Pierwsi i najwięksi
Mówisz „Liga Mistrzów”, myślisz…

Dani Carvajal. (fot. Getty Images)
Real Madryt – Olympique Marsylia: Przewidywane składy
Skojarzenia potrafią zazwyczaj mocno oddziaływać na wyobraźnię i miewają dużą moc. Paryż? Wieża Eiffla, bo przecież nie PSG. Nauka? To musi być Einstein. Stereotyp kobiecej urody? Marilyn Monroe i po niej długo, długo nikt. Porażka? Rzecz jasna Marcin Najman. Serce? W pierwszej kolejności miłość, dopiero później główny organ układu krwionośnego. Pieniądz wyrażony jednym symbolem? Shift+4 na klawiaturze.
Gdyby natomiast spytać o główne skojarzenie związane z Ligą Mistrzów przy założeniu, że ankietowani udzielaliby obiektywnych odpowiedzi, musiałby nią być Real Madryt. Legenda Królewskich w najbardziej prestiżowych rozgrywkach Starego Kontynentu jest niepodważalna, nawet jeśli zaskakująco rzadko nieprzychylne nam obozy czepiają się, iż przy podliczaniu trofeów zbiorczo traktujemy Puchary Europy Mistrzów Krajowych i uszate puchary Champions League.
Kojarzenie czegokolwiek wyłącznie z jednym motywem przewodnim, nawet jeśli ma solidne podstawy, nieraz sprawia jednak, że łatwo coś przeoczyć, o czymś zapomnieć lub przysłonić sobie częściowo obraz całokształtu. Paryż to nie jedynie metalowa wieża stojąca pośrodku szczerego pola. Nie tylko Einstein dokonywał wielkich odkryć, nie tylko Marilyn była piękna (Audrey Hepburn!), kochamy tak naprawdę mózgiem, a w kilka sekund każdą walkę przegrywał również… no dobra, tu akurat pasuje tylko Najman.
W Lidze Mistrzów zaś nawet Real Madryt nie jest w stanie nic poradzić na to, że pierwszym triumfatorem tych rozgrywek pod obecnym szyldem jest, zgadliście, Olympique Marsylia. O ile do dziś dość często można usłyszeć tu i ówdzie wzmianki o wielkim Milanie, o tyle raczej mało kto pamięta o tym, że ten wielki Milan z Van Bastenem w składzie w pierwszym w historii finale Champions League przegrał w Monachium 0:1 właśnie z Marsylią. Niezależnie od tego, jak wielką historię Królewscy pisali w późniejszych latach, nikt nie zmieni już tego, że to Francuzi jako pierwsi wznieśli ku górze puchar za triumf w „naszych” rozgrywkach.
Dziś mamy więc do czynienia ze starciem, które możemy określić mianem historycznego. Nie mamy nawet przy tym natrętnych myśli i wyrzutów sumienia, że robimy to mocno na siłę. Bardziej intensywnego smaku wieczornej potyczce dodaje również fakt, że rywalizacja z Marsylią jak dotąd nie za bardzo miała nam się kiedy przejeść. W całej historii mierzyliśmy się z nią bowiem zaledwie czterokrotnie, za każdym razem w fazie grupowej (komplet zwycięstw). To raczej stosunkowo niewielki i być może wręcz zaskakujący przebieg, jeśli wziąć pod uwagę, że Francuzi w Lidze Mistrzów i Pucharze Europy udział brali aż 16 razy.
Niewielka próba nie jest jednak w tej sytuacji równoznaczna z tym, że nie da się znaleźć w dziejach starć obu zespołów czegoś, co mogłoby utkwić w pamięci na dłużej. Wręcz przeciwnie. Z ostatnim meczem z Marsylią na Bernabéu ostatniego dnia września 2009 roku wiąże się bowiem pewna absurdalna historia, którą nieco dłużsi stażem kibice do teraz mogą doskonale kojarzyć. Królewscy wygrali wówczas 3:0, a z powodu urazu w 70. minucie boisko opuścić musiał zdobywca dwóch bramek, Cristiano Ronaldo.
Do tego momentu pewnie nie brzmiałoby to aż tak dziwnie, gdyby nie towarzyszące zajściu tło. Kilka dni wcześniej świat obiegła bowiem wieść, że na Portugalczyka złowrogą klątwę rzucił Czarownik Pepe. Gusła odprawił, jak mówił, na zlecenie porzuconej kochanki z innego kontynentu, będącej dziedziczką wielkiej fortuny. Była nią, cóż za zaskoczenie, Paris Hilton, którą Ronaldo poznał jakiś czas wcześniej w USA. Ta zresztą sama przyznała się wkrótce potem do wynajęcia hiszpańskiego czarnoksiężnika. Cristiano z powodu kontuzji kostki pauzował dwa miesiące. Czarownik Pepe natomiast zmarł niespełna półtora roku później na zawał serca.
Od tamtej pory Marsylia do najbardziej prestiżowych rozgrywek Starego Kontynentu kwalifikowała się sześciokrotnie. Najświeższe trzy podejścia kończyły się totalnym fiaskiem, czyli ostatnim miejscem w grupie i kurtuazyjnym podziękowaniem za udział. Do bieżącej edycji ekipa z południa Francji dostała się dzięki zajęciu 2. miejsca w Ligue 1. O podłączeniu się do walki o mistrzostwo nie było mowy jednak ani przez sekundę, co zresztą nieszczególnie zaskakuje, gdy za rywala ma się funkcjonujące w zupełnie innych realiach PSG.
Real do wieczornego starcia przystępuje z kolei po prawdziwej mordędze w San Sebastián. Zespół mimo męczarni przez całą drugą połowę zasługuje jednak na olbrzymie pochwały za pokazany charakter. Zwycięstwo w starciu z najtrudniejszym do tej pory ligowym rywalem odniesione przy grze przez większość spotkania w osłabieniu po co najmniej dziwnej czerwonej kartce dla Deana Huijsena po prostu trzeba odpowiednio docenić. Szkoda jedynie, że podobne okoliczności musieliśmy napotkać na swojej drodze już na samym starcie wrześniowego maratonu meczów co trzy dni.
Choć pozostajemy wierni maksymie, że sukces rodzi się w cierpieniu, to jednak daleko nam do bycia ascetami. Wolelibyśmy, by mimo wszystko było go jak najmniej. Na szczęście tak dysponowany Kylian Mbappé oraz trener umiejący na bieżąco reagować na boiskową sytuację sprawiają, że cierpienie to momentami można w miarę dzielnie znosić. Najważniejsze w tym wszystkim, by starać się unikać go w długofalowej postaci. Realowi Madryt z pewnością nie przystoi bowiem powtórka z rozrywki z fazy ligowej z zeszłego sezonu, gdy zajęliśmy dopiero 11. miejsce, a w pewnej chwili pojawił się nawet zalążek obawy o awans do play-offów. O ile jednak ani to, ani odpadnięcie w marnym stylu z Arsenalem nie są w stanie naruszyć naszej legendy, o tyle z drugiej strony warto pamiętać, że najmniej zniekształcone są te wspomnienia, które są najświeższe.
* * *
Mecz Realu Madryt z Marsylią rozpocznie się o 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Extra 1 w serwisie CANAL+.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze