Advertisement
Menu

Przeżyjmy to jeszcze raz - październik

Część pierwsza nowego cyklu: podsumowanie miesiąca

Październik - mimo wyraźnie niższej niż latem temperatury - okazał się bardzo gorącym miesiącem. Już pierwszy jego dzień przyniósł długo oczekiwane przez fanów wielkie derby Madrytu. I nie mam tu na myśli pojedynku z Getafe, choć i taki miał miejsce w minionym miesiącu, ale do tego (niestety) dojdziemy później. Pierwszy dzień października 2006 roku, na Santiago Bernabéu zagościło Atlético Madryt. Królewscy przystąpili do tego spotkania opromienieni ostatnim pasmem sukcesów, mianowicie zwycięstwem nad Sociedad (2:0), pokonaniem Betisu w Sewilli (1:0) i zdemolowaniem Dynama Kijów (5:1). A to wszystko poprzedzone przegranym w fatalnym stylu meczem z Mistrzem Francji, Olympique Lyon (0:2). Z kolei klęska w ojczyźnie Ślimakożerców była poprzedzona spektakularnym rozbiciem Levante na jego terenie (4:1), a jeszcze kolejkę wcześniej po bardzo przeciętnej grze Los Merengues bezbramkowo zremisowali ze zdziesiątkowanym kontuzjami Villarrealem - i to na Santiago Bernabéu. Jak widać, przed meczem z Rojiblancos trudno było jednoznacznie określić dyspozycję Realu. A prawdziwa huśtawka formy miała dopiero nadejść...

Po trzech przekonywających zwycięstwach, Królewscy zawiedli w starciu z odwiecznym rywalem zza miedzy. Spotkanie zakończyło się podziałem punktów, ale trudno było odnieść wrażenie, że podopieczni Fabio Capello zasłużyli na lepszy rezultat. Blancos grali chaotycznie i tylko w niektórych momentach tworzyli zgrany zespół. To za mało, by pokonać Atlético naszpikowane takimi gwiazdami jak Agüero, Torres, Maxi Rodriguez, Mista, Maniche i wielu innych. Podopieczni Javiera Aguirre wyszli na prowadzenie już w 6. minucie, a sposób na Casillasa znalazł Mista. Wyrównał powracający stopniowo do wielkiej formy Raúl. Potem Real nie pokazał już nic szczególnego, groźniejsze sytuacje mieli rywale. W samej końcówce meczu idealną okazję na zapewnienie swojej drużynie zwycięstwa miał nastoletni geniusz z Argentyny, Sergio Agüero. Nowy nabytek Atlético (który swego czasu był przez media łączony właśnie z Realem Madryt) zmarnował jednak swoją szansę. Ale jest jeszcze młody, jeszcze wielokrotnie będzie miał okazję udowodnić Królewskim jak wielki błąd popełnili ,,pozwalając" mu podpisać kontrakt z odwiecznym rywalem...

Po meczu w medialną wojnę wdali się Fabio Capello i Fernando Torres. Włoch nazwał Hiszpana oszustem, a ten nie pozostał bierny. O co poszło? Oczywiście o sytuację z 62. minuty, kiedy Fernando Torres wymusił na arbitrze czerwoną kartkę dla Sergio Ramosa po bardzo wątpliwym faulu defensora Realu. Napastnik Atlético jest jeszcze młody, wciąż ma szansę porzucić piłkę nożną na rzecz występów na przykład w teatrze. Szkoda byłoby zmarnować taki talent. Swoją drogą, ciekawe jak na zorganizowanym kilka dni później zgrupowaniu reprezentacji Fernando ,,Pazura" Torres wytłumaczył się ze swojego zachowania Ramosowi. Może to właśnie zła atmosfera w drużynie była przyczyną fatalnej porażki Hiszpanów ze Szwecją? A może powodem był brak powołania dla Raúla? Kapitan Realu Madryt i reprezentacji kilkakrotnie później udowodnił Aragonesowi, jak wielkim błędem było pominięcie go przy wysyłaniu powołań do kadry.

Na początku miesiąca milczenie przerwał David Beckham - piłkarz, który nie tylko przestał być potrzebny ukochanej reprezentacji Anglii, ale i stracił miejsce w wyjściowej jedenastce Królewskich. Anglik zaskoczył swą wypowiedzią chyba wszystkich - przyznał, że doskonale rozumie decyzję Capello i zadeklarował, że zrobi wszystko by kiedyś przekonać do siebie Włocha. Nie minęły jednak trzy tygodnie, a Anglik zaczął narzekać w prasie na swoją sytuację i nie ukrywał, że jeśli sprawy szybko nie ulegną zmianie, zacznie rozglądać się za nowym pracodawcą. Kobieta zmienną jest. Becks też. Nie zmieniły się za to hiszpańskie media, które nie znoszą, gdy nic nie dzieje się na rynku transferowym. Błyskawicznie powstała wojna o Gago. Nie trudno domyśleć się, że stronami walczącymi uczyniono Real Madryt i FC Barcelonę. W tej konkretnie legendzie chyba faktycznie jest ziarnko prawdy, ponieważ nawet prezesi obu klubów wyrazili chęć sprowadzenia zdolnego Argentyńczyka. Joan Laporta obawiając się Realu w bezpośredniej ,,walce" o piłkarza Boca Juniors, poprosił prezesa tego klubu o nie negocjowanie z Królewskimi. A co na to sam Gago? On od dziecka kocha Real, a zarazem marzy o grze w Barçy...

Podobnie zakręcony jest Miroslav Klose. On też śni raz w białych barwach, raz w granatowo-bordowych. Szkoda, że swego czasu nie śnił w biało-czerwonych... Piątego października do Gran Derby było jeszcze daleko, ale Raúl Bravo postanowił nie czekać z podgrzewaniem atmosfery związanej z tym meczem i publicznie wyraził radość ze słabej formy, w jakiej znajduje się Ronaldinho. Zachowanie takie zjednało mu sympatię wielu madridistas i antypatię fanów Barcelony. Tylko czy R. Bravo nie powinien martwić się własną formą? Ronaldinho nazywany jest (chyba mimo wszystko zbyt pochopnie) następcą Pelego, Maradony i całej reszty najważniejszych w alei bogów futbolu. A Raúla Bravo za kilka lat będzie się nazywało następcą co najwyżej Aitora Karanki. Tymczasem Baldini wybrał się w podróż do Brazylii. Bynajmniej nie miał zamiaru kupować tam kawy dla kibiców znudzonych stylem gry Realu. Jego celem było znalezienie stosunkowo taniej ,,siły roboczej" na następny sezon. Bo gdzie, jeśli nie w Brazylii, można znaleźć idealnego następcę Roberto Carlosa, Zizou czy Becksa? No przecież nie w Polsce. Podobno wkrótce mają pojawić się pierwsze efekty poszukiwań włoskiego działacza: do Madrytu ma niebawem zawitać 18-letni defensor Fluminense, reprezentant Brazylii - Marcelo.

Nie tylko David Beckham ma problemy z wskoczeniem do wyjściowej jedenastki Królewskich. Robinho - szalony, szalony - wpadł na pomysł aby udowodnić swoją wartość, zamiast narzekać. I zaczął grać tak dobrze, że nawet Fabio Capello - ślepo zapatrzony w schematyczny styl gry - pokochał jego finezję. Jak więc widać, dla chcącego nic trudnego. Z kolei Cassano przyjął inną taktykę - usunął się w cień. Ani nie narzeka, ani nie deklaruje cierpliwości. Czekać nie zamierza jednak włoski drugoligowiec, Napoli, który chce ściągnąć Włocha do ojczyzny i na nim zbudować swoja potęgę. FIFA ogłosiła listę kandydatów do zdobycia tytułu Piłkarza Roku. Królewskich reprezentują na niej: nowy (choć na pewno nie młody) nabytek, Fabio Cannavaro oraz kultowy (już dziś) emeryt i nieustraszony pogromca drewnianych materacy, Zinedine Zidane. A po dwóch tygodniach przerwy związanej z meczami reprezentacji, wznowiono rozgrywki ligowe. Los Merengues pełni nadziei wyszli na boisko, aby stawić czoła Getafe, ale zagrali tak żałośnie że jednobramkową porażkę wypada uznać za najniższy wymiar kary. Dodatkowo czerwoną kartkę otrzymał Ronaldo, wskutek czego udział Ex Fenomeno w zbliżających się wielkimi krokami Gran Derby był wykluczony. Dziś nie żałuje tego żaden obiektywny i trzeźwo patrzący na świat kibic Królewskich.

Urażona duma Blancos miała sprawić, że podopieczni Capello wygrają wreszcie ze Steauą w Bukareszcie. W prasie pojawiła się plotka, że Rumuni nie tylko nie boją się Raúla i spółki, ale jawnie drwią sobie z najbardziej utytułowanego klubu w historii futbolu. Trener Cosmin Olaroiu miał rzekomo wyznać, że gdy parę dni przed meczem przy rodzinnej kolacji w jego domu padło hasło ,,Real Madryt", wszyscy wybuchnęli głośnym, rumuńskim chichotem. Jeśli wierzyć w te informacje, zamieszczone w Super Expresie (a są silne podstawy by uznać je za wymysł dziennikarzy, bo w hiszpańskiej prasie ten sam Olaroiu określił mianem ,,zaszczytu" możliwość prowadzenia drużyny w meczu z takim rywalem jak Real), to od meczu w Bukareszcie Real Madryt jest zapewne tematem tabu w rodzinie rumuńskiego szkoleniowca - zwłaszcza przy posiłkach. Zadławić się przecież nietrudno... W stolicy Rumunii to właśnie Królewscy wcielili się w rolę znanego napoju gazowanego, a Steaua musiała zadowolić się pragnieniem. 4:1 po golach Ramosa, Raula, Robinho i Ruuda - czy to naprawdę wymaga komentarza?

Teraz nic już nie stało na przeszkodzie, aby podjąć na Bernabéu przeżywającą zadyszkę Barcelonę w najważniejszym tegorocznym meczu. ,,Wygramy 1:0 po golu Robinho" - prorokował Roberto Carlos. ,,Chcemy znowu wygrać 3:0" - zażartował Lionel Messi. Obaj się pomylili. Los Merengues wprawili kilkadziesiąt milionów swoich fanów w ekstazę już po dwóch minutach, a arcyważną bramkę - mającą wielki wpływ na późniejszy przebieg spotkania - zdobył wspaniałym strzałem głową ten niedobry i drewniany Raul. Wielką zasługę przy tym golu miał Sergio Ramos, który idealnie zacentrował na głowę kapitana. Później bywało różnie - raz przewagę stwarzała sobie Barça, raz groźnie atakował Real. Gospodarze dziękują opatrzności, że wyśmienitej sytuacji nie wykorzystał Gudjohnsen, gości ratowała poprzeczka lub szczęśliwie broniący tego dnia Victor Valdés. Ale nawet on nie popisał się w 51. minucie, kiedy to Robinho elegancko dośrodkował na wbiegającego w pole karne van Nistelrooya, a ten zdobył drugą bramkę dla Madrytu, wykorzystując bierność hiszpańskiego golkipera. Wynik mógł być nawet wyższy, najbliżej dokonania fatality był Ruud, ale piłka po jego pełnym finezji strzale odbiła się od spojenia słupka z poprzeczką bramki ,,strzeżonej" przez Victora ,,Nie Strzelać!" Valdésa. Tego wieczoru Królewscy udowodnili, że zasługują na swoje miano.

Gdy emocje już opadły jak po wielkiej bitwie kurz, trzeba brać się do roboty, bo Ecija czeka już. Pucharowy mecz z Eciją miał być dla podopiecznych Capello spacerkiem, ale spacer w błocie przy ulewnym deszczu okazał się mało romantyczny. Po meczu bez historii rezerwy Królewskich (wzmocnione o Diarrę, Reyesa i Ronaldo) zremisowały na wyjeździe 1:1. Prowadzenie dał Realowi Antonio Cassano w 66. minucie, wyrównał niespełna kwadrans później Nolito. Nie wolno zlekceważyć rewanżu, ale akurat Capello nie trzeba chyba o tym przypominać. A w ostatnim meczu października Blancos wyciągnęli wnioski i nie zlekceważyli Gimnàstic, chociaż to gospodarze wyszli na prowadzenie. Pod koniec pierwszej połowy nadzieję na dobry wynik dał jednak Roberto Carlos, a w drugiej połowie sprawę przesądzili Helguera i Robinho. Kolejne zwycięstwo!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!