Czy już się da?
Czasami zwyczajnie się nie da, ponieważ wszechświat ma na ciebie inny plan.
Kylian Mbappé. (fot. Getty Images)
Real Madryt – FC Barcelona: Przewidywane składy
Zdarzają się sytuację, w których niezależnie od tego, co zrobisz i jak zmienisz sposób działania, los chce, byś po prostu przegrał. Możesz próbować zaparzyć herbatę idealną, ale po trzech minutach co do sekundy okazuje się, że jest ona za mocna. Gdy zaś robisz to krócej, jest za słaba. Próbujesz ugotować jajko na miękko, ale za każdym razem wychodzi na twardo. Kiedy natomiast masz ochotę na jajko na twardo, wychodzi na miękko. Możesz starać się przekonywać płaskoziemcę, że nasza planeta nie jest planszą do gry w chińczyka ograniczonej murami z każdej ze stron, ale na koniec i tak usłyszysz, że do krawędzi świata najzwyczajniej nie da rady się dostać, ponieważ są one strzeżone przez reptilian.
Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, nie pozostaje czasami nic innego, jak uznanie porażki przed herbatą, jajkiem i płaskoziemcą. Dalsza walka jest niczym pchanie pod górę syzyfowego głazu, bez sensu. Można próbować inaczej go złapać, można przerzucać ciężar kamlota raz na nogi, raz na plecy, ale na koniec i tak lądujesz z nim na samym dole. Tak to właśnie trochę wyglądało w czteroczęściowej rywalizacji Realu Madryt z Barceloną w poprzednim sezonie. Nawet kiedy nie kończyło się wstydliwym pogromem, jakaś okoliczność sprawiała, że ostatecznie i tak schodziliśmy z boiska pokonani.
Jako jedną z najbardziej obrazowo przedstawiających naszą niemoc akcji można przypomnieć sobie nieporozumienie Courtois z Rüdigerem przy golu na 2:2 w finale Pucharu Króla. Na sto tak zagranych piłek przy 99 najpewniej nigdy nie doszłoby do takiego braku komunikacji między stoperem i bramkarzem. Musiało akurat wtedy, kiedy do 84. minuty byliśmy na prowadzeniu. Po prostu musiało. W kolejnym Klasyku natomiast nawet prowadzenie 2:0 nie okazało się wystarczające, by choćby zremisować.
Niewykluczone, że gdyby w minionej kampanii doszło do jeszcze jeden potyczki z Katalończykami, bordowe koszulki mogliby założyć gracze Mazura Karczew, a my wciąż bylibyśmy bez szans. Chyba że rzeczywiście chodziło wyłącznie różnice w potencjale czysto piłkarskim, w co jednak mimo wszystko powątpiewamy. Będziemy się bowiem upierać, że nawet jeśli takowa istniała, to nie była ona aż tak wielka, by stracić w czterech meczach 16 bramek.
Choć na niepowodzenie w sezonie 2024/25 złożyło się mnóstwo czynników, tak naprawdę nietrudno nam sobie wyobrazić, że przy rozkładzie zwycięstw pół na pół, Carlo Ancelotti miałby szanse na zachowanie posady. Prawdopodobnie oznaczałoby to bowiem zakończenie kampanii z co najmniej jednym trofeum na koncie. Tak się jednak, jak doskonale wiemy, nie stało, a sytuacja, w której odwieczny rywal pozbawia nas trzech błyskotek, w praktyce mogła oznaczać tylko jedno.
Tak oto dziś do swojego pierwszego Klasyku w roli szkoleniowca Królewskich podejdzie Xabi Alonso. Jeśli mamy być szczerzy, nie zazdrościmy Baskowi położenia, nawet jeśli jego drużyna do konfrontacji z Barceloną podchodzi jako lider rozgrywek. Dla Alonso debiutanckie El Clásico stoi pod znakiem konieczności stanięcia oko w oko z jednym z bezpośrednich powodów odejścia swojego poprzednika i, co za tym idzie, stawienia czoła jednej ze swoich priorytetowych misji.
W głowach madridismo przed starciem z ekipą Flicka pozostaje też nie aż tak dawna klęska z Atlético, która siłą rzeczy dokłada jakąś cegiełkę niepewności. Gdybyśmy chcieli wrzucić jeszcze trochę presji na barki Xabiego, przypomnielibyśmy, że spośród pięciu poprzednich szkoleniowców tylko Zidane'owi udało się wygrać w swoim pierwszym ligowym Klasyku. Zarówno Ancelotti, jak i Benítez oraz Solari i Lopetegui musieli uznać wyższość Blaugrany.
Dobry wyznacznik faktycznego nastroju przed Klasykiem stanowi z całą pewnością ostatni mecz z Juventusem. Z jednej strony Real wygrał i w przekroju całej potyczki prezentował się lepiej. Z drugiej natomiast, chwilami trudno było uciec od myślenia, że pomimo wysokiej klasy rywala, Barcelona w kilku konkretnych sytuacjach mogłaby być względem nas mniej wyrozumiała. Wiara w sukces będzie dziś w nas oczywiście niezachwiana, ale w powietrzu cały czas bardziej niż aurę hurraoptymizmu da się wyczuć respekt i być może nawet swego rodzaju obawę. Choć stare jak świat porzekadło mówiące, że mecz meczowi nierówny pozostaje aktualne, to jednak środowe starcie raczej nie dało nam zbyt wielu odpowiedzi, czy choćby wskazówek mogących naprowadzić nas na to, czego możemy się spodziewać dziś od godziny 16:15.
Wiemy, że to, co robiła z nami Barcelona w poprzednim sezonie, trudno zapomnieć. Niech to już jednak będzie tylko wspomnienie. Bolesne, ale wciąż jedynie wspomnienie. Tym razem zamiast myślenia, że przegralibyśmy nawet z Mazurem Karczew grającym w bordowych koszulkach, poczujmy się po prostu tak, jakbyśmy… rzeczywiście grali z Mazurem Karczew. Przekonani o swoich umiejętnościach i pewni wiary w sukces.
* * *
Klasyk między Realem Madryt a Barceloną rozpocznie się już o godzinie 16:15, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Sport w serwisie CANAL+. [współpraca]
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze