Fermín López: Jesteśmy rodziną i to widać na boisku
Pomocnik Barcelony udzielił wywiadu dziennikowi El Mundo. Przedstawiamy pełne tłumaczenie tej rozmowy.

Fermín López. (fot. Getty Images)
Odniosłeś sukces na igrzyskach i mistrzostwach Europy, teraz odgrywasz ważną rolę w Barcelonie, która zdobyła Puchar Króla, dotarła daleko w Lidze Mistrzów, a dziś gra o mistrzostwo. Jak sobie z tym poradziłeś?
Prawdę mówiąc, całkiem dobrze, bo mimo że wiele osiągnąłem, wszystko działo się bardzo szybko. Prawie całe lato spędziłem na meczach i podróżach, a potem doznałem kontuzji. To była pierwsza kontuzja w moim życiu, a potem uraz dopadł mnie w drugiej nodze. To doświadczenia, które uczą i pomagają się rozwijać. Trochę trudno było mi wejść w rytm drużyny w trakcie przedsezonowych przygotowań. Mimo to psychicznie podszedłem do tego ze spokojem, jak zawsze.
Pierwsza kontuzja w życiu? Czy coś się zmieniło w diecie lub przygotowaniach?
Tak, pierwsza. I cóż, kiedy przytrafiają się takie rzeczy, zaczynasz się zastanawiać, czy wszystko robisz właściwie. Zawsze bardzo o siebie dbałem – pracuję z trenerem przygotowania fizycznego i fizjoterapeutą – ale dodatkowo zatrudniłem dietetyka. To mi bardzo pomogło – zarówno suplementacja, jak i sposób odżywiania. W Barcelonie też bardzo mi pomogli, żebym był w dobrej formie fizycznej.
Igrzyska, Euro, Barça… Kto sprowadza cię na ziemię?
Myślę, że najbliżsi – rodzina i moja dziewczyna, wszyscy są bardzo skromni. Ale jeśli miałbym wskazać jedną osobę, to byłby to mój tata. Zawsze powtarza, że jest moim największym fanem, ale też największym krytykiem. Stara się, żebym twardo stąpał po ziemi. Potrafi mnie też czasem skarcić, zależnie od sytuacji (śmiech).
Czy w ostatnich latach hiszpańska piłka była niedoceniana?
Być może tak, ale po EURO mam wrażenie, że hiszpański talent znów zyskał na znaczeniu. Już wcześniej wszystko zmierzało w dobrym kierunku, ale zdobycie tytułów to mocny sygnał.
Co takiego dzieje się w La Masii, że nieustannie wychodzą z niej nowi zawodnicy?
Bardzo dobrze nas tam przygotowują – zarówno pod względem piłkarskim, jak i osobistym. A gdy trafiamy do pierwszej drużyny, pokazujemy to, czego uczono nas od dziecka, czyli tożsamość Barçy. I myślę, że młodzi zawodnicy naprawdę dają radę.
Jesteście nie tylko kolegami z drużyny, ale też przyjaciółmi. Jak bardzo to pomaga?
Bardzo. Tworzymy coś na kształt małej rodziny, bo spędzamy razem mnóstwo czasu. Te relacje naprawdę widać potem na boisku. Lepiej się rozumiemy, więcej dajemy drużynie, pomagamy sobie nawzajem.
W krótkim czasie rozegracie kilka Klasyków. Czy wasze wieloletnie relacje sięgające czasów akademii sprawiają, że jesteście inni niż Real?
Może tak. Tak jak mówiłem – idziemy razem od samego początku, wiele razem przeżyliśmy i teraz wspólnie spełniamy marzenie, grając w pierwszej drużynie. Tworzymy rodzinę i to widać na boisku.
Wspomniałeś o „uderzeniu pięścią w stół” w wykonaniu reprezentacji. Czy jeśli w Klasyku wygracie i rozstrzygniecie kwestię mistrzostwa, to będzie kolejne takie uderzenie?
Na początku nikt w nas nie wierzył. Wszyscy mówili, że jesteśmy młodzi i tak dalej, ale my ciężko pracowaliśmy, realizowaliśmy to, czego chciał trener, trzymaliśmy się razem jak rodzina i walczyliśmy o wszystko. Cała Europa wie, że mamy świetny zespół.
Co takiego dał wam Hansi Flick, że zespół zmienił się tak bardzo w tym sezonie?
Widać to na boisku. Oprócz tego, że gramy dobrze, bardzo ważne jest to, że Hansi postawił na budowanie rodzinnej atmosfery. Sprawił, że uwierzyliśmy w siebie i zaczęliśmy grać jeden dla drugiego.
Styl gry się zmienił. Czy ważne było odejście nieco od tradycyjnego DNA Barçy na rzecz bardziej nowoczesnego stylu, z pressingiem i większą dynamiką?
Tak, każdy trener ma swoje niuanse i z Hansim w niektórych momentach więcej ryzykujemy. Ale utrzymujemy DNA Barçy – chcemy mieć piłkę. Do tego dochodzi pressing, bieganie, wygrywanie pojedynków… To wszystko jest bardzo istotne we współczesnym futbolu.
Osoba z działu młodzieżowego powiedziała, że Gavi był największym łobuzem, a ty – najpilniejszym uczniem. Podobało ci się to?
To powiedział Xavi Martín, ówczesny dyrektor La Masii. Moi rodzice zawsze bardzo naciskali na naukę, więc nie miałem wyboru – musiałem się uczyć. Czy mi się to podobało? (śmiech) Może nie aż tak, ale dobrze mi szło, nie sprawiało mi to trudności.
Spędziłeś rok w Linares, w Primera RFEF. Jak ważne to było doświadczenie?
Bardzo ważne. Na początku byłem rozczarowany, że zostałem wypożyczony, bo myślałem, że to koniec mojej szansy w Barcelonie, że nie spełnię swojego marzenia. Ale ten krok pomógł mi się rozwinąć – i jako piłkarzowi, i jako człowiekowi. Dzięki temu jestem tu, gdzie jestem.
To cię trochę sprowadziło na ziemię.
Tak, zderzenie z rzeczywistością – brak wszystkich udogodnień, jakie mamy w Barcelonie. Ale zmieniłem nastawienie, zobaczyłem inne rzeczy i jeszcze bardziej doceniłem to, czego doświadczyłem w La Masii. Po powrocie do Barçy wiedziałem już, czego chcę.
Wyjechałeś z El Campillo do Barcelony w wieku trzynastu lat.
W El Campillo są moi rodzice i przyjaciele. Mieszkałem tam krótko, bo większość dzieciństwa i młodości spędziłem w La Masii, ale mam bardzo dobre wspomnienia. Dla trzynastolatka taki wyjazd… to był ogromny szok. Na początku było naprawdę trudno, ale myślę, że dość dobrze się zaadaptowałem. Myślę, że moi rodzice przeżywali to bardziej niż ja – byli w El Campillo, nie wiedzieli, co się ze mną dzieje, czy wszystko u mnie w porządku… Mieli ciągły niepokój. Dla mnie osobiście było ciężko, ale potem wszystko się ułożyło.
Zawsze powtarzasz, że jesteś pracusiem. Czy pracuś może zostać gwiazdą? A może gwiazda powinna być przede wszystkim pracusiem?
Nigdy nie chciałem być gwiazdą, nigdy nie zależało mi na tym, żeby się wyróżniać. Ale prawda jest taka, że nawet mając talent, trzeba ciężko pracować – tego mnie uczono od dziecka i właśnie to robię. I myślę, że ludzie to doceniają.
Poza futbolem – jakie masz hobby? Konsola, media społecznościowe?
Teraz już rzadziej gram na PlayStation. Często wyprowadzam psa. Trochę też wciągnął mnie TikTok – wchodzisz, zaczynasz oglądać filmiki i trudno przestać.
A w szatni? Dużo czasu na telefonach? Kto najbardziej?
Oj… Na zgrupowaniach, w hotelach, praktycznie cały czas spędzamy z telefonem w ręku. Powiedziałbym, że Lamine – jest młodszy i bardzo lubi TikToka i te wszystkie rzeczy.
Kto był twoim idolem?
Messi i Iniesta.
Dostrzegasz coś z nich w Lamine i Pedrim?
Zachowując wszelkie proporcje – bo nikt nie będzie taki jak oni – ale rzeczywiście Lamine i Pedri mają pewne cechy, które przypominają tamtych dwóch.
Występujesz w najnowszej kampanii Under Armour – „Pożreć rywala”. Jak ważne jest to, że marka z takimi gwiazdami jak Stephen Curry, Tom Brady, Dwayne Johnson czy Anthony Joshua postawiła właśnie na ciebie?
To marka, która bardzo dynamicznie się rozwija. Od początku wykazywali duże zainteresowanie moją osobą, dali mi ogromne zaufanie. Myślę, że reprezentują wartości bardzo zbliżone do moich – to dla mnie było kluczowe.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze