Advertisement
Menu
/ lequipe.fr

Zidane cz.2: Trenowanie PSG? Nigdy nie mów nigdy

Zinédine Zidane kończy dzisiaj 50 lat. Z tej okazji udzielił na początku maja wywiadu dziennikowi L’Équipe. Przedstawiamy jego pełne tłumaczenie. Oto jego druga część.

Foto: Zidane cz.2: Trenowanie PSG? Nigdy nie mów nigdy
Fot. L’Équipe

Zidane cz.1: Wolej z Glasgow nigdy nie wyszedł mi drugi raz

Wróćmy do twoich urodzin. Jak czuje się Zinédine Zidane w wieku 50 lat?
Dobrze, wszystko jest w porządku [śmiech].

Ale co czuje się po przeżyciu połowy wieku?
Życie toczy się dalej. To, co jest dziwne, że gdy miałem 20-25 lat, to widziałem 50-latków jako ludzi dużo starszych! Tutaj jednak tak już nie jest. Życie złagodziło ten wiek. A ja w głowie ciągle jestem dużym dzieckiem! Chcę się wszystkim cieszyć. Pozostaję z rodziną. Oczywiście, że są sprawy, z których nie jestem zadowolony. Do tego przeżyłem też wielkie nieszczęścia... [przerywa] Straciłem jednego z braci [Farida w 2019 roku]... Ale życie toczy się dalej. Idę do przodu. W każdym momencie, każdym. Dlatego kocham życie. Bez wątpienia jestem nietypową osobą.

W jakim sensie?
Polegam na instynkcie, nie lubię uporządkowanych rzeczy. Nie lubię mówienia, że jutro zrobię to i to. Nie. Na przykład, byłem trenerem. Nie chciałem jednak tego robić przez cały czas, więc powiedziałem: „Rezygnuję”. I wrócę do tego, gdy wznowię pracę. Lubię bardzo takie podejście do życia. Lubię moje życie. Robię to, co czuję, gdy to czuję. W ten sposób nie popełniasz błędów. Gdy za dużo słuchasz i gdy za dużo mówi się dookoła ciebie, to ty za dużo myślisz i jest szansa, że to zepsujesz. Ja robię wszystko sercem. I idzie mi dobrze. A kiedy pomylisz się w takiej sytuacji, nie ma to znaczenia.

Masz zaplanowanego coś specjalnego na urodziny?
Nic wyjątkowego. Jak zawsze, będę z rodziną.

Często świętowałeś urodziny na finałowych turniejach z reprezentacją. Jak to wyglądało?
Klasycznie. Tort i kartka urodzinowa. Nic więcej. Byliśmy na zgrupowaniach, ale często to był czas przed wielkimi meczami, nawet półfinałami. Musieliśmy zachować powagę.

Co pomyślałby 26-letni Zidane z 1998 roku o tym dzisiejszym Zidanie?
Że stał się bardziej mężczyzną. Przy 25 latach ciągle są te małe wątpliwości. Robię dobre rzeczy? Mogę robić coś lepiej? Ja taki byłem. Chciałem, by często mnie uspokojono. By powiedziano: robisz dobre rzeczy. Dzisiaj mam całkowitą pewność siebie. Zmieniło się to poczucie bezpieczeństwa, to zebrałem przez ten czasu. Jednak w głębi pozostaję taki sam.

Ten rozgłos nie ciąży ci za bardzo w wieku 50 lat? W wieku 20 lat mogłeś jeszcze pójść świętować do fajnej restauracji.
Ale w wieku 20 lat ja lubiłem, gdy czasami ktoś mnie rozpoznał, gdy zatrzymał do zdjęcia i autografu. Ale gdy jesteś starszy, to jest odwrotnie! Chcesz spokoju. Ja jednak dobrze sobie z tym radzę. W Hiszpanii mówią na mnie „mnich”.

Dlaczego?
Bo dziennikarze zrozumieli, że w moim przypadku nie ma za wielu rzeczy do opowiadania. Kiedy przyszedłem do Madrytu w 2001 roku, przez 100 dni ciągle ktoś za mną chodził. Ciągle mnie śledzili, od rana do popołudnia i od popołudnia do rana przez trzy miesiące. Cały czas miałem przy sobie media. Potem się poddali. Nic im to nie dawało. Zobaczyli po prostu moje małe życie. Nie robiłem nic wyjątkowego. Takie jest moje życie, zawsze byłem spokojny. Akceptuję rozgłos i nie martwię się tym. Zmęczyli się tym inni [śmiech].

W wieku 50 lat wielu byłych zawodników odpuściło pod względem fizycznym i po prostu źle się zestarzeli. Ty jesteś całkowitym przeciwieństwem. Zawsze jesteś w świetnej formie. Jaki jest twój sekret?
To bardzo ważne dla mojego dobrego samopoczucia. Jeśli dobrze czujesz się w swoim cele, jeszcze lepiej czujesz się na zewnątrz. Lubię wyjść na spacer, pooddychać. To wszystko jest częścią mojego życia. Moja żona jest taka sama. Żyjemy w ten sam sposób. On jest byłą tancerką. W domu jemy głównie sałatki i ryby. Nie przesadzamy.

Ponad połowę życia spędziłeś poza granicami Francji we Włoszech i Hiszpanii, gdzie teraz mieszkasz na stałe. Jak podchodzisz do tego życia z dala od Francji?
Powiem ci więcej: czuję się, jakbym wyjechał już w wieku 14 lat. Dla mnie takim wykorzenieniem był wyjazd z domu do Cannes. To już ponad 35 lat temu. Dla mnie wyjazd do Cannes był jak wyjazd za granicę. To ciebie kształtuje, to dla ciebie trening, szybko się rozwijasz. Od tego momentu wszystko leci 2000 kilometrów na godzinę.

Czy ten wyjazd był przełomem w twoim dorastaniu?
Bardziej dla rodziców niż dla mnie. Nie chcieli mnie puścić samego do ośrodka treningowego. Bali się, że wpadnę w złe otoczenie. Pojechałem więc do rodziny goszczącej młodych piłkarzy. To był główny warunek, by moi rodzice mnie puścili. Mieszkałem z panią i panem Elineau przez 1,5 roku. Pan Jean Varraud mnie tam zrekrutował. Przyjechał do Saint-Raphaël, gdzie grałem ze swoją ekipą Septemes. Kiedy mnie obserwował, nie grałem w środku pola. Brakowało nam stopera, więc zagrałem na środku obrony. Wziął mnie z jednego powodu.

Jakiego?
Bo jako stoper założyłem siatkę. Wziął mnie na tygodniowe testy w Cannes dzięki temu zagraniu. Tak mi potem powiedział. W Cannes pan Varraud był dla mnie jak ojciec. Był fantastyczny! Cały czas ze mną rozmawiał. Powtarzał, że odniosę sukces, jeśli będę poważny i jeśli będę pracować. Nigdy mnie nie opuścił. Futbolowy świr. To on zmusił Jeana Fernandeza, trenera profesjonalistów, by poszedł do juniorów i mnie obejrzał. Trochę go tym irytował. Są ludzie, którzy są geniuszami i naznaczają twoje życie.

Czy stałeś się bardziej odpowiedzialny po opuszczeniu domu w tym wieku?
Moi rodzice nie byli za szczęśliwi, że nie zajmowałem się nauką. Skupiłem się na futbolu. Od wyjazdu do Cannes powtarzałem sobie, że będę pracować dla rodziców. Chciałem, by byli ze mnie dumni. Włożyłem wszystko w futbol. Kopałem piłkę o ścianę raz za razem... Przez godziny robiłem to lewą nogą: tap, tap, tap, tap! Kiedy tylko mogłem, chodziłem oglądać treningi pierwszej drużyny. Gdy kończyli, szedłem znowu kopać piłkę. Musiałem grać. W wieku 15 lat już wiedziałem, czego chciałem: odnieść sukces w futbolu i odnieść sukces dla moich rodziców. Był tam też Alain Pedretti, prezes Cannes... Po pierwszym golu podarował mi moje pierwsze auto [śmiech]. Nie wyobrażasz sobie, ile to dla mnie znaczyło. Praktycznie oszalałem...

Kto wtedy był twoim odnośnikiem?
Luis Fernandez [grał w Cannes od 1989 do 1993 roku] i José Bray [1986-1992], z którym byłem blisko i który opowiadał mi o życiu. W Cannes była wielka drużyna. A z ławki grali tylko dwunasty i trzynasty gracz. W profesjonalnej ekipie było trudno o miejsce. Dużo trudniej niż teraz, gdy młodzi debiutują z łatwością. Zakontraktował mnie Jean Fernandez, a potem prowadził Boro Primorac.

Gdy zaczynałeś w Cannes, Guy Lacombe wołał na ciebie Yazid, a nie Zinédine. Nawet L'Équipe, gdy dostałeś wtedy powołanie do kadry U-21, napisało o tobie Yazid. Dlaczego?
Gdy byłem młodszy, nikt nie mówił na mnie Zinédine. Nawet ja sam. Byłem Yazidem lub Yazem, to moje drugie imię. Zinédine to pierwsze imię, które babcia mojego przyjaciela z dzieciństwa Maleka podsunęła mojej mamie. Moja mama od razu to podchwyciła, bo uwielbiała tamtą kobietę. To media rozbudziły Zinédine'a, gdy zacząłem się przebijać. Moje pierwsze imię pojawiło się w przestrzeni publicznej, gdy zyskałem rozgłos.

A przydomek Zizou?
Rozkręcił to Rolland Courbis w Bordeaux. To on jest autorem „Zizou” [śmiech].

Pamiętasz swojego pierwszego profesjonalnego gola?
Przeciwko Nantes. Wygraliśmy 2:1. 10 lutego 1991 roku.

Ciągle pamiętasz datę?
Tak, bo 6 lutego spotkałem swoją żonę! W Cannes padał śnieg... Zgubiłem w tym śniegu zegarek, ale znalazłem żonę. I tak zostaliśmy przez ponad 31 lat. Dużo jej zawdzięczam. Zawsze mogłem na nią liczyć. Zawsze była ze mną w trudnych chwilach. Zawsze była obok mnie, zawsze nastawiona pozytywnie, zawsze była przy dzieciach, zawsze wszystkich pchała do przodu. To wszystko jest także dzięki niej. Wszystko przeszliśmy razem. Dziękuję jej kolejny raz. Kończymy 28 lat jako małżeństwo. To druga kobieta mojego życia obok mamy.

Jak patrzysz na Francję po 26 latach życia poza nią?
To w każdym względzie mój kraj. Jestem szczęśliwy z wracania tam, gdy tylko mogę. Jednak wyjechałem realizować się we Włoszech i następnie w Hiszpanii. Naturalnie eksperymentowałem. Kiedy nie pracuję, często tam wracam, by porobić swoje rzeczy i spędzić tam te momenty.

Czy musisz teraz coś nadrabiać?
Nie lubię nie robić niczego. Kiedy mam rok przerwy od pracy, to nie śpię i nie patrzę w ścianę. Absolutnie nie. Nie staję. Robię rzeczy, których nie mogę robić, gdy pracuję. Cieszę się wolnością. Jeśli chcę pojechać zjeść kolację z rodzicami, robię to. Po prostu maksymalnie wykorzystuję ten czas.

Czy w wieku 50 lat czujesz, że coś przegapiłeś?
Pewnie tak, ale nie żałuję. Nigdy. Nawet najtrudniejsze chwile to część życia. Nawet te sprawy, z których nie jestem dumny. Przyjmuję je. To część mojej życiowej podróży.

Co zostaje ci do osiągnięcia?
Dalsze trenowanie. Ciągle chcę to robić. I przy tym, dlaczego nie znaleźć się w projekcie, w którym to ja jestem liderem.

Co masz na myśli?
Bycie prezesem klubu czy liderem firmy, na przykład. Już założyłem Grupę Z5 razem z rodziną, szczególnie z rodzeństwem Faridem, Nordine, Jamesem i Lilą. Cóż, ciągle tego nie odpaliliśmy, ale chciałbym zrealizować projekt z ludźmi, których lubię i którzy są kompetentni oraz zaufani. W życiu trzeba otaczać się dobrymi ludźmi.

A wcześniej selekcjoner?
Chcę tego, oczywiście. Będę nim, taką mam nadzieję, jakiegoś dnia. Kiedy? To nie zależy ode mnie. Jednak chcę zamknąć mój krąg z reprezentacją Francji. Znam tę ekipę jako zawodnik i to najpiękniejsze, co przydarzyło mi się w życiu! [przykłąda rękę do serca] Naprawdę! To szczyt. I jako że to przeżyłem, a dzisiaj jestem trenerem, to reprezentacja Francji jest głęboko zakorzeniona w mojej głowie.

Już po Didierze Deschampsie?
Nie wiem. Jeśli tak ma być, to będzie albo i nie będzie. Kiedy mówię, że chcę kiedyś poprowadzić Francję, zakładam, że tak będzie. Dzisiaj zespół jest na swoim miejscu i ma swoje cele. Jednak jeśli pojawi się szansa, będę na miejscu. Podkreślę jednak znowu: to nie zależy ode mnie. Istnieje moje głębokie pragnienie. Reprezentacja Francji to najpiękniejsze, co jest.

Dostajesz dreszczy, gdy o tym opowiadasz...
Kiedy dostajesz koszulkę Francji, jest to coś wyjątkowego. Moje pierwsze powołania były wyjątkowe. Byli tam nadzwyczajni zawodnicy, jak Cantona, Ginola czy Blanc. Kiedy grasz dla Les Blues, jest wspaniale. To coś mocnego. Emocje w reprezentacji Francji... Wolisz to przeżywać niż o tym opowiadać. Dla mnie reprezentacja Francji jest wszystkim.

Opowiedz o pierwszym występie.
17 sierpnia 1994 roku w sparingu z Czechami. Jednak nie miałem tam być.

Dlaczego?
Youri [Djorkaeff] doznał kontuzji. I jako że mecz był w Bordeaux, Aimé Jacquet zaprosił mnie z powodów praktycznych. Zjawiłem się, ale też wiedziałem, że o mnie myśli. To była szansa, by mnie obejrzał. Mam wiele historyjek, gdy myślę o tej kadrze.

Jakich?
Przyjechałem na zgrupowanie. Przed obiadem było spotkanie samych piłkarzy. Nie poszedłem... Dzwonią do pokoju: „Ale co ty robisz?”. Mówię: „Dopiero przyjechałem. To nie jest spotkanie dla mnie”. W końcu zszedłem. Mówię, że przepraszam, a oni wszyscy mnie oklaskują. Potem wszedłem w meczu. Przegrywaliśmy 0:2, strzeliłem dwa gole. Jedno po podaniu Laurenta [Blanka]. Zrobiłem przekładankę i strzeliłem z lewej nogi. Potem doszła główka po rożnym Jocelyna [Anglomy]. To był mój pierwszy dublet. Cantona zachowywał się wobec mnie genialnie, on był kapitanem. Podarował mi wtedy opaskę z tego meczu.

Byłeś już wtedy w notesie Aimé Jacqueta?
Wiedziałem, zę Aimé mnie obserwuje. Kiedy Francja przegrała z Bułgarią w listopadzie 1993 roku, wiem, że obserwował mnie Gérard Houllier w kontekście możliwego wyjazdu na mundial do Stanów Zjednoczonych. Aimé był jego asystentem. Potem o tym rozmawialiśmy. Byłem na liście 30-35 potencjalnych graczy. Francja jednak odpadła w eliminacjach. Aimé przejął kadrę i obserwował mnie dalej aż pojawiła się szansa w Bordeaux na starcie tamtego sezonu.

To też początek długiej podróży do 1998 roku i początek podróży tej wyjątkowej generacji. Co ciągle was łączy?
Wygranie tego. Zwycięstwo. 1998 i 2000 rok to nasz klej. Ciągle lubimy się spotkać po tych 20 latach. Cokolwiek się dzieje, nawet jeśli nie widzimy się przez miesiące, to gdy zobaczymy jeden drugiego, widzimy to jakby wydarzyło się to wczoraj. Do czegoś dochodzi. Ciągle organizujemy takie kolacje. Wszyscy chcą na nie przyjeżdżać.

Ciągle grasz z piłkarzami z 1998 roku?
Nie.

A z kolegami z Juventusu czy Realu?
Już nie. Mam mniejszą przyjemność z takiej gry.

Jak tłumaczysz, że ciągle jesteś wśród ulubionych osobistości Francuzów, a nie pracujesz od jakiegoś czasu i mieszkasz w Madrycie?
Nie szukam tego. Nie lubię się popisywać. Niektórzy lubią pokazywać siebie, gadać, wygłaszać opinie. To nie jest krytyka, ale ja taki nie jestem. Wolę być po drugiej stronie. Patrzeć, obserwować. To nie przeszkadza mi w posiadaniu opinii w tematach, które mnie interesują, a jest ich wiele, także poza futbolem. Jednak niekoniecznie muszę się wypowiadać. Robię to i robiłem, gdy wymagała tego sytuacja. Lubię wiedzieć, lubię oglądać debaty, czego wcześniej za często nie robiłem. Między innymi polityczne. Jednak absolutnie nie chcę tam być. Ja ponad wszystkim jestem w futbolu. To moja pasja. Jednak podkreślam znowu, to nie znaczy, że nie mam stanowiska w różnych sprawach. Mam opinię na każdy temat. Zapytaj moich przyjaciół. Jednak nie czuję potrzeby gadania, gdy pojawiają się mikrofony [śmiech].

Ta popularność nie bierze się z tego, że jesteś perfekcyjnym symbolem integracji? Dzieciakiem z La Castellane w Marsylii, który doszedł na szczyt futbolu jako piłkarz i trener?
Oczywiście, taki awans to powód do dumy. Ludzie z ulicy mi o tym mówią, że pozostałem przy tym wszystkim sobą. To sympatyczne. Widzą, że robię swoje bez przechwalania się. Musisz potrafić utrzymać się w swoim miejscu. To nie znaczy, że nie wiem, czego bronię. Jestem dumny z inspirowania ludzi. To nie znaczy też, że nie jestem zaangażowany. Wręcz przeciwni, ale robię to na swój sposób. Dyskretnie. A jeśli muszę wypowiedzieć się na ważny temat, to uwierz mi, robię to bez żadnego problemu. Jednak z jakiego powodu ktoś ma chcieć, bym mówił o wszystkim, bo zatriumfowałem na boisku? Albo bo jestem sławny? Często myślę o moich rodzicach. Brakowało im wielu rzeczy, a chodziłem przy nich do dobrej szkoły. Oni byli dyskretni. Dlaczego miałbym zmienić tamto życie? Zawsze będzie obecne, we mnie, w mojej naturze. Nawet jeśli rozwinąłem się finansowo i społecznie, to mam gadać na każdy temat? Nie, nie, nie. Robię wiele rzeczy, ale nie muszę tego eksponować. Często tak jest wtedy efektywniej. Żyję swoim życiem w wieku 50 lat. Miałem karierę piłkarza, mam trenera i sportowca, ale ponad wszystkim jestem mężem i ojcem. A teraz też dziadkiem [śmiech]. Jednak nie chcę, żeby mówili na mnie dziadek!

W wieku 10 lat kim był Yazid Zidane?
Piłkarskim fanatykiem. W wieku 10 lat to był mecz w Sewilli, prawie w moje urodziny. Pamiętam tamten półfinał Francji [na mundialu w 1982 roku przegrany z Włochami 3:3 i 4:5 po karnych]. Potem było EURO 1984 [wygrane przez Francję]. 1986 rok to Meksyk i Maradona, szaleństwo! W wieku 14 lat Maradona mnie urzekł. Ciągle cieszę się meczami z 1986 roku. Nie tylko skrótami, ale całymi meczami. Wszyscy pamiętają Anglię i jego dwa wyjątkowe gole, ale był też mecz z Belgią. Coś wspaniałego. To niesamowite, co robił Maradona na murawie. Jednak moje pierwsze wielkie wspomnienia to Sewilla. Mecz z rodziną. Upadający Schumacher z Battistonem. Giresse i jego radość, odbiór Trésora... Bossis załamujący się po swoim karnym. Widzę to wszystko w głowie, jakby to było wczoraj. To była też era Téléfoot. Walczyłem, by obejrzeć te skróty. Zagraniczny futbol. Gdy tylko usłyszałem jakąś nazwę, była dla mnie legendą: Nottingham Forest, Ipswich Town, Borussia Mönchengladbach... Podskakiwałem!

Kto był wtedy twoim idolem?
Enzo Francescoli. Był więcej niż moim idolem. Byłem jego fanatykiem. To było coś więcej niż naśladowanie go. Analizowałem wszystko, co robił. Musiałem to powtórzyć na boisku. Ćwiczyłem, dopóki mi nie wyszło. Patrzyłem na wszystko pod lupą, by to odtworzyć. Do tego zacząłem chodzić na stadion. Siedziałem w najwyższej części Stade Vélodrome za bramką. Lubiłem też Karla-Heinza Förstera czy Blaža Sliškovicia, który uderzał z rożnych bezpośrednio na bramkę. Był też Jean-Pierre Papin, przeciwko któremu potem grałem. Jednak ponad wszystkim porwał mnie Enzo Francescoli. Jego technika z kontaktami ze środka na zewnątrz oraz z zewnątrz do środka... To było koronkowe. Myślę, że w jakiś sposób grałem jak on. Technicznie Enzo był majestatyczny.

Poznałeś go?
Widzieliśmy się kilka razy, poznaliśmy się. Enzo pozostał jednak moim idolem. Zmierzyliśmy się w finale klubowego mundialu w Tokio. Juventus wygrał z River Plate w Tokio. Wymieniliśmy się koszulkami. Poprosiłem go przed meczem, ale on wiedział o mnie. Dużo razy mówiłem o nim w wywiadach. Przyniósł mi swoją koszulkę pomimo porażki. To jednak nie było ostateczne spełnienie marzenia.

Co nim było?
Przespanie się w jego koszulce.

Zrobiłeś to w wieku 24 lat?
Nie od razu. Wróciliśmy do Turynu, uprałem ją i nałożyłem do spania. U boku żony, która stwierdziła, że oszalałem. Normalna koszulka z reklamami. Musiałem spełnić marzenie z dzieciństwa, doprowadzić to do końca. Mój najstarszy syn nazywa się Enzo. On był naprawdę wielki i silny. Dlatego też rozumiem osoby, które identyfikują się same ze sobą. Które wiedzą, czego chcą, które chcą wygrywać. Które chcą to robić przeciwko swoim idolom. Ja tam byłem. Potem zostaliśmy przyjaciółmi. Kilka razy jedliśmy razem w Madrycie. Utrzymujemy kontakt, chociaż on jest bardzo zajęty.

Czy mogłeś zostać piłkarzem Marsylii?
W 1992 roku, gdy przeszedłem do Bordeaux. Marsylia mnie chciała. Miałem tę szansę, ale przeszliśmy do Girodins i Rollanda Courbisa, który wziął z Cannes także Érica Guérita i Jeana-François Daniela.

Rozmawiamy o Olympique'u, ale czy osoba urodzona w Marsylii jak ty może przejść i trenować taki klub, jak Paris Saint-Germain?
Nigdy nie mów nigdy. Szczególnie gdy dzisiaj jesteś trenerem. Jednak pytanie jest bezprzedmiotowe. To jest absolutnie nieistotne. Kiedy byłem piłkarzem, miałem opcje, praktycznie wszystkie kluby. Jako trener nie mam 50 klubów, do których mógłbym przejść. Są dwie czy trzy szanse. Taka jest obecna rzeczywistość. Jako trenerzy mamy dużo mniej opcji niż piłkarze. Jeśli idę do jakiegoś klubu, to po to, aby wygrywać. Mówię to z całą skromnością. Dlatego nie mogę przejść gdziekolwiek. Także z innych powodów nie mogę pójść gdziekolwiek.

Jakich?
Na przykład, języka. Niektóre warunki sprawiają, że jest mi trudniej. Na przykład pytają: „Chcesz przejść do Manchesteru?”. Rozumiem angielski, ale całkowicie nim nie władam. Wiem, że są trenerzy, którzy idą do klubu bez mówienia w danym języku. Jednak ja pracuję w inny sposób. By wygrać, liczy się wiele elementów i jest to globalny kontekst. Wiem, czego potrzebuję do wygrywania. Więc teraz nie wygrywasz, ale ja wiem, że potrzebujesz tego, tego i tego [gesty rękami]. A ja chcę dać ze swojej strony wszystko, by zoptymalizować szanse na zwycięstwo.

*koniec części 2. z trzech*

Zidane cz.3: Benzema jest jak młodszy brat, którego nigdy nie miałem

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!