Co kluby z La Ligi naprawdę myślą o limitach płacowych?
Latem odżyła debata o limitach płacowych La Ligi: przepisy uzależniają pułap wynagrodzeń od przychodów i blokują rejestracje nowych piłkarzy, co uderzyło m.in. w Barcelonę (furtki regulaminowe, gwarancja bankowa), podczas gdy inne kluby – jak Real Madryt i Atlético – mogły wydać duże kwoty. Większość działaczy uważa reguły za konieczne, bo uporządkowały finanse i ograniczyły bankructwa, lecz wskazuje na ich wady: przewagę lig mniej restrykcyjnych, presję sprzedaży kluczowych graczy i odpływ młodych talentów. Co do skali tegorocznych trudności opinie są podzielone; jako kierunki zmian padają większa elastyczność zasad, sprawiedliwszy podział pieniędzy z praw TV oraz zamknięcie okna transferowego przed startem sezonu. Całą sytuację na łamach The Athletic opisują Dermot Corrigan i Guillermo Rai. Przedstawiamy pełne tłumaczenie ich tekstu.

Marcus Rashford. (fot. Getty Images)
Trwająca od lat dyskusja o zasadach limitu płacowego w La Lidze odżyła podczas letniego okna transferowego. Barcelona była najbardziej medialnym z wielu klubów, które miały kłopoty z tymi ograniczeniami – powszechnie uznawanymi za najsurowsze w czołowych ligach Europy. W skrócie: przepisy limitują, ile zespoły mogą wydawać na pensje, a limit dla każdego klubu wylicza się na podstawie jego przychodów. Jeśli klub przekroczy tę wartość, La Liga nie zaakceptuje rejestracji nowych zawodników – więc nawet jeśli kogoś pozyskasz, nie będzie uprawniony do gry.
Barça pozostawała powyżej dozwolonego limitu na sezon 2025/26, więc skorzystała z drobnych zapisów w regulaminie La Ligi, by zarejestrować bramkarza Joana Garcíę (dzięki kontuzji Marca-André ter Stegena), a członkowie zarządu złożyli bankową gwarancję na siedem milionów euro, aby zrobić miejsce dla Marcusa Rashforda po jego wypożyczeniu z Manchesteru United. The Athletic szczegółowo opisał kreatywne podejście Barcelony – ale problem dotyczył też innych hiszpańskich klubów. W przeddzień nowego sezonu La Ligi, w połowie sierpnia, ponad stu piłkarzy pozyskanych przez kluby z pierwszej i drugiej ligi wciąż nie było zarejestrowanych.
Niektóre zespoły miały jednak przestrzeń, by wydać dużo. Real Madryt zainwestował około sto osiemdziesiąt milionów euro w Trenta Alexandra-Arnolda, Deana Huijsena, Álvaro Carrerasa i Franco Mastantuono, podczas gdy Atlético Madryt przeznaczyło ponad sto siedemdziesiąt milionów na takich graczy jak amerykański pomocnik Johnny Cardoso czy hiszpański rozgrywający Álex Baena.
Większość klubów musiała jednak lawirować, by wzmocnić kadry. Villarreal i Real Betis mocno zainwestowały w nowe nabytki, ale dopiero po zgromadzeniu znaczących środków dzięki sprzedaży zawodników, których w idealnym świecie wolałyby zatrzymać. Skoro więc okno transferowe w Hiszpanii jest już zamknięte do stycznia, co naprawdę sądzą kluby najwyższej klasy rozgrywkowej o tych przepisach? The Athletic zapytało o to działaczy wszystkich klubów La Ligi. Ci, którzy odpowiedzieli, prosili o anonimowość, by nie narażać relacji.
Czy zasady limitu płacowego w La Lidze są potrzebne?
Prezes La Ligi Javier Tebas zawsze ich bronił – wprowadzono je wkrótce po tym, jak objął stanowisko w 2013 roku. Wówczas hiszpańskie kluby łącznie miały ponad dwa miliardy euro długu, z czego siedemset pięćdziesiąt milionów stanowiły zaległe podatki wobec rządu Hiszpanii. „Najbardziej jestem dumny z tego, że uczyniłem hiszpański futbol zrównoważonym”, mówił Tebas w 2023 roku w rozmowie z The Athletic. „Wcześniej kluby nie płaciły podatków, nie płaciły piłkarzom ani dostawcom. To było wstydliwe dla klubów i ich kibiców. Teraz La Liga jest finansowo stabilna – kluby wydają na pensje tylko tyle, ile są w stanie wygenerować w przychodach”.
Przytłaczająca większość rozmówców w tym tekście uznaje, że zasady limitu płacowego są konieczne.
„Jasne jest, że udało się ograniczyć zatory płatnicze, praktycznie położyć kres bankructwom i zwiększyć zrównoważenie finansowe większości klubów”, mówi osoba z kierownictwa Valencii.
W Elche dodają: „Po doświadczeniach ery »chaosu ekonomicznego« i zamieszania, jakie nadmierne zadłużenie wywołało w niektórych klubach, nie ma wątpliwości, że dziś jesteśmy w nieskończenie lepszym położeniu niż wtedy”.
„To konieczne zło” – stwierdza wysoki rangą przedstawiciel Osasuny. „Futbol potrzebuje zasad, bo doświadczenie pokazuje, że bez nich kluby wpadają w niekontrolowany wyścig, rynek się pompuje, pensje szybują, a kluby notują straty zagrażające ich wypłacalności. Nie wiem, czy te zasady są dobre czy złe, ale są potrzebne”.
Inny ważny działacz z jednego z największych klubów w Hiszpanii dodaje: „Dwanaście lat temu, gdy przyszedł Tebas, kluby kupowały piłkarzy, którym potem nie płaciły; były długi, których nigdy nie regulowano – dramat, a branża nie była zrównoważona. Kontrola ekonomiczna La Ligi dała branży stabilność: zasadniczo płacisz tyle, na ile cię stać. A zasady ustalamy sami, bo przyjmują je wszystkie kluby”.
Przedstawiciel Deportivo Alavés zauważa: „Przepisy są potrzebne, ale trzeba też umieć je stosować, a przede wszystkim pamiętać, że każda reguła ma furtkę, a niektóre kluby omijają ją słynnymi »dźwigniami«”.
Jakie są wady?
Nikt w hiszpańskim futbolu nie chce wracać do złych czasów (w 2011 roku połowa klubów z dwóch najwyższych lig wszczęła postępowania upadłościowe), ale część środowiska uważa, że przepisy ograniczają możliwość inwestowania w realne podnoszenie poziomu sportowego i zmuszają kluby do sprzedaży zawodników, których wolałyby zatrzymać.
Kontrast z wydatkami w Premier League w tym oknie ponownie był uderzający (w Anglii wydano na transfery 3,11 miliarda euro, gdy łącznie w La Lidze, Serie A, Bundeslidze i Ligue 1 2,89 miliarda – dop.). Trzy beniaminki La Ligi – Levante, Elche i Real Oviedo – wydały jak dotąd łącznie około szesnastu milionów euro na nowych piłkarzy. Tymczasem Sunderland, Leeds i Burnley zainwestowały razem ponad trzysta milionów, by wzmocnić się w Premier League – i mogą oferować wynagrodzenia poza zasięgiem niemal wszystkich hiszpańskich klubów. Wielu argumentuje, że wynika to z surowych zasad finansowych La Ligi.
„Przepisy wyeliminowały sytuacje nadmiernego zadłużenia i niezapłaconych zobowiązań”, mówi osoba decyzyjna w Elche. „Negatyw jest taki, że ta kontrola, która często wiąże się z pewną dozą zaciskania pasa, tworzy sytuacje niekorzystne konkurencyjnie na arenie międzynarodowej w porównaniu z krajami, gdzie taka kontrola nie istnieje lub jest luźniejsza”.
Do niepokojących trendów należy stały odpływ obiecujących hiszpańskich talentów za granicę, w tym 21-letniego stopera Cristhiana Mosquery, który przeniósł się z Valencii do Arsenalu, 22-letniego skrzydłowego Yeremy’ego Pino z Villarrealu do Crystal Palace czy 24-letniego lewego obrońcy Miguela Gutiérreza, który z Girony odszedł do Napoli.
Największy dramat przeżyło Getafe, które czuło się zmuszone do sprzedaży dwóch z najlepszych graczy. Obrońca Omar Alderete odszedł do Sunderlandu za 11,6 miliona euro na tydzień przed startem sezonu. Defensywny pomocnik i doraźny napastnik Christantus Uche trafił w dniu zamknięcia okna do Crystal Palace za 17,5 miliona euro – transakcję, która była konieczna, by zarejestrować wszystkie nowe nabytki: Juanmiego, Álexa Sancrisa, Kiko Femeníę, Abdela Abqara, Javiego Muñoza i Yvana Neyou.
„Kontrola finansowa jest w porządku, ale La Liga nie może być tak nieugięta, by zmuszać nas do sprzedaży piłkarzy”, mówi wysokiej rangi osoba w Getafe. „Tacy zawodnicy jak Omar Alderete musieli odchodzić za bardzo małe pieniądze do innych drużyn, co nie jest w porządku. Jesteśmy przeciwko temu. Mieliśmy osiem odejść i dziewięć transferów przychodzących, obniżyliśmy listę płac o trzy miliony euro i to nie ma sensu. Słyszymy tylko, żeby sprzedawać”.
Przedstawiciel Alavés również skarży się na konieczność sprzedaży w celu pozyskania środków. „To uniemożliwia nam realizację celów sportowych”, twierdzi. „Nawet jeśli jesteśmy w lepszej sytuacji płatniczej, straciliśmy potencjał kadry”.
Jednocześnie głos z Osasuny zwraca uwagę, że niezależnie od debat o rzekomej szkodliwości przepisów, hiszpańskie drużyny wciąż odnoszą sukcesy na arenie europejskiej i międzynarodowej.
„Hiszpańskie kluby nadal wygrywają w europejskich pucharach, reprezentacja narodowa jest bardziej utytułowana niż kiedykolwiek, a akademie funkcjonują całkiem dobrze. Liczba widzów na stadionach też jest najwyższa w historii”.
Tymczasem źródło w Barcelonie wskazuje na wątpliwy aspekt zasad La Ligi: wliczanie do kalkulacji finansów innych sekcji sportowych klubów (np. koszykówki czy hokeja).
Czy w tym roku więcej klubów ma kłopoty?
Tego lata Sevilla musiała przygotowywać się do pierwszego meczu z Athletikiem mając do dyspozycji zaledwie piętnastu piłkarzy z pierwszej drużyny. Celta Vigo, Espanyol, Getafe, Real Sociedad, Betis i Alavés należały do klubów, które do samego końca walczyły o rejestrację nowych zawodników na inaugurację.
Czy według przepytanych działaczy problemów było więcej niż we wcześniejszych latach? Werdykt był mieszany.
„Bez wątpienia”, mówi osoba decyzyjna w Valencii. „Wiele klubów musiało zmniejszyć kadry z powodu wpływu kontroli finansowej. Wspólnie musimy wypracować równowagę: taką, by mechanizmy zaprojektowane w celu zapewnienia stabilności finansowej klubów były w pełni kompatybilne z tym, żeby produkt nie tracił na wartości i potencjale względem innych lig”.
Inni przekonują, że kluby, które dobrze zarządzają finansami, nie zostały postawione pod ścianą.
„Kontrole finansowe są konieczne”, mówi przedstawiciel jednego z klubów grających w tym sezonie w Lidze Mistrzów. „Odczucie jest takie, że zespoły zdrowe finansowo i dobrze zarządzane nie mają problemów z rejestracją piłkarzy. Nie wszystkie kluby mają kłopoty. Każdy sobie radzi, jak może – wszyscy chcielibyśmy mieć wielkich graczy, ale jeśli kogoś nie stać, nie powinien go sprowadzać”.
„My nie mieliśmy problemów ani w tym roku, ani w poprzednich”, dodaje wysoki rangą przedstawiciel Osasuny. „Zwykle, jeśli masz kłopoty, to dlatego, że w innych latach wydałeś więcej, niż powinieneś, albo twoje przychody nie idą w parze z kosztami i w konsekwencji musisz tę sytuację skorygować. Jeśli w jednym roku rywalizowałeś ponad stan i zyskałeś dzięki temu przewagę, nie możesz narzekać w następnym, że masz problemy i jesteś na straconej pozycji. Zasady obowiązują wszystkich”.
Jak można ulepszyć przepisy?
„Zasady muszą być elastyczne”, mówi przedstawiciel Osasuny. „Wiele lig na świecie patrzy na hiszpański model, więc nie może być taki zły. Jednak jeśli przez ulepszenie zasad rozumiemy to, że kluby będą mogły wydawać więcej, to nie jest poprawa przepisów, tylko zwiększenie przychodów. A w tym sensie sprawiedliwszy podział pieniędzy z praw telewizyjnych pomógłby nam wszystkim”.
Przychody z praw TV w La Lidze rozdziela się na podstawie miksu pozycji w tabeli na koniec sezonu oraz „zasięgu społecznego” klubu – mierzonego frekwencją na stadionie i oglądalnością w telewizji.
Taka konstrukcja z oczywistych względów premiuje największych. W kampanii 2023/24 (ostatniej, dla której są dostępne dane) Barcelona otrzymała 162,5 miliona euro, Real Madryt 159,6 miliona, Atlético Madryt było trzecie z 117,9 miliona, potem Sevilla z 72,5 miliona. Trzy ostatnie zespoły to Almería – 42,6 miliona, Las Palmas – 43,1 miliona i Alavés – 43,7 miliona.
Z kolei wysoko postawiona osoba w Getafe sugeruje, że zamknięcie okna transferowego przed startem sezonu lepiej chroniłoby interesy mniejszych klubów. „W przeciwnym razie tylko najwięksi będą mogli robić, co chcą”, mówi. „Zabierają z Hiszpanii najlepszych zawodników, jak Sunderland z Alderete, który był naszym najlepszym obrońcą”.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze