Advertisement
Menu
/ elmundo.es

Schuster: Nie szukałem kłopotów, ale nigdy nie robiłem nic, by ich uniknąć

Bernd Schuster był piłkarzem Realu Madryt od 1988 do 1990 roku, a później był też trenerem klubu od 2007 do 2008 roku. Niemiec udzielił obszernego wywiadu dziennikowi El Mundo. Były pomocnik wspominał przede wszystkim czasy, gdy grał dla Barcelony, Realu i Atlético.

Foto: Schuster: Nie szukałem kłopotów, ale nigdy nie robiłem nic, by ich uniknąć
Fot. własne

Lubisz kłopoty?
Nie, przysięgam, że nie. Nie chodzi o to, że je lubię i ich szukam, ale o to, że nigdy nie schodziłem z drogi, żeby ich unikać. Od dziecka miałem temperament i silną osobowość, nigdy nie byłem jednym z tych, którzy udzielają dwugodzinnych wykładów, ale jeśli miałem coś do powiedzenia, byłem bezpośredni i jasny. Nigdy się nie zamknąłem, a prawda automatycznie stwarza ci problemy. Może powinienem był policzyć do dziesięciu, ale prawda jest taka, że nie miałem na to ochoty. A to doprowadziło mnie do tysiąca problemów.

Czy w futbolu rzadko mówi się prawdę?
Tak, to świat, w którym ludzie są bardzo ostrożni. Po przejściu na emeryturę nauczyłem się, że istnieje inny sposób, aby sprzedać swoją twarz i osobowość jako piłkarz. Jeden i ten sam dla wszystkich widzów. To mnie zszokowało, ponieważ byłem bardzo daleki od bycia taką osobą i widziałem, że nie jestem w stanie się tak zachowywać. Cóż, i nadal jest to dla mnie trudne. Przez całe moje życie, za każdym razem, gdy próbuję policzyć do dziesięciu, dochodzę co najwyżej do trzech. A jeśli w wieku 60 lat nadal mi się to zdarza, to wyobraź sobie, jak mi szło, gdy miałem 20 lat.

Może ten charakter zaszkodził twojej karierze, ale zwielokrotnił twoją charyzmę. To i włosy. Nas, blond dzieciaki, nazywano Schusterami.
To prawda. Ta osobowość, która sprawiała mi tyle problemów z dziennikarzami, trenerami i klubami, była niezbędna do tego, jak grałem. Potrzebowałem pewnej agresywności, aby wydobyć z siebie to, co najlepsze na boisku. Myślę, że ludzie doceniali kogoś tak prawdziwego. Pomogło to również mojemu wyglądowi zewnętrznemu, moim blond włosom… Dzieci uwielbiały ten tupecik. Rodzice przychodzili do mnie i mówili, że ich dzieci chciałyby nosić włosy jak ja. Fryzjerzy szaleli w Barcelonie w tamtych latach (śmiech). Szczerze mówiąc, byłem bardzo podekscytowany.

Krążyła legenda, że przywoziłeś swojego fryzjera z Niemiec.
Miałem przyjaciela w Niemczech, który ścinał mi włosy, kiedy tam grałem i nikt inny nie chciał ich tknąć. Na początku korzystałem z tego, gdy byłem w drużynie narodowej. Mieszkał w Kolonii i stamtąd jeździł do Stuttgartu, Frankfurtu, czy gdziekolwiek graliśmy i obcinał mi włosy w hotelu. Ale potem przestałem dostawać powołania, więc płaciłem za jego lot do Hiszpanii, a on wpadał do mnie na weekend. Dbałem o nie, ponieważ te włosy mnie definiowały. Dziś piłkarze są modni i co roku robią sobie inne fryzury, ale dla mnie to było nie do pomyślenia: moje włosy to ja.

Byłeś piłkarzem wyszkolonym na ulicy. Tracimy taki futbol.
Dużo się go straciło, ale to nie wina dzieci, tylko tego, że jest coraz mniej miejsc, coraz mniej możliwości… Grałem wszędzie i to mi pomogło, bo finalnie trenowałem każdego dnia. Każdy mecz w parku czy w garażu był treningiem. Nauczyłem się grać na wszystkich rodzajach boisk i to była zaleta dla całego mojego pokolenia. Dziś dzieciaki trenują dwa, trzy razy w tygodniu ze swoją drużyną i to wszystko. My graliśmy codziennie i dzięki temu dużo zyskaliśmy technicznie. Dziś wiedzą więcej taktycznie, ale brakuje im oryginalności. Technicznie wszyscy są nieźli, ale też podobni, bo umieją robić te same rzeczy. Wcześniej najlepszym graczem był zawsze ten, który się wyróżniał.

Z Kolonią i w wieku 18 lat wkraczasz do Bundesligi jak tornado, ale docierasz tam jako libero: nowy Beckenbauer.
Dokładnie. W drużynie młodzieżowej grałem jako środkowy obrońca i dlatego zostałem zakontraktowany przez Kolonię, która była wtedy najlepszą drużyną w Niemczech. Ale jak tylko przyjechałem, trener, Hennes Weisweiler, powiedział mi, że ma już 30-latków do gry jako libero i że 18-latek nie może grać na pozycji, na której tak mało się biega. Wystawił mnie więc na prawej obronie. Zagrałem tam swoje pierwsze dwa czy trzy profesjonalne mecze i byłem tak szczęśliwy, że nawet nie zastanawiałem się, czy dobrze mi idzie… A chyba nie szło.

Kiedy przeniosłeś się do środka?
Zaczęły się kontuzje i zmienił moją pozycję. Przeniósł mnie na środek obrony, ale jako plaster, nie jako wolnego zawodnika. A wszyscy napastnicy, których kryłem, zdobywali bramki, byłem najczyściej grającym środkowym obrońcą w Niemczech, nie kopałem piłki. Napastnicy przeciwników byli ze mnie zadowoleni, ale pod koniec sezonu kontuzji doznali dwaj kluczowi pomocnicy. To wtedy dali mi numer 8 i już go nie wypuściłem. To był kluczowy moment w mojej karierze. Dostałem pozycję i zacząłem być powoływany do kadry narodowej. Wszystko w mniej niż rok.

Szedłeś na pełnych obrotach, miałeś być latarnią morską reprezentacji przez 15 lat, ale…
Tak, tak, w futbolu sprawy nigdy nie toczą się tak, jak się tego spodziewasz. Te Mistrzostwa Europy były wspaniałe. Byłem małym chłopcem w drużynie narodowej i nie znałem presji, myślałem tylko o tym, żeby dobrze się bawić. Byłem szczęśliwy. Nie byliśmy faworytami, ponieważ na Mistrzostwach Świata w Argentynie, dwa lata wcześniej, era Beckenbauera, Seppa Maiera i Bertiego Vogtsa dobiegła końca, a my byliśmy w okresie przejściowym. Niespodzianką było to, że wygraliśmy i tu właśnie się pojawiłem, nowy, blond młody człowiek, który z moim futbolem i osobowością, którą już miałem, przyciągał wiele uwagi. Sukces przenosi cię bardzo szybko w górę. Nie pamiętam, żebym w tych pierwszych latach nad czymś się zastanawiał. Nie miałem na to czasu.

Zdobyłeś Srebrną Piłkę w tamtym roku, Brązową w następnym i w 1985 roku, ale mam wrażenie, że w dużej mierze z powodu rezygnacji z gry w reprezentacji, nie jesteś wystarczająco doceniany.
To prawda. Kiedy patrzę wstecz, jedyne czego żałuję w swojej karierze, to tego, że opuściłem drużynę narodową. Ale to już dziś, wiedząc to, co wiem. Wiedząc, że ominęły mnie Mistrzostwa Świata w latach 1982, 1986 i 1990, powinienem tam być, w tych trzech finałach, które Niemcy rozgrywali z rzędu. To było moje pokolenie i moje miejsce. Ale zrezygnowałem z tego, ponieważ byłem uparty i moja osobowość wzięła górę.

Co dokładnie się stało? Najbardziej rozpowszechniona wersja mówi, że odmówiłeś wyjazdu na mecz, aby uczestniczyć w narodzinach swojego dziecka.
To była kumulacja rzeczy, ale były dwa kluczowe momenty. Pierwszą rzeczą, którą należy wyjaśnić, jest to, że wtedy było inaczej i kluby mogły zabronić ci wyjazdów na mecze towarzyskie z reprezentacją, były do tego zobowiązane tylko w oficjalnych spotkaniach. W 1981 roku, gdy byłem już w Barcelonie, nastąpiła przerwa z dwoma meczami: towarzyskim z Brazylią i oficjalnym z Norwegią. To była Brazylia Zico i Sócratesa, nigdy nie grałem przeciwko nim i nie chciałem tego przegapić. Klub powiedział mi, że mogę pojechać tylko na drugi mecz, ponieważ sparing z Brazylią był 24 godziny przed pierwszym spotkaniem Pucharu Króla przeciwko Rayo. Ale wiedziałem, że będę grał przeciwko Brazylii, więc pojechałem bez pozwolenia. Zrobiłem wielkie zamieszanie i na siłę udało mi się zagrać 45 minut. Barça zmusiła mnie do powrotu następnego dnia na Rayo. Byłem zachwycony, w tym wieku mogłem grać codziennie. Poleciałem do Madrytu, wygraliśmy, a ja wracałem do Niemiec na mecz z Norwegią. A co zrobiła Niemiecka Federacja Piłkarska? Powiedzieli mi, że nie muszę wracać.

Po tych wszystkich kłopotach, które musiałeś przejść…
No właśnie. Nadstawiłem karku przez mecz Barcelony, a na dodatek oni się zirytowali, ponieważ poleciałem do Hiszpanii, aby wypełnić swoje zobowiązanie. To mnie naprawdę wkurzyło. W tamtym czasie jedynymi, którzy grali poza granicami Niemiec, byliśmy Stielike i ja, a oni wiedzieli, że zawsze mieliśmy problemy z wyjazdem. A my i tak pojechaliśmy. Postawiłem dla nich głowę na szali, a oni tak mi za to podziękowali. Wtedy po raz pierwszy zdecydowałem się opuścić drużynę narodową.

Mimo to podjąłeś próbę pojednania.
Tak, ominęły mnie Mistrzostwa Świata w Hiszpanii, ale potem rozmawialiśmy, pogodziliśmy się i wróciłem na eliminacje do EURO 1984, ale w ostatniej kolejce La Ligi, przeciwko Realowi Sociedad, złamałem palec u nogi i ominął mnie turniej. W półfinale wyeliminowali nas Hiszpanie, przez bramkę Macedy, a federacja zaprosiła mnie do obejrzenia tego meczu na stadionie. Byłem na trybunach z Franzem Beckenbauerem i kiedy to się skończyło, zapytałem go, dlaczego nie przejął drużyny narodowej, że to on jest odpowiednią osobą, a on odpowiedział: „Nie, nie, nie lubię tej pracy”. Tydzień później został selekcjonerem. Byłem zadowolony, bo sam myślałem, że jest idealny, i myślałem, że wszystko pójdzie lepiej, ale…

Ale tak się nie stało.
Ani trochę. Zapytali go o mnie, a on powiedział, że powrót Schustera zależy od tego, jak będzie grał w Barcelonie, że będziemy musieli go zobaczyć, żeby wiedzieć, czy jest na poziomie wymaganym dla reprezentacji. Co? Będzie musiał mnie zobaczyć? Wiesz, kim jestem i jak gram! Wtedy moja duma wzięła nade mną górę i powiedziałem: „Cóż, ułatwię ci to: nie wracam”. Wezwali mnie na spotkanie do Monachium, aby spróbować mnie przekonać, ale ja już podjąłem ostateczną decyzję. I taka była moja historia z reprezentacją. Może mogłem to zrobić lepiej, ale tak się wtedy czułem.

Cofnijmy się do 1980 roku, kiedy podpisałeś kontrakt z Barçą. Byłeś znanym graczem, a Barcelona nie była jeszcze gigantem, którym jest dzisiaj. Dlaczego wybrałeś właśnie ich?
To były okoliczności i, ponownie, mój charakter. Kolonia zmieniła szkoleniowca i sprowadziła niemieckiego trenera młodzieży. To była tak gwałtowna zmiana, z prestiżowego trenera na takiego, który nie ma żadnego doświadczenia, że drużynie się to nie spodobało. Mieliśmy z nim problemy i fatalny początek sezonu. Właśnie wróciłem z Mistrzostw Europy, zrobiłem bardzo ważny krok do przodu i nie chciałem robić kroku w tył, więc się zbuntowałem i mnie zawiesili. Zostawili mnie bez gry i właśnie wtedy pojawiła się Barcelona, która również miała zły początek sezonu. Moim zamiarem nie było opuszczenie Niemiec, tylko przejście do Bayernu Monachium, to było najbardziej logiczne, ale Kolonia zażądała ogromnej sumy pieniędzy, której Bayern nie był skłonny zapłacić, a Barça tak. Wyłożyli 150 milionów marek, a ja przeniosłem się do Hiszpanii.

Czy to ciąży, że płaci się za jednego piłkarza tak wiele pieniędzy?
Byłem młody i niczego się nie bałem, po prostu chciałem grać. Barça nie radziła sobie dobrze, a ja byłem gwiazdą, więc powinienem czuć presję, ale tak nie było. W tym wieku nie przejmujesz się niczym. W tym wieku nic cię nie obchodzi. Nigdy nie grałem na tak dużym stadionie i zamiast się bać, motywowało mnie to. W pewnym wieku jesteśmy bardzo nieświadomi (śmiech).

W pierwszym roku wygrywasz Puchar Króla, w drugim doznajesz kontuzji, a w trzecim pojawia się Maradona. Jakim cudem drużyna z Maradoną i Schusterem wygrała tylko jedno Copa del Rey?
Też się czasem nad tym zastanawiam. Kiedy Diego przybył do Barçy, po Mistrzostwach Świata w Hiszpanii, każdy z nas myślał, że wygramy wszystko. Mogliśmy mieć tylko dwóch obcokrajowców w każdej drużynie i byliśmy prawdopodobnie najlepszą parą w Europie. Nadzieja została słusznie wywołana. On już był najlepszy na świecie, a ja nie byłem daleko w tyle. Poza tym w drużynie było wielu reprezentantów Hiszpanii: Alexanko, Migueli, Julio Alberto, Carrasco, Quini…

I co się stało?
Gra, którą wówczas prowadzono, była niezwykle agresywna. Drużyny wyruszyły z zamiarem zatrzymania za wszelką cenę Diego, a potem mnie. I to nam bardzo utrudniało życie. W tamtym sezonie wygraliśmy Puchar Króla, ale nie wygraliśmy mistrzostwa. Myśleliśmy, że wygramy je w następnym sezonie, ale wtedy Maradona doznał kontuzji i zaczęły narastać pozasportowe kontrowersje. Nie byliśmy w stanie być historyczną drużyną, którą moim zdaniem powinniśmy być.

Obaj zostaliście poważnie kontuzjowani przez tego samego gracza?
Tak, Goikoetxea. Tak właśnie wtedy graliśmy. Kiedy mnie kontuzjował, byliśmy liderami w Boże Narodzenie z Udo Lattekiem na ławce i mieliśmy wszelkie szanse na wygranie ligi, ale wypadłem na sześć miesięcy, a w drugiej połowie sezonu wyprzedził nas Real Sociedad. Tak wyglądał tamten futbol.

Byłeś współlokatorem Maradony, jaki on był w bliższych relacjach?
To było niesamowite doświadczenie, ponieważ znalazłem współlokatora z taką samą osobowością i mentalnością jak ja. Cały czas myśleliśmy o piłce nożnej i spędzaliśmy całe noce rozmawiając o niej w pokoju. Dużo się śmialiśmy. Prawda jest taka, że nie tego się po nim spodziewałem, że przyszedł z taką aurą i niewiadomą, jaki będzie poza boiskiem. A był fantastyczny. Był wspaniałym kolegą z drużyny. Spędziłem z nim wspaniały czas, był bardzo wyjątkowym facetem, a przy tym był piłkarzem nieporównywalnym z żadnym innym.

W tamtych czasach mówiło się, że Menotti kazał ci trenować po południu, żeby on i Diego mogli wychodzić w nocy. Jak radziła sobie z tym twoja niemiecka mentalność?
To było dla mnie skomplikowane. Kiedy Diego przybył, trenerem był Udo Lattek i nie do końca się dogadywali. Diego miał pozycję w klubie, a niemiecka mentalność Lattka mu nie odpowiadała, więc Udo musiał odejść, a przybył Menotti, który miał o wiele bardziej podobny sposób pojmowania życia. César też lubił – powiedzmy – wieczór i ustawiał treningi o 19.00. To było dla mnie skomplikowane, byłem prawie gotowy iść spać, ale w końcu się dostosowałem. Menotti był bardzo inteligentny i powiedział do mnie: „Bernardo, o której godzinie gramy, czy kiedykolwiek rozgrywałeś mecz o 9 rano?”.

Czy w tamtych czasach w piłce nożnej działo się o wiele więcej?
Tak, tak, ale poza boiskiem było spokojniej. Życie prywatne było jeszcze prywatne, nie wszyscy cię obserwowali, często wychodziliśmy na kolację, a potem zawsze była dyskoteka. Ale to nie było tylko w Barcelonie, jak już powiedziano, to samo było w Niemczech w tym czasie. To była tylko kolejna część bycia piłkarzem, ale wtedy poświęciliśmy się w stu procentach naszemu zawodowi.

Czy w szatni zdawaliście sobie sprawę, że życie Maradony na zewnątrz zaczyna się komplikować?
Tak, oczywiście, że o tym rozmawialiśmy. O jego życiu prywatnym zaczęło być głośno w mediach, a my próbowaliśmy się odizolować, ale to było niemożliwe. Dla Diego nadszedł czas, kiedy stało się to nie do zniesienia. Posunęli się za daleko, naciskali go, jeździli za nim i to był wielki błąd Barcelony, że nie wiedzieliśmy jak zadbać o najlepszego gracza na świecie. Zamiast się nim opiekować, został zniszczony. I poszedł do Napoli.

Porozmawiajmy o finałach, bo w tej epoce łączy je to, że wszystkie kończą się bałaganem. W finale Pucharu Króla w 1983, przeciwko Realowi, podwijasz rękawy po zwycięskiej bramce i robisz gest Kozakiewicza.
To było dedykowane Stielike. Między Ulim a mną zawsze dochodziło do kłótni, nie jakichś złych, ale dużych. W końcu byliśmy dwoma rodakami grającymi dla wielkich rywali w innym kraju, kiedy bardzo niewielu Niemców wyściubiało nos poza Bundesligę, więc konkurencja była spora. Wygraliśmy na koniec dzięki bramce Pichóna Marcosa, a podczas celebracji wpadłem na Uliego i powiedziałem: „Trzymaj, to dla ciebie” (śmiech). Za każdym razem, gdy widzę to zdjęcie, wciąż się śmieję. Nigdy nic mi o tym nie powiedział, więc chyba nie wziął tego do siebie.

W następnym roku kolejny finał Pucharu Króla, tym razem porażka z Athletikiem i jedna wielka bijatyka: kopnięcia, ciosy, pościgi… Oglądasz dziś ten filmik i dziwisz się, że nie pozamykali was w więzieniu.
Tak, ale w tamtym czasie było to zrozumiałe. W przygotowaniach do meczów nie zabrakło przemocy. Mierzyliśmy się z wieloma przeciwnikami, których głównym planem było wyeliminowanie Diego i mnie. To była ich szansa na pokonanie Barcelony: wyrzucić nas z boiska. A w tym finale bardzo nas atakowali faulami i prowokacjami. To jest piłka nożna: jest dużo gadania i dużo obelg. Diego nie dał się zastraszyć i nie cofnął się, walczył z Goikoetxeą i spółką na faule. I tak było do samego końca, kiedy wszyscy oszaleliśmy. To było smutne, bo rodzina królewska siedziała w loży, to było transmitowane w telewizji i wiedziałeś, że to było złe, ale jak tylko zaczynałeś myśleć o tym, żeby przestać, ktoś przebiegał obok i dostawałeś kolejny cios. To było brzydkie i nie powinno się wydarzyć.

A potem nadszedł finał w 1986 ze Steauą w Sewilli i wielkie kontrowersje. W końcu zdobyliście tytuł ligowy, byłeś o krok od pierwszego Pucharu Europy dla Barçy, Venables zdjął cię przy stanie 0:0, a ty opuściłeś stadion przed końcem meczu.
Ta historia wymaga kontekstu. Przybycie Terry'ego Venablesa było bardzo pozytywne. To był pierwszy rok po odejściu Diego Maradony i on przyszedł jako trener, a Steve Archibald jako drugi obcokrajowiec. To był mój najlepszy sezon w Barcelonie, zostałem kapitanem i sięgnęliśmy po mistrzostwo. Wygraliśmy 3:0 na Bernabéu w pierwszej kolejce i już się nie zatrzymaliśmy. W końcu udało mi się zagrać w Pucharze Europy. Teraz widzę obecnych zawodników, którzy biorą udział w turnieju co roku i jestem zły, że tak mało w nim grałem, ale oczywiście wtedy trzeba było być mistrzem, żeby o to walczyć. Faktem jest, że sezon 1984/85 był fantastyczny, ale w drugim roku Venables się zmienił.

Co się stało?
Miał brytyjską mentalność menadżera, który kontroluje wszystko i jest centralną postacią klubu, tym, który rozstrzyga, ale wtedy w Hiszpanii trener był tylko od trenowania. Kiedy wygraliśmy ligę, szefem byłem ja, a nie on. I to było dla niego bardzo złe. Zaczął mieć problemy z tymi, którzy byli tam dłużej i atmosfera stawała się coraz gęstsza. Potem dowiedziałem się, że chciał mnie sprzedać, gdy tylko wygraliśmy ligę, a Núñez powiedział mu, żeby nawet o tym nie myślał, że ludzie go zabiją, jeśli na to pozwoli. Musiał więc mnie przełknąć i to zmieniło jego stosunek do mnie. Nie podobało mi się to w ogóle.

Wszystko to prowadziło do Sewilli.
Tak, ponieważ byliśmy świetną drużyną, pomimo wewnętrznych problemów, dotarliśmy do finału ze Steauą i do finału Pucharu Króla, ale byliśmy bardzo słabi fizycznie i mieliśmy całkowicie negatywną atmosferę w szatni. Przegrana w pierwszym finale z Saragossą była sygnałem ostrzegawczym, ale byliśmy tak wielkimi faworytami w Pucharze Europy, że nie przywiązywaliśmy do tego wagi. Steaua nie była Juventusem czy Bayernem, była nieznaną drużyną, a rumuńscy kibice nie mogli opuszczać swojego kraju, więc Pizjuán było jak Camp Nou. Byliśmy w domu. Ale nie podeszliśmy do finału w sposób, w jaki trzeba do niego podejść i to się na nas zemściło. Nie zagrałem swojego najlepszego meczu, ale nikt z nas tego nie zrobił, a gdy zostało 10 minut do końca, przy stanie 0:0, zdjął mnie…

Co sobie myślałeś?
Nic nie zrozumiałem, to było wielkie rozczarowanie, ponieważ uważam, że mieliśmy więcej szans ze mną na boisku, zwłaszcza przy takiej grze. Byłem pierwszym wykonawcą rzutów karnych i tak się złożyło, że musieliśmy je strzelać. Ponadto wykonywałem rzuty wolne, a wiele takich meczów jest rozstrzyganych przez rzuty wolne. To była zła zmiana dla zespołu. Poszedłem do szatni i zostałem tam sam, myślałem w ciemności, próbując zrozumieć, co się stało, dlaczego zostałem zmieniony. I przyszło mi do głowy, że w ten sposób próbuje mnie sprzedać. Mój wniosek był taki, że Venables chciał wygrać ten puchar beze mnie, żeby mógł powiedzieć, że Niemiec nie był mu do niczego potrzebny. Po raz kolejny próbowałem liczyć do dziesięciu, ale doszedłem tylko do trzech. Ubrałem się, wskoczyłem do taksówki i pojechałem do hotelu. To była jedna z tych gorących reakcji, o których mówiliśmy na początku.

Taksówkarz musiał się wystraszyć.
To jest po prostu niesamowite, co? Wychodzę ze stadionu, wsiadam do taksówki i podaję mu adres. Biedny taksówkarz spojrzał we wsteczne lusterko i doznał takiego szoku, że prawie tam zamarł: „Co pan tu robi? Przecież oni grają”. Musiałem go uspokoić, żeby zabrał mnie do hotelu i tam obejrzałem rzuty karne. To była czarna noc. Jedna z dwóch czarnych nocy, jakie przeżyłem w swojej karierze, razem z porażką 0:5 z Milanem, kiedy grałem już w Realu.

Z powodu tego epizodu zostajesz wyrzucony z drużyny i nie grasz przez rok.
Tak, obwiniali mnie o porażkę za to wyjście. Zawsze trzeba znaleźć kogoś, na kogo można zwalić winę, a ja im to ułatwiłem. Núñez powiedział, że już nigdy nie zagram dla Barçy i cały sezon 1986/87 spędziłem na trybunach. Kupili Gary'ego Linekera i Marka Hughesa, przypadkowo Brytyjczyków jak Venables. Doszli donikąd, zwolnili trenera, a w następnym roku sprowadzili mnie z powrotem do gry. Ale to nie było już to samo. Po Sewilli coś we mnie pękło i moja historia w Barcelonie dobiegła końca. Byłem tam w pełni szczęśliwy, ale tego nie dało się naprawić. Miałem podpisany kontrakt na ten sezon, więc postanowiłem go wypełnić i odejść.

Powiedz mi prawdę, czy wybrałeś Real, żeby ich wk**wić?
Nie, wcale nie, przyrzekam. Tak naprawdę miałem zamiar podpisać kontrakt z Juve. Platini odszedł na emeryturę, a oni chcieli, żebym go zastąpił. Spotkaliśmy się na kilka dni w Zurychu, ale nie doszliśmy do konkretnego porozumienia i w połowie negocjacji Leo Beenhakker zadzwonił do mnie, by przekonać mnie do wyjazdu do Madrytu. Właśnie przegrali w półfinale Pucharu Europy z PSV i myśleli, że mogę dać im ten dodatkowy impuls, którego brakowało im do wygrania turnieju. Dla mnie, w tamtym czasie rywalizacja z Barçą nie była priorytetem, była nim moja rodzina. Zaaklimatyzowaliśmy się w Hiszpanii, bardzo dobrze znaliśmy język, w Madrycie była niemiecka szkoła dla moich dzieci… i to był świetny klub. To była prosta decyzja, ale nie mściwa.

Jak zostałeś przyjęty w szatni Realu po tym, jak przez tyle lat byłeś ich przeciwnikiem?
Byłem nieco zdenerwowany, nie będę cię okłamywać. Walczyłem z nimi tak wiele razy, bardzo agresywnie, że myślałem, że nikt nie będzie ze mną rozmawiał. I nagle wszyscy, których obrażałem kilka razy w roku, stali się dla mnie tak gościnni. Od pierwszego dnia traktowali mnie bardzo dobrze. Szczególnie Ricardo Gallego, którego uderzałem najmocniej. Beenhakker, który był bardzo mądry, umieścił nas razem w pokoju podczas pierwszego okresu przygotowawczego w Holandii i myślałem, że będziemy się tam bić. I wiesz, co się stało? To była najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Jakim miłym i zabawnym facetem jest Ricardo. Na boisku zawsze był zapalnikiem i obrażał, ale poza nim był czarujący. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Rozwiał wszystkie moje wątpliwości.

W tym pierwszym roku nadeszła porażka 0:5 z Milanem, o której mówiłeś wcześniej.
W pierwszym meczu na Bernabéu zremisowaliśmy 1:1, ponieważ Van Basten zdobył jedną z tych swoich wspaniałych bramek, w górny róg, bez żadnego kąta. Był niesamowitym graczem. Dopóki nie wyrównali, graliśmy świetny mecz na Bernabéu. To było marzenie, ale gol na 1:1 nas zdekoncentrował. Dwa dni przed wyjazdem do Mediolanu rozmawiałem z Beenhakkerem i powiedziałem mu, że atmosfera nie jest taka, jaka powinna być. Wynik 1:0 był dla nas wystarczający, ale wydawało się, że mogliśmy wygrać 4:0. A na San Siro stało się coś, co było naszym upadkiem.

Co to było?
Byliśmy w szatni przed meczem. Cisza, wszyscy skoncentrowani, ale nie jest to atmosfera zwycięstwa. Przed meczami lubiłem zrobić sobie małą rozgrzewkę, żeby się rozruszać, a na San Siro była sala rozgrzewkowa połączona z szatnią. Grałem tam przez jakiś czas z Paco Buyo, Emilio Butragueño… Było nas czworo i zaczęliśmy robić kółeczko. Nagle drzwi się otworzyły i weszła cała wyjściowa jedenastka Milanu, oni po jednej stronie, a my w rogu. Przysięgam, że wiedziałem, iż przegrywamy już wtedy. Wytrzymaliśmy kilka minut, grając twardo, a potem wyszliśmy, ale widząc, co robią i jak mówią, krzyczą, a potem ta cisza w naszej szatni… Jak wychodziliśmy na mecz, to w głowach przegrywaliśmy już 0:1. Byli o wiele mocniejsi mentalnie i pewniejsi siebie. Gra trwała praktycznie 10 minut. Míchel miał szansę, ale kiedy Ancelotti zdobył bramkę na 1:0, upadliśmy. Mogliśmy stracić więcej niż pięć bramek, bo w drugiej połowie nie chcieli napsuć sobie krwi i odpuścili dwie czy trzy akcje. Pod względem jakości gry byliśmy równi lub lepsi od nich, ale pod względem mentalności zmietli nas z powierzchni ziemi.

Mówiło się, że Quinta miała w sobie cały talent świata, ale brakowało jej charakteru. Czy to prawda?
Nigdy nie miałem takiego poczucia. Manolo Sanchís, Míchel i Martín Vázquez to byli faceci z charakterem, nie byli klasowymi mięczakami. Bardziej niż o zawodników, chodziło o środowisko: dyrektorzy, media, kibice… Była w nich pewna przesadna pewność siebie, zawsze byli przekonani, że zdobędą Puchar Europy, a to wygrywa się na boisku. Czasami ludzie oczekiwali więcej, niż otrzymali.

Zostałeś w Realu tylko dwa sezony, a stamtąd trafiłeś do Atleti. Jesteś pewien, że nie po to, by kogoś rozdrażnić?
Nie, serio, nie było w tym żadnej chęci zemsty. Mogę pochwalić się tym, że jestem jednym z dwóch zawodników [drugim jest Miquel Soler], którzy grali w wielkiej trójce w Hiszpanii. Jestem z tego dumny, ale to nie było zaplanowane działanie z premedytacją. Powiem ci, dlaczego tak się stało i zobaczysz, że są to rzeczy w życiu, które mają sens, kiedy się zdarzają, nawet jeśli z zewnątrz wydają się dziwne.

No to słucham.
Po przegranej w Mediolanie Leo zostaje zwolniony, a na jego miejsce przychodzi Toshack. Pierwszy rok był niesamowity, liga 107 bramek, zdobyliśmy dublet, ale w Europie Milan znów się z nami zmierzył i znów nas wyeliminował. Pod koniec sezonu odbywały się Mistrzostwa Świata [Włochy 1990] i ci z nas, którzy w nich nie grali, pojechali na tournée do Meksyku i Stanów Zjednoczonych. Sparing w Los Angeles, inny w Veracruz, jeszcze inny w stolicy Meksyku… Tam Toshack powiedział mi, że nie może mi zagwarantować miejsca w pierwszym składzie na następny sezon, a ja mu odpowiedziałem, że nie ma problemu, że sam na nie zapracuję, że nie musi mi niczego obiecywać. Wtedy zrozumiałem, że nie o taką odpowiedź mu chodziło.

A o jaką?
Oczekiwał, że sam powiem mu, że odchodzę. Skończyliśmy zwiedzanie i kiedy wylądowaliśmy na Barajas, o szóstej rano, podszedł do mnie pracownik klubu i powiedział, że prezes chce ze mną rozmawiać w południe. Chwilę śpię, idę do biura Ramóna Mendozy, a on mówi mi, że trener na mnie nie liczy i musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. Rozwiązanie było proste: został mi rok kontraktu, więc zapłacili mi, unieważniliśmy go i pojechałem do domu. Ale to było późne lato i kadry zespołów były już zamknięte, trenowałem na własną rękę, a żadne oferty nie napływały.

Dopóki Jesús Gil nie zadzwonił do ciebie.
Tak, to było podobne do tego, co spotkało mnie w Barçy: Atlético zaczęło sezon bardzo źle, a po porażce Paulo Futre wściekł się i powiedział Gilowi: „Ku**a, Bernardo siedzi w domu i nic nie robi, a my jesteśmy tacy jak teraz, musimy go sprowadzić”. I dlatego podpisali ze mną kontrakt, to był pomysł Paulo. W ciągu tygodnia grałem u jego boku.

Miałeś bardzo dobre relacje z Gilem.
Wspaniałe, razem z Núñezem, to był najlepszy prezes, jakiego kiedykolwiek miałem. Bardzo przyjazny i z dużym szacunkiem, bardzo mi się z nim podobało. Wiem, że nie zawsze mu wszystko wychodziło, ale podobał mi się sposób, w jaki starał się wszystko robić. Chciał, żebyśmy się pocili za koszulkę, niezależnie od tego, czy wygraliśmy, czy nie, i w rzeczywistości prawie wszystkie jego skargi dotyczyły postawy, a nie wyniku. Na poziomie osobistym, był dla mnie niesamowity. Zapraszał nas na swoją farmę, a moje córki były zachwycone końmi, a ja jeździłem na Imperioso! Pozwolił mi wsiąść, to był piękny, wielki kawał konia, nawet ja się na nim denerwowałem.

Tam spotkałeś się ponownie z Luisem Aragonésem, z którym zbiegałeś się już w Barçy w swoim ostatnim sezonie, gdy powstał bunt w Hesperii, na którym cię już nie było.
Luis miał pecha w Barcelonie, bo drużyna była rozbita. Wygraliśmy Puchar Króla, a on walczył o zespół. Prawda jest taka, że już wiedziałem, że odchodzę i myślałem o tym, co dalej. Byłem zachwycony, że spotkaliśmy się ponownie w Atleti. Mieliśmy tak podobne charaktery, że zawsze się rozumieliśmy. Jest jednym z najlepszych trenerów, jeśli nie najlepszym, jakich kiedykolwiek miałem. Uwielbiałem jego sposób bycia: wygrywać, wygrywać i jeszcze raz wygrywać. Nigdy nie był teatralny: jeśli był zły, wiedziało się o tym. I nie miał problemu z konfrontacją twarzą w twarz z żadnym graczem czy prezesem, bez względu na to, jak bardzo byli potężni. Ja, Paulo, Gil? Ktokolwiek. Kłóciliśmy się wiele razy, ale oboje mieliśmy dar przebaczania. Nie chowaliśmy urazy, mimo że powiedzieliśmy sobie kilka bardzo mocnych rzeczy. Bardzo mi się podobał.

Myślałem, że nie jesteś mściwy, ale los jest chorobliwy i chciał, żebyś zdobył wspaniałą bramkę przeciwko Realowi w finale Pucharu Króla w 1992, gdy Atleti wygrało na Bernabéu.
Cóż, powiem ci prawdę, że może chciałem się zemścić w tym finale (śmiech). Bardzo bolało mnie odejście z Realu, ponieważ mój ostatni rok tam spędzony był tym, który najbardziej podobał mi się jako piłkarzowi. Chciałem wygrać ten finał częściowo po to, aby pokazać im, że popełnili błąd. I wygraliśmy. Kiedy zdobyłem bramkę, byłem w Atleti dopiero od niedawna i kiedy się odwróciłem, w euforii pobiegłem świętować przed ławką Realu. Kiedy zobaczyłem, że wszyscy są bardzo poważni, pomyślałem: „Ku**a, popełniłem błąd” i pobiegłem do swojej drużyny.

Czy jako trener znosiłbyś takiego piłkarza jak ty?
Myślę, że poradziłbym sobie z Bernardo. Miałem skomplikowanych zawodników, takich jak Quaresma, Guti, Raúl czy Cannavaro, gwiazdy o bardzo silnych i wyjątkowych osobowościach, a ta moja osobowość pomogła mi wiedzieć, jak nimi zarządzać. Tacy piłkarze są potrzebni, ponieważ są prawdziwi. Kiedy widzę tych zawodników, którzy są tak wzorowi i dobrzy, zawsze myślę: „Ten facet jest dziwny, coś ukrywa”. Ja niczego nie ukrywałem. Poza tym miałem do czynienia głównie z trenerami bez osobowości, którzy ci zazdrościli, bo ty byłeś gwiazdą światowego formatu, a oni nie. To jest piłka nożna. Gwiazdą jest zawsze zawodnik. Tak musi być i tak będzie zawsze.

Cóż, to już koniec.
Musiałem powiedzieć coś oburzającego. Poczekaj, aż pomyślę (1, 2, 3)…

***

Inne wywiady z dziennika El Mundo:

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!