Advertisement
Menu

Boiskowa retoryka

W niektórych okolicznościach przyjęło się, że nie wypada mówić wprost tego, co się myśli.

Foto: Boiskowa retoryka
Xabi Alonso podczas konferencji prasowej. (fot. Getty Images)

Gdy przed kilkoma dniami Marek Papszun stwierdził publicznie, że chce zostać szkoleniowcem Legii Warszawa, a Legia Warszawa chce, by Marek Papszun został jej szkoleniowcem, polskie środowisko piłkarskie zawrzało. Nic w tym zresztą dziwnego, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni, że konferencje prasowe trenerów znajdowałyby się prawdopodobnie w ogonie wydarzeń, z jakich można dowiedzieć się jakichkolwiek konkretów. 

Dziennikarz udaje się na taki spęd zazwyczaj z czystej przyzwoitości i służbowego obowiązku, raczej nie spodziewając się, że usłyszy coś szczególnie odkrywczego. Zadaniem trenera jest bowiem odpowiedzieć tak, by jego słowa nie brzmiały zupełnie od rzeczy, wydawały się jednocześnie w miarę mądre i by przy okazji zawierały jak najmniej treści. „Musimy wyciągnąć wnioski”, „Zarówno w ofensywie, jak i defensywie”, „Zawodnik X odczuwał dyskomfort”, „Zmieniłem zawodnika Y na zawodnika Z, ponieważ potrzebowaliśmy kogoś o innej charakterystyce”, „Zawodnik V wykonał dużo niewidocznej gołym okiem pracy”, „Spodziewaliśmy się trudnego meczu”… Tak naprawdę chyba tylko José Mourinho dawał kiedykolwiek gwarancję trwałego wychodzenia poza generator losowych wypowiedzi. 

Kiedy zawartość konkretu na sto słów produktu waha się w granicach 1-2%, faktycznych odpowiedzi należy spodziewać się przede wszystkim na boisku. Jest to zresztą na wskroś logiczne, w przeciwnym razie kluby powierzałyby prowadzenie drużyn specom od retoryki. Xabiego Alonso również nikt nie zamierzał podpinać pod wariograf, gdy we wtorek spotykał się z dziennikarzami po trzech kolejnych wpadkach Królewskich. Powiedział, co miał powiedzieć, a to, co istotne, miało dziać się dopiero nazajutrz od godziny 21:00. 

Boiskowe wydarzenia w Pireusie na swój sposób stanowiły jednak przedłużenie typowo konferencyjnych odpowiedzi na nasze pytania i wątpliwości. Real co prawda wygrał, ale było to zwycięstwo, które co najwyżej nieco wyhamowało niekorzystną narrację wokół drużyny. Z samego meczu nie dowiedzieliśmy się mimo to niczego, czego wcześniej byśmy nie wiedzieli lub czego nie bylibyśmy w stanie się spodziewać. Alonso standardowo nieco zamieszał w składzie, Mbappé, gdy ma swój dzień, jest w stanie wygrać spotkanie niemal w pojedynkę, a o zwycięstwo jest znacznie łatwiej, kiedy piłkarsko słabszy rywal, zamiast budować Wielki Mur Chiński na 16. metrze, ma ochotę na dobrą zabawę. 

Dla postronnego widza mecz zakończony wynikiem 4:3 mógł być przede wszystkim interesującym widowiskiem, w którym jednak lepszy koniec końców wygrywa ze słabszym. Z naszej perspektywy starcie z Olympiakosem naturalną koleją rzeczy interpretujemy trochę inaczej. Przy tak widocznej różnicy potencjału trudno być w pełni zadowolonym z przebiegu widowiska, nawet jeśli wciąż  oglądało się je lepiej niż półtoragodzinną próbę forsowania defensywy głęboko cofniętego przeciwnika. 

Niepokoić może zwłaszcza to, co widzieliśmy pod koniec. Być może drobną przesadą byłoby stwierdzenie, że w ostatnich minutach musieliśmy drżeć o wynik, ale z tyłu głowy mogła istnieć realna obawa o to, czy sprawa zaraz się nie wysypie. Mecz będący teoretycznie pod kontrolą na ostatniej prostej spoza kontroli się wymknął, z tym dyskutować akurat już trudno. Po ostatnim gwizdku sędziego dość wymowne były miny graczy gospodarzy, po których dało się wywnioskować, że odczuwają spory niedosyt. Niedosyt towarzyszący również i nam, ponieważ krwawienie może i zostało zatamowane, ale wciąż chyba nie zidentyfikowano dokładnie jego przyczyny. 

Wygraną w Grecji należy oczywiście postrzegać jako krok ku lepszemu po trzech kolejnych potyczkach bez zwycięstwa. Odpowiedź zespołu była jednak wyjątkowo oszczędna w boiskowych słowach. Real powiedział nam tylko tyle, ile trzeba było, by nie podpaść jeszcze bardziej. Ze znajdującą się na tę chwilę w strefie spadkowej Gironą chwytanie się podobnej piłkarskiej retoryki już jednak raczej nie przejdzie. 

Choć mecze zwłaszcza takich drużyn, jak Real Madryt ogląda się również w znacznej mierze z nastawieniem na dobrą rozrywkę, wydaje nam się, że paradoksalnie lepszy efekt terapeutyczny wywołałoby spotkanie bez większej historii. Takie, w którym jedziemy do zespołu z 18. miejsca, po prostu robimy swoje i wracamy do siebie. Po ostatnich potknięciach  i w gruncie rzeczy dziwnej potyczce na greckiej ziemi dobrze zrobiłoby nam spotkanie budzące w nas poczucie powrotu do codziennej ligowej rutyny. Takiej, gdzie chwilowe podniety ustępują miejsca konsekwencji w dążeniu do osiągnięcia długodystansowego celu. 

***

Mecz z Gironą rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Eleven Sports 2.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!