Advertisement
Menu
/ marca.com

Valdano: Z Mourinho miałem bardzo wyraźny konflikt, bo mieliśmy skrajnie odmienne wrażliwości

Jorge Valdano przyleciał w sierpniu, a we wrześniu zadebiutował w hiszpańskim futbolu. Pół wieku później – bo wracamy do 1975 roku – opowiada w wywiadzie dla dziennika MARCA o swojej niezwykłej drodze. Robi to w Vitorii, mieście, w którym wszystko się zaczęło…

Foto: Valdano: Z Mourinho miałem bardzo wyraźny konflikt, bo mieliśmy skrajnie odmienne wrażliwości
Jorge Valdano. (fot. Getty Images)

PIERWSZA CZĘŚĆ WYWIADU Z JORGE VALDANO

Wyjazd na Teneryfę był trochę jak skok do pustego basenu? Z dnia na dzień – do elity…
Tak, całkowicie. Do zespołu, który wydawał mi się spójny z moim gustem piłkarskim i w którym mogłem zrobić coś ciekawego. To było bardzo szczęśliwe doświadczenie. Drużyna po raz pierwszy w historii wygrała z Barceloną, po raz pierwszy w historii wygrała z Realem Madryt, po raz pierwszy w historii zakwalifikowała się do Pucharu UEFA… To były zdobycze, które zapisały się w historii klubu. No i było to doświadczenie, które pozwoliło mi wrócić do Realu Madryt – pewnie także po to, by przestać im szkodzić. Między innymi dlatego, że Real Madryt stracił na Teneryfie dwa mistrzostwa.

Pierwszy rok też był bardzo wymagający.
Przyszliśmy po czterech z rzędu tytułach Barcelony – mówimy o Barçy Johana Cruyffa, o Dream Teamie – a my przerwaliśmy ten cykl i zostaliśmy mistrzami, z debiutami takich zawodników jak Raúl, Guti, Álvaro… Były problemy finansowe i trzeba było działać adekwatnie do sytuacji. Prawda jest taka, że akademia nigdy nie zawodzi, ale wtedy miałem szczęście, bo trafienie na talenty tego kalibru to sprawa wyjątkowa.

Jako trener Realu – ostatecznie padł Pan ofiarą gabinetowych rozgrywek?
Tak. Przez długi czas trwała wojna między Ramónem Mendozą, który był prezesem, a Lorenzo Sansem, wiceprezesem. To także wytworzyło w klubie bardzo silną niestabilność, która prędzej czy później dociera do szatni. Brakowało nam piłkarskich zasobów – taka jest prawda – a ja musiałem się z tym pogodzić, bo nie było pieniędzy. Jednak rok później przyszedł Capello i sprowadzono Illgnera, Roberto Carlosa, Secretária, Panucciego, Seedorfa, Šukera, Mijatovicia… Trzeba dodać, że zaczynała się era post-Bosmana, co otworzyło klubowi możliwość umiędzynarodowienia się pod względem sportowym. To było ciekawe doświadczenie.

Później była Valencia, ale Pana kariera trenerska okazała się krótka.
Tak, w Valencii byłem ledwie sześć miesięcy, a potem wydarzenia stopniowo oddalały mnie od zawodu. Najpierw dyrekcja sportowa Realu Madryt, gdzie miałem zakaz obejmowania stanowiska trenera, żeby nie stanowić zagrożenia dla tego, kto akurat pełnił funkcję. Choć zdarzało się, że proponowano mi przejęcie pierwszej drużyny, konsekwentnie odmawiałem, bo uważałem, że to podważałoby moją wiarygodność w oczach przyszłych trenerów. Później pracowałem także jako dyrektor generalny klubu. I oddalałem się od profesji, która – muszę to przyznać – nie była moim powołaniem w takim stopniu jak gra w piłkę. Poza tym miałem alternatywy: wykłady, media, firmę doradczą… Słowem, piłka pozostała moim życiem, ale z miejsc nieco bardziej oddalonych od murawy.

Po latach – jak patrzy Pan na dwa epizody, jeden w Realu, drugi w Valencii, kiedy wprowadził Pan do gry zawodników, których nie mógł Pan wprowadzić?
To był czas, w którym trzeba było wszystko bardzo precyzyjnie dopinać i rzeczywiście, przy zmianach nigdy nie robiłem rachunków, jakie należało zrobić. Patrzyłem wyłącznie na aspekt piłkarski i zakładałem, że kierownik drużyny czuwa nad tymi – nazwijmy to – formalno-prawnymi kwestiami. Wspominam to z zażenowaniem: zostać w dziesięciu przez własny błąd przy zmianach jest wręcz upokarzające. To nie jest coś, z czego można być dumnym, choć przydarzało się wtedy całkiem wielu trenerom.

A potem…
Właśnie. Kiedy siedzisz na ławce… Widzimy to co tydzień, prawda? W ostatniej kolejce widzieliśmy, że wyrzucono Valverde – trenera o wyjątkowej ogładzie – który odchodził, obrzucając sędziego wyzwiskami we wszystkich językach. Albo Íñigo Péreza, który po meczu wygłosił wobec samego siebie oświadczenia, które moim zdaniem były skrajnie eleganckie. Niesamowite, jak pozycja trenera potrafi wyrwać cię z twojego profilu i zmienić w kogoś innego.

Dyrektor sportowy, potem dyrektor generalny… Są dwie postaci, o które trzeba zapytać. Najpierw Florentino Pérez.
Cóż… To cezura w najnowszej historii Realu Madryt, wielki przedsiębiorca, który przy każdej operacji potrafi natychmiast rozpoznać obszar szans i obszar ryzyka, a do tego ma ogromny autorytet. Uważam, że jedną z cech wyróżniających Realu Madryt jest właśnie to, że wiadomo, kto rządzi. To bardzo ważne. On tylko unowocześnił wartości, które w swoich czasach narzucił Santiago Bernabéu, prawda? Bernabéu zbudował stadion na 120 tysięcy miejsc, a Florentino zrozumiał, że przyszłość klubu nie opiera się wyłącznie na stadionie, lecz na zdobywaniu kibiców na całym świecie. Skoro zdefiniował biznes piłki jako biznes bohaterów, zaczął sięgać po Galácticos – i to wywołało rewolucję. Piłka nożna zawdzięcza mu tę nową wizję.

A Mourinho, niedawno zwolniony z funkcji trenera Fenerbahçe?
Z Mourinho miałem bardzo wyraźny konflikt, bo mieliśmy skrajnie odmienne wrażliwości. Dlatego naturalne było, że Florentino musiał zrezygnować z jednego z nas, a w tamtym momencie Mourinho miał w powszechnej ocenie zdecydowanie silniejszą pozycję.

Oddala się Pan od pierwszej linii futbolu, ale niezmiennie jest Pan obecny w mediach…
Dla mnie piłka bez słowa to bardzo mało. A że zawsze lubiłem ją analizować, wystarczy mi kamera, mikrofon, pióro… Lubię opowiadać o pasji mojego życia i – jeśli to możliwe – robić to w sposób oryginalny. Korzystam z całego mojego bagażu doświadczeń, bo widziałem futbol z każdego możliwego miejsca, dbając przy tym o słownictwo i przede wszystkim starając się szanować głównych aktorów, bo znam trud tego zawodu. Potrafię doskonale wczuć się w tego, któremu wyszło, ale też w tego, któremu się nie udało.

Dawniej było sporo uprzedzeń wobec kultury i jej związku z futbolem. Poprawiło się?
Bardzo. Kiedy przyjechałem do Hiszpanii, futbol nie miał swojego języka. Od tamtej pory pojawiły się wybitne pióra, które pomogły go nobilitować, intelektualiści, którzy bez kompleksów przyznali się do miłości do gry i zaczęli o niej pisać. Pierwszy był Manuel Vázquez Montalbán. I uważam, że dziennikarstwo bardzo poważnie przyczyniło się do wielkiej przemiany hiszpańskiej piłki. To, że ten kraj wymyślił tiki-takę i że tiki-taka została mistrzem świata, miało też związek z prasą, która walczyła o widowisko i o to, by futbol nie był całkiem obojętny na piękno. Choć w piłce musi być skuteczność, piękno ma znaczenie. Byli dziennikarze, którzy potrafili wzmocnić ten typ trenera, a potem zadziałały zbiegi okoliczności: La Quinta del Buitre, Johan Cruyff… Pojawiały się postaci, które nadawały hiszpańskiej piłce zupełnie inny kształt – wcześniej kojarzyła się przede wszystkim ze słowem furia.

A media społecznościowe?
To osobny świat, który do niczego nie zobowiązuje. Ale prawdą jest, że dziennikarstwo urosło na dwóch biegunach. Z jednej strony mamy bardzo dopracowane, tworzone przez ludzi niezwykle inteligentnych, którzy analizują futbol w głąb, a z drugiej – nazwijmy to bardziej efektowne, głośniejsze, przyciągające młodych, którego nie odrzucam, ale które jest wyraźnie w innej orbicie niż moja.

Konsulting, wykłady… Do piłki można dochodzić z tylu stron, prawda?
Tak, tak. Dlatego moja ostatnia książka nosi tytuł El Juego Infinito („Nieskończona gra”). To gra, która przecina praktycznie wszystkie tematy, jeśli umie się na nią patrzeć. A jako terytorium emocji pozwala wejść głębiej w człowieka, w istotę ludzką – w szatni jest materiału, by filozofować naprawdę długo.

Mówi Pan o El Juego Infinito, a jednym z haseł Movistar Plus+, z którym Pan współpracuje, jest El Estadio Infinito.
Movistar Plus+ to jedno z miejsc, gdzie futbol zyskał godność. Od pierwszej chwili, gdy dyrektorem był Alfredo Relaño, istniały wartości, których mieliśmy obowiązek bronić, prawda? Etyka – choć może to brzmieć zbyt górnolotnie w odniesieniu do piłki – obrona piłkarza o wielkich umiejętnościach, obrona trenerów, którzy dążyli do lepszej gry… To wszystko przeniknęło do kibiców i dziś wielu rozumie futbol zupełnie inaczej niż w czasach, kiedy grałem. Pamiętam, że wtedy zagranie piłki do tyłu zawsze wywoływało komentarz, że bramka jest po drugiej stronie. Dziś ludzie wiedzą, że jeśli piłka wraca, to dlatego, że akcja szuka oddechu i wyjścia z drugiej strony. Innymi słowy – widz ma już instynktowną wiedzę, a moim zdaniem obecny Movistar Plus+ poważnie przyczynił się do tej zmiany kulturowej.

Na koniec – 50 lat później… jak czuje się Jorge Valdano?
Za często powtarzam te „50 lat od mojego przyjazdu do Hiszpanii”, jak na mój styl. Dla mnie życie jest przed nami. To jedyne moje motto przewodnie – i zwykle nie oglądam się wstecz, ani na dobre, ani na złe. To, co minęło, minęło i jest częścią twojej historii, ale energię trzeba kierować naprzód. Nostalgia to dla mnie terytorium, które bardzo rozprasza. Wolę więc całą tę energię wykorzystać do robienia nowych rzeczy, a nie do rozpamiętywania starych.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!