Advertisement
Menu

Musicie

Choć raczej nie ulega większej wątpliwości, że żyjemy na świecie, w którym upadek wszelkich wartości staje się zjawiskiem coraz bardziej powszechnym, to jednak wciąż w niektórych obszarach obowiązują pewne niepisane zasady czy konwenanse.

Foto: Musicie
Fot. Getty Images

Ogólnie przyjęte normy społeczne nakazują chociażby zdejmować w przypadku mężczyzn nakrycie głowy w kościele, ustępować miejsca osobom starszym w komunikacji miejskiej, puszczać kobiety przodem (choć logika podpowiada, że to samiec powinien w pierwszej kolejności sprawdzić, czy przykładowo za drzwiami nie czai się zagrożenie), po złożeniu życzeń parze młodej wrzucić do wora/koszyka kopertę z twardą walutą, wybijać piłkę na aut, gdy któryś z rywali leży na murawie (zwyczaj skrzętnie wykorzystywany przez mistrzów sztuki symulacji).

Z drugiej strony zaś nie wypada między innymi mówić kobiecie, że przytyła, rozmawiać przy alkoholu o religii i polityce (niestety najczęściej i tak do tego dochodzi), wypowiadać się niekorzystnie o drużynie, gdy jest się jej dyrektorem do spraw instytucjonalnych (być może czas to wreszcie zrozumieć i zaakceptować), gwizdać w teatrze, jeść popcornu w kinie z racji na obowiązujący reżim sanitarny, chorować na coś innego niż COVID z Wuhan, chodzić latem po ulicy bez koszulki. W złym guście byłoby także, gdyby triumfator trzech kolejnych edycji Ligi Mistrzów następnie trzykrotnie pożegnał się z rozgrywkami już w 1/8 finału. 

Czas leci nieubłaganie, jednak wśród nas zapewne wciąż znajduje się wiele osób, które pamiętają haniebną klątwę 1/8. W latach 2005-2010 Real Madryt sześciokrotnie potykał się na pierwszej przeszkodzie po wyjściu z grupy. Nawet jeśli w późniejszych latach przyszło nam przeżywać coś absolutnie niepowtarzalnego, to jednak co bardziej pamiętliwi na pewno dość dokładnie widzą w swoich głowach asystę przyszłego gangstera, Raúla Bravo, do Zalayety w 2005, Henry'ego urządzającego sobie slalom gigant w 2006, Makaaya strzelającego najszybszego gola w historii Champions League w 2007, próbę ratowania dwumeczu z Romą Roystonem Drenthe, Miguelem Torresem i Roberto Soldado w 2008, manto od Liverpoolu w 2009 i rzecz jasna wieńczący tę żenującą passę legendarny wręcz słupek Higuaína na pustą z Lyonem w 2010 roku.

Jak na razie licznik Królewskich zatrzymuje się na dwóch wstydliwych porażkach. Dwa lata temu Real dał się wykopać z rozgrywek po porażce u siebie 1:4 z Ajaksem mimo wygranej na wyjeździe w pierwszym meczu, w sierpniu zeszłego roku zaś brak jakiejkolwiek woli walki i trzy błędy Varane'a (czasami mylnie pisze się o dwóch, ponieważ zapomina się, że dwie pomyłki stoperowi przytrafiły się przy samym drugim golu) pozwoliły przejść do ćwierćfinału Manchesterowi City. Na tym czas jednak poprzestać. 

Pisanie o tych wszystkich spektakularnych klęskach nie ma na celu rozdrapywania starych ran. W większym stopniu chodzi po prostu o wzmocnienie poczucia zwyczajnego obowiązku. Awans Realu Madryt do ćwierćfinału jest bowiem w naszym odczuciu właśnie obowiązkiem (nie mylić z formalnością). Mamy swoje problemy, to oczywiste. Szpital i upośledzone skrzydła (poza Lucasem, ale on ostatnio musi grać na prawej obronie) na pewno nie pozwalają nam myśleć o łatwej i przyjemnej przeprawie. Jeśli jednak faktycznie chcemy wierzyć, że ten sezon da się uratować, to niezależnie od okoliczności nie będzie lepszego momentu na pokazanie charakteru. Jeśli jesteśmy Realem Madryt, to dziś i w rewanżu z Atalantą musimy być nim najbardziej. Jeśli ta drużyna ma jakość i potrafi przezwyciężać wszelkie trudności, to dziś musi mieć tej jakości i samozaparcia najwięcej. Jeśli Liga Mistrzów to ukochane rozgrywki Królewskich, to czas to po tej dwuletniej przerwie znów udowodnić. 

Można odnieść wrażenie, że losowanie mogło być dla nas na tym etapie o wiele bardziej pechowe. Tego typu myślenie lepiej jednak odłożyć na bok. Po pierwsze dlatego, że w tych rozgrywkach zawsze powinniśmy być gotowi, by mierzyć się z najlepszymi. Po drugie zaś Atalanta to po prostu bardzo mocny rywal. Nazwa klubu z Bergamo być może nie zdążyła jeszcze zakorzenić się w nas na tyle, by kojarzyć ją z topowym graczem na europejskiej arenie, jednak fakty mówią same za siebie. Atalanty nie można już przecież uważać wyłącznie za meteor, który pojawia się na scenie, by zaraz z niej zniknąć. Zespół z Lombardii jest budowany na solidnych podstawach już od dłuższego czasu, a ostatnio po prostu widzimy tego rezultaty.

Wszystko, co dobre, zaczęło się od sezonu 2016/17, gdy zespół objął Gian Piero Gasperini. Włoski szkoleniowiec ze średniaka Serie A stworzył drużynę, z którą liczyć musi się każdy w lidze i Europie. Od sezonu 2017/18 ekipę z północy Włoch rok rocznie widzimy w europejskich pucharach. W tym sezonie trzecia drużyna poprzedniego sezonu Serie A (obecnie czwarta) awansowała z grupy z Liverpoolem, Ajaksem i pogromcami Arki Gdynia z 2017 roku. W poprzedniej edycji Ligi Mistrzów Orobici urządzili nam zaś prawdziwe show. Mimo porażek w trzech pierwszych potyczkach w fazie grupowej (bilans bramek 2:11!) Atalanta nie dość, że zdołała wyjść z grupy, to później jeszcze była dosłownie o pół kroku od półfinału. Włosi odpadli dopiero w dramatycznych okolicznościach z PSG po dwóch golach straconych w 90. minucie. 

Historia Atalanty z poprzedniego sezonu stanowi zresztą chyba najlepszą definicję tej drużyny. Ekipa ze Stadio Atleti Azzurri d’Italia w czasach atletyki i taktycznych zawiłości gra po prostu futbol nastawiony na ofensywę, często skrajnie nieobliczalny. Poczynania podopiecznych Gasperiniego od dłuższego czasu ogląda się z nieskrywaną przyjemnością. Brak kalkulacji w ofensywie siłą rzeczy często wiąże się z zaniedbaniami w tyłach, jednak ofensywne trio Iličić – Muriel – Zapata zazwyczaj sprawia, że zespół i tak wychodzi na plus. Może będzie to trochę kontrowersyjne stwierdzenie, ale chyba wielu chciałoby widzieć podobny styl w wykonaniu Realu Madryt. 

Czy możemy wymagać od Królewskich w tym sezonie triumfu w Lidze Mistrzów? Zdania są zapewne mocno podzielone. Do tego stopnia, że i my nie przedstawimy w tej sprawie jasnego stanowiska. Wiemy jednak tyle, że MUSIMY wymagać, by bez względu na wszystko Real Madryt awansował do kolejnej fazy rozgrywek. To poniekąd trochę przykre, że z jednej strony lubimy piłkarski romantyzm, z drugiej zaś jako kibice Królewskich często musimy go zabijać. Tak to już w życiu bywa. Liczymy jednak na to, że rywal preferujący tak radosny styl gry sprawi, że i my puścimy nieco wodzy fantazji. 

***

Mecz z Atalantą rozpocznie się dzisiaj o 21:00 na Stadio Atleti Azzurri d’Italia, a w Polsce spotkanie pokaże Polsat Sport Premium 1 w IPLA oraz TVP1.

Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. W sześciu z ostatnich siedmiu meczach Real Madryt strzelał gola jako pierwszy. Dziś kurs na otwarcie wyniku przez Królewskich wynosi 2,06. 
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!