DNA. Tyle że trzeba spojrzeć na to z szerszej perspektywy: to był słaby sezon, ale jeśli jest jakiś klub, który może położyć na szali to, co osiągnął w ostatnich latach, to właśnie Real. Jeśli ktoś może sobie pozwolić na potknięcie, to on. Nie wszystko to katastrofa i koniec świata, jak się dziś często przedstawia. Uważam, że Real Madryt jest bardziej doceniany poza Hiszpanią niż w samej Hiszpanii. W kraju ma, w cudzysłowie, złą prasę.

Serio?
Tak. Wymagania wobec Realu Madryt na wszystkich poziomach są większe niż wobec własnych drużyn. W La Sexcie to my jako pierwsi ujawniliśmy nieprawidłowości na zgromadzeniu Ramón Calderóna. Jeśli jesteś obiektywny i uczciwy w swoim zawodzie, nie ma problemu z wyrażaniem uczuć.

Tylko że wobec Florentino Péreza nie byliście tak krytyczni jak wobec Calderóna.
Bo jeśli spojrzysz na zarządzanie Florentino Péreza, trudno doszukać się w nim poważnych błędów. Patrząc na to, w jakim stanie jest dziś hiszpański futbol i jak wygląda Real Madryt, zarówno organizacyjnie, jak i sportowo, to raczej hiszpański futbol zasługuje na ostrą krytykę, a nie Królewscy. Florentino to prezes z największą liczbą Pucharów Europy w historii. Instytucjonalnie Real Madryt nigdy wcześniej nie zaznał tak długiego okresu stabilizacji. I nie chodzi o to, że wszyscy wspierają Florentino Péreza tylko dlatego, że nim jest – tylko dlatego, że mówią za niego fakty. Od 25 lat relacjonuję Real Madryt i podróżuję z nim, i mogę powiedzieć, że podziw, jakim cieszy się ten klub poza Hiszpanią, jest ogromny. W Hiszpanii często żartuje się: „Najwięcej przychodów na świecie? Świętujcie to na Cibeles” albo „Najwięcej obserwujących w mediach społecznościowych? Świętujcie to na Cibeles”. A przecież te sukcesy sportowe są odbiciem znakomitego zarządzania Florentino. Owszem, popełnił parę błędów, jak każdy, ale jeśli jakieś zarządzanie zbliża się do perfekcji, to właśnie jego. Nie mam co do tego wątpliwości.

Florentino płaci wam, madridistas-dziennikarzom?
Nie, nie płaci nam. To raczej miejska legenda powtarzana przez przeciwników, którzy nie wiedzą, jak naprawdę działa Real Madryt. Wracamy tu do początku rozmowy: dziś komunikacja z klubem jest bardzo ograniczona. Nie tylko nie dostajemy pieniędzy – nie dostajemy nawet żadnych wytycznych. A mimo to dobra organizacja klubu stawia cię w ogniu krytyki. Gdyby Real Madryt był zarządzany jak Barcelona – z dźwigniami finansowymi do rejestracji piłkarzy, z udziałem rządu czy z aferą Negreiry – to już by go dawno zamknęli albo grałby w drugiej lidze.

Znając hiszpański futbol, postawiłbym raczej, że nic by się nie stało.
Wręcz przeciwnie. W Hiszpanii to Real Madryt jest najczęściej stawiany jako przykład… głównie tego, co złe. Każdy ma swoją perspektywę, ale jestem przekonany, że gdyby to Real Madryt przez co najmniej 17 lat płacił wiceszefowi sędziów, tak jak udowodniono to Barcelonie, zostałby przykładnie ukarany, odebrano by mu wszystkie tytuły zdobyte w tym okresie, zdegradowano by go i nastąpiłby przełom w hiszpańskiej piłce. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. A że Barcelonie nie dzieje się nic…

Sprawa wciąż toczy się w sądzie.
Ale myślę, że niestety dla hiszpańskiego futbolu zostanie tam zamknięta, mimo że to coś niezwykle poważnego. Gdyby to Real Madryt płacił Negreirze, zostałby ukarany nie tylko przez sądy i organy sportowe, ale też społecznie. Jestem przekonany, że byłby wyklęty. I bawi mnie to, że wygląda na to, że ta sprawa interesuje tylko Real Madryt, choć dotyczy przecież całej La Ligi, wszystkich jej rozgrywek. Myślę, że równie mocno ucierpiały na tym Valencia, Atlético Madryt czy Athletic – ale one jakby w ogóle nie miały z tym problemu.

Wiele osób broni teorii, że Barcelona płaciła, żeby wyrównać to, co Real Madryt miał za darmo.
Tak, tak, to przecież zawsze wina jednego. Dlatego właśnie mówię, że Real Madryt jest w Hiszpanii w centrum wszystkiego – i dobrego, i złego. Tak samo jest w dziennikarstwie. Ludzie dziwią się, że są dziennikarze, którzy bronią Realu, ale już nie przeszkadza im, gdy ktoś broni innych klubów. Popatrz – wszyscy mamy dziennikarskie powołanie, jeszcze w szkole pisałem relacje z meczów dla nauczycielki języka hiszpańskiego i wychowywałem się, słuchając piłki w radiu. I przez całe życie ten, kto siedział w Gijón, Sewilli, Walencji czy A Coruñi, mówił o swoim klubie prawie w pierwszej osobie – ale dziennikarz od Realu Madryt już nie. Informacje o Realu relacjonowali i nadal relacjonują ludzie kibicujący innym drużynom, nawet Barcelonie. W przypadku innych zespołów to się nie zdarza, ale potem to tobie zarzuca się „szalikowe dziennikarstwo” i brak obiektywizmu tylko dlatego, że bronisz Realu Madryt.

Uważasz, że jesteście w mniejszości – dziennikarze madridistas?
Absolutnie. Jesteśmy. Jeśli przeanalizujesz chłodno składy debat i dyskusji, to poza El Chiringuito madridismo zawsze jest w mniejszości. Bo stosuje się pewien trik: bierze się jednego z Realu, jednego z Atlético, jednego z Barcelony, jednego z Sevilli i jednego z Walencji – i mówi, że wszyscy są reprezentowani. Ale gdy temat dotyczy Realu, to ten jeden madridista staje naprzeciw czterech przeciwników. Real Madryt jest w mediach w pozycji słabszej – i to fakt.

Całe życie zajmujesz się Realem. Mógłbyś relacjonować inny klub?
Nie rozważałem tego. Gdybym nie robił tego, co robię, chciałbym zostać żołnierzem. Odbyłem służbę wojskową. Byłem jednym z niewielu w moim pokoleniu, którzy mogli się z niej zwolnić, ale nie chcieli. Podobało mi się to, pociągał mnie ten świat.

Madridista i człowiek porządku.
Tak, jestem dość poważny, zdyscyplinowany, zasadniczy i pragmatyczny. W wielu sprawach jestem bardzo „marszowy”.

Zaczynałeś w Real Madrid TV. Rozumiem, że telewizja klubowa rządzi się innymi prawami – ale czy publikowanie materiałów przeciwko sędziom nie jest przekroczeniem granicy?
Szczerze mówiąc, zamiast tych filmików wolałbym zrobić cały dokument. Po tym, co zobaczyliśmy i czego się dowiedzieliśmy w sprawie Negreiry i Barcelony, mamy do czynienia z oczywistym problemem w hiszpańskiej piłce. A jeśli problemu się nie rozwiązuje, to całe rozgrywki są pod znakiem zapytania. Czy w takiej sytuacji można poddawać w wątpliwość uczciwość ligi? Oczywiście. Ja jestem z pokolenia, które przeżyło słynne ligi z Teneryfy – i jeśli pokażesz te dwa mecze kosmicie, który właśnie wylądował na Ziemi, złapie się za głowę, widząc decyzje sędziów. Poza tym filmiki z RMTV nie manipulują obrazem – po prostu pokazują błędy arbitrów.

Tyle że tylko te, które szkodzą Realowi.
Oczywiście – to telewizja klubowa, to naturalne. Serio uważam, że przypisuje się tym materiałom większe znaczenie, niż mają w rzeczywistości. To po prostu przekaz skierowany do kibiców twojej drużyny.

Ale również do sędziów, którzy mają prowadzić mecze Realu. Rozumiesz, że mogli poczuć się zaatakowani i pod presją, jak mówili przed finałem Pucharu Króla?
Rozumiem pozycję arbitrów. Oglądasz taki materiał i czujesz się wskazany palcem, może wydaje ci się ostry – ale tam nie ma żadnych określeń, żadnych przymiotników. Są statystyki, są konkretne sytuacje boiskowe – i tyle. To przekaz do widzów RMTV i nie sądzę, żeby miał realny wpływ.

Jak to jest być dziennikarzem pracującym dla klubu? Czujesz się czasem lekceważony?
A ty lekceważysz dziennikarza z ministerstwa? To też dziennikarz, jak każdy inny?

Oczywiście, że tak.
Więc to to samo. Do Realu trafiłem na drugim roku studiów, na praktyki – najpierw do klubowego magazynu, później zostałem w dziale komunikacji. I to był najszczęśliwszy okres w moim życiu, bo z trybun Bernabéu trafiłem do codzienności mojego klubu. Moje pierwsze zadanie to była finałowa relacja z Paryża – to ten mecz 3:0 z Valencią. Dali mi aparat, wsiadłem w autokar z dwoma stowarzyszeniami, 16 godzin w jedną stronę i 16 z powrotem, i zrobiłem reportaż. Dwa miesiące wcześniej siedziałem na trybunach. Lekceważyć kogoś za to, gdzie pracuje, to zwyczajna pogarda.

Zgoda, ale jest coś, co moim zdaniem jest etycznie wątpliwe: dziennikarze, którzy relacjonują Real w mediach, a jednocześnie współpracują z klubową telewizją. To znaczy, że płaci ci podmiot, o którym piszesz.
Cóż, kto ma co do tego wątpliwości, niech sięgnie do archiwum. Jeśli Real gra źle – to się mówi. Jeśli nie spełnia oczekiwań – to się mówi. Tak jak mówiłem na początku: chodzi o uczciwość. Nie możesz okłamywać ludzi, którzy widzą to samo, co ty. Jeśli Real przegrywa 2:5 z Barceloną w Superpucharze Hiszpanii, nie możesz powiedzieć, że był blisko zwycięstwa. To powinna być miara wartości dziennikarza – a nie to, skąd ma wypłatę.

Nie pogratulowałeś Barcelonie mistrzostwa.
Po prostu nie potrafię – i nie mogę gratulować klubowi, który moim zdaniem zdobył tytuł w sposób nieuczciwy. Muszę być wobec siebie szczery. Uważam, że jeśli 19 klubów przestrzega przepisów, a jeden nie, trzeba to jasno powiedzieć. Gdyby nie interwencja rządu, która pozwoliła Barcelonie zarejestrować Olmo, oraz fikcyjne dźwignie zatwierdzone przez La Ligę i Hiszpańską Federację Piłkarską, nie byliby mistrzami ani w tym sezonie, ani dwa lata temu. Nie mieliby Lewandowskiego, który jest znakomitym napastnikiem, Raphinhi, który był absolutnie kluczowy, ani Koundé, który jest świetnym obrońcą. Skoro zespoły takie jak Eibar, Getafe czy Sevilla nie mogły zarejestrować zawodników albo były zmuszone do sprzedaży, żeby zrównoważyć budżet, a jednocześnie pozwalasz zadłużonemu klubowi kupować i rejestrować, to wszystko jest nielegalne. Hiszpański futbol sam sobie szkodzi, pozwalając na coś takiego.

Florentino Pérez był jednak sojusznikiem Barcelony w niektórych z tych procesów. Sam mówił, że chce silnej Barcelony.
To prawda, ale Real Madryt jest jedynym klubem, który występuje jako strona w sprawie Negreiry. Jedynym.

Bo nie chciał iść razem z pozostałymi.
Bo to on jest największym poszkodowanym i chce występować pod własnym nazwiskiem. Wszystko to, co się Barcelonie umożliwia, to efekt panującego w Hiszpanii antimadridismo. Wszystko, co może zaszkodzić Realowi, reszta przyjmuje z radością. Gdyby to Real był w sytuacji ekonomicznej Barcelony, cały hiszpański świat futbolu zrobiłby wszystko, żeby nie mógł nic zrobić.

Z Realu trafiłeś do La Sexty w tym samym czasie co Antonio García Ferreras. Kto ma większy wpływ na Real – Florentino czy on?
Florentino, Florentino [śmiech]. Tyle że Antonio to szaleniec na punkcie Realu, zakochany w klubie. Nasze największe spory są właśnie o Królewskich, bo czasem już nie wiemy, który z nas jest bardziej krytyczny.

No proszę…
Wiem, że mi nie wierzysz, ale mówię poważnie. Myślę, że istotą madridismo jest właśnie krytyczne i wymagające podejście – to sprawia, że ten klub jest tak wielki. Z Antonio miałem wielkie dyskusje o tym, w którą stronę powinien zmierzać Real albo jakie transfery są potrzebne. Zdarzało się kłócić o Real z nim do trzeciej w nocy. To jego pasja. Najbardziej krytyczni wobec Realu jesteśmy my, madridistas – z tą różnicą, że nasza krytyka jest konstruktywna, a ta z zewnątrz to zazwyczaj spalenie wszystkiego do gołej ziemi. I od takiej destrukcyjnej trzeba uciekać.

W zeszłym roku napisałeś książkę „Strach na twarzy rywala” o swoich doświadczeniach w pracy przy Realu, a teraz wydajesz kolejną – o erze Carlo Ancelottiego.
Tak, początkowo miało się to zakończyć inaczej, ale futbol bywa nieprzewidywalny. Finalnie ta historia zamknęła się dobrze, a sam projekt był wyjątkowy, bo – wbrew temu, co mówiliśmy wcześniej o tym, że dziś bohaterowie zamykają się na kontakt z mediami – na potrzeby tej książki udało mi się porozmawiać z wieloma osobami na temat Carlo. Sześć lat Ancelottiego w Realu, które opisuję w książce, było naprawdę intensywnych i pięknych. Kiedy słyszę, że ktoś mówi o nim z lekceważeniem – nawet niektórzy madridistas – to nic z tego nie rozumiem. Zdobył z Realem trzy Puchary Europy – czego wy jeszcze chcecie? Brama numer 48 na Bernabéu albo boisko w Valdebebas powinno nosić jego imię. A do tego jest lubiany nawet przez tych, którzy nie kibicują Realowi.

Uważasz, że sprawiedliwie, że nie zostaje?
To moim zdaniem największa różnica między Realem a innymi klubami. Rezygnuje się z trenera z największą liczbą tytułów w historii klubu po jednym słabszym sezonie, bo Real na nikogo nie czeka. Szkoda, bo Ancelotti uosabia wszystko, czym powinien być człowiek futbolu – ale ta bezlitosna presja Realu wszystko przesłania. W tym klubie trzeba wygrywać co roku. I koniec.

Jak poradził sobie ten poważny facet, który chciał zostać żołnierzem, z przemianą w postać telewizyjną, jakiej wymaga El Chiringuito?
W ogóle się nie zmieniłem. Uważam, że kluczem do tego programu jest to, że wszyscy pokazujemy się tacy, jacy naprawdę jesteśmy. Od pełnego pasji Tomása Roncero, przez zagorzałego culé Jotę Jordiego, aż po genialny umysł Juanmy Rodrígueza, który zawsze wyciąga coś zaskakującego. Ludzie myślą, że mamy rozpisane role, ale to nieprawda. Jest tylko ogólny plan programu, który i tak bardzo często nie jest realizowany, bo wszystko szybko zmienia się pod wpływem spontaniczności. Jestem poważnym człowiekiem – jeśli inni zaczynają tańczyć, to się uśmiechnę, ale sam nie zatańczę. A jak Cristóbal Soria odstawia swoje numery, to nie śmieję się, bo mnie to nie bawi. I tyle.

Wierzysz we wszystko, co mówisz?
Wszystko, co mówię, naprawdę wierzę. Ale nie mówię wszystkiego, co myślę. Czasem nawet madridistas proszą mnie, żebym przestał mówić o skandalach z Barceloną, a więcej o samym futbolu – ale ja z tego statku nie zejdę. To, co się wydarzyło, trzeba nazywać po imieniu aż do wyroku – i dalej. Każdy madridista, który z tego statku ucieka, wyrządza krzywdę nie tylko Realowi, ale całemu futbolowi.

Te wasze kłótnie w programie też nie są wyreżyserowane?
Nie, nie. One są naprawdę. Z Josepem [Pedrerolem] miałem kilka bardzo poważnych spięć. Program jest tak autentyczny, że czasami człowiek się zapala, ale żadna z tych kłótni nie wychodzi poza antenę i nie przechodzi na grunt osobisty. W rzeczywistości jednym z moich najlepszych przyjaciół jest Jota Jordi, a jesteśmy całkowicie przeciwni pod każdym względem. To, co dzieje się w studiu i sportowa rywalizacja, nie mają nic wspólnego z tym, jak wygląda nasza relacja poza kamerą. Kluczem programu jest właśnie to, jacy jesteśmy ludzcy na ekranie – i jak dobrze dogadujemy się poza nim.

Macie poczucie, że reszta dziennikarstwa sportowego was nie docenia?
El Chiringuito to trochę jak Real Madryt w świecie mediów – wielu jedzie po nas, bo jesteśmy najlepsi. Zawsze mówią, że to show… Ale gdzie padają najlepsze newsy? U nas. To program, który trwa trzy godziny i jest w nim miejsce na wszystko, ale jeśli chodzi o transfer Mbappé, aferę związaną z Złotą Piłką albo Josep mówi, że Real kupi Alexandra-Arnolda na sześć miesięcy przed innymi – to dzieje się właśnie u nas. Dziennikarz w Hiszpanii ma ogromny problem z ego i nie akceptuje, że czasy się zmieniły. Kazalnica dziennikarska zniknęła wraz z pojawieniem się mediów społecznościowych i interakcji z ludźmi. Teraz każdy może powiedzieć, co mu się podoba, a w Hiszpanii – tak jak mówiłem o Realu – nie docenia się globalnego zasięgu El Chiringuito. A przecież nie chodzi o to, że ktoś tańczy czy śpiewa, tylko o 150 informacji, które były potem cytowane na całym świecie.

Ale element widowiska też jest. To oczywiste.
Oczywiście – i ludzie to doceniają. Spędzam wakacje w Alicante i jakieś trzy-cztery lata temu starsza pani podeszła do mnie i powiedziała: „José Luis, dziękuję wam za towarzystwo, które nam dajecie. Mój mąż zmarł, a ja nie lubię piłki nożnej, ale włączam wasz program i nie czuję się samotna”. I to samo mówią wszyscy, którzy pracują nocami – śmieciarze, strażacy, pracownicy stacji benzynowych, policjanci, szpitale… Nie masz pojęcia, co to znaczy być w Egipcie, Katarze, Maroku czy Stanach i słyszeć ludzi krzyczących: „¡Chiringuito, chiringuito, chiringuito!”. Ten program przekroczył wszystkie nasze oczekiwania – i w Hiszpanii trudno to ludziom zaakceptować.

Dlaczego tak jest, twoim zdaniem?
Nie wiem, czy to zazdrość, czy strach przed czymś nowym i innym. Kluczem do sukcesu programu jest to, że Josep Pedrerol – mając prawie 60 lat – jest bardziej otwarty na zmiany niż wielu dziennikarzy młodszych o 20 czy 30 lat. Nie boi się próbować nowych rzeczy. Gdzie jest dziś młodzież? Na TikToku, Instagramie, Twitchu. A w Ameryce Południowej? Facebook – więc też z niego nie rezygnujmy… Styl, jaki Josep wprowadził do dziennikarstwa sportowego, dziś dominuje i inni go naśladują. Ta powaga, charakterystyczna dla czasów Garcíi i De la Moreny, już się skończyła – bo przestała działać. Wszystko się zmieniło i kto tego nie widzi, już jest spóźniony. Josep wyprzedził wszystkich i uważam, że zasługuje na uznanie, którego często od innych dziennikarzy nie dostaje.

Czy rzeczywiście jest tak skrajnie wymagający, jak się mówi?
Tak – ale to właśnie klucz do sukcesu.

Tu wychodzi z ciebie wojskowy…
Może i tak, ale naprawdę uważam, że bez wymagań, pracy i poświęcenia nie osiągniesz niczego w tym zawodzie. Tylko tak to działa. El Chiringuito nie osiągnęłoby tego poziomu bez wymagań Josepa. A poziom, który osiągnęliśmy, jest naprawdę bardzo wysoki. Teraz zaczyna się okres transferowy i dostajemy telefony z Anglii, Niemiec, Włoch z pytaniami, co mówi El Chiringuito. Jesteśmy punktem odniesienia.

Nawet mimo nieudanego tic-taca Mbappé w 2021?
Szczerze mówiąc, uważam, że to nie tylko nam nie zaszkodziło – tic-tac to był sukces. Gdziekolwiek jedziesz, wszyscy to pamiętają. To nam nie zaszkodziło, bo niczego nie zmyślaliśmy – relacjonowaliśmy to, co się działo, a końcowy zwrot akcji zaskoczył wszystkich. Tic-tac to jedno z najlepszych, co przytrafiło się temu programowi.

Czy wszystko, co ludzie mówią ci na ulicy, jest miłe?
Tak. Byliśmy trzy tygodnie temu na finale Pucharu Króla i zrobiłem sobie 50–60 zdjęć z kibicami Barcelony. To pokazuje, czym jest ten program – że jako postacie medialne wykraczamy poza rywalizację. Czasami na stadionie ktoś coś krzyknie albo rzuci jakiś wyzwiskowy komentarz z 20 metrów – ale to drobiazgi, z dystansu, nic poważnego. Generalnie kontakt z ludźmi to coś naprawdę wspaniałego.

Media społecznościowe to jednak inna historia.
Na szczęście jestem już w takim wieku, że nie przywiązuję do tego wagi. Co mnie obchodzi, co myśli ktoś, kto siedzi w domu i ma puszkę piwa jako zdjęcie profilowe? Mam Twittera od 2010 roku – od czasów intensywnych starć Mourinho–Guardiola – i zwykle nie zaglądam w sekcję z wzmiankami. Właściwie to się śmieję, jak znajomy czasem mi coś podeśle. Nie mogę się przejmować tym, co pisze @MentePerversa78 ze zdjęciem wodospadów Iguazú. Jako środowisko popełniliśmy błąd, przypisując takim głosom wagę, której nie mają. Jeśli na korytarzu spotkam kogoś jak Vicente Vallés, kibica Atlético, i on powie, że się w czymś pomyliłem – posłucham i sprawdzę, bo może ma rację. Ale jeśli pisze to @InfiernoMortal48, to nie mogę nadać temu żadnego znaczenia.

Czy to złe nastawienie przeniosło się także na dziennikarstwo? Czy między sobą też jesteśmy ciągle skłóceni?
Uważam, że szacunek między redakcjami powinien być świętością – a zbyt często się go dziś nie przestrzega. Najgorsze w tym zawodzie, i niestety teraz robi się to nagminnie, to krytykowanie kolegów, którzy publikują informacje, tylko dlatego, że ty ich nie masz. Jeśli jesteś komentatorem czy narratorem i po prostu nie zajmujesz się przekazywaniem newsów, bo twój profil jest inny, to przynajmniej uszanuj tych, którzy to robią – niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie – bo za każdą informacją stoi mnóstwo pracy. Drugą rzeczą, która mnie martwi, jest to, że potrzebujemy dziennikarstwa sportowego z większym głodem. Bo ci, którzy teraz wchodzą do zawodu, w pewnym momencie będą musieli nas zastąpić. A jeśli nie – to będziemy siedzieć tu całe życie. A ja chcę przejść na emeryturę i zająć się graniem w golfa – w prawdziwie poważny sport. To mój cel.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!