Advertisement
Menu
/ Marca

Schuster: Calderón nie sprowadził żadnego piłkarza, o którego prosiłem

Pierwsza część obszernego wywiadu z niemieckim trenerem

Po porażce z Sevillą wypowiedział pan słynne zdanie: "Pokonanie Barcelony jest obecnie niemożliwe". Czy tym stwierdzeniem chciał pan niejako zmusić klub do zmiany trenera?
Nie. Kilka dni wcześniej zorganizowaliśmy spotkanie ze wszystkimi zawodnikami. Powiedziałem im wprost, że są jedyną drużyną, którą obecnie stać na pokonanie Barcelony. Ze względu na umiejętności, jakie posiadają, oraz fakt, że bardzo dobrze wiedzą, jak się powinno grać w tego typu spotkaniach. Ta wypowiedź na tamtej konferencji prasowej miała na celu zdjęcie presji z zawodników oraz w pewien sposób uśpienie samej Barcelony. Powiedziałem wtedy, że pokonanie Barcelony będzie bardzo ciężkie. Nigdy nie stwierdziłem, że będzie niemożliwe. W tym sezonie nie znajdowaliśmy się w tak dobrej sytuacji jak rok temu, gdy zdobyliśmy Camp Nou i pozostawiliśmy po sobie dobre wrażenie. Ja chciałem po prostu zdjąć presję z zawodników. Niektórzy jednak uznali, że poprzez tę wypowiedź dałem do zrozumienia, że chcę odejść. Nie chciałem odchodzić. Wiedziałem po prostu, że sytuacja, w jakiej się znajdowaliśmy, nie była zbyt dobra. Musieliśmy po prostu w ciszy pracować.

Prezes miał jednak inne zdanie i oferował wam wielkie premie, cały czas mówił o mistrzostwie Hiszpanii, o Lidze Mistrzów...
On chciał przekazać kibicom zupełnie inny obraz tego wszystkiego, co działo się w środku. Nigdy nie powiedziałem, że ten sezon był już spisany na straty, że nie mieliśmy w sobie zapału... Nie. Wiedzieliśmy jednak, że nie będzie nam łatwo. Ciężkie kontuzje, brak transferów... Byliśmy po prostu nieco rozczarowani, gdyż znajdowaliśmy się w ciężkiej sytuacji, a do świąt pozostały już tylko dwa spotkania.

W którym momencie zdał pan sobie sprawę z tego, że Calderón pana zwolni?
Czułem po prostu, że nie ma w sobie odpowiedniej siły, aby bronić mnie przed innymi, abym mógł tutaj zostać. Zauważyłem to tydzień wcześniej. Dlatego byłem na to chociaż w pewnym stopniu przygotowany. Nie oznacza to jednak, że chciałem odejść. Nic z tych rzeczy. Mieliśmy wszystko dobrze zaplanowane i wiedzieliśmy, że jakoś musimy dotrwać do tych świąt. Przed nami były mecze z Barceloną i Valencią... Po odpadnięciu z Copa del Rey mieliśmy przed sobą dwa i pół miesiąca, aby przygotować się do powrotu Ligi Mistrzów. Przez ten czas graliśmy tylko jeden mecz tygodniowo. Wtedy mogliśmy odzyskać wielu kontuzjowanych. Kwestia kontuzji to zupełnie co innego. To było straszne. Nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego.

Czy kontuzje te były konsekwencją złego przygotowania do sezonu?
Myślę, że nie. Pod tym względem odpowiedzialny za wszystko był Valter di Salvo. Przecież właśnie po to został on tutaj sprowadzony. Oglądałem wszystkie przygotowania, treningi... Piłkarze naprawdę bardzo dobrze pracowali. Później przeprowadziliśmy kilka analiz i zauważyliśmy, że 70 czy 80% wszystkich kontuzji zawodnicy nabawili się na zgrupowaniach reprezentacji. Gdyby wszyscy urazów nabawili się na treningach, to cała sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Myślę, że pod względem fizycznym drużyna spisywała się naprawdę dobrze. Niestety, nadeszły te ciężkie kontuzje na zgrupowaniach... To było coś strasznego. Za każdym razem oglądaliśmy wszystkie mecze reprezentacji, aby zobaczyć, co się tam dzieje. Nie potrafiliśmy tego wytłumaczyć.

Skoro mówimy już o wytłumaczeniach. Jak Calderón wytłumaczył panu pańskie zwolnienie?
Nie wytłumaczył.

Nic nie powiedział?
Nie. Nic.

Uważa pan, że prezes wykorzystał pana jako tarczę?
Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym. Byłem wtedy naprawdę bardzo rozczarowany i nie miałem ochoty zastanawiać się nad tym, co się stało... Jednak wiele z tych rzeczy zapamiętam na całe życie. Zwłaszcza z powodu ostatniego lata.

Schuster więc został zwolniony przez Ramóna Calderóna za błędy... Ramóna Calderóna?
Ale on nigdy mi nic na ten temat nie powiedział. Nawet podczas pożegnania.

Wolałby pan, aby zostało przedstawione panu jakieś wyjaśnienie?
Ani Mijatović, ani Calderón nie podali mi żadnego wytłumaczenia. Nie wiem, za co tak naprawdę zostałem zwolniony... To prawda, że przegraliśmy z Sevillą, ale uważam, że mecz ten sam w sobie był naprawdę bardzo ładny. Jednak ani Pedja, ani prezes niczego mi nie wytłumaczyli. Po prostu powiedzieli mi, że nie chcą już na mnie liczyć na ławce trenerskiej.

Rozczarowali pana?
W przypadku Pedji było to zrozumiałe, gdyż on postawił na mnie krzyżyk już od pierwszego dnia, ponieważ nie byłem jego faworytem. Bardziej rozczarował mnie prezes, ponieważ widziałem, że po prostu nie potrafi mnie bronić, nie umie się postawić reszcie. Byłem rozczarowany jego postawą głównie dlatego, że w lecie, gdy nie dokonano wzmocnień, ostrzegałem go.

To jasne. Wymagano od pana doskonałej gry, ale jednocześnie nie sprowadzono tych zawodników, o których pan prosił.
Gdy nie dokonano transferów, poprosiłem prezesa o to, aby w tym sezonie zachować nieco większy spokój. Powiedziałem mu, że będziemy musieli się wspierać, ponieważ będzie bardzo ciężko.

Z tych zawodników, o których pan poprosił, ilu zostało sprowadzonych?
Żaden z nich.

A więc ci, którzy przyszli, nie byli pańskim celem?
Cóż, przypadek Van der Vaarta był nieco inny. Chcieliśmy najpierw zobaczyć, jak rozwiąże się sytuacja Baptisty. Na początku chciał zostać, ale zachowanie klubu zmusiło go do tego, aby odejść. Wiedzieliśmy, że jeśli odejdzie Julio, a jeszcze później Robinho, to po prostu musimy kogoś sprowadzić.

Czy to wyglądało tak, że pan powiedział prezesowi: "Chcę tego, tego i tego". A on odpowiedział: "Nie". Tak było?
Nie, oni mi nic nie mówili. Nie chcieli nawet powiedzieć tego "nie".

Po prostu ich nie sprowadzili...
Tak właśnie było. Lato mijało i każdy o wszystkim zapominał. O planie A, o planie B...

Wszystko postawili na Cristiano Ronaldo.
Posłuchaj, poprosiliśmy o trzech czy czterech innych zawodników, jeśli Cristiano ostatecznie by nie przyszedł. Wiedziałem, że klub musiałby wydać ogromne pieniądze, chcąc sprowadzić tego chłopaka. Zostałem uświadomiony, że jeśli przyjdzie Cristiano, to bardzo ciężko będzie pozyskać jeszcze kogoś. Maksymalnie jednego zawodnika, ale za bardzo małe pieniądze. Ale jasnym jest, że jeśli Cristiano nie przyjdzie, to możemy sobie pozwolić na więcej transferów. Tego nam właśnie brakowało. Tak naprawdę nie potrzebowaliśmy bowiem Cristiano. To była bardziej kwestia samego klubu. Wiedzieliśmy, że z nim samym nie rozwiążemy wszystkich problemów, ponieważ nie będzie bronił, nie będzie grał na boku obrony... Wielkim zaskoczeniem było jednak to, że ostatecznie nikt nie przyszedł.

Więc jak prezes to panu wytłumaczył?
Odpowiedział mi, że nie mamy pieniędzy.

Na Cristiano pieniądze były, ale na Villę, Cesca, Alvesa...
Tak, na innych zawodników pieniędzy nie było.

To niewytłumaczalne.
Taką właśnie odpowiedź dostałem, gdy zapytałem o inne transfery. Przyznam, że byłem tym nieco zaniepokojony. Chociaż nie brałem udziału w spotkaniach dotyczących transferu Cristiano, to czytałem wszystkie doniesienia prasy i wiedziałem, że to nie wygląda zbyt dobrze. Tak, jeszcze w maju wierzyłem w to, że uda się go sprowadzić. Ale po EURO już nic nie wychodziło... I w dniu, w którym przeprowadził pierwszą rozmowę z Fergusonem, pomyślałem sobie: "To koniec". Klub nic mi nie powiedział, ale wiedziałem, że to już koniec tego tematu.

Ale świat nie kończy się na Cristiano Ronaldo. Do wyjęcia był na przykład Alves...
To temat na inną rozmowę. Ale lepiej, żebym nic o tym nie mówił. W przeciwnym wypadku jutro musiałbym wyjeżdżać z miasta.

Jaki zawodnik powinien być teraz w Realu Madryt?
O wielu się mówiło. David Villa czy Cesc, który bardzo mi się podoba... Przede wszystkich zawodnicy hiszpańscy. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo sprowadzić tych zawodników, ale ja naprawdę wierzyłem w to, że to się uda.

Dlaczego nie przyszedł Villa?
Nie wiem. O to musielibyście zapytać żelusia, gdyż to on prowadził w tej sprawie negocjacje. Ja mam tylko pewne przypuszczenia...

Kwestia transferów była więc dla pana nieco dziwna?
Najdziwniejsze było to, że jeszcze w kwietniu spotkaliśmy się wszyscy na Bernabéu, aby zawczasu porozmawiać na temat nowych transferów i wszystko dokładnie zaplanować. Zaskoczyło mnie to, że wraz z mijaniem czasu wszystko przestało mieć znaczenie. To, co ustaliliśmy, już się nie liczyło.

Który plan odpowiadał panu bardziej - sam Cristiano czy czterech lub pięciu nowych zawodników?
Mimo to, że jestem wielkim fanem tego zawodnika, to wybrałbym tę drugą opcję. My, trenerzy, nie bierzemy pod uwagę tylko walorów medialnych. To oczywiste, że Real Madryt potrzebuje teraz takiej figury, jaką był kiedyś Zidane czy Ronaldo. Jednak wtedy chcieliśmy czegoś więcej.

Sukces jest niemożliwy, gdy miedzy trenerem a dyrektorem sportowym nie ma odpowiednich relacji?
Odniosę się do nieco innego tematu. Gdy trenerowi nie daje się pewnych ważnych funkcji, to wszystko staje się dużo trudniejsze. Inaczej jest w Anglii, gdzie trenerzy są nawet w pewnym sensie właścicielami klubu. Najpierw jest prezes, a zaraz po nim powinien być trener, któremu przecież najbardziej zależy na sukcesach sportowych. Musisz udowodnić, że jesteś w stanie zbudować zespół. Chciałem sprowadzić Cesca, Villę... Myślę, że byłby to bardzo dobry wybór.

Odczuwa pan teraz, że miał pan rację?
Wydaje mi się nawet, że wszyscy w klubie zaczynają to rozumieć. Ale to w pełni logiczne. Boli mnie to, że nie podążaliśmy w tym samym kierunku. Dlaczego nie mogliśmy stworzyć naprawdę wyrównanego zespołu? Mając na uwadze to, co działo się przez ostatnie lata, gdy nagminnie przegrywaliśmy, normalnym chyba byłoby dojście do wniosku: "Coś tutaj trzeba zmienić". Dlatego więc, gdy Real Madryt przez pięć kolejnych lat nie potrafi dojść do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, to coś jest chyba nie tak.

Nie uważa pan, że w kwestii transferów Calderón i Pedja bardziej dbali o swoje dobre, a nie o dobro klubu?
Mogę ci powiedzieć jedynie tyle, że kwestia transferów była dla mnie żałosna. Przez trzy czy cztery miesiące cały czas powtarzałem, jakie są moje priorytety. Jednak nikt nie przyszedł. Nie chciałem wtedy tego roztrząsać. Ale to prawda, że byłem rozczarowany. I na dodatek z klubu odszedł Robinho... Nie mogłem w to uwierzyć. Wreszcie jesteś w Realu Madryt, zdobywasz mistrzostwo Hiszpanii z zupełnie nowymi zawodnikami... I nagle takie coś. Chciałem stworzyć drużynę na miarę Ligi Mistrzów. W lidze bowiem radziliśmy sobie wystarczająco dobrze, chociaż mieliśmy na uwadze to, że Barcelona da tym razem z siebie więcej.

Może miał pan po prostu pecha, że przyszedł do Realu Madryt akurat wtedy, gdy był on zarządzany w najgorszy sposób w całej swojej historii.
Nie widziałem w klubie jednego konsekwentnego działania. Najlepszym tego przykładem był fakt, że w ciągu dwóch pierwszych lat zatrudniono dwóch zupełnie innych trenerów. To najlepszy dowód na to, że nikt w klubie tak naprawdę nie wiedział, w którym kierunku zmierzamy. Wszystko działo się pod wpływem impulsów.

Zaskakuje fakt, że obaj ci trenerzy zostali zwolnieni przez dyrektora do spraw sportowych.
Utrzymywałem z nim dobre relacje, gdyż nie miałem innego wyjścia. Ale jasnym jest, że nie mogłem liczyć na odpowiednie zaufanie. Może był nieco zdenerwowany, gdyż sprowadzono trenera, którego on nie chciał.

Gdyby jutro zadzwonił do pana Mijatović i powiedział: "Wróć do nas i pomóż nam z tego wyjść". Wróciłby pan?
Nie, nie.

Gdyby mógł pan coś zmienić podczas swojego etapu w roli trenera Realu Madryt, co by to było?
Na pewno dużo bardziej bym nalegał w niektórych sprawach.

Żałuje pan czegoś?
Cóż... Drużyna pracowała naprawdę bardzo dobrze, podchodziła do wszystkiego w sposób profesjonalny. Widać było, że chcą się piąć w górę... Jednak oni sami widzieli, że coś w klubie idzie nie tak. Zastanawiali się nad tym, jak to jest możliwe.

Jak się pan pożegnał z zawodnikami?
W dosyć oryginalny sposób, nie? (śmiech) Za pośrednictwem SMSa!

Dobrze pan pamięta tamten dzień?
Jechałem do szpitala, aby zobaczyć się z Diarrą, gdy zadzwonił do mnie Pedja. "Nie jedź do szpitala. Najpierw przyjedź tutaj". Wtedy już się domyślałem, o co chodzi. Wszystko przebiegło całkiem szybko. Widziałem wielu dyrektorów. Wydaje mi się, że prezentowali już wtedy Juande... Stamtąd udałem się prosto do szpitala, by zobaczyć się z Diarrą. Następnie wróciłem do domu. Później pojechałem do Valdebebas, aby zabrać swoje rzeczy. Nie chciałem tam jechać popołudniu, gdyż musiałbym się zobaczyć z zawodnikami, by następnie wyjść tymi samymi drzwiami, którymi dwie sekundy później wszedłby inny trener. Nie chciałem, aby to tak wyglądało. Widziałem to na przykładzie innych klubów i jakoś nigdy mi się nie podobało. Dlatego postanowiłem to zrobić w nieco inny sposób i wysłałem wszystkim zawodnikom SMSa, dziękując za wspólną pracę. Wszyscy odpowiedzieli mi w bardzo przyjazny sposób.

Kilka dni później Calderón powiedział jednak, że po opuszczeniu klubu jest pan dużo szczęśliwszym człowiekiem. Dał więc wszystkim do zrozumienia, że to pan chciał odejść.
Tak, czytałem to. Chciał znaleźć jakieś wytłumaczenie, ale to nie było tak.

Pański ostatni mecz z Sevillą miał miejsce kilka godzin po sławnym już Walnym Zgromadzeniu. Przewidywał pan wtedy, że coś się stanie?
Nie. Ale prawda jest taka, że cztery czy pięć tygodni wcześniej mieliśmy wspólny posiłek wraz z całym zespołem, podczas którego zauważyłem, że to Walne Zgromadzenie jest dla Calderóna jakoś szczególnie ważne.

Spotkanie ze słynnymi premiami za zwycięstwa.
Tak, dokładnie. Nie wierzyłem w to. W drużynie panowało zdenerwowanie i nie chciałem, abyśmy od tego momentu przegrali jakiekolwiek spotkanie. Byliśmy szczęśliwi, że udało się nam szybciej zapewnić awans do kolejnej fazy Ligi Mistrzów i nie musieliśmy czekać na ten ostatni mecz, który miał miejsce po Walnym Zgromadzeniu... To były szczegóły, ale naprawdę się nie spodziewałem, że dojdzie do takiego czegoś.

Klub nie zgodził się nawet na przełożenie meczu z Sevillą. Chcieli, aby możliwa porażka nie wpłynęła na przebieg Walnego Zgromadzenia.
Dokładnie. Chcieliśmy mieć jeden dzień więcej, aby przygotować się do kolejnych spotkań, ale ze względu na Walne Zgromadzeniem nie mogliśmy tego zrobić.

Co pan sądzi o tym, że na Walnym Zgromadzeniu głosowali tacy ludzie, którzy nie są nawet socio?
Nie pojmuję tego. Nie mogłem w to uwierzyć. Że takie coś się dzieje w Realu Madryt... Ze względu na historię klubu, na sławę... Nie mogłem w to uwierzyć. To było barbarzyństwo.

Uważa pan, że ciągłe zamieszanie związane z Ramónem Calderónem wpływało na zespół?
Oczywiście, że tak. Chociaż sami zawodnicy mówią, że nie. Każdy pracownik chciałby, aby jego firma dobrze prosperowała i był spokój... Prawda jest taka, że to zespół musiał zapewniać spokój klubowi, a nie na odwrót. Zarówno w sezonie Capello, jak i moim stabilność klubu bazowała na wynikach. Prawda jest jednak taka, że powinno być na odwrót. To klub powinien zapewniać spokój zespołowi.

Myśli pan, że wielkość Realu Madryt przerosła Ramóna Calderóna?
Mam pewne przekonanie, jak powinien wyglądać prezes wielkiego klubu. Po pierwsze, musi to być człowiek z wielką osobowością. A po drugie, musi umieć reprezentować swój klub. Nikt nie może wymagać od prezesa tego, aby wiedział wszystko o futbolu. Pod tym względem naprawdę bardzo ważni są ci, którzy otaczają prezesa.

Mijatović zna się na futbolu?
Człowieku, Pedja był przecież piłkarzem. Chodzi tutaj o to, że on w dalszym ciągu myśli jak piłkarz. Nie chcę tego mówić na złość, gdyż bardzo często dotyczy to także nas, trenerów. A on powinien myśleć jak dyrektor sportowy.

Brakuje mu doświadczenia?
Jako dyrektor sportowy musisz podążać odpowiednią drogą. Musisz wiedzieć, czego chcesz. Tego w nim nie widziałem. To bardzo ważne stanowisko, tym bardziej, jeśli twój prezes nie zna się zbyt dobrze na futbolu.

Co sądzisz o błędzie związanym ze zgłaszaniem zawodników do Ligi Mistrzów?
Cóż ci mogę powiedzieć? W Realu Madryt nie może do takiego czegoś dochodzić. Mając tylu pracowników, nie możesz się mylić w ten sposób. Jeśli bowiem błąd popełnia trener, to wylatuje.

Czy Real Madryt stracił prestiż przez te dwa i pół roku?
Osobiście uważam, że tak. Mówię to teraz jako niezależny obserwator, a nie jako trener czy ktoś z wewnątrz.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!