Część XIV: Sezon ogórkowy (2003 - 2004)
Zidane, Raúl i Beckham podczas tournée w Chinach (fot. Getty Images)
Real co prawda wygrał Superpuchar Hiszpanii na samym początku sezonu 2003/2004, ale jak się potem okazało, było to jedyne trofeum zdobyte w tym sezonie. Choć początek był naprawdę obiecujący…
Wydawało się, że David Beckham idealnie wpasował się do drużyny, nie tylko zdobywał bramki, ale też serwował swoje dania główne: podania z wręcz milimetrową dokładnością. Był jednym z lepszych graczy Los Merengues z pierwszej części sezonu. Wraz z kolegami odnosił spektakularne zwycięstwa. Drużyna przeniosła się do centrum treningowego Las Rozas, bardziej odpowiadające wymogom. Ciudad Deportiva miało być całkowicie zrównane z ziemią i budowane niemal od podstaw.
Już w trzeciej kolejce na Estadio Santiago Bernabéu doszło do pojedynku pomiędzy Realami: Madryt i Valladolid. Królewscy zdemolowali imiennika aż 7:2. Po tym meczu mówiono, że Real gra jeszcze bardziej spektakularnie za Queiroza niż za Del Bosque. Niestety kibice musieli zmienić zdanie po kompromitujących porażkach na Mestalla w Walencji (0:2) i w listopadzie z Sevillą na wyjeździe aż 1:4… Po tym spotkaniu (blamaż, takim mianem określano je w prasie) nastąpił kryzys, Real wygrywał minimalnie lub remisował, aż w końcu nadszedł tydzień długo wyczekiwany przez kibiców. Rzecz jasna było to wielkie święto w całym kraju, bo takie klasyki ściągają uwagę wszystkich kibiców. „As” nazwał nawet drugi tydzień grudnia tygodniem klasyków. Nie dziwne, skoro 3 grudnia Real miał się u siebie zmierzyć z lokalnym rywalem, Atlético, a trzy dni później w najbardziej zaciekłym pojedynku Kastylii i Katalonii z Barçą. Pomimo obaw o formę Królewskich pierwszy mecz z Rojiblancos wygraliśmy 2:0. Mało tego Ronaldo strzelił gola po zaledwie szesnastu sekundach od gwizdka sędziego! Trafienie dołożył jeszcze Raúl González Blanco i już po 45 minutach wynik był ustalony. Królewscy pewnie wygrali z rywalem zza miedzy. Warto dodać, iż przed meczem Bernabéu odwiedził były piłkarz Realu Zamorano. Chilijczyk zakończył karierę, wykonał symboliczne kopnięcie i został nagrodzony owacją na stojąco przez kibiców wiwatujących na cześć niezapomnianego „Indianina”.
Teraz obawiano się, czy wylane w Madrycie poty nie wpłyną negatywnie na formę w spotkaniu na Camp Nou. Jednak w trzy dni można dokonać cudu. Na murawę stadionu w stolicy Katalonii wybiegła najmocniejsza teoretycznie jedenastka Królewskich. U gospodarzy zabrakło najważniejszego ogniwa, Brazylijczyka Ronaldinho. To pozwalało nam pozostawać optymistami co do wyniku, bo przecież w ostatnim czasie Katalończycy nie czarowali. Mecz poprzedzający „Świętą Wojnę” przegrali z kretesem w Maladze 1:5. W drużynie Blancos pierwszy raz przeciwko byłej drużynie na Camp Nou mógł zagrać Ronaldo. Któryś raz z kolei piekło przeżywał Figo. Wróćmy jednak do wydarzeń boiskowych. W 37. minucie Roberto Carlos huknął w swoim stylu i po rykoszecie piłka wpadła do bramki. Po przerwie zadziałał trener Rijkaard, wprowadzając skrzydłowych Overmarsa i Quaresmę. Obaj spełnili swoje zadania i Blaugrana zaczęła niebezpiecznie atakować i przejmować inicjatywę. Na szczęście w drużynie z Madrytu był Ronaldo, który w 75. minucie, również po rykoszecie, podwyższył wynik na 2:0. To nie dobiło gospodarzy, a wręcz przeciwnie, wzmocniło. Już 5 minut później rozmiary porażki zmniejszył mocnym strzałem głową Patrick Kluivert. Jednak pomimo zaciekłych ataków gospodarzy wynik nie uległ już zmianie i po raz pierwszy od ponad 20 lat Real wyjechał z wrogiego regionu z 3 punktami!
Na przełomie roku Królewscy grają w kratkę. Co prawda szczęśliwie remisują lub wygrywają, ale nie są to wyniki napawające optymizmem. Dopiero pod koniec stycznia Real pokazał klasę w meczu Copa del Rey z Valencią (3:0). Na wyjeździe Królewscy też zwyciężają (2:1) i kroczą pewnie w kierunku finału krajowego pucharu. W lutym wygrywają pojedynek półfinałowy z Sevillą (u siebie 2:0, w Sewilli 0:1) i marzenie o finale staje się faktem. Notują passę zwycięstw w lidze, przerwaną dopiero 15 lutego w Madrycie, kiedy podejmowali Valencię i w kontrowersyjnych okolicznościach (rzut karny w doliczonym czasie gry dla Blancos) zremisowali 1:1 po golu Figo.
Pod koniec lutego dochodzi do pierwszego starcia w 1/8 Ligi Mistrzów. Mecz określany mianem „europejskiego klasyku” Bayern – Real na Stadionie Olimpijskim w Monachium kończy się remisem 1:1. Jak się później okaże, błąd Olivera Kahna, po którym Roberto Carlos trafił bramkę, będzie brzemienny w skutki. Bowiem tego jednego gola zabrakło Bawarczykom do przedłużenia nadziei na awans. Dwa tygodnie później Real odnosi skromne zwycięstwo 1:0 po golu Zidane'a i bardzo ciężkim meczu. Estadio Santiago Bernabéu wypełniło się po brzegi i było co świętować. Los Merengues wylosowali w półfinale AS Monaco, klub wygnanego Fernando Morientesa. Każdy z nas zacierał ręce… Ale po kolei.
Nastroje były bardzo optymistyczne przed mającym się odbyć tydzień po rewanżu z Bayernem finale Copa del Rey. W lidze Królewscy mierzyli się z Realem Zaragoza, czyli rywalem właśnie w finale Pucharu Króla. W „przedbiegach” Blancos zremisowali na Bernabéu 1:1, choć w rezerwowym składzie. 17 marca, a więc w dzień finału, miało być zupełnie inaczej. Kibice spodziewali się łatwej wygranej. Co więcej, zwycięstwo miało być początkiem drogi po potrójną koronę, tak hucznie zapowiadaną przez wszystkich w klubie. Ponadto Puchar Hiszpanii miał wrócić do Madrytu po wielu latach rozłąki. Zaczęło się nieźle, bowiem w 24. minucie Beckham trafił z rzutu wolnego. Niestety już pięć minut później był remis. Jeszcze przed przerwą podwyższył wynik gracz Zaragozy – David Villa, pokonując Césara z karnego. Jednak zaraz po przerwie, znów z rzutu wolnego, padł gol, tym razem jego autorem był Roberto Carlos. I to wszystko, na co było stać Królewskich w tym meczu. Nawet po wyrzuceniu Caniego w 67. minucie nie potrafili przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Doszło do dogrywki. Boisko za drugą żółtą kartkę opuścił również Guti i Real spisywał się jeszcze gorzej. W 111. minucie Argentyńczyk Galletti dobija przybyszów ze stolicy i po końcowym gwizdku sędziego puchar trafia w ręce Realu Z. 2:3. Mogli się cieszyć byli piłkarze Realu, Savio, Dani i ich koledzy z drużyny, a Królewscy wracali na tarczy i na dodatek zatracili gdzieś animusz i chęć do walki… Przyszedł trudny moment.
Pod koniec marca dochodzi do potyczki półfinałowej Ligi Mistrzów z Monaco. Pierwszy mecz na Santiago Bernabéu kończy się wynikiem 4:2 dla miejscowych. Drugiego gola dla gości z księstwa strzelił nie kto inny jak Fernando Morientes. Okazało się, że wciąż jest ulubieńcem madryckiej publiczności, która oklaskiwała jego gola. Niestety to trafienie przesądziło o wyeliminowaniu Królewskich z Ligi Mistrzów. Gdyby nie gol Hiszpana, w rewanżu na stadionie Louisa II (1:3) Real już nie musiałby drżeć o swój los. Niestety przykrą niespodziankę sprawiła nam rewelacja rozgrywek Champions League z malutkiego Monte Carlo. Na swoim terenie znów rządził El Moro, który przyćmił swoją grą samego Ronaldo i sprawił, że Real nie zdobył 10. tytułu klubowego mistrza Europy. Królewscy za burtą!
Real do końca sezonu gra już beznadziejnie. Notuje najgorszą od wielu lat passę, przerwaną tylko w meczu derbowym z Atlético Madryt na Vicente Calderón (2:1 dla Los Blancos). W ostatnich pięciu kolejkach sezonu Real odnotował, uwaga, 5 porażek! Najbardziej bolesna była w ta na własnym stadionie z Dumą Katalonii. FC Barcelona nie pokazał może wielkiego futbolu i to Real cały czas napierał na Katalończyków, ale to goście zwyciężyli 2:1.
W podobnym czasie dochodzi do bardziej optymistycznego zdarzenia – 12 maja rozpoczynają się prace nad nowym Ciudad Deportiva, ośrodkiem treningowym Realu. Uroczystość w Parque del Valdebebas polegała na odsłonięciu pamiątkowego pomnika w obecności najbardziej znanych osobistości ze świata sportu i polityki. Nie brakowało zawodników sekcji piłkarskiej, koszykarskiej i młodzieżowej. W tym samym dniu rozpoczęto pierwszą fazę robót, która obejmuje tzw. „strefę sportową” Ciudad Deportiva. Ta jedna część zajmie 24 ze wszystkich 120 hektarów terenu, co w środku miasta jest wręcz przeogromną działką. W przyszłości stanie tam również nowa hala koszykarska, a ćwiczyć będą na Ciudad Deportiva oczywiście wszystkie kategorie wiekowe sekcji piłkarskiej i koszykarskiej Realu Madryt.
Dzień po ostatnim meczu ligowym sezonu 2003/2004 (z Sociedad, przegranym 1:4) następują rychłe zmiany. Ze stanowiska trenera zostaje zwolniony Carlos Queiroz, który wkrótce powrócił „na stare śmieci” w roli asystenta Sir Fergusona w Manchesterze United. 24 maja 2004 roku na nowego trenera Królewskich zostaje mianowany José Antonio Camacho, który podpisał kontrakt na dwa lata. Został on po raz drugi trenerem Realu, po tym, jak w 1998 roku zrezygnował z tego stanowiska po zaledwie 20 dniach. „Przybyłem do Madrytu jako dziecko, wracam jako mężczyzna. Mam cel, żeby przywrócić klubowi miano numeru jeden na świecie” – mówił nowy trener.
Niemal równocześnie z Camacho przyszedł do klubu Walter Samuel. To pierwszy zawodnik defensywny zakupiony przez Florentino Péreza, z którym podpisano kontrakt na pięć lat. Wkrótce doszło jeszcze paru nowych piłkarzy. Z wypożyczeń wrócili: nasz pogromca Fernando Morientes, Albert Celades, a ponadto przyszła jeszcze „Armada Británica”, czyli zaciąg angielski. W sierpniu najpierw dołączył Michael Owen za 12 milionów euro. To już czwarty zdobywca Złotej Piłki France Football w klubie z Madrytu. Niespełna tydzień po wychowanku Liverpool FC, do Madrytu przybył też Jonathan Woodgate z Newcastle United. Ten transfer był tym bardziej zaskakujący, że „Woody” od pół roku nie grał z powodu kontuzji. Jednak wciąż jest uważany za wielki talent i jednego z najlepszych defensorów rodem z Wysp Brytyjskich.
W wakacje odbyły się też wybory na prezesa. Jeszcze zanim klub z Madrytu stał się prawdziwie angielską kolonią, w lipcu na dobre rozgorzała „gorączka wyborcza”. Kandydowali rzecz jasna Florentino Pérez, jego poprzednik Lorenzo Sanz i madrycki prawnik, Arturo Baldasano. 11 lipca 2004 roku Florentino Pérez zostaje ponownie wybrany prezesem Realu Madryt! Głosowało ponad 30 tys. socios, co daje prawie 50% uprawnionych do głosowania. Miażdżącą większością 94,25% z tych głosów wygrał Florentino, na dalszych miejscach znaleźli się Lorenzo Sanz (4,05% głosów) oraz Baldasano (1,70% głosów). Pérez obiecał m.in. przykrycie dachem stadionu Królewskich, ukończenie Ciudad Deportiva, stały rozwój klubu, powiększenie budżetu i kontynuowanie polityki prowadzonej dotychczas, mówiącej o sprowadzaniu najlepszych piłkarzy na świecie do Realu Madryt. Na tym polu zdystansował swoich rywali, którzy potrafili tylko wytykać błędy obecnemu prezesowi, a nie wysuwać swoje propozycje na poprawę sytuacji.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!