Advertisement
Menu
/ lequipe.fr

Zidane cz.1: Wolej z Glasgow nigdy nie wyszedł mi drugi raz

Zinédine Zidane kończy dzisiaj 50 lat. Z tej okazji na początku maja udzielił w Madrycie wywiadu dziennikowi L’Équipe. Przedstawiamy jego pełne tłumaczenie. Oto jego pierwsza część.

Foto: Zidane cz.1: Wolej z Glasgow nigdy nie wyszedł mi drugi raz
Fot. L’Équipe

Na 50. urodziny chcemy ci wręczyć siedem okładek L'Équipe i France Football z twojej kariery piłkarskiej i trenerskiej. Na start, pierwsza okładka z 23 listopada 1993 roku z Bordeaux. Pamiętasz?
Mam ją, jest u moich rodziców. Zatrzymują wszystko. Nawet bilet na stadion! U mojej mamy nic nie ginie. 20-30 lat później znajduję u niej różne pamiątki: To imponujące, bo ma nawet pogrupowane koszulki i korki. Od Bordeaux po reprezentację Francji. O niektórych sam nie miałem pojęcia.

Próbowałeś wziąć coś do siebie?
Absolutnie nie! Nawet moi synowie nie mogą tego zrobić [śmiech]. Rodzice wszystko trzymają w bezpiecznym miejscu. Mama ma nawet Złotą Piłkę. Pozostaje w swojej walizce i nie stoi bez opakowania nawet w domu. Nikt nie ma prawa jej dotykać.

Nawet ty nie próbowałeś przewieźć jej do domu w Madrycie?
Z sentymentalnego i symbolicznego punktu widzenia dobrze jej u moich rodziców. A gdy jest z nimi, to trochę jest ze mną. Czuję jakby była w domu. Tak jest najlepiej.

Dlaczego?
Bo daję od siebie wszystko. Jestem w stanie wszystko oddać. W domu nie mam praktycznie nic związanego z karierą. Może z 2-3 rzeczy. Nie jestem materialistą czy konserwatystą. Kiedy chcę zobaczyć coś z przeszłości, jadę do Marsylii. Ja tym nie żyję. Czasami synowie zarzucają mi to. Mówią mi: „Tyle zrobiłeś i tyle wygrałeś, a nie masz nic!”.

Nie masz nawet małych replik Pucharu Świata czy Lig Mistrzów z Realu Madryt?
Trafnie nazywasz to replikami. To nie są oryginały, a dla mnie liczy się tylko oryginał. Jedyne oryginalne trofeum, jakie mam, to ta Złota Piłka. [odpakowuje drugą okładkę, dzień po finale mundialu z 1998 roku i odczytuje tytuł] „Na wieczność”. Często myślałem o tym zwycięstwie, o tamtym finale [wygranym 3:0 z Brazylią]. Teraz już mniej, ale gdy do tego wracam, mam pełno wspomnień. To coś pięknego. Nasza generacja dokonała czegoś wielkiego. Życie toczyło się jednak dalej.

Co zrobiłeś ze swoją koszulką z finału?
W przerwie wymieniłem się z Ronaldo. On ma ten trykot od dwóch goli. To on jest na okładce. Drugi wyrzuciłem po meczu w trybuny. Zrobiłem to, bo miałem pod spodem inną koszulkę. Inaczej bym tego nie zrobił. Nie robiłbym rundy honorowej bez koszulki. Ktoś musiał stać się naprawdę szczęśliwy... Trzecia... Nie wiem, gdzie jest ani kto ją dostał. Wtedy mieliśmy po trzy koszulki na mecz. Potem odtworzyłem kilka jako prezenty. Żadnej nie zatrzymałem.

A co z tą od Ronaldo?
Na pewno musi być gdzieś w Marsylii. W 1998 roku jest też okładka ze Złotą Piłką... Ten tytuł jest bardziej osobisty, ale trochę odpłynąłem zanim ją dostałem.

Bo nie umiesz udawać?
Nie, po prostu przed głosowaniem byłem bardzo pewny siebie. Trochę zaszalałem w niektórych wywiadach. Nigdy nie byłem z tych, którzy mówili, że zasługują na to czy tamto. Jednak przy tamtej Złotej Piłce tak mówiłem. To nie byłem prawdziwy ja, ale naprawdę chciałem ją zdobyć [śmiech].

Co znaczyło dla ciebie to trofeum w wieku 26 lat?
Byłem najlepszym zawodnikiem na świecie! Za często to się nie zdarza. W moim przypadku tylko raz. Mogą być różne preferencje wśród głosujących, ale gdy ją masz, to ją masz. W tym momencie jesteś najlepszy na świecie. I to coś pięknego.

Żałujesz, że nie wygrywałeś więcej razy? Może w 2000 czy 2006 roku?
Nigdy, niczego nie żałuję. Kiedy czegoś żałujesz, to ta sprawa nie jest dla ciebie. Z drugiej strony, dostałem też trzy nagrody dla najlepszego zawodnika od FIFA. Nie było źle!

1998 rok był twoim najlepszym w roli piłkarza?
Pierwsze sześć miesięcy do finału - tak, ale ostatnie nie. Po mundialu byłem katastrofalny. Nie potrafiłem zrobić dobrze jednego kroku. Nawet przyjaciele mówili mi: „Chyba gra twój kuzyn, chyba kuzyn pojechał grać dla Juve”. Kiedy wygrywasz tak duży tytuł jak mistrzostwo świata, rozluźniasz się. I ja naprawdę to zrobiłem! Wyjście z tego jest ciężkie. Zabiera dużo czasu. Wróciłem od stycznia. Miałem świetny styczeń i lutym, po czym doznałem kontuzji. 100 dni poza grą. Koniec sezonu. Potem wznowiłem grę w sezonie 1999/2000 i skończyłem go na szczycie po wielkim zwycięstwie na EURO. Tam byłem... na szczycie! I nie opuściłem go przez 2-3 kolejne sezony. 1998 był moim rokiem, ale myślę, że najlepszym sezonem był 1999/2000. Nie tylko dla mnie, a całej naszej generacji w reprezentacji. Tamta kadra była nadzwyczajna. EURO 2000 było szczytem tej generacji. Na EURO byliśmy nie do ogrania.

Kolejna okładka z 10 lipca 2001 roku po transferu do Realu.
Tego mi brakowało po przejściu do Juventusu. Przejścia do największego klubu na świecie. [czyta okładkę] Za 500 milionów franków... To była cena AirBusa! Musieliśmy tylko zalać paliwo [śmiech].

Bolała cię ta kwota? Wtedy zostałeś najdroższym transferem w historii.
To było dziwne. Tym bardziej we frankach przy tych wszystkich zerach. To było około 76 milionów euro (po przeliczeniu na dzisiaj, 100 milionów euro). Niesamowite. Nie miałem wyboru. Juve miało prawo zażądać, ile tylko chcieli, a Real tyle zapłacić.

Jak przeżyłeś ten transfer?
Skończyłem właśnie 29 lat, byłem pełny, ale wiedziałem, że tego mi brakowało - Realu Madryt. W jakiś sposób potrzebowałem tego, by dopełnić moją karierę. Byłem w Juve pięć lat, wygrałem wszystko poza Ligą Mistrzów. Przegraliśmy dwa finały. Potrzebowałem tych nowych narodzin, nowego wyzwania.

Marzyłeś o Realu Madryt?
Miałem to w głowie i powoli to rosło. Kiedy zagrałeś w Juve, wygrałeś wszystko z Francją i miałeś 28-29 lat, potrzebowałeś nowego poziomu. Dla mnie to był Real. Wiedziałem też, że myśli o mnie Florentino Pérez. A kiedy on ma coś w głowie, wszystko toczy się bardzo szybko.

Pamiętasz wasze pierwsze spotkanie?
Oczywiście. W Monako. Zobaczyliśmy się pierwszy raz i wszystko było jasne. Nie było drugiego ani trzeciego spotkania, by coś się wydarzyło. Pierwsze wystarczyło. Dobrze porozmawialiśmy. Florentino Pérez to nie jest człowiek, który żartuje. Gdy mówi, że coś zrobimy, to on to robi. Nawet mam historyjkę, która bawi mnie do dziś.

Opowiedz, proszę.
Siedzieliśmy przy wielkim stole w Monako na galowej kolacji. Zaprosili mnie, żebym odebrał nagrodę. Wręczył mi serwetkę. W środku pytanie: „Chcesz przyjść?”. Odpisałem mu: „Yes”. Ciągle pytam siebie, dlaczego napisałem to po angielsku! Mogłem napisać „Oui”, bo on mówi po francusku, albo „Si” po hiszpańsku, ale odpisałem „Yes”... I tak to poszło. Poszedłem na 5 lat. To mój numer. Podąża za mną.

Dlaczego ten numer 5, który nosiłeś w Madrycie, stał się twoją liczbą?
Pięć lat w Juve, pięć w Realu... Gdy kiedyś ktoś spojrzy na 5 w moim życiu, to związana jest z niesamowitymi wydarzeniami. Na przykład, brałem udział w pięciu wygranych w Lidze Mistrzów: jako piłkarz [w 2002 roku], jako asystent Carlo [Ancelottiego w 2014 roku] i trzy razy jako trener [2016-2018]. Piątka związana jest nawet z moją rodziną. Kiedy jestem w hotelu i dostaję piąte piętro, wygrywam. W 99% przypadków! To niesamowite rzeczy. Kiedy przyszedłem do Madrytu, Florentino Pérez mówi przy podpisywaniu umowy: „U nas w drużynie numery są od 1 do 11. Nie ma 35 ani 40!”. Dodaje: „Na razie wolna jest tylko 5”. Odpowiedziałem: „Nie ma problemu, biorę od razu”. I ta „5” dała mi bardzo dużo.

[Rozpakowuje okładkę z golem przeciwko Bayerowi w finale w 2002 roku]
Miałem tę z Bordeaux, ze Złotą Piłką, z wygraną w 1998 roku, ale tej nie. Dziękuję. Brakowało mi jej, jak tego tytułu! Dzięki temu zwycięstwu w Glasgow wygrałem wszystko, mając prawie 30 lat. Do tego zrobiłem to z Realem Madryt i po moim golu na zwycięstwo. W tym roku minęło 20 lat od tego 15 maja 2002 roku.

Pamiętasz dokładną datę finału?
Tak, bo trzy dni później urodził się mój syn Theo.

Ten cudowny wolej to najpiękniejszy gol w twojej karierze?
Najpiękniejszy, nie wiem. Może... Na pewno... Jeden z najważniejszych, to tak. Potrzebowałem wygrania Ligi Mistrzów. Potrzebowałem też bycia decydującym z Realem w wielkim finale. Wcześniej zrobiłem to dla Francji, dla Juventusu w innych rozgrywkach i musiałem też trafić dla Realu w pierwszym sezonie. Gdy to zrobiłem, poczułem się spokojniejszy. Reszta to był tylko bonus. Wcześniej przed tamtym finałem przegrałem trzy inne. Jeden w Pucharze UEFA z Bordeaux i dwa w Lidze Mistrzów z Juventusem. Ten czwarty finał nie mógł mi uciec.

Możesz opowiedzieć o tym legendarnym golu?
To było podanie Roberto Carlosa, które było... zepsute! Ale gdy zaczęło do mnie spadać, okazało się cudowne. Wiele razy o tym razem rozmawialiśmy. Wszyscy go wyśmiewali: „Co za zgniłą świecę zagrałeś!”. On odpowiadał: „Najpiękniejsza wrzutka w moim życiu! Popatrz na efekt: gdybym tak nie zagrał, nie byłoby tego wyjątkowego gola”. Ma rację. A strzał? Zrobiłem to dobrze pod każdym względem. Do tego w finale Ligi Mistrzów. Mój pierwszy i ostatni triumf w tych rozgrywkach. To też zagranie na finał. Musisz być w nim obecny. Ja byłem po dwóch porażkach z Juve i dwóch triumfach z Francją. Taki strzał masz raz w życiu. Próbowałem to odtworzyć, szczególnie do reklam, bo chcieli to mieć na swoich nagraniach. Nigdy drugi raz nie wyszło dobrze. Nigdy nie uderzyłem tak samo.

Możesz to opisać?
Fakt jest taki, że stanąłem przed bramką. Już byłem trochę odwrócony, ale zrobiłem hop i takie tam [gestykuluje]. I miałem czas, żeby to zobaczyć [śmiech]: piłka spadała mi z nieba! I zaczęła lecieć, jak miała polecieć. Perfekcyjna sekwencja. Jednak ja zawsze byłem lepszy w ważnych meczach. Przy całej skromności... Im ważniejszy był mecz, tym byłem lepszy.

Kiedy odczuwa się silniejsze emocje: po wygraniu Ligi Mistrzów jako zawodnik czy jako trener Realu Madryt?
To coś innego, ale wszystko jest cudowne. Jako trener, jesteś za to odpowiedzialny. Za 25 piłkarzy, ale nie tylko, bo także za klub. Za całą nazwę Realu Madryt, za instytucję. To ogromne obciążenie, którego nie dźwigasz w takim samym stopniu jako piłkarz. Gdy wygrywasz, do tego trzy razy z rzędu, masz odczucie głębokiego spełnienia dookoła siebie i w całym klubie. Wygranie Ligi Mistrzów to nigdy nie jest szczęście. To praca. Szczególnie trzy razy z rzędu. Pracowałem jak szalony. My pracowaliśmy bardzo dużo. Moi piłkarze we mnie wierzyli, a ja wierzyłem w nich. My to zrobiliśmy. To dużo pracy z moim sztabem. Wygrywanie jako piłkarz to nie jest taka sama inwestycja. Jako piłkarz przyjeżdżałem o 9 na trening i wyjeżdżałem o 13 do domu. Jako trener przyjeżdżałem o 8 i często wracałem o 23. Dni nie wyglądają tak samo, napięcie jest inne. Jako piłkarz pracujesz tylko dla siebie, jako trener nie tylko dla siebie. I to nigdy nie staje. Fizycznie czasami siedziałem w domu, ale moja głowa zostawała na stadionie. Już myślałem o treningu następnego dnia i co mam powiedzieć zawodnikowi.

Więc piłkarz to większy „dupek”?
[śmiech] W sensie, że jest bardziej zrelaksowany? Może... Ja nie byłem, ale tak to wygląda. Jesteś mniej zestresowany. Wykonujesz swoją pracę, ale nie wykonujesz jej za trenera ani kolegów. Myślisz więcej o sobie. Przygotowujesz wszystko dla siebie. A trener pracuje dla innych.

Ostatnia okładka z pierwszej wygranej w Lidze Mistrzów z Atlético w finale 28 maja 2016 roku.
To zdjęcie mnie raduje, bo jestem z moimi piłkarzami. To byliśmy oni i ja. Momenty ekstremalnej radości. Nagrodzili pięć miesięcy intensywnej pracy od mojego trenerskiego debiutu.

Byłeś wtedy zaskoczony, że wygrałeś Ligę Mistrzów jako trener tak szybko po wejściu na ławkę Realu Madryt w styczniu?
Nie. Bo gdy coś robię, to aby wygrać. Jestem zwycięzcą, bez żadnych wymówek. Żyję, by wygrywać. Inaczej czegoś nie robię. Nie zawsze udaje się wygrać, ale robię wszystko, by zwyciężać. Gdy wygrywam, nie jestem zaskoczony, bo daję z siebie wszystko. Wykonałem swoją pracę. A kiedy pracujesz, masz prawo do nagrody. Kiedy dałeś z siebie wszystko, kiedy zrobiłeś wszystko, to zwycięstwo smakuje tak samo pięknie po karnych, jak wtedy z Atlético w tym pierwszym finale, po 4:1 z Juventusem w 2017 roku i po 3:1 z Liverpoolem w 2018. Nagroda bierze się z ciężkiej pracy i to oznacza, że na nią zasługujesz. Przeciwko Liverpoolowi byliśmy po trudnej lidze (3. miejsce), ale z nimi zagraliśmy top. Tamten sukces wystawił na próbę wszystkie środki drużyny, klubu i grupy, która nigdy nie zdecydowała się odpuścić.

Jaka jest twoja najpiękniejsza wygrana w Lidze Mistrzów?
Trzy z rzędu, to jest najpiękniejsze. Wszystko było piękne do końca.

Ale sentymentalnie?
Jeśli mam wybrać, to ta z Juve. Była najbardziej kompletna pod względem gry. Do tego przeciwko Juventusowi... Nigdy nie wygrałem z nimi jako zawodnik. A rozgrywałem dla nich wielkie mecze, jak w półfinałach z Ajaxem w 1997 roku, ale nigdy nie udało się w finale.

Pamiętamy powtórki twoich przemów z przerw tych meczów. Jak podchodziłeś do tamtych momentów?
W meczu z Juve nie byłem za szczęśliwy w przerwie (było 1:1). Chciałem, byśmy bardziej atakowali bokami, byśmy bardziej naciskali w tych strefach. Mieliśmy przygotowane wszystko pod ten aspekt. Mieliśmy też grać bliżej siebie w środku, by nasi pomocnicy robili im więcej problemów. W drugiej połowie zrobiliśmy to wszystko doskonale szczególnie dzięki Modriciowi i Carvajalowi oraz Marcelo z drugiej strony. Strzeliliśmy trzy gole w drugiej połowie. Naciskałem też na rytm. Nie pozwalaj rywalowi na nic. I tak było. Zdominowaliśmy pierwsze 10 minut, zdusiliśmy ich. Ruszyliśmy do wysokiego pressingu. Uwielbiam oglądać moją drużynę w takiej grze. Idziesz po piłkę bardzo wysoko i dociskasz gardło rywala. Jednak nie możesz też ciągle naciskać. Musisz być inteligentny w zarządzaniu meczem. Czasami trzeba potrafić się cofnąć. Nie przebiegniesz dziesięć razy po 80 metrów albo przynajmniej nie zrobisz tego efektywnie. Ja jednak lubię taką grę z posiadaniem, wysokim pressingiem i szybkim rozegraniem.

Z Liverpoolem w 2018 roku przesłanie też było mocne?
Do przerwy było 0:0. Potem szybki gol Karima w drugiej połowie, który zabrał piłkę bramkarzowi. Oni wyrównali i przyszedł dublet Bale'a, który nie zdążył wejść i zaliczył fantastyczną przewrotkę. Tamta przemowa też dała efekt. Przeżywamy ten mecz razem i potem w tej rozmowie dajesz 2-3 rzeczy, konkretne sprawy do zrobienia w ciągu 6-7 minut. Gdy wracasz do szatni, zostawiasz piłkarzy. Potrzebują regeneracji. Nie możesz od razu na nich siadać. Sam o tym wiem, bo przeżywałem to jako zawodnik. Przez piętnaście minut słuchałem: bla, bla, bla... To nie ma sensu. Wtedy przesłanie nie dochodzi albo nie dochodzi w dobry sposób. Ja koncentruję się na 2-3 mocnych przekazach. Szczególnie przy wielkich meczach, gdy wszystko jest na styku i jest bardzo napięte.

*koniec części 1. z trzech*

Zidane cz.2: Trenowanie PSG? Nigdy nie mów nigdy

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!