Advertisement
Menu

Czyja wina?

Nieistniejąca legenda głosi, że gdy ktoś bez winy faktycznie zdecydował się rzucić kamieniem, w głowę dostał nim trener.

Foto: Czyja wina?
Fede Valverde. (fot. Getty Images)

Nietrudno wyobrazić sobie w codziennym życiu sytuacje, w których pęka rura w ścianie, któreś z urządzeń gospodarstwa domowego wywołuje zwarcie, czy – o zgrozo – przestaje nam działać internet. Jeśli nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z awarią sami, naturalnym krokiem jest telefon do odpowiedniego fachowca. 

Gdyby natomiast przełożyć to na futbolowe realia, a do podobnych usterek doszło na terenie ośrodka treningowego klubu piłkarskiego, poza skontaktowaniem się z odpowiednim specem prawdopodobnie należałoby też zwolnić trenera. Co prawda nie wiadomo, czy tak naprawdę wina leżała po jego stronie, ale wiemy, jak istotna jest dziś szeroko pojęta profilaktyka. 

Stwierdzenie, że zwolnienie szkoleniowca jest najłatwiejszym rozwiązaniem, gdy coś przestaje wychodzić, nie jest w żaden sposób odkrywcze. Trudno też nie zgodzić się z tym, że zawsze łatwiej pożegnać jedną osobę, niż wymienić połowę składu. Okrutna prawda jest taka, że to trener idzie zawsze na pierwszy ogień. Nawet jeśli na profesjonalnym poziomie nie jest on w stanie nauczyć kogoś grać w piłkę, to jednak kiedy zawodnik nie trafi na pustą bramkę czy podaruje rywalowi gola, głową i tak odpowiada za to szkoleniowiec. 

By przekonać się o prawdziwości powyższych słów, wystarczy przypomnieć sobie, kto jako pierwszy pojawiał się na świeczniku po kolejnych niepowodzeniach Królewskich w poprzednim sezonie. Podpowiedź – jego inicjały to C. A. Dziś C. A w stolicy Hiszpanii już nie ma, ale coraz częściej można odnieść wrażenie, że zmiana litery C na X nie jest w stanie przykryć w pełni problemu tkwiącego chyba znacznie głębiej. 

Zmiany na stanowisku trenera oczywiście potrafią przynieść pożądany efekt. Dość wspomnieć o Mourinho, który wylał fundament pod późniejsze sukcesy w Europie, Ancelottim, który po wypaleniu poprzednika przywrócił nas na szczyt, czy Zidanie przejmującym zespół w opłakanym stanie, a następnie piszącym z nim historię wymykającą się wyobraźni. Tym razem stajemy jednak w obliczu sytuacji, z jaką do tej pory do czynienia mieliśmy bardzo rzadko, o ile nie w ogóle. Coraz częściej bowiem jako głównych winowajców wymienia się nie trenera, lecz piłkarzy. 

To nie tak, że sam Xabi jest nieskazitelnie czysty i wszystko do tej pory zrobił dobrze. Nietrudno wytknąć mu co najmniej kilka przekombinowanych ruchów, czy nie do końca zrozumiałych personalnych decyzji. Nie da się też wykluczyć, że jego przekaz w stronę zawodników jest po prostu zbyt mało klarowny, przez co automatycznie wiara w sensowność planu topnieje. Podejrzewamy zresztą, że i sam Alonso jest na tyle zdolnym do refleksji człowiekiem, iż bez problemu byłby w stanie przyznać się do błędów. 

Istota problemu wydaje się jednak tkwić gdzie indziej. Abstrahując od tego, co wypisuje się w mediach, samo boisko pokazuje, że piłkarze sami z siebie robią bardzo niewiele, by próbować zrozumieć Xabiego i dać coś od siebie. Innymi słowy, wyglądają tak, jakby im się po prostu nie chciało, co w sporcie jest bodaj najcięższym grzechem.  A chcieć powinno się zawsze, niezależnie od tego, kto jest w danym momencie trenerem. Na końcu nawet pomimo różnic w postrzeganiu futbolu wszyscy powinni próbować przynajmniej sprawiać wrażenie gry do tej samej bramki. 

Czasami pewne rzeczy okazują się nie do przeskoczenia. By jednak takimi się okazały, najpierw przydałby się jakiś przejaw dobrej woli. Obecnie jej istnienie może budzić coraz większe wątpliwości. Nieraz wygląda to tak, jakby zawodnicy wychodzili z założenia, że cięgi za nich w razie czego i tak zbierze ktoś inny. Wydaje się mimo to, że ludzie dookoła nie są aż tak ślepi. Zwłaszcza kibic jest w stanie wywęszyć z kilku kilometrów deficyt zaangażowania.

Florentino po zakończeniu swojego pierwszego etapu w roli prezesa Realu Madryt miał niegdyś stwierdzić, że końcowe niepowodzenie projektu Galácticos w znacznej mierze wynikało z tego, iż źle wychował sobie piłkarzy. Niewykluczone, że właśnie mamy do czynienia z czymś podobnym. Z jednej strony zrozumiałe jest, że poziom ego wśród graczy tak wielkiego klubu musi być olbrzymi, z drugiej – mijają czasy, w których dół tabeli można ograć samym potencjałem. 

Trener nie musi być zupą pomidorową, nie każdy musi go lubić. Wciąż jednak powinien on być w stanie trafić do swoich podopiecznych na tyle, by dysonans nie bił aż tak po oczach. Kiedyś na konferencji prasowej Vicente Del Bosque spytano o relacje Gerarda Piqué z Sergio Ramosem, którzy mieli się niezbyt dobrze dogadywać. Były selekcjoner Hiszpanów, odparł wówczas krótko: „Jeśli się nie dogadują, to niech zaczną”. Nie wiemy, czy dziś obaj dzwonią do siebie w imieniny, ale faktem pozostaje to, że niedługo po tych słowach La Roja sięgnęła po mistrzostwo Europy z Piqué i Ramosem jako podstawową parą stoperów. Można się z kimś nie rozumieć, ważne jedynie by rozumieć, że łączy nas wspólny cel. 

Dziś Królewscy udadzą się na wyjazdowe starcie z rywalem, z którym absolutnie nie do pomyślenia jest to, by komuś mogło się nie chcieć. Mecze na San Mamés od zawsze były jednym z głównych testów charakteru w trakcie sezonu. Liczymy, że przy tej okazji nie rozsypie ono drużyny jeszcze bardziej, lecz ją scementuje. A jeśli dalej będzie to wyglądać tak, jak wygląda obecnie, wiadomo, która głowa pójdzie pierwsza do ścięcia. I to pomimo tego, że proporcje w ocenie winy będą rozkładać się tym razem bardziej równomiernie, niż kiedykolwiek.

* * *

Mecz z Athletikiem rozpocznie się dzisiaj o godzinie 19:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Sport w serwisie CANAL+.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!