Tebas: FC Barcelona okazuje La Lidze znacznie więcej szacunku niż Real Madryt
Javier Tebas udzielił wywiadu dziennikowi El Mundo. Przedstawiamy pełny zapisy tej rozmowy z prezesem La Ligi.
Javier Tebas. (fot. Getty Images)
Czy jest pan zadowolony z tej umowy dotyczącej praw telewizyjnych?
Tak, nigdy w euforii, ale zadowolony. Jestem wobec siebie bardzo wymagający i zawsze można zrobić coś lepiej. Gdyby było inaczej, powinienem już odejść.
A kluby?
Dostałem wiele gratulacji. Z każdym dniem kluby myślą coraz bardziej długofalowo, jak powinny, i widzą, że przed nami sześć lat stabilności. Prawa audiowizualne stanowią 58 procent naszych przychodów.
Mówiło się o innych nadawcach, choć ostatecznie znów zostały Telefónica i DAZN.
Rozmawialiśmy też z innymi podmiotami, które pokazują Ligę Mistrzów, jak Paramount czy Amazon, z którymi mamy dobre relacje, ale jeszcze nie są gotowi, żeby wejść na nasz rynek. Nasz rynek jest mniejszy niż wielkie rynki w Europie, takie jak niemiecki czy angielski, a ich penetracja jest tam większa niż w Hiszpanii. Do tego dochodzi zakres kwot, jakie obywatele tych krajów płacą za treści, znacznie wyższy niż w Hiszpanii. To wszystko sprawia, że wejście nowych graczy jest trudniejsze, na dodatek przy wysokiej wartości La Ligi.
Czy oglądanie piłki nożnej w Hiszpanii jest drogie?
Moim zdaniem nie. W Hiszpanii model jest bardzo powiązany ze światem telekomunikacji i żeby oglądać piłkę, dostaje pan znacznie więcej usług. Każdy chce mieć telefon komórkowy, łącze szerokopasmowe i futbol, sport albo dodatkowe treści. Ludzie porównują to z innymi krajami Europy i, moim zdaniem, robią to w niewłaściwy sposób.
W Hiszpanii mamy przecież średnie wynagrodzenie dużo niższe niż w krajach, które pan wymienił, jak Wielka Brytania czy Niemcy.
Jeśli policzy pan dochód na mieszkańca, wychodzi praktycznie tak samo jak w innych częściach Europy. A jeśli ktoś chce oglądać Ligę Mistrzów i Premier League, to chyba będzie musiał zapłacić za dwa różne pakiety. La Liga w ofercie dla klienta indywidualnego nie przekracza 35 euro, czyli niecałe 9 euro za weekend. Nie wiem, jeśli ktoś wychodzi gdzieś na miasto…
Nie porównujemy tego do wyjścia na drinki, tylko do oglądania piłki nożnej w innych częściach Europy.
Wyjście na drinki w Hiszpanii też jest formą rozrywki, prawda? Myślę, że jedna kolejka wyszłaby prawie drożej niż weekend z Netflixem.
HBO kosztuje 4,50 euro.
Tak, ale za Netflix, czyli głównego konkurenta, trzeba zapłacić 17–18 euro. Każdy musi sam zdecydować, ale ja nie uważam tego za drogie. Być może dla części osób jest to droższe, bo chcą oglądać tylko swój klub, ale my sprzedajemy to w pakiecie, bo uważamy, że to właściwy model. To sposób, żeby mieć dobrych piłkarzy dzięki osiąganym przychodom. W naszej lidze wiele klubów – ponad 70 procent – uzależnia swoje dochody od telewizji.
Premier League inkasuje 7,8 miliarda, wobec 5,25 miliarda La Ligi. Co można zrobić, żeby zmniejszyć tę różnicę?
Musielibyśmy mieć więcej dzieci (śmiech). Mają nad nami przewagę 20 milionów mieszkańców. Do tego dochodzi penetracja telewizji płatnej: w Hiszpanii nie sięgamy nawet 10 milionów abonentów, a w Anglii jest ich ponad 20 milionów. Ludzie lubią porównania, ale jeśli zestawiamy się z NFL, to mówimy o 300 milionach Amerykanów.
Co pan sądzi o ich nowym systemie kontroli ekonomicznej?
Powinni byli pójść dalej. Mają już państwowego regulatora, zatwierdzonego przez wszystkie partie, co klubom się nie podoba – wolą samoregulację. Natomiast w naszym DNA jest również Finansowe Fair Play, czyli generowanie zrównoważonego bogactwa i prowadzenie stabilnej gospodarki. Uważam, że przepisy Premier League można w wielu punktach wyraźnie poprawić.
W tym roku w Lidze Mistrzów w bezpośrednich starciach prowadzą z nami 8:1.
Porównywanie rozgrywek na podstawie jednego sezonu to błąd. Jeśli spojrzymy na bilans historyczny, jesteśmy zdecydowanie z przodu. Poczekajmy, jak zakończy się ten sezon, nie wybiegajmy za bardzo. Takie doraźne analizy, bardzo typowe dla Hiszpanów, prowadzą do wielu błędów przy decyzjach długoterminowych i średnioterminowych, a to one są najważniejsze.
Co w Premier League podoba się panu najbardziej?
To wspaniała liga. Ma silniejsze niż u nas poczucie wspólnoty rozgrywek – kluby angielskie traktują ją jak coś własnego. Nasze, w ogromnej większości, też, choć mam jeszcze jeden czy dwa przypadki, którym nadal tego poczucia brakuje (śmiech).
Czy sprzedaż praw telewizyjnych osłodziła panu rozczarowanie sprawą meczu w Miami?
To dwie różne sprawy. Sprawa Miami to epizod, który zostawił mi smutek ze względu na to, jak wszystko przebiegło. Mieć piłkarzy jednego klubu powtarzających bez przerwy narrację o rzekomym „zafałszowaniu”, „zafałszowaniu”, „zafałszowaniu”…
Nie uważa pan, że doszłoby do zafałszowania rozgrywek?
W żadnym wypadku – i tak samo uważa większość klubów ligi. To raczej atak świętoszkowatej „uczciwości”, żeby nie powiedzieć wręcz obsesji na punkcie „zafałszowania rozgrywek”. Istnieje wiele innych czynników, o których się nie wspomina, jak wpływy z podziału praw telewizyjnych czy z Ligi Mistrzów, które też mają znaczenie. Poza tym Superpuchar przenieśliśmy do Arabii Saudyjskiej i tam publiczność jest w większości za Realem Madryt. W tym konkretnym przypadku FC Barcelona wygrała zresztą sześć ostatnich meczów w Villarrealu, a kluby były za tym rozwiązaniem.
Czy gest piłkarzy pana zabolał?
Tak, zabolało mnie to, bo w gruncie rzeczy – i tak też powiedziałem związkowi piłkarzy – La Liga pracuje dla klubów i dla zawodników. Siedemdziesiąt procent przychodów klubów trafia na pensje piłkarzy, a ten wzrost wartości praw na pewno przełoży się także na nich. Pracujemy nad tym, by nasza marka rosła, zyskiwała na wartości, a oni otrzymywali swoją część. Nie uważam, żeby z powodu rzekomego braku informacji – którą zresztą mieli – należało urządzać cały ten spektakl.
W takim razie, co zawiodło? Stała za tym jakaś „czarna ręka”?
Mieliśmy nad sobą prawdziwe tsunami – najłatwiej było być przeciwko meczowi w Miami, a trudno było go poprzeć. Wiem, że wielu piłkarzy w rzeczywistości go popierało, ale trudno im było powiedzieć o tym publicznie.
A De Jongowi się to nie podobało.
De Jong trochę później złagodził te wypowiedzi. Płynął z głównym nurtem, ale jest jednym z około tysiąca piłkarzy w Primera i Segunda División.
Tak, ale to jeden z kapitanów drużyny, która miała tam zagrać.
Nie będę ujawniał nazwisk, ale byli piłkarze Barcelony, którym pomysł wyjazdu do Miami się podobał i którzy mieli już zaplanowane wakacje z rodziną. Wiele rzeczy nie można jednak robić tylko dlatego, że mnie się podobają, a innym nie – trzeba je robić, bo uważamy, że są potrzebne dla rozgrywek w kraju, z którego po Hiszpanii mamy największe wpływy z praw audiowizualnych. Jeśli nie będziemy dalej rosnąć jako marka, przyjdą inne ligi, wyprzedzą nas i nas zadepczą.
To tsunami, o którym pan mówi – wyszło z Realu Madryt?
Najmocniej wiało ze strony Realu Madryt.
Nie spodobało się panu także wystąpienie Florentino na Walnym Zgromadzeniu.
Przekręcił wiele kwestii, kłamał – tak jak rok wcześniej, kiedy mówił o reformie ustawy o sporcie. Można mieć różne opinie na temat tego, czy Superliga jest dla hiszpańskiego futbolu korzystna, czy nie – to kwestia oceny, choć moim zdaniem obiektywnie mu szkodzi. A co do stwierdzenia, że Klubowy Mundial okazał się sukcesem, bo DAZN pokazywało go za darmo – albo kłamie, albo nie wie, co się wydarzyło, bo Arabia Saudyjska wyłożyła duże pieniądze, żeby to przedsięwzięcie było opłacalne.
Czy darmowa piłka w telewizji z definicji nie może się opłacać?
Sam prezes DAZN powiedział to w jednym z wywiadów – mówił o modelu opartym na opłatach. Sama reklama nie zapewnia takiej rentowności. Jeśli czyta się uważnie propozycje Superligi, już widać tam model hybrydowy: ma być za darmo, ale z elementami płatnymi… albo odwrotnie, głównie płatnie, a coś gratis. Odwrócą to w momencie, w którym tylko będą mogli, kiedy osiągną swój cel, jakim jest zorganizowanie tych rozgrywek – choć moim zdaniem tego celu nie zrealizują.
Czy to nie od praw telewizyjnych zaczęły się pana złe relacje z nim?
To kolejna historia, którą Florentino przekręca. Twierdzi, że współpracował, a w rzeczywistości tylko rzucał kłody pod nogi. La Liga generuje wartość przede wszystkim dzięki samej rywalizacji, a nie tylko dlatego, że Real Madryt jest wielkim klubem – choć nim jest. Przy okazji warto przypomnieć, że Real Madryt urósł, grając w La Lidze, a później w Lidze Mistrzów, a teraz wygląda to tak, jakby La Liga była nim i 19 pozostałymi klubami, bo Barcelona też w pewnym sensie się od tego odcina.
Czy pojednanie jest niemożliwe?
Jeśli mówimy o poziomie ideowym, o tym, jak rozumiemy futbol zawodowy – to tak, jest niemożliwe, bo to dwa całkowicie przeciwstawne modele. Osobiście nie miałem do niego zastrzeżeń, ale robi różne rzeczy za plecami, które jako człowiekowi nie wystawiają mu dobrego świadectwa.
Tymczasem z Laportą pańskie relacje są teraz znakomite.
Z Laportą bywa różnie – jeden miesiąc jest dobrze, kolejny gorzej. Teraz jest lepiej, bo FC Barcelona okazuje La Lidze znacznie więcej szacunku niż Real Madryt. Bardziej wierzy w globalne rozgrywki, które muszą dalej rosnąć i które uczyniły klub tak wielkim.
Czy sprawa Olmo jest już dla pana zamknięta?
Dla nas nie, bo sprawa wciąż toczy się przed sądami. On wie jednak, że bronimy prawa, a oni szanują instytucję, bo jest dla nich bardzo ważna zarówno sportowo, jak i ekonomicznie. Mają ogromny sentyment do tych rozgrywek – chcą je wygrywać i wiedzą, że przynoszą im ogromne dochody, więc nie chcą patrzeć, jak zostają osłabione.
Ale jeden z socios Barcelony i Galán zaskarżyli pana do Trybunału Administracyjnego ds. Sportu. Czy to pana niepokoi?
To Galán znalazł kogoś, żeby dopuścić się nadużycia prawa. Nie martwi mnie to, bo dokładnie wiem, co się wydarzyło, i przedstawimy odpowiednie wyjaśnienia. Bardziej niepokoi mnie ingerencja, jaką czasami widzę ze strony Wyższej Rady Sportu w kwestie dyscyplinarne.
Czy Rocha doświadczył takiej ingerencji, o której pan mówi?
Został zawieszony za sprawę, którą nakazał mu załatwić sekretarz stanu. To mnie martwi, bo takie okoliczności można wykorzystać, kiedy nie ma się racji. Wiem, że wiele osób wywiera presję na sekretarza stanu, by na wszelkie możliwe sposoby doprowadzić do pozbawienia mnie funkcji.
Czy uważa pan, że błędem było ujawnienie danych dotyczących lóż Barcelony?
Nie. Sprawa Olmo była publiczna i głośna, a w oparciu o liczby, które podała sama Barcelona, jedyne, co zrobiła La Liga – nie Javier Tebas – to poinformowała, że coś tam się nie zgadza. Skoro sprawa była upubliczniona już w styczniu, uważam, że obywatele i wiele osób zasługiwało na wyjaśnienia.
Za to od pana zależą kwestie piractwa i przemocy – kluczowe tematy od czasu, gdy stanął pan na czele La Ligi.
Od 18 miesięcy uzyskaliśmy szereg orzeczeń sądowych i bardzo mocno posunęliśmy się do przodu technologicznie. Po raz pierwszy od 10 lat rośnie liczba abonamentów na telewizję płatną. Jeśli chodzi o rasizm, znacząco ograniczamy rasistowskie okrzyki – nie tylko na stadionach, lecz także poza nimi i w mediach społecznościowych.
Pan zawsze porównuje piractwo do kradzieży, ale społeczeństwo chyba nie postrzega tego w ten sposób.
Świadomość jest coraz większa, ale wciąż nie dominuje. Porównuję to do palenia czy alkoholu za kierownicą – kiedyś ludzie narzekali na ograniczenia, ale przyjdzie moment, w którym uznają także, że piractwo to kradzież i że w ten sposób szkodzi się piłce.
Skoro mowa o kradzieży – niemal co weekend jakiś sędzia słyszy takie oskarżenia. Sprawa Negreiry nadal siedzi w głowach kibiców, prawda?
Bardziej niż w społeczeństwie jako całości – w pewnym jego segmencie, prawda? (śmiech). Nie można powiedzieć, że sprawa Negreiry jest już za nami, bo wciąż toczy się postępowanie sądowe. Ale, choć chciałbym, żeby działo się to szybciej, zmieniamy pewne rzeczy. Nie do mnie należy przewodzenie temu procesowi, ale mogę go zdecydowanie wspierać.
Negreira, Miami, Superliga… będzie pan dalej na stanowisku po 2027 roku?
Nie wiem, na razie nawet się nad tym nie zastanawiam. Jeśli projekty typu Superliga czy inne „Superrozgrywki” wciąż będą istniały, a mnie nie uda się ich zatrzymać, zastanowiłbym się nad dalszym pozostaniem na stanowisku. O ile wcześniej mnie nie odsuną, bo już tyle razy próbowano mnie zawiesić albo wręcz „unicestwić”, jak to pada przy niektórych kolacjach. To ja jestem tym, przeciwko któremu działacze Realu Madryt wytaczali pozwy. Krótko mówiąc, próbują mnie pozbawić funkcji, choć niektórym w tym klubie bardziej podoba się słowo „unicestwić”.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze