Advertisement
Menu
/ marca.com

132 miliony, aby znaleźć cracka przyszłości

Czy Królewscy doczekają się w końcu nowego Messiego, Neymara czy Kaki? Dotychczas wydali już trochę pieniędzy na kilku piłkarzy, ale żaden z nich na dłuższą metę nie okazał się jeszcze piłkarzem z najwyższej światowej półki.

Foto: 132 miliony, aby znaleźć cracka przyszłości
Fot. własne

Od początku 2020 roku Real Madryt pozostaje wierny swojej polityce transferowej, która została zapoczątkowana pięć latem wraz z kupnem Martina Ødegaarda. Los Merengues nie przestają stawać na młode talenty i cały czas poszukują cracka przyszłości. Zwariowany transferowy rynek, gdzie ceny za wielkich graczy przekraczają 150 milionów euro, doprowadził Królewskich do tego, by zacząć przeczesywać cały świat w poszukiwaniu tych, którzy dopiero mogą stać się gwiazdami, nie wydając przy tym bajońskich sum. Wczoraj Los Blancos potwierdzili oficjalnie transfer Reiniera, który wpisuje się w klubową strategię.

Pięć czy sześć lat temu w biurach na Santiago Bernabéu postawiono sprawę jasno: „Musimy znaleźć nowego Messiego”. Był to główny cel Realu, aby mieć w swoich szeregach zawodnika, który zdominuje piłkarski świat w najbliższych latach i wcześniej zapłacić za niego stosunkowo przystępną kwotę. Królewscy byli gotowi wyłożyć ogromne pieniądze jedynie na Kyliana Mbappé i jeśli latem nadarzy się ku temu okazja, spróbują zrobić to ponownie, ale wciąż nie zapominają o innych młodych piłkarzach.

W Madrycie wciąż nie ma ani nowego Messiego, ani nowego Neymara. Mbappé wybrał zaś Paryż. Rezultat dotychczasowych poszukiwań to wydane 132 miliony euro, co stanowi łączną sumę, jaką zapłacono za Rodrygo (50 milionów), Viníciusa (45), Reiniera (30), Asensio (4), Ødegaarda (3) i Kubo (0). To sześciu graczy, na których przeznaczono średnio 22 miliony.

Martin Ødegaard
Wszystko zaczęło się na początku 2014 roku, gdy największe europejskie kluby rzuciły się na 15-letniego piłkarza Strømsgodset, który już w tym wieku z zadziwiającą łatwością radził sobie ze znacznie starszymi rywalami. Nazywał się Martin Ødegaard. Kompilacje z jego zagraniami obiegały cały świat, a gracz wizytował na obiektach Bayernu, Borussii, Liverpoolu, City, Arsenalu i oczywiście Realu. Młody chłopak zdecydował się ostatecznie na Valdebebas, ponieważ był zafascynowany możliwością gry pod okiem Zizou, który był wówczas trenerem Castilli. Za 3 miliony kupiono więc zawodnika, którego w Norwegii nazywano właśnie „nowym Messim”.

Ødegaard trafił do Madrytu w styczniu 2015 roku i jeszcze tego samego roku, gdy miał już 16 lat, zadebiutował w pierwszym zespole. W maju Carlo Ancelotti pozwolił zagrać mu przez kilka minut w spotkaniu z Deportivo, w którym Norweg zmienił Cristiano Ronaldo. Jego młody wiek nie pozwolił mu jednak na wywalczenie sobie miejsca w drużynie, dlatego zdecydowano się oddać go na wypożyczenie do Holandii. Teraz Norweg przebywa w Realu Sociedad i pokazuje, że jest już na tyle dojrzałym piłkarzem, iż coraz głośniej mówi się o jego powrocie do stolicy Hiszpanii. Być może nie zdobędzie nigdy Złotej Piłki, ale ma papiery na to, żeby bronić barw Los Blancos, ponieważ jego obecna wartość rynkowa to już nie 3, a 50 milionów euro.

Marco Asensio
Hiszpan był kolejnym piłkarzem, który wpisywał się w dopiero co raczkującą politykę transferową Królewskich, którzy pozyskali go z drugoligowej wówczas Mallorki i po chwili wypożyczyli na jeden sezon do Espanyolu. Tam atakujący nabrał nieco piłkarskiej ogłady, a wielu ekspertów widziało w nim materiał na zostanie najlepszym piłkarzem świata i bycie liderem reprezentacji Hiszpanii. Już w sezonie 2016/17 z impetem wkroczył do zespołu Zidane'a. Swoją grą i pięknymi golami olśniewał całe madridismo i pozostawiał w cieniu nawet takich piłkarzy jak Gareth Bale. Odegrał też swoją rolę przy zdobyciu kolejnego Pucharu Europy, gdy strzelał gola najpierw w półfinale z Bayernem, a później już w finale z Juventusem.

Asensio utrzymał wysoki poziom na początku i w trakcie kolejnego sezonu, co dawało jeszcze większe nadzieje Hiszpanom, którzy zacierali już ręce na zbliżające się Mistrzostwa Świata. Jednak poprzedni sezon nie był już tak udany dla Marco, choć przed jego początkiem Liverpool oferował za niego aż 140 milionów, jednak Królewscy odrzucili tę propozycję, choć sami zapłacili za niego 4 miliony. Kontuzja, jakiej nabawił się podczas ostatniej pretemporady, sprawiła zaś, że od wakacji nie oglądaliśmy go jeszcze na boisku i jego powrotu możemy spodziewać się dopiero w marcu, ale jego forma będzie wielką niewiadomą.

Vinícius Júnior
Transfer Brazylijczyka wywołał w Hiszpanii delikatne trzęsienie ziemi, gdyż zapłacono za niego aż 45 milionów euro, a ten miał dopiero 16 lat. Do Madrytu mógł jednak trafić dopiero wtedy, gdy wkroczył w pełnoletność, mimo to tak wczesne wyłożenie pieniędzy na stół było wówczas koniecznością, ponieważ o Viníciusa walczyło pół Europy. Juni Calafat zdołał jednak przekonać samego piłkarza, jego rodzinę i Flamengo, choć Manchester City i PSG nie odpuszczały do samego końca.

Teraz Vini nie błyszczy aż tak, jak robił to jeszcze w ubiegłym sezonie, gdy pomimo młodego wieku często dźwigał na swoich barkach cały Real Madryt, który bardziej niż drużynę przypominał wrak statku. Brazylijczyk nie zamierza się jednak poddawać, co było widać w ostatnim spotkaniu z Sevillą, gdy ponownie udanie mijał rywali. Wątpliwości budzi jednak to, że wciąż ma problemy z trafianiem w światło bramki. Włodarze klubu sami przyznają, że dziś nie jest na pewno jeszcze wart 100 milionów euro, choć eksperci wciąż widzą jego potencjał i wyceniają go na 50 milionów.

Rodrygo Goes
Ubiegłego lata do klubu przywędrowała druga brazylijska perełka, którą również wypatrzył Juni Calafat i sztab jego ludzi. Rodrygo, podobnie jak jego nieco starszy kolega, również ma jeszcze sporo piłkarskich braków, ale różni ich to, że 18-latek pokazał już, iż posiada strzelecki instynkt, mimo że w ostatnich tygodniach ma problem ze zdobywaniem kolejnych bramek. Klub jest jednak przekonany, że 50 milionów, jakie na niego wydano, nie zostanie wyrzucone w błoto.

Na razie jest zdecydowanie zbyt wcześnie, aby wydawać nad nim jakiekolwiek osądy. W ciągu zaledwie sześciu miesięcy i w tak młodym wieku mógł już cieszyć się choćby z hattricka strzelonego Galatasarayowi, czy niezwykle pewnie wykonanego karnego w finale Superpucharu Hiszpanii. Jego wartość rynkowa jest dziś jednak identyczna jak kwota, jaką w 2018 roku zapłacili za niego Los Merengues.

Takefusa Kubo
Japończyk jest kolejnym z tych, w którym upatruje się megacracka do ataku. Ostatniego lata trafił do Madrytu za darmo, choć wszystkim wydawało się, że wróci do Barcelony, gdzie występował jeszcze kilka lat temu, nim zmuszony był wyjechać do swojej ojczyzny. Królewscy nie chcieli, aby Kubo spędził ten sezon przykuty do ławki, dlatego zdecydowali się wypożyczyć go do Mallorki, mimo że podczas okresu przygotowawczego gra 18-latka robiła na wszystkich spore wrażenie. Los Blancos spodziewają się, że Azjata wyrośnie jeszcze na gwiazdę, którą na dziś wycenia się na 15 milionów euro.

Reinier Jesus Carvalho
Brazylijczyk jest ostatnim młodym piłkarzem, jakiego Real sprowadził z Brazylii, gdzie nazywa się go „nowym Kaką”. Królewscy wydali na niego 30 milionów i również liczą na to, że pomocnik będzie rozwijał się w odpowiednim sezonie. Już w lutym ma dołączyć do Castilli, ale większość treningów ma jednak odbywać pod okiem Zidane'a i spółki.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!