Advertisement
Menu
/ theathletic.com

Ancelotti w Brazylii potwierdzeniem wielkości włoskiej myśli szkoleniowej

James Horncastle to brytyjski dziennikarz sportowy i komentator, specjalizujący się w europejskim futbolu, ze szczególnym uwzględnieniem ligi włoskiej. Pracuje również dla The Athletic, gdzie dzieli się swoimi przemyśleniami. Tym razem zrobił to w sprawie Carlo Ancelottiego. Przedstawiamy pełne tłumaczenie jego tekstu.

Foto: Ancelotti w Brazylii potwierdzeniem wielkości włoskiej myśli szkoleniowej
Carlo Ancelotti. (fot. Getty Images)

Może wszystko naprawdę do niego dotrze dopiero wtedy, gdy Carlo Ancelotti zanurzy stopy w ciepłym piasku Ipanemy, z cygarem – być może tej samej marki, którą kiedyś dzielił z Viníciusem Júnior – tlącym się w dłoni, podczas gdy słońce będzie zachodzić nad Rio de Janeiro. W ciągu ostatnich dwóch dekad Ancelotti stał się globalną ikoną światowego futbolu – do tego stopnia, że łatwo zapomnieć, skąd się wywodzi. A jego historia brzmi wręcz jak opowieść z XIX wieku: syn rolnika z Reggiolo we Włoszech wyrusza do Ameryki Południowej, by zbudować lepsze życie.

To samo zrobiła rodzina Vicente Feoli. Ojciec pierwszego selekcjonera Brazylii, który zdobył mistrzostwo świata w 1958 roku, pochodził z Castellabate – urokliwego miasteczka na wzgórzu nieopodal wybrzeża Amalfi. Wyemigrował – jak wielu Włochów – do São Paulo, miasta o największej na świecie liczbie mieszkańców pochodzenia włoskiego. Więzi kulturowe między Włochami a Brazylią są głębokie, a mimo to, gdy obie reprezentacje mierzyły się ze sobą na boisku, spotkania te przedstawiano jako starcie cywilizacji. W futbolowej mitologii miały uosabiać przeciwieństwa – brzydko wygrywający kontra ci, którzy grają pięknie. Sukces osiągany różnymi drogami.

W tym roku stare, dawno przestarzałe stereotypy stanęły na głowie.

Zaczęło się od zatrudnienia Francesco Farioliego, byłego asystenta Roberto De Zerbiego, przez Ajax. Wówczas nie wzbudziło to większego poruszenia. Ajax – klub Johana Cruyffa, który z włoską piłką się utożsamiał jako jej zupełne przeciwieństwo i zwykł mawiać: „Włosi nie potrafią cię pokonać, ale ty możesz z nimi przegrać” – sięgnął po Włocha nie po to, by się zmienić, ale by znów stać się sobą. Niezależnie od tego, czy gra Ajaxu rzeczywiście oznacza odrodzenie, był to moment, w który włoski futbol musiał aż się uszczypnąć – bo hierarchowie z Amsterdamu spojrzeli na 36-latka z Toskanii i dostrzegli w nim samych siebie.

Brazylijska Federacja Piłkarska postąpiła podobnie z Ancelottim. „Włoch będzie uczył gry bogów futbolu” – napisał Luigi Garlando w Gazzetta dello Sport. Z jednej strony nie powinno to dziwić. Najbardziej utytułowany kraj w historii reprezentacyjnego futbolu sięga po najbardziej utytułowanego trenera w piłce klubowej. Ancelotti nie jest pierwszym cudzoziemcem, który poprowadzi reprezentację Brazylii. Choć ostatnim nie-Brazylijczykiem był Argentyńczyk Nelson Ernesto Filpo Núñez w 1965 roku, to już w piłce klubowej ten kierunek dominuje od lat.

Brazylijskie kluby grały w siedmiu z ostatnich ośmiu finałów Copa Libertadores – południowoamerykańskiego odpowiednika Ligi Mistrzów. Cztery z tych triumfów zapewnili portugalscy trenerzy: Jorge Jesus, Abel Ferreira (dwukrotnie) i Artur Jorge. Vítor Pereira z Wolves także prowadził Corinthians i Flamengo. W tym kontekście, gdy Brazylia po raz pierwszy od 60 lat sięgnęła po selekcjonera z zagranicy, może i było to zaskakujące – ale tylko dlatego, że padło na Włocha, a nie na żadnego z nich.

Włocha! Co za upadek.

Żeby było jasne – to nie są słowa wielkiego Zico. I nie oddają jego prawdziwej opinii o włoskiej piłce, jako byłego zawodnika Udinese. Raczej odzwierciedlają wpływ porażki Brazylii z 1982 roku z Włochami i hat-tricka Paolo Rossiego. To właśnie to przegrane 2:3 spotkanie, które zakończyło brazylijską przygodę na drugim etapie grupowym, skłoniło kraj do głębokiej refleksji. Brazylijczycy zaczęli wątpić w siebie i swój styl. Poczuli potrzebę, by być mniej brazylijscy, a bardziej włoscy – twardsi, bardziej fizyczni, bardziej bezwzględni.

„Gdybyśmy wtedy wygrali – mówił Zico w rozmowie z Corriere della Sera – futbol mógłby wyglądać dziś zupełnie inaczej. Zamiast tego zaczęliśmy tworzyć styl gry, w którym wynik trzeba osiągnąć za wszelką cenę – styl oparty na niszczeniu gry przeciwnika i systematycznym faulowaniu”. W 1994 roku Brazylia sięgnęła po mistrzostwo świata w USA po serii rzutów karnych. Pokonała Włochów w ich własnej grze – po 120 minutach pozbawionych emocji, nerwowych i bezbarwnych. Tyle że to wcale nie była gra Włochów – co Ancelotti wie doskonale.

Pierwszą pracę w trenerskiej karierze dostał jako asystent Arrigo Sacchiego właśnie podczas tamtego turnieju. Sacchi został zatrudniony po to, by wprowadzić do włoskiej reprezentacji swój kontrkulturowy styl – wysoki pressing, grę z założeniem ciągłego ataku, mentalność mówiącą, że samo zwycięstwo to za mało – jak w jego przełomowym, nieśmiertelnym Milanie. Choć styl Sacchiego nigdy nie został w pełni przeniesiony na reprezentację, pokazuje to, że stereotypy o obu kulturach piłkarskich były równie nieaktualne wtedy, jak i dziś – na rok przed kolejnym mundialem w Ameryce Północnej.

W epoce globalizacji (choć dziś zdającej się wycofywać), style, które kiedyś rozwijały się osobno, w dużej mierze się już zbliżyły. Jeśli w relacjach dotyczących tej nominacji pomija się włoskość Ancelottiego, być może dzieje się tak dlatego, że – bardziej niż jakikolwiek z jego rówieśników – stał się uosobieniem obywatela świata. Z równą swobodą opowiada o spacerach po plaży w Crosby, gdy prowadził Everton, jak o Copacabanie.

Po tym jak Włochy nie zakwalifikowały się na poprzedni mundial w 2022 roku, kibicował Kanadzie – spędzał wtedy czas w ojczyźnie swojej żony Mariann, obserwując niedźwiedzie i łowiąc łososie, między jedną pracą a drugą. Ancelotti, jako trener, który zdobył mistrzostwa w pięciu najmocniejszych ligach Europy, potrafił odnaleźć się w każdym kontekście, w każdej kulturze. Człowiek świata, człowiek na każdą sytuację – jego siłą jest nie tylko wiedza, ale przede wszystkim umiejętność nawiązywania relacji. Liczy się to, że potrafi się odnaleźć – i jak to robi.

Czuć to w jego obecności – dlatego ci, którzy nie bywają w jego gabinecie, na boisku treningowym czy w szatni, mają trudność, by z dystansu uchwycić, co czyni go tak wyjątkowym. Nie miejmy wątpliwości – Ancelotti poczuje się w Brazylii jak u siebie. Jest poliglotą, który lubi żartować, że spośród wszystkich języków, którymi się posługuje (czterech), jego ojczysty wypada mu dziś najsłabiej.

O wiele bardziej niż catenaccio – metodologii zakorzenionej przez Helenia Herrerę, Argentyńczyka marokańskiego pochodzenia, w Interze lat 60. – tym, co naprawdę włoskie, jest zdolność do przenoszenia Italii w świat. Można to nazwać pierwiastkiem Marco Polo albo żyłką xeneizes (buenosaireńskie określenie na genueńskich imigrantów, którzy założyli Boca Juniors): Włosi eksportują samych siebie, a jednym z ich największych towarów eksportowych jest sztuka trenerska. Podczas zeszłorocznych Mistrzostw Europy pięć z 24 drużyn prowadzonych było przez Włochów. Żaden inny kraj nie ma tylu szkoleniowców, którzy sięgali po mistrzostwo Premier League.

Brazylia natomiast eksportuje piłkarzy jak nikt inny na świecie. Przejście Ancelottiego do Brazylii to zatem zderzenie dwóch wielkich potęg produkcyjnych – jedna nadrabia braki drugiej. Włochy nie wychowują już tylu zawodników, co Brazylia. Jedna z teorii mówi, że włoskim dzieciom zbyt wcześnie „wypłukuje się” z nich futbol – przez kolejne pokolenia trenerów marzących, by być drugim Ancelottim – podczas gdy sam Ancelotti zawsze starał się nie przeszkadzać talentowi.

Brazylia z kolei przestała kształcić trenerów na poziomie włoskim, być może z odwrotnego powodu – trenerzy nie trenują, boją się tłamsić instynkt kolejnego Viníciusa Júniora czy Endricka. Zresztą sukces Jorge Jesusa w Flamengo i Abela Ferreiry w Palmeiras wywołał modę na portugalskich szkoleniowców. Choć początkowo wypełniali lukę, dziś ta moda może blokować drogę następnym. Dopóki nie pojawi się kolejny Mario Zagallo czy Luiz Felipe Scolari, Brazylia musi się zadowolić – być może – największym trenerem wszech czasów.

Po trzech z rzędu finałach mistrzostw świata (1994, 1998, 2002) Brazylia nie zdobyła tytułu od niemal ćwierćwiecza i właśnie zatrudniła Europejczyka po to, by wreszcie przestać odpadać z turnieju z rąk europejskich drużyn – niektórych, jak Belgia (nie wspominając nawet o Chorwacji), które mają mniejszą populację niż São Paulo.

Ancelotti to także Europejczyk, który zna brazylijskich piłkarzy lepiej niż ktokolwiek inny i jak nikt potrafi radzić sobie z największymi talentami. Jeśli zdoła zakończyć to oczekiwanie i doda mistrzostwo świata do wszystkich swoich krajowych triumfów oraz pięciu Pucharów Europy zdobytych jako trener (plus dwóch jako zawodnik), wtedy człowiek futbolu, który już teraz powinien być uznawany za najwybitniejszego, stanie – symbolicznie – na ramionach Chrystusa Odkupiciela na szczycie Corcovado.

Włoch na ławce Ajaxu?! Włoch selekcjonerem Brazylii?! Piłkarskie światy zderzyły się ze sobą, a jednak Ziemia – przynajmniej na razie – dalej kręci się tak, jakby nic się nie stało. Może dlatego, że te piłkarskie światy wcale nie są aż tak różne.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!