Bale: W Madrycie wcale nie grałem aż tak dużo w golfa, ale ludzie wierzą w to, co czytają
Gareth Bale udzielił wywiadu brytyjskiemu magazynowi GQ. Przedstawiamy pełne tłumaczenie tej rozmowy.
Gareth Bale. (fot. Getty Images)
Dla wielu osób to twoje eksperckie komentarze były najlepszą częścią ubiegłorocznego finału Ligi Europy pomiędzy Manchesterem United a Tottenhamem.
[śmiech] To był chyba najgorszy mecz piłkarski, jaki kiedykolwiek widziałem, taki, którego nikt potem nie pamięta jako spotkania, tylko zostaje w głowie wynik i to, kto uniósł puchar. Pojechałbym tam jako zwykły kibic, ale fajnie było zobaczyć, jak Spurs sięgają po trofeum.
Dzięki temu dostałeś stałe miejsce w ekipie ekspertów TNT. Po tym czasie z dala od piłki, czy to był od początku twój plan?
Kiedy kończysz karierę tak młodo, rzadko zdarza się, że dokładnie wiesz, co chcesz dalej robić. Wiedziałem, że pewnie zrobię sobie parę lat przerwy od piłki, żeby trochę przewietrzyć głowę. Zawsze powtarzałem sobie, że chcę spróbować kilku rzeczy i jeśli coś mi się spodoba, super, jeśli nie, przynajmniej będę mógł powiedzieć, że spróbowałem i niczego nie zostawiłem niedokończonego. Ten czas z dala od piłkarskiego środowiska był mi potrzebny – pozwolił mi na nowo pokochać tę grę. Mam wrażenie, że znowu potrafię patrzeć na wszystko z innej perspektywy.
Jak się na to zapatrujesz, że dziś wielu ekspertów zachęca się do mówienia rzeczy, które mogą stać się viralem? Choćby ta ostatnia „spinka” między Wayne’em Rooneyem a Virgilem van Dijkiem.
Ludzie robią to po to, żeby napompować swoją karierę. Ja nie jestem tam z takiego powodu. Nie obchodzi mnie, czy stanę się memem albo viralową sensacją, chcę po prostu przyjść, trochę się pobawić i podzielić się doświadczeniem z ludźmi, którzy niekoniecznie wiedzą o piłce aż tyle.
Czy to, jak traktowano cię jako piłkarza – nazwano cię kiedyś „leniwy samotnik” – wpłynęło na to, jakim jesteś ekspertem?
To nie jest miłe, kiedy eksperci mówią o tobie źle, więc wiedziałem, że sam nigdy nie będę takim gościem. Nie wiesz, o co dokładnie trenerzy proszą swoich zawodników. Miałem mecze, w których sam czułem, że nie zagrałem zbyt dobrze, a trener mówił: dokładnie o to mi chodziło. Dzisiaj nie chodziło o piłkę, tylko o to, żeby odciąć te podania. Dla trenera rozegrałeś wtedy świetny mecz, ale dla mediów i kibiców tak to nie wygląda, bo nie masz asysty ani gola. Albo piłkarz może mieć drobny uraz, może mieć jakieś problemy w domu, więc ja zawsze staram się ich „uczłowieczyć”, dać im kredyt zaufania.
Pracowałeś z wielkimi trenerami – takimi jak José Mourinho, Zinédine Zidane, Carlo Ancelotti i Harry Redknapp. Musiałeś się od nich mnóstwo nauczyć.
[kiwa głową] Tak, Ancelotti był świetny. Jego geniusz polega dla mnie na zarządzaniu ludźmi – potrafi sprawić, że zawsze czujesz się ważny i zadowolony. Od trenerów dużo się uczysz, a od niego jako człowieka uczysz się jeszcze więcej już tylko z tego, jak spokojnie reaguje w różnych sytuacjach. Tam, gdzie ty byłbyś wściekły, on po prostu uspokaja wszystkich wokół, dlatego jest tak dobrym menedżerem.
Myślisz, że ma wszystko, czego potrzeba, żeby w przyszłym roku wygrać mistrzostwo świata?
Brazylia nie ma już chyba takiej drużyny jak kiedyś, ale jeśli jest ktoś, kto potrafi poprowadzić taki zespół w jednym kierunku, to właśnie on.
Katar 2022 był dla ciebie końcem wszystkiego. Kiedy patrzysz wstecz, żałujesz, że zakończyłeś karierę akurat wtedy?
Są rzeczy, które wolałbym, żeby potoczyły się inaczej, ale świat nie jest idealny. To, żeby Walia wygrała mundial, byłoby spełnieniem marzeń. Lubię wracać myślami do dzieciństwa i pytać sam siebie, co tak naprawdę chciałem osiągnąć jako piłkarz. Gdybyś w wieku trzynastu lat zaproponował mi karierę, którą ostatecznie miałem, nigdy w życiu bym ci nie uwierzył. Dzieciak z Cardiff, z normalnej rodziny, który dochodzi do tego wszystkiego, co ja zrobiłem. Osiągnąłem w karierze tak dużo, że występ na mistrzostwach świata był właściwie ostatnią rzeczą, którą chciałem odhaczyć. Nie poszło nam tam wybitnie, ale to był pierwszy raz od 64 lat. Po tym nie czułem już, że mam jeszcze jakieś cele, które koniecznie muszę zrealizować.
A co z tym, jak wszystko potoczyło się w Realu Madryt i tym, że na koniec zrobiło się tam nieprzyjemnie?
Wiadomo, wielu piłkarzy jedzie do Madrytu po to, żeby zostać galáctico, ale ja pojechałem tam po prostu grać w piłkę. Patrząc z tej perspektywy, to, co osiągnąłem jako walijski piłkarz za granicą, jest naprawdę niesamowite. Zawsze pojawiałem się przy tych wielkich momentach i je wygrywałem. Cała reszta… Tak naprawdę wcale nie grałem aż tak dużo w golfa. Ale ludzie wierzą w to, co czytają, więc stworzono postać, która w ogóle do mnie nie pasuje. Pewnie jestem winny tego, że sam siebie nie broniłem, a w pewnym sensie byłem też trochę naiwny – to chyba dobre słowo – jadąc do Madrytu i nie zdając sobie sprawy ze skali tego, czym jest status galáctico.
Z perspektywy czasu zmieniłbyś coś?
Myślę po prostu, że hiszpańskie media nigdy tak naprawdę nie wiedziały, kim jestem. Może to też moja wina, bo nigdy nie pozwoliłem im się poznać, zresztą nikogo do siebie nie dopuszczałem, bo właśnie o to mi chodziło. Dla mnie piłka i życie prywatne to były dwie osobne sprawy. Tego nigdy bym nie zmienił.
Część tej krytyki była naprawdę toksyczna. Potrafiłeś to od siebie odciąć?
W dużej mierze zawsze trzymałem się od tego z daleka. Nigdy sam nie prowadziłem swoich mediów społecznościowych, bo możesz mieć sto wpisów, z czego dziewięćdziesiąt dziewięć jest świetnych, a i tak skupisz się na tym jednym złym. Kiedy miałem szesnaście lat i grałem w Southampton, przeczytałem o sobie kiepski artykuł. To był zwykły pomeczowy tekst, ale pamiętam go bardzo wyraźnie i wpłynął na moją grę, bo straciłem trochę pewności siebie. Z tego złego doświadczenia nauczyłem się, że trzeba trzymać się od takich rzeczy jak najdalej, bo wiem, co potrafią zrobić z tobą psychicznie i fizycznie.
Czy kiedykolwiek zwróciłeś się po radę do Davida Beckhama, który przeżył już to wszystko przed tobą?
Nie, właściwie nigdy z nim o tym nie rozmawiałem. Chciałem przejść własną drogę. Po drodze wyłapujesz różne rzeczy – na przykład, kiedy usłyszałem, jak Michael Owen opowiada, że ciężko znosił mieszkanie w hotelu i że nie wynajął sobie mieszkania, myślisz: tak, to ma sens. Ale tak naprawdę nigdy do nikogo nie dzwoniłem, żeby poprosić o radę. Musisz popełniać swoje błędy, żeby się rozwijać.
Myślisz, że fakt, iż nie próbowałeś „ugrać” sobie dobrej relacji z mediami, utrudnił ci zdobycie indywidualnych nagród, takich jak Złota Piłka?
Jest w tym dużo więcej niż tylko to, co pokazujesz na boisku. Dochodzi wizerunek, więc media na pewno mają swoich ulubieńców – to nie jest tylko piłka. Chciałbym, żeby tak było, ale nie jest. I chyba nikt nie będzie temu zaprzeczał.
Twój najwyższy wynik w plebiscycie Złotej Piłki to szóste miejsce w 2016 roku, po tym jak wprowadziłeś Walię do półfinału Euro i pomogłeś Realowi Madryt wygrać Ligę Mistrzów z Atlético Madryt.
Naprawdę? Nie wiedziałem. W mojej głowie w niektórych latach byłem wyżej. Wiedziałem, że gram jak jeden z najlepszych na świecie, ale nie potrzebowałem, żeby inni mi to potwierdzali – sam wiedziałem, co robię. Indywidualne nagrody nigdy nie były dla mnie aż tak ważne. Nigdy nie dorastałem z myślą: chcę wygrać Złotą Piłkę. Ani przez sekundę nie miałem takiego marzenia.
Masz jeszcze kontakt z którymś z byłych kolegów z drużyny?
Tak naprawdę nie mam kontaktu z wieloma – z kilkoma chłopakami z reprezentacji Walii – ale zawsze dobrze dogadywałem się z każdym. Nigdy nie miałem z nikim problemów. Nigdy nie było wielkich kłótni. Czasem media pisały o mnie i Cristiano Ronaldo, a my nigdy nie mieliśmy żadnego konfliktu, żadnej sprzeczki, żadnej bójki, nic z tych rzeczy.
Zdarza ci się myśleć, że może lepiej było podpisać kontrakt na przykład z Manchesterem United, zamiast wyjeżdżać do Hiszpanii?
Często słyszę to pytanie. Cieszę się, że zrobiłem to, co zrobiłem, bo gdybym nie wyjechał, być może nie odniósłbym aż takich sukcesów.
Jedno jest pewne: ludzie na pewno kojarzą cię też z twoim kokiem.
[śmiech] Ten kok był legendarny! Stał się moim znakiem rozpoznawczym. Sam fakt, że o nim wspominasz, sprawia, że to „moja rzecz”. Żona zawsze ścinała mi włosy, a ja po prostu chciałem zapuścić dłuższe, potem zaczęła golić boki i tak już zostało. Nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiałem.
Porozmawiajmy o fladze z napisem „Wales. Golf. Madrid”.
Ten slogan to jedyna rzecz, w której naprawdę czułem się potraktowany niesprawiedliwie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, ile golfa faktycznie grałem. Gdybym teraz zapytał cię, jak często twoim zdaniem chodziłem na golfa, pewnie powiedziałbyś: trzy, cztery razy w tygodniu, coś w tym stylu?
Mniej więcej tak.
A ja grałem raz na dwa–trzy tygodnie i tylko w dzień wolny. Nigdy nie zdarzało mi się spędzać na polu ośmiu godzin w dzień meczu, zawsze podchodziłem do tego profesjonalnie. Tego jednak nikt nie widział, więc ludzie stworzyli sobie taki slogan.
Pamiętasz mecz Walii z Węgrami z listopada 2019 roku, w którym doszło do sytuacji z tą flagą, co potem tak rozwścieczyło hiszpańskie media?
Właśnie awansowaliśmy na EURO, więc oczywiście świętuję, cała drużyna jest na murawie, i nagle ktoś podstawia przede mną tę flagę z napisem. Co mam zrobić? Myślę: nie mogę rzucić flagi własnego kraju na ziemię, bo to byłaby najgorsza rzecz, jaką mógłbym zrobić. Fizycznie nigdy tej flagi nawet nie dotknąłem, co było dla mnie ważne, bo miałem poczucie: to nie ja coś robię, ja po prostu świętuję z kolegami. A potem potoczyło się już tak, jak się potoczyło.
Zrobiło się potem naprawdę brzydko.
Media kompletnie mnie wtedy rozjechały. Czułem się trochę skrzywdzony, bo wszystko brało się z dezinformacji. Oczywiście nie stawiam golfa wyżej niż mojego kraju czy klubu i fizycznie nie zrobiłem wtedy nic złego. Kiedy patrzę na to teraz, myślę: stało się, trudno. Nie mogę już nic zmienić. Albo to wyśmiejesz, albo będziesz płakał. Ja wybrałem śmiech.
Zdarzyło ci się kiedyś z tego powodu płakać?
Nie. Jeśli ludzie byli przeciwko mnie, wychodziłem na boisko, uśmiechałem się i śmiałem. W ten sposób sobie z tym radziłem. Albo się wkurzam i gram dobrze, albo czerpię z tego frajdę, uśmiecham się, śmieję i też gram dobrze. Nie chciałem okazywać słabości ani pokazywać, że jest mi przykro.
Zaskakuje cię, że mimo tego wszystkiego potrafiłeś grać aż tak dobrze?
Doskonale pamiętam ten mecz, kiedy wszedłem na ostatnie trzydzieści minut [z Realem Sociedad na Bernabéu cztery dni później]. Gdy pojawiłem się na boisku, cały stadion mnie wygwizdywał, a pod koniec kibice bili mi brawo. Zagrałem świetnie. W drodze do domu zadzwonił do mnie agent i powiedział: „Ty jesteś naprawdę szalony. Nikt nie wytrzymałby takiej presji, nie wszedłby na boisko i nie zrobił tego, co ty, jesteś po prostu dziwny”. A ja na to: na szczęście mam mocną psychikę. Gdyby inni znaleźli się w mojej sytuacji, nie jestem pewien, czy by to udźwignęli.
Czemu to przypisujesz?
Mój tata jest bardzo twardy. Sposób, w jaki razem z mamą mnie wychowali, to było pełne „zero ściemy”. Dużo poświęcili, kiedy dorastałem, ciągłe wyjazdy, oddawanie swoich weekendów. Tak naprawdę doceniam to dopiero teraz, kiedy sam jestem rodzicem i robię to samo dla syna. Ale jeśli jechałem na mecz i nie dawałem z siebie wszystkiego, tata mówił: możesz zagrać fatalnie, nie obchodzi mnie to. Możesz zagrać genialnie, też mnie to nie obchodzi. Ale jeśli nie będziesz próbował, to jest nie do przyjęcia. Teraz powtarzam to samo swojemu synowi, ma dopiero siedem lat, ale jedyne, czego od niego wymagam, to żeby się starał. To lekcja na całe życie. Nie możesz się po prostu poddać, kiedy czegoś nie lubisz albo kiedy sprawy nie idą po twojej myśli.
Nawet wtedy, gdy jesteś oczerniany?
Zawsze powtarzałem, że gdyby w dziennikarstwie można było pisać wyłącznie o faktach, to zmieniłoby całą tę grę. Ale niektórzy po prostu piszą, co im pasuje, a na końcu i tak jest czytelnik, więc czemu miałby w to nie wierzyć? Na nich powinna spoczywać odpowiedzialność, żeby pisali wyłącznie prawdę.
Jeśli Walia awansuje na przyszłoroczne mistrzostwa świata, będziesz młodszy niż wciąż grający piłkarze tacy jak Ronaldo czy Lionel Messi. Myślałeś o tym, jakie to będzie uczucie?
Gdybyś zadał mi to pytanie rok temu, zrobiłoby mi się z tym bardzo niekomfortowo. Teraz jestem już po tej drugiej stronie, gdzie czuję spokój. Niedawno zagrałem w piłkę i pomyślałem: nie, nie byłbym w stanie dalej tak grać, więc decyzja o zakończeniu kariery była na sto procent słuszna.
Cztery lata temu wspólnie z bliskimi założyłeś Gareth Bale Festival of Sport. Sport był oczywiście ogromną częścią twojego życia, ale musiałeś bardzo wcześnie wyjechać z domu, żeby gonić swoje marzenia. Czy to był jeden z powodów, dla których ruszyłeś z tym projektem?
Kiedy jeszcze grałem, często rozmawialiśmy o tym, żeby zrobić coś, co pozwoli nam się odwdzięczyć, ale dosłownie nie masz wtedy wolnego czasu. W tym roku odbyła się czwarta edycja i mamy tam część golfową, tę bardziej elitarną. Sam jako dzieciak w ogóle nie grałem w golfa, bo nie miałem do niego dostępu, a tu tworzymy platformę, na której dzieciaki mogą pokazać swój talent i być może dostać trampolinę do czegoś więcej. Z kolei festiwalowa część projektu polega na tym, żeby bardziej zaktywizować dzieci. Jedziemy do społeczności, które mają mniej, dajemy im możliwość spróbowania wielu różnych dyscyplin i jeśli spodoba im się jakaś nowa, mogą potem skontaktować się przez firmę [Street Games] i dołączyć do klubów, żeby zejść z ulicy, odłożyć telefony i iPady.
Jakie było twoje największe odkrycie od czasu zakończenia kariery?
Kiedy jeszcze grałem, wstawałem, zawoziłem dzieci do szkoły i jechałem prosto na trening. Wydawało mi się, że robię naprawdę dużo. Dopiero po zakończeniu kariery zrozumiałem, że trzeba wstać godzinę wcześniej, ubrać dzieci, umyć im zęby, podać płatki na śniadanie i ogarnąć cały ten poranny chaos. Dlatego mam teraz ogromny szacunek do tego, co Emma robiła przez te wszystkie lata i myślę sobie: aha, dobra, teraz już to rozumiem.
To musi być przyjemne uczucie.
Teraz, kiedy zakończyłem karierę, czuję, że mam kontrolę nad swoim życiem. Wszystko odbywa się na moich zasadach, więc jeśli mam coś z rodziną, ona jest na pierwszym miejscu, a praca na drugim. Mam poczucie, że wiele mnie ominęło, jeśli chodzi o dorastanie dzieci – nawet tak proste rzeczy jak pójście na szkolne jasełka – więc chcę po prostu upewnić się, że jestem przy nich i że jestem bardziej obecny.
To co w takim razie serwujesz na śniadanie?
Nie jestem jakimś wielkim kucharzem. Za to robię naprawdę świetne tosty z fasolką.
Skoro masz teraz więcej czasu, co najchętniej z nim robisz?
Jedną z moich ulubionych rzeczy jest oglądanie, jak mój syn gra w piłkę. Sam widok tego, jak gra i jak spogląda w moją stronę, przenosi mnie z powrotem do czasów, gdy mój tata patrzył na mnie. To po prostu fajne uczucie, być tam i móc to oglądać. Moja córka jeździ konno, więc patrzenie, jak rosną i jak cieszą się tym, co robią, daje mi ogromną radość.
Jaki jesteś przy linii boiska? Typ „nadpobudliwego” taty piłkarza?
Człowiek ma ochotę pokrzyczeć, ale zazwyczaj staram się zachować spokój. Jeśli do mnie podbiegnie, mówię: „Stary, spróbuj zrobić to i to”. Chcę, żeby czerpał przyjemność ze sportu dla samego sportu, żeby był z kolegami. A jeśli coś z tego wyjdzie, super, jeśli nie, ważne, żeby dobrze się bawił.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze