Advertisement
Menu
/ elespanol.com

Javier Tebas, generał La Ligi: jedna, wielka i ocenzurowana

Miguel Maria García Caba przez jedenaście lat pracował jako prawnik La Ligi, niecałe dwa lata jako szef departamentu prawnego Realu Madryt, pięć lat jako dyrektor prawny Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej, a teraz jest członkiem Komisji UEFA ds. Kontroli, Etyki i Dyscypliny. García Caba jest też profesorem uniwersyteckim i ma doświadczenie w sektorze prywatnym. Przedstawiamy pełnej tłumaczenie jego felietonu, który ukazał się na łamach El Español.

Foto: Javier Tebas, generał La Ligi: jedna, wielka i ocenzurowana
Javier Tebas. (fot. Getty Images)

Javier Tebas nie zarządza już tylko rozgrywkami – zarządza własną narracją. Żyjemy w dziwnych czasach. W czasach, gdy cenzura nie nosi munduru ani nie wydaje odezw. Po prostu wyłącza sygnał albo podmienia przekaz paskami i planszami, które tworzą „właściwą” opowieść.

Tak właśnie postąpiła La Liga w miniony weekend, pod batutą swojego prezesa, Javiera Tebasa Medrano, gdy piłkarze (wszyscy, na wszystkich stadionach) postanowili zatrzymać się na kilka sekund w proteście przeciwko absurdowi z Miami – próbie przeniesienia oficjalnego meczu Villarreal – Barcelona za ocean.

To, co zobaczyliśmy (a właściwie czego nie zobaczyliśmy), było mistrzowską lekcją manipulacji audiowizualnej. Najpierw – zaciemnienie. Ani jednego ujęcia nieruchomych piłkarzy, ani jednego mikrofonu, który zebrałby pieśni grzmiące na każdym stadionie – ten donośny okrzyk „Tebas, odejdź już!”, który La Liga zamieniła w cyfrową ciszę. Potem – wersja poprawiona i pouczająca. Na geście sprzeciwu pojawił się niebiański pasek Compromiso por la paz („Zaangażowanie na rzecz pokoju”), który miał wybielić akt niezgody. Podwójna cenzura. Bat i perfumy.

W republice rzymskiej istniał cenzor – urzędnik czuwający nad moralnością publiczną i karzący występki. Dwadzieścia dwa stulecia później La Liga wskrzesiła tę figurę. I ma ona imię i nazwisko: Javier Tebas Medrano. Nowy cenzor nie sprawdza już listy obywateli, lecz listę kadr. Nie ocenia zachowań, tylko kamery. Decyduje, które ujęcie „nadaje się do emisji”, a które trzeba wymazać.

Najpierw – cenzura totalna. Protest piłkarzy wyparował z mapy, jakby nigdy do niego nie doszło. Potem – cenzura podszyta fałszem, jeszcze bardziej odpychająca. Pozwolić na obraz, ale wydrążyć go z sensu. Stary chwyt władzy autorytarnej: kiedy nie możesz zlikwidować prawdy, tak ją upudruj, aż przestanie być rozpoznawalna. To nie jest komunikacja – to manipulacja. A w XXI wieku manipulowanie jest najbardziej tchórzliwą i najnowocześniejszą formą cenzury.

Nie pierwszy raz. W 2022 roku ujawniono wewnętrzny dokument La Ligi, który zobowiązywał dziennikarzy i piłkarzy do poddawania wywiadów wstępnej kontroli. Słynny „protokół wywiadów” narzucał, jakie pytania można zadawać, a jakie są zakazane. Zero kwestii o sędziowaniu, krytyce instytucjonalnej czy sprawach dyscyplinarnych. Tekst przedstawiany jako „Przewodnik dobrych praktyk” był w istocie mechanizmem cenzury prewencyjnej, sprzecznym z najbardziej podstawowymi zasadami wolnego dziennikarstwa.

Krajowa Komisja ds. Rynków i Konkurencji (CNMC) ostrzegła wówczas, że taki nadzór narusza wolność informacyjną i pluralizm. To był wczesny sygnał tego, co dziś zostało domknięte – systemu komunikacji zamkniętego, zaprojektowanego nie po to, by informować, lecz by chronić zarządcę. Chronić jego. Javiera Tebasa Medrano. Bo Tebas nie zadowala się zarządzaniem futbolem. Chce zarządzać także słowem i prawdą, która może być tylko jego.

Zanim doszło do pauz, La Liga wysłała „prewencyjne” wiadomości do kapitanów. Mowa była o „niepożądanych konsekwencjach”. Wzorcowy eufemizm, by zastraszyć bez zostawiania śladów. To nie była rekomendacja – to była groźba. Tebas nie poprzestał na cenzurowaniu obrazów. Chciał kneblować sumienia. Bo w gruncie rzeczy nie chodziło o Miami, ani o biznes, ani o transmisję. Chodziło o prawo piłkarzy (jak każdego pracownika) do publicznego sprzeciwu. A to w każdym państwie prawa nazywa się wolnością wypowiedzi.

Groźby już przybrały formę. Jak podała COPE, La Liga wysłała pismo do Stowarzyszenia Hiszpańskich Piłkarzy (AFE), w którym ostrzega, że podejmie „kroki prawne” przeciw zawodnikom, gdy tylko dokona „ilościowej oceny szkód” wynikłych z protestacyjnej pauzy. Zastraszanie nie kryje się już za eufemizmem. Zostaje sformalizowane na piśmie. Ta sama władza, która ocenzurowała obrazy, chce teraz przekształcić sprzeciw w „szkodę ekonomiczną”, a wolność wypowiedzi – w „odpowiedzialność cywilną”. Krok dalej w autorytarnym dryfie Javiera Tebasa, który nie znosi, by ktokolwiek (ani piłkarze, ani związki, ani media) podważał jego narrację.

Cenzura zawsze miała to samo DNA – strach przed wolną myślą. Od obrazów zasłanianych przez inkwizycję, przez „sztukę zdegenerowaną” Goebbelsa, po przykryte genitalia w Kaplicy Sykstyńskiej – władza zawsze próbowała wymazać to, co ją uwiera. La Liga Javiera Tebasa przeniosła tę starą logikę do współczesnego futbolu: zastąpić rzeczywistość jej odkażoną, nieszkodliwą, udomowioną wersją.

Różnica polega na tym, że dziś nie cenzuruje się obrazów – cenzuruje się gesty. Nie pali się książek – wyłącza się kamery i mikrofony. Albo puszcza ujęcia z lotu ptaka z przekazami niemającymi nic wspólnego z protestem, z jedynym celem, by dezinformować.

Po raz pierwszy dziennikarze wstali jednogłośnie przeciw barbarzyństwu, które przekracza każdą czerwoną linię. Weteran Tomás Roncero nazwał manewr „haniebnym i autorytarnym”. Juanma Rodríguez poszedł dalej: „Tebas postradał zmysły”. A Siro López, z siłą, jaką daje doświadczenie, podsumował: „To nie jest futbol, to czysta manipulacja. Stracił głowę”.

Pauza była jednomyślna. Na Coliseum, na Tartiere, na stadionie Lluís Companys, na Sánchez-Pizjuán… Na wszystkich stadionach w Hiszpanii piłkarze powtórzyli gest. I wszędzie okrzykom „Tebas, odejdź już!” towarzyszył protest z mocą, której żaden mikrofon nie chciał zarejestrować. La Liga nie tylko próbowała ukryć obraz – chciała też wymazać dźwięk. Ocenzurowała ścieżkę dźwiękową całego kraju zmęczonego manipulacją. Zmęczonego cenzorem. Zmęczonego Javierem Tebasem.

Mimo to wszyscy zrozumieli. Bo kiedy trybuna krzyczy, a telewizja milczy, cisza przestaje należeć do władzy, a staje się dowodem. I to właśnie ta spontaniczna jednomyślność (piłkarze i kibice razem) najbardziej przeraża cenzora. Wspólna świadomość. Javier Tebas pomylił biznes z zawłaszczeniem przekazu. Uważa, że skoro La Liga produkuje sygnał (w sposób nieuprawniony, jak twierdzi CNMC), może produkować także prawdę. Swoją prawdę. Ale prawdy się nie wytwarza – prawdę się pokazuje. A jeśli się jej nie pokazuje, zostaje propaganda.

Futbol jest z definicji terytorium ludowej wolności. Gdy piłkarze się zatrzymują, władza drży. Tebas chciał wymazać gest godności, a odsłonił swój prawdziwy portret – zarządcy, który woli ciszę od krytyki, ujęcie z góry od ludzkiej twarzy, propagandę od debaty. Mówił pewien rzymski cenzor, że „moralność ludu chroni się, karząc jego występki”. Dziś „występkiem” jest niezależność, a karzącym – Javier Tebas.

Ale coś się zmieniło. Po raz pierwszy lud (piłkarze, dziennikarze i kibice) nie milczy. A gdy cenzura robi więcej hałasu niż protest, cenzor już przegrał.

UNESCO powtarza to od dekad: bez wolności wypowiedzi nie ma możliwej demokracji. Dostęp do rzetelnej informacji to kwestia zdrowia obywatelskiego, przetrwania demokracji. Cenzura i dezinformacja to dwie strony tej samej trucizny. Jedna uniemożliwia poznanie, druga zmusza do wiary.

Javier Tebas uczynił z obu metodę zarządzania. Tam, gdzie powinna być przejrzystość, zaszczepia strach. Tam, gdzie powinien być spór, narzuca dogmat. Myli komunikowanie z kontrolą, a prawdę ze swoją zedytowaną wersją. I dopóki będzie sądził, że kierowanie La Ligą daje mu prawo decydować, co wolno pokazywać, a co należy przemilczeć, hiszpański futbol będzie żył w stanie wyjątkowym sfery audiowizualnej.

Wszystko to – o ile kluby będą się na to godzić, a kibice będą to znosić. To kluby wybierają Javiera Tebasa i to one mogą go odwołać, jeśli zechcą. A kibice powinni wymagać od swoich władz, by to zrobiły. Bo w gruncie rzeczy każdy cenzor trwa tak długo, jak długo milczenie służy mu za wspólnika. W dniu, w którym futbol przestanie milczeć, Javier Tebas przestanie rządzić.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!