Advertisement
Menu
/ elmundo.es

„Real Madryt klubem dżentelmenów? Ch**a”

Francisco Roig Alfonso, znany jako Paco Roig, był między innymi właścicielem i prezesem Valencii w latach 1994-1997. Hiszpan udzielił wywiadu dziennikowi El Mundo, w którym odniósł się do wielu rzeczy związanych z Realem Madryt.

Foto: „Real Madryt klubem dżentelmenów? Ch**a”
Fot. El Mundo

Zaczynamy, panie Francisco.
Poczekaj, żeby nie było nieporozumień. Atakuję mocno Barcelonę i szczególnie Real, bo takie są moje uczucia. Nie wiem, komu kibicujesz...

Atlético.
Mój syn studiował w Madrycie, został fanem Atlético i prawie go zabiłem, ale to było lepsze niż alternatywa. Byłem wielkim przyjacielem Jesúsa Gila [legendarny prezes Atlético], mam też dobre stosunki z jego synem Miguelem Ángelem [obecny dyrektor generalny Atlético]. Podoba mi się. On ma lepsze maniery, bo ojcu podawałeś rękę i zabierał ci dwa palce. Ja pie**olę, to był gość.

Tamte czasy obfitowały w specjalnych prezesów.
Wszyscy mieliśmy swoje wybryki, ale Jesús był na innym poziomie. Latem pozostawałem w Marbelli i zaprosił mnie na corridę, gdy był burmistrzem. Podjechał po mnie Rolls Roycem i jechaliśmy z 6-7 km/h, a on zaczął krzyczeć na szofera: „Cholera, wolniej, ludzie muszą mnie widzieć i pozdrawiać”. A ludzie zbiegali się do auta i krzyczeli: „Gil! Gil! Gil!”. Jeden z nich krzyknął: „Gil, sk**wielu, ukradli mi auto, a ty nic z tym nie robisz”.

Odpowiedział mu?
Odpowiedział „dziękuję, dziękuję” i jechaliśmy dalej, jak gdyby nigdy nic. Potem na corridzie rozdał z 10 czy 12 par uszu byków. Dałby i 14, gdyby miał tyle byków. Dzwonił do premiera, by powiedzieć, czego potrzebuje, a gdy ten dyskutował, on zaczynał krzyczeć, żeby przestał się wydurniać i że jak czegoś nie załatwi, to następnego dnia przeczyta o sobie w prasie. Miał jaja... Czuł się ponad prawem i gdy sprzedałem mu Molinę, to powiedział, że jest w porządku, ale że zapłaci mi na czarno, bo tak wszystko załatwia.

Gil zawsze opowiadał, że miał jeden sejf, gdzie trzymał razem pieniądze z Marbelli, klubu i te prywatne.
Nie, człowieku, co ty... Co on miał razem trzymać, jak wszystko było z Marbelli. On wybierał sobie te pieniądze przez nie wiem ile lat. Był fenomenem, ale nie miał żadnej empatii wobec nikogo.

Jak tacy biznesmeni z sukcesami jak pan i bracia skończyliście w takim świecie jak profesjonalny sport?
Mój ojciec był świetnym ojcem i wychował przynajmniej dwóch wielkich synów, Juana [największego udziałowca supermarketów Mercadona i koszykarskiej Valencii Basket] i Paco [prezesa Pamesa Cerámica i Villarrealu], oraz jednego średniego, czyli mnie. On był hodowcą bydła, valencianistą i gdy zabierał nas na futbol, zawsze mówił jedno zdanie, które naznaczyło nasze życia: „Jak to gdzie zaparkujemy? W bramie stadionu”. Przyjeżdżał i parkował, bo 95% przyjeżdżało godzinę wcześniej i zostawiało samochody 2 kilometry od stadionu. Nikt nie odważył się zaparkować na jego miejscu. Wpoił nam, że by odnieść sukces, musisz być przekonany, że osiągniesz to, co sobie zakładasz. Nie możesz się bać. My chcieliśmy wejść w sport, bo nas pasjonował. Futbol to uczucie ponad czymkolwiek innym.

Także w lożach honorowych?
99,9%, w tym don Florentino [Pérez], jest w tym dla pieniędzy, ale przy tym muszą kochać, nawet w małym stopniu, futbol i swoich kibiców. Wyjątkiem jest obecny właściciel Valencii [Peter Lim], który chce tylko pieniędzy i nawet nie wie, jak wygląda piłka ani czym jest Valencia. Florentino kocha Real, ale jest w tym, by budować mosty, budynki i wszystko, co z tego wyjdzie. Ja z sympatią nazywam go lokajem, bo on lokuje w loży Bernabéu każdego, kto ma pieniądze. Potem chwalą go, że nie zarabia z pracy dla klubu... No cholera, brakowałoby tylko tego, żeby brał z tego pieniądze.

Wezwał pan kibiców Valencii, by nie szli na stadion, dopóki właścicielem jest Lim.
Ja nie lubię futbolu. Ja kocham Valencię, a to inna historia. Ostatnio jednak wnuczek poprosił, żeby zabrać go na Mestallę i powiedziałem mu, żeby wziął go jego ojciec. Ja tam nie wrócę, dopóki będzie tam ten Chińczyk [Lim pochodzi z Singapuru], bo jego działania z Jorge Mendesem są niemoralne. Sprzedali za marne pieniądze Ferrana Torresa, który teraz wydaje się Cruyffem i graczem naznaczającym erę, a teraz sprowadzają za takie same pieniądze Portugalczyka od Mendesa, którego nikt nie zna [Heldera Costę]. To skandal. Mimo wszystko byłem wściekły, gdy Valencia przegrała ostatnio z Sevillą. Kocham Valencią ponad wszystkim innym, tego nie zabierze mi nikt. Tak czuję futbol.

Przygotowując się do wywiadu, moją uwagę przykuło, że prezesował pan Valencii tylko cztery lata. Wydawało się, że trwało to dłużej.
Tak, ale były bardzo intensywne lata. Cztery i odszedłem, bo dotrzymuję słowa. Mój ojciec nauczył mnie, że my, biznesmeni, nie możemy kłamać i jeśli coś mówimy, musimy to wypełniać zawsze. Kiedy przyszedłem, zapewniłem, że odejdę w pierwszym dniu po pojawieniu się na Mestalli chusteczek i gdy wyciągnięto je po porażce z Salamancą, odszedłem. Po prostu. Nikt tego nigdy nie zrobił w historii Valencii, a w futbolu niewielu. Zostawiłem im stadion jak nowy, porozumienie z Villarrealem, dzięki któremu pozyskano Palopa czy Angulo, a do tego Mestalla zawsze była pełna... Coś dobrego zrobiłem.

Nie wygrał pan tytułów, które obiecywał.
To prawda, zostaliśmy wicemistrzami ligi i pucharu, ale niczego nie wygrałem. Jednak zbudowaliśmy podstawę pod to, czym była późniejsza Valencia z tytułami, czyli graczy jak López, Carboni, Gerard, Djukić czy Angloma. Także trenera Ranieriego. Wszystko było od nas. I druga sprawa: zarabiałem pieniądze na wszystkich zawodnikach, których kupiłem, a dzisiaj stale się traci na nich fortuny i nikt o tym nie mówi.

Poza Gilem, jakie miał pan relacje z innymi prezesami?
Zależy. Najlepszy ze wszystkich był Marcos Fernández z Valladolidu. Núñez z Barcelony też był dżentelmenem. W Realu podobał mi się Ramón Mendoza, ale Lorenzo Sanz... Pobito mnie pod Bernabéu tak, że prawie zginąłem, a on nawet nie odważył się zadzwonić, by zapytać, jak się czuję.

Pańskie zdjęcie z podbitym okiem po tamtej agresji było wielkim wydarzeniem.
Tak, bo gdy wypisano mnie ze szpitala, pojechałem do siedziby Federacji, by wszyscy dowiedzieli się, co się wydarzyło. Nie chciałem jechać na Bernabéu, bo wiedziałem, że tam na mnie czekają, gdyż mocno atakowałem Real. Jako człowieka pochodzącego z Walencji wk**wiało mnie, że w Madrycie, nie tylko pod względem piłkarskim, zawsze traktowano nas jak mieszkańców drugiego sortu. Madrytczycy to świetni ludzi, ale my jesteśmy lepsi. Taka była moja filozofia i dlatego każdego dnia gadałem na Real w Marce czy Asie.

Więc dlaczego pan pojechał?
Miałem tam spotkanie, przekonali mnie i pojechałem z innymi prezesami na mecz Pucharu Króla. Po wyjściu kilku chłopaków poprosiło mnie o zdjęcie i gdy się ustawiłem, oni odeszli i podeszli trochę więksi od nich. „Sku**ysunu z Walencji, zabiję cię” i takie tam. Pamiętam, że byłem w płaszczu loden. Zapamiętam to na całe życie, bo uciekliśmy do taksówki i kiedy już wskoczyłem, złapali mnie za płaszcz i wyciągnęli, a następnie zaczęli kopać w twarz. Mogli mnie zabić. I nikt nie zadzwonił! Real Madryt to dla mnie gówno. Klub dżentelmenów? Ch**a.

Fakt, że Real wpłacił klauzulę za Mijatovicia, też nie pomógł w budowaniu relacji.
Pedja to mój wielki przyjaciel, ale musiałem go zj**ać... Odszedł dla pieniędzy i okłamał mnie, bo zaprzeczył, że pojechał podpisać umowę z Realem, gdy wszystko już było ustalone. Gdy przychodził, to Europa ciągle blokowała Jugosławię, więc Valencia zrobiła mu umowę na Wyspach Dziewiczych, która po czasie była kpiną. Potem podpisano pierwszy wielki kontrakt telewizyjny i Real nagle był dużo bogatszy do reszty, mogąc wpłacić jego klauzulę. To była zdrada i niezależnie jak bardzo go kocham, Valencia mu nie wybaczy, bo ja go opieprzyłem. A gdy ja kogoś atakuję, robię to szczerze. To był kolejny pokaz arogancji Realu.

Skąd u pana takie antimadridismo?
Tak rozumiem życie. Zawsze mówię, że możesz walczyć tylko z równymi sobie lub większymi. A Real to jest armia. Ilu Florentinów istnieje?

Powiedziałbym, że jeden?
Jeden? [szyderczy śmiech] Ostatnio włączyłem ich mecz z Valencią i komentował go Valdano, który dla mnie pracował i który był tak nijaki, że więcej już nie trenował. Ja nazywam go tenorem, bo ma ten głos... Do tego Roberto Carlos. Może ty wytłumacz, dlaczego go pozyskali do telewizji, bo nikt tego nie rozumie, ale grał w Realu, więc go wzięli. W tym spotkaniu była jedna niesamowita rzecz. Gdy wygrywała Valencia, oni prosili o najdłuższy czas doliczony w historii. Odwrócili wynik i nagle 5 minut doliczonego czasu gry wydawało im się fenomenalne. To jakiś żart. Wszyscy komentatorzy są za Realem, by przekazywać dalej jego słowo. Mamy armię Florentinów. Real Madryt to Stolica Apostolska i wszyscy wokół niej milczą.

Przypuszczam, że nie rozstał się pan z Valdano w dobrych stosunkach.
Mój szwagier też jest z Argentyny [Jesús Martínez, były zawodnik Valencii i ówczesny dyrektor sportowy tego klubu] i razem mnie porobili. Valdano, Valdano... Nie widzisz co jest teraz? Wybija się na Realu i codziennie jest w telewizji. Ja chciałem sprowadzić Radomira Anticia i dałem się zwieść. Moim najlepszym trenerem był Aragonés. On był mądry, aż za bardzo. Był jak Jesús Gil: oni dostrzegali pieniądze i zanim ogarnąłeś sytuację, oni już z nimi uciekali.

Aragonés też odszedł z Valencii w złym stylu.
E tam, powiem w moim stylu, z całą sympatią: Luis był sku**ielem. On mówił, że odchodzi, bo nie zrobiono dobrych rzeczy i że kupiliśmy Romario bez jego zgody, ale ja byłem w tej sprawie u niego w domu i odpowiedział mi wtedy: „Każde działanie prezesa jest dobre”. Potem zrobił zamieszanie i krytykował mnie, ale gdy doszliśmy do porozumienia w sprawie odprawy, stwierdził, że jestem najlepszym prezesem, jakiego miał. Dlaczego? Bo wypłaciłem mu cały tamten sezon i jeszcze następny. Wszystko na czarno.

Aragonés miał słynne starcie z Romario z hasłem „Popatrz mi w oczy”.
Gówno, sam teatr, by mieć wymówkę na odejście. Wymyślił sobie, że Romario, który jest najlepszym środkowym napastnikiem, jakiego widziałem, nie biega. I powtarzał to wszystkim mediom. Jak powiedziałem, on był bardzo mądry.

Wie pan, Romario też nie był święty.
Ja nie mam do niego żadnych zastrzeżeń, ale w Walencji go zmielili. To bardzo trudne miasto, tutejsze media są inne od tych madryckich. Zaczęli od tego, że spędzał dnie grając na plaży w piłkę. No i co z tego? Camarasa jeździł na koniu, inni na motorze i o tych nie mówili niczego. Potem stwierdzili, że włóczył się po mieście... No cóż, Romario uwielbiał kobiety. Jeśli ci z nas, którym podobają się kobiety, są włóczęgami, to niech wyjdzie ten, który nim nie jest... On mówił mi o tym bardzo jasno: „Prezesie, lubię kobiety i wychodzę do nich wieczorem przed meczem, ale nie piję, nie palę i nie biorę narkotyków”. Świetnie, jaki jest więc problem? Teraz ma 55 lat i prezentuje się fantastycznie, więc chyba o siebie dbał. Mówi w 5 czy 6 językach, a wyszedł z faweli. To fenomen, a tu go zabili. Szkoda.

Innym z pańskich medialnych transferów był Zubizarreta, chociaż się opierał.
Latem 1994 roku skończył mu się kontrakt z Barceloną i pojechał na mundial do Stanów Zjednoczonych. Ja chciałem stworzyć mistrzowską Valencię i taki bramkarz był dla nas wielkim wzmocnieniem. Dlatego tam poleciałem i przez dwa tygodnie czekałem na niego codziennie w hotelu: „Dalej, Andoni, przyjdź do Valencii”. Aż się poddał. Był genialnym gościem. Jedna z moich najlepszych decyzji, obok Ranieriego, z której potem korzystali następni włodarze.

Rainieri był pańskim ostatnim trenerem.
Tak, naciskałem na to. Jesús Martínez, który chociaż wywodzi się z La Coruñi, to dorastał w Mar del Plata, zawsze chciał sprowadzać trenerów z Ameryki Południowej, ale ja odpowiedziałem, że najwięcej Pucharów Europy wygrali Włosi i że ich reprezentacja też wygrywała najwięcej, więc to czas na włoskiego trenera. Wyłożyłem wszystko na stół i ściągnąłem Ranieriego, ale zaraz odszedłem.

Przed odejściem zdążył się pan pobić z Lubo Penewem w loży Mestalli.
Teraz jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, ale wtedy byłem na niego wkurzony, bo powiedziano mi, że w dniu, w którym przegraliśmy w ulewie finał Pucharu Króla z Deportivo, on miał spotkanie w sprawie negocjacji z Atlético. Penew był i jest trochę arogancki. Przyszedł wtedy do loży, nie mając tam nic do roboty, bo miał miejsce w innym sektorze, by poprowokować. Był u nas wielką postacią i czuł się jak król. Popchnął mnie, odpowiedziałem i cóż, zaczęło się. On był silniejszy i wyszedłem na tym gorzej, ale nie przestraszyłem się. Wina była jednak po jego stronie.

Po pańskim odejściu Valencia wygrała dwa mistrzostwa, Puchar Króla, Puchar UEFA i zagrała w dwóch finałach Ligi Mistrzów. Boli pana, że nie było pana wtedy w klubie?
Tak, zawsze czuję ten gniew, ale odszedłem, bo musiałem odejść. Kropka.

Jaki był pański największy błąd?
Że nie kupiłem gazet. Nie dziennikarzy, bo to jest normalne, ale całych tytułów, a one są zawsze na sprzedaż, co widać przy [premierze] Pedro Sánchezie i armii Florentinów. To powinienem był zrobić ja: kupić gazety.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!