Trudny powrót do domu wychowanka Realu Madryt
Przypadek Carrerasa, ostatniego, który wrócił, ożywia debatę o szansach, jakie Real Madryt daje talentom z La Fábriki. Całą sytuację na łamach dziennika MARCA opisuje w reportażu Sergio Rodríguez. Przedstawiamy pełne tłumaczenie jego tekstu.

Álvaro Negredo. (fot. X)
Powrót do Realu Madryt to nie to samo co dotarcie tam po raz pierwszy. Droga z akademii do pierwszej drużyny zawsze była stroma, ale powrót po odejściu stał się rzadkością, niemal niemożliwą do zrealizowania. To wymagająca odyseja, na miarę nielicznych wybrańców. Dla większości wyjazd z Valdebebas jest podróżą w jedną stronę.
Niedawny raport CIES Football Observatory jasno pokazuje dominację La Fábriki. Królewscy to klub, który w ostatnich 20 latach wyszkolił najwięcej piłkarzy dla czołowych lig europejskich – 166 zawodników i ponad milion minut – lecz bardzo niewielu z nich potrafi ponownie otworzyć drzwi Valdebebas, gdy już odejdą. Talent, który znajduje miejsce w elicie, ale nie u siebie.
W ostatnich latach zdarzały się nieliczne wyjątki. Joselu, Fran García czy ostatnio Álvaro Carreras wrócili po tym, jak hartowali się z dala od świateł Bernabéu. Z kolei Gonzalo – jeden z dziewięciu wychowanków, którzy w poprzednim sezonie zagrali w oficjalnym meczu – wywalczył miejsce w pierwszej drużynie bez konieczności odchodzenia. To odosobnione przypadki, które przełamują regułę i podtrzymują odwieczną dyskusję: czego potrzebuje wychowanek Realu, by zadomowić się w pierwszym zespole?
Pogodzić się z losem
Álvaro Negredo był jednym z wielkich punktów odniesienia Castilli w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych. Napastnik z gatunku tych, których nie trzeba przedstawiać. Potężny, precyzyjny i z intuicją pola karnego, której nie da się wyuczyć w żadnej akademii. Odszedł z rezerw Królewskich w 2007 roku do Almeríi. „Wiedziałem, że nie będę miał minut, a potrzebowałem grać. Dlatego zdecydowałem się odejść i w Almeríi wyszło mi to znakomicie” – mówi w rozmowie z dziennikiem MARCA były napastnik. Dwa sezony w Almeríi były tak udane, że Real latem 2009 roku zdecydował się skorzystać z opcji odkupu.
Powrót do domu jednak nie zawsze gwarantuje miejsce w centrum uwagi. W pierwszej drużynie konkurencja była zaciekła. Atak Królewskich przypominał muzeum znakomitych napastników: Raúl, Van Nistelrooy, Higuaín i młody Benzema. Nazwiska, które zajmowały nie tylko pozycje na boisku, ale i każdą wolną chwilę na murawie. Negredo zdawał sobie z tego sprawę. „Poziom napastników w tamtym czasie był ogromny i wiedziałem, że nie będę miał szans” – przyznaje.
Sam Negredo przyznaje, że nigdy nie żywił złudzeń co do powrotu. Nawet gdy w 2009 roku Real skorzystał z opcji odkupu, nie pomyślał, że to jego szansa. „To była trampolina. Było mnóstwo napastników i wiedziałem, że nie będzie dla mnie miejsca. Po tym nie miałem już żadnej realnej możliwości powrotu” – tłumaczy. Tego samego lata odszedł definitywnie do Sevilli, nie rozgrywając ani jednego oficjalnego meczu w koszulce Królewskich.
Z biegiem lat patrzy na to bardziej przyziemnie, bo odejście było konieczne. „Każdy z nas chciałby grać w Realu, kiedy wychodzi z Castilli, ale nie wszyscy możemy. Ja potrzebowałem grać i zbierać minuty” – podkreśla. Szczęście odnalazł daleko od Valdebebas – najpierw w Almeríi, a potem w karierze, która zaprowadziła go do reprezentacji i po tytuł mistrza Europy z Hiszpanią.
Z tej perspektywy z szacunkiem patrzy na drogę tych, którym udało się domknąć koło. Historie sukcesu budzą w nim szczególny podziw. „Carreras, Fran García czy Joselu czekali na właściwy moment i go wykorzystali. Nikt im niczego nie podarował” – podsumowuje. To opowieści o cierpliwości i idealnym wyczuciu chwili, o świadomości, że Real zawsze zostawia ostatnią szansę dla tych, którzy wytrwają.
Wychowanek wśród Galácticos
Alberto Bueno trafił do Realu Madryt w wieku 13 lat i spełnił marzenie, debiutując z pierwszą drużyną we wszystkich trzech wielkich rozgrywkach. Dzielił szatnię ze swoimi idolami i wybiegł na murawę Bernabéu przy 80 tysiącach widzów, ale szybko zrozumiał, że najtrudniejsze nie jest przebicie drzwi, lecz utrzymanie się wśród najlepszych na świecie. „Najtrudniejsze nie jest wyważenie drzwi, tylko pozostanie w otoczeniu najlepszych piłkarzy świata. A w moim przypadku zbiegło się to z przyjściem Cristiano, Benzemy i Kaki” – wspomina.
W obliczu tak trudnego równania zdecydował się szukać swojej drogi poza klubem. „Chciałem czuć się ważny co tydzień i wiedziałem, że w Realu minut będzie bardzo mało. Dlatego postanowiłem otworzyć inne drzwi” – wyjaśnia. Valladolid było jego pierwszym przystankiem – z awansem i spadkiem w pakiecie – ale też z przekonaniem, że właśnie przez takie scenariusze prowadzi zawodowe granie. „Zawsze starałem się być panem swojego losu i myślę, że mi się to udało” – mówi Alberto w rozmowie z dziennikiem MARCA.
Później wychowanek Realu przeżył swoje najlepsze lata w Rayo Vallecano – klubie, który ma tę zaletę, że staje się domem dla każdego, kto przez niego przechodzi. Tam odnalazł swoją najlepszą wersję i tę niezwykle wzbogacającą więź z miejscem. „Szansa powrotu do Realu nigdy się nie pojawiła, ale nie było w tym problemu: byłem bardzo spokojny o to, co robiłem, i czerpałem z tego wielką przyjemność” – przyznaje Alberto.
To ponowne odnalezienie siebie pozwoliło mu zrobić krok do przodu i przenieść się do Porto. Decyzję podjął, będąc przekonanym, że pod względem wymagań, ambicji i kultury zwyciężania to środowisko najbardziej przypomina to, które poznał w Realu. Z perspektywy lat Alberto kieruje do młodych z Castilli jasny przekaz. „Trzeba dawać z siebie 200 procent, by funkcjonować wśród najlepszych na świecie, i wykorzystywać każdą chwilę” – zdradza były piłkarz.
Jego zdaniem talent wypływający z Valdebebas powinien służyć nie tylko wielkim ligom, ale także znajdować miejsce w samym klubie. „Hiszpański i zagraniczny futbol czerpie z talentu La Fábriki, a Real zawsze powinien zostawiać przestrzeń dla swoich, bo są ponadprzeciętnie przygotowani i wiedzą, co znaczy ten klub” – precyzuje Alberto.
Blisko przykładu
Z tą złożoną filozofią zderzył się także Jorge Casado. Lewy obrońca, wychowany w Valdebebas, był kapitanem jednej ze złotych generacji Realu Madryt Castilla. Sam nigdy nie zadebiutował oficjalnie w pierwszej drużynie, choć dzielił szatnię, treningi i rytm pracy z wychowankami, którym się to udało. Carvajal, Nacho, Morata, Joselu, Jesé i Lucas Vázquez – to część tamtej ekipy, która awansowała do Segunda División.
Ta sytuacja uświadomiła mu, co znaczy rywalizować w ekosystemie takim jak Realu. „Kiedy trafiasz, pierwsze, co widzisz, to codzienne wymagania. Nie chodzi tylko o to, by dobrze trenować, lecz by utrzymywać ten poziom każdego dnia, przy ogromnej presji i w otoczeniu wielkiego talentu” – tłumaczy. Jego zdaniem sito nie było wyłącznie piłkarskie. „Trzeba być przygotowanym mentalnie, bo trudność polega nie tylko na jakości, ale na znoszeniu konkurencji i dalej wierzeniu w siebie” – dodaje.
Casado wybrał odejście w poszukiwaniu minut – ścieżkę wcześniej obraną przez innych kolegów. Regularność znalazł w Saragossie, w Betisie, a później na Cyprze, gdzie dorzucił kolejne doświadczenia do swojej długiej kariery. „Odejście to nie krok wstecz, to część procesu. Real jest najlepszym klubem na świecie, ale nie zawsze jest miejsce dla wszystkich” – przyznaje.
Jego spojrzenie na białą akademię pokrywa się z opiniami pozostałych bohaterów. „Real powinien lepiej wykorzystywać pracę, która wykonywana jest w Valdebebas. Szkolą się tam piłkarze gotowi do rywalizacji w Primera División i tacy, którzy czują, co znaczy ten klub”. Jego przekaz do młodych z Castilli jest stanowczy i szczery: szansa może nie nadejść na Chamartín, ale otrzymane przygotowanie otwiera drzwi w każdym miejscu.
Klasyk Palanki
A czasem te drzwi otwierają się nagle w najmniej spodziewanym momencie – jak u Miguela Palanki podczas Klasyku na Camp Nou w 2008 roku. Jego nazwisko już zawsze będzie kojarzone z tamtym meczem… i z jedną akcją. Skrzydłowy z Tarragony pojawił się na boisku w pierwszej połowie po kontuzji Sneijdera, niemal bez czasu na rozgrzewkę i oswojenie tego, co za chwilę miało się wydarzyć. „Myślałem, że będę luksusowym widzem. To wszystko wydarzyło się błyskawicznie” – wspomina.
W 77. minucie zagranie na ścianę z Raúlem zostawiła go sam na sam z Valdésem. Bramkarz Barcelony zamknął krótki słupek i okazja przepadła. „Zawsze żartuję, że Raúl podał mi jak kamieniem. Wpadłem w lekki kąt i pomyślałem, żeby uderzyć w górę, ale Valdés dobrze mnie zablokował. Wiele razy to roztrząsałem… może coś by się zmieniło” – przyznaje.
Ale tamten wieczór okazał się też mirażem. Przerwa świąteczna i zmiana w klubowych władzach ostudziły jego rozwój. „Miałem pecha. Może zabrakło mi szans, ale futbol ustawia cię we właściwym miejscu. Jeśli nie grałem więcej, to dlatego, że nie miałem poziomu na Real” – stwierdza chłodno. To wyznanie dobrze oddaje, jak trudne jest nie tylko dotarcie, ale i utrzymanie się – a tym bardziej powrót – do pierwszej drużyny Królewskich.
Jego wielkim marzeniem było tak naprawdę znaleźć się w kadrze zespołu z Primera. Nie udało się to w Realu, ale próbował w każdym miejscu, co nie skłania go do rozpamiętywania swojej drogi. „Moją obsesją była gra w Primera. Nigdy nie byłem w kadrze zespołu z Primera, ale nie uważam się za sfrustrowanego, że tego nie osiągnąłem. Próbowałem wiele razy” – mówi Palanca.
Jego historia – podobnie jak Negredo, Alberto Bueno czy Casado – jest namacalnym dowodem, że La Fábrica produkuje aż nadto talentu na poziom profesjonalny, choć bardzo niewielu udaje się wrócić w miejsce, które widziało ich piłkarski rozwój. Między dziecięcym marzeniem a twardą rzeczywistością zawodowca każdy były wychowanek nosi własną odpowiedź na pytanie, które krąży nad głowami wszystkich: czego potrzebuje wychowanek, by odnieść sukces w Realu Madryt?
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze