Nie tylko na słowo honoru
Słowo honoru – brzmi dumnie, ale lepiej na nie uważać.
Álvaro Carreras. (fot. Getty Images)
Liverpool – Real Madryt: Przewidywane składy
Wśród nieformalnych zobowiązań żadne nie ma większej wagi niż to, które opiera się na słowie honoru. Przyrzeczenie odwołujące się do ludzkiej godności, uczciwości i wiarygodności dla szanującego się człowieka potrafi znaczyć o wiele więcej niż podpisany dokument. Nie zmienia to jednak faktu, że nieraz próby dotrzymania obietnicy nawet przy najczystszych zamiarach kończą się niepowodzeniem. Czasami niektóre okoliczności są zwyczajnie nie do przeskoczenia.
Podobnie jak czasem działające na granicy możliwości przedmioty, nasze obietnice, oparte wyłącznie na słowie honoru, funkcjonują dopóty, dopóki okoliczności im sprzyjają. Samochód jest w opłakanym stanie, ale jeździ. Bęben w pralce przecieka, ale gdy włączysz program na delikatne, odzież jakoś się doczyści. Łódka przecieka, ale da radę jeszcze przedostać się nią z jednego brzegu jeziora na drugi. Przykładów tego typu można by wymieniać bez liku. Ich wspólnym mianownikiem jest zaś to, że coś, co działa na słowo honoru, za chwilę może przestać działać w ogóle. Wystarczy, że do wykonania zadania nie wystarczy już jedynie tryb przetrwania.
W poprzednim sezonie bardzo długo chwytaliśmy się narracji, że Real Madryt może i nie gra dobrze, ale pomimo upływu czasu wciąż pozostaje przy życiu na wszystkich frontach. Gdy straciliśmy już nadzieję na to, że Królewscy w ostatnim roku pracy Carlo Ancelottiego wreszcie się rozkręcą pod względem stylu i jakości gry, zaczęliśmy chyba trochę za bardzo wierzyć w istnienie jakiegoś genu nieśmiertelności. Tak naprawdę przez długi czas nie chcieliśmy chyba jednak zauważać, że Królewscy trzymali się na powierzchni wyłącznie na wspomniane słowo honoru. Na pewno próbowali i się starali, ale momentami po prostu nie byli w stanie z różnych względów dobić do konkretnego poziomu.
Meczem, który z perspektywy czasu można uznać za jeden z najwyraźniejszych wczesnych symboli niemocy Realu Madryt w poprzedniej kampanii, było starcie z Liverpoolem na Anfield. Ekipę Ancelottiego już wcześniej mocno poturbowały Milan i Barcelona, a konfrontacja z będącymi w gazie The Reds uwypukliła jedynie fakt, że tamten Real zwyczajnie nie był w stanie rywalizować jak równy z równym z drużynami z topu. Przegraliśmy wówczas 0:2 po bardzo mizernej grze, a zmarnowany przez Kyliana Mbappé rzut karny przy stanie 0:1 chyba najdobitniej zobrazował naszą nieporadność tamtego wieczora. Futbol okazał się tym razem wyjątkowo logiczny, a w logice tej był w gruncie rzeczy konsekwentny do samego końca. Klamrą kilka miesięcy później wszystko ładnie spiął bowiem Arsenal.
Dziś, po niespełna roku, Real Madryt ponownie zagra z Liverpoolem na Anfield i trudno przy tej okazji nie odnieść po raz kolejny wrażenia, że rok w futbolu jest często niczym cała wieczność. Sytuacja przed wieczorną konfrontacją w znacznej mierze stanowi bowiem lustrzane odbicie poprzedniej potyczki z mieście Beatlesów. Choć przesadą byłoby stwierdzenie, że jedziemy tam z myślą o urządzenie pokazu siły na tle mistrza Anglii, to jednak po marazmie sprzed 11 miesięcy nie ma już śladu.
Los Blancos, nie licząc wyskoku w derbach, robią w tym sezonie wszystko dobrze. Sposób, w jaki odnoszą kolejne zwycięstwa, nie pozostawia marginesu na myślenie, że w każdej chwili wszystko może się równie dobrze rozsypać. Mbappé strzela i wcale mu się to nie nudzi. Arda udowadnia co i rusz, że jedyną rzeczą, jakiej brakowało mu wcześniej, było zaufanie. Nowi gracze wnieśli świeżość i – co najważniejsze – jakość. Bellignham natomiast nareszcie wrócił do bycia tym Bellinghamem, za jakim tęskniliśmy. A to tylko najistotniejsze elementy wyliczanki, którą moglibyśmy jeszcze kontynuować.
Zwłaszcza ostatnie tygodnie utwierdziły nas w przekonaniu, że zespół Xabiego idzie we właściwym kierunku. Niepokój po klęsce z Atlético był logiczny, ale w praktyce utrzymywał się chyba zbyt długo. Z Juventusem nie było idealnie, ale wygraliśmy w pełni zasłużenie. Barcelona wcale nie okazała się wbrew zapowiedziom niektórych o wiele groźniejsza od Włochów. W minioną sobotę natomiast przekonaliśmy się, że przeciwnika pogrążonego w kryzysie można po prostu zmiażdżyć. Niech najbardziej wymowne podsumowanie minionych kilku tygodni stanowi to, że największym zarzutem wobec drużyny było zbyt mało okazałe zwycięstwo w Klasyku.
Zgoła odmiennie prezentuje się z kolei obecna sytuacja Liverpoolu. Zespół, który przed rokiem podchodził do konfrontacji z nami, będąc w niesamowitym gazie, dziś sam zmaga się jeśli nie z kryzysem, to na pewno ze sporymi problemami. Seria czterech porażek z rzędu w Premier League, w tym w prestiżowych starciach z Chelsea i United, sensacyjna przegrana z Galatasarayem w Lidze Mistrzów pod koniec września oraz niedawne odpadnięcie z EFL Cup z Crystal Palace, raczej nie pozwalają patrzeć na spotkanie z Realem Madryt z równym entuzjazmem, jak przed rokiem.
Życzylibyśmy sobie, by dzisiejszego wieczoru lustrzane odbicie nie ograniczało się jedynie w kontekście odzwierciedlenia aktualnej kondycji obu drużyn, lecz także boiskowych wydarzeń. Już teraz możemy chyba zaryzykować stwierdzenie, że ten Real nie działa tylko na słowo honoru, a przede wszystkim dzięki sprawnym podzespołom. Z pewnością będą nam się jeszcze zdarzać mecze, po których wróci nam ochota do narzekania. Na dziś jednak jesteśmy w gazie, a w tej sytuacji dołożenie kolejnego skalpu na drużynie należącej do światowej czołówki jeszcze mocniej mogłoby nas utwierdzić w przekonaniu, że Real Xabiego jest zdolny w dłuższej perspektywie do robienia wielkich rzeczy.
* * *
Mecz rozpocznie się o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Extra 1 w serwisie CANAL+. [współpraca]
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze