Biografia
Czas: zima 2007, rządy Ramóna Calderóna. Miejsce: Ameryka Południowa, konkretniej – Argentyna i Brazylia. Misja: odmłodzić skład, najlepiej jednym zawodnikiem na każdą formację z pola. Cel koniec końców udaje się spełnić – do Madrytu trafiają kreowany na nowego Redondo 20-letni Fernando Gago z Boca Juniors (20 milionów euro), robiący furorę w ojczyźnie 19-letni Gonzalo Higuaín z River Plate (12 milionów) oraz podobno piekielnie utalentowany 18-letni Marcelo z Fluminense (6,5 miliona), który miał jednak za sobą dopiero rok spędzony w najwyższej klasie rozgrywkowej w Brazylii.
Choć wydaje się, jakby to wszystko działo się wczoraj, od tamtej chwili w rzeczywistości minęła już ponad dekada. Pierwszej dwójki z wymienionych w Madrycie już nie ma – Gago ostatecznie nie spełnił pokładanych w nim nadziei, Higuaín zmęczony ciągłą rywalizacją z Karimem Benzemą postanowił natomiast odejść do Napoli (no i potem jeszcze w kilka innych miejsc). Na pokładzie białego okrętu do teraz pozostał jedynie ostatni z tamtego zaciągu. Ten, który kosztował najmniej i który na przebicie się do składu czekał najdłużej z całego tercetu.
Gdybyśmy mieli opisać go w najbardziej obrazowy sposób, powiedzielibyśmy, że to piłkarz z gatunku wymarłych. Taki, który w dobie atletyzacji futbolu, zdecydowanie wyłamuje się ze schematu i swoją grę opiera w głównej mierze na czystej radości z uprawianego zawodu. Na fantazji, która pozwala mu wyczyniać z piłką rzeczy, które znajdują się w zasięgu zaledwie garstki piłkarzy na planecie Ziemia. Niebywała technika, szybkość, ciąg na bramkę, solidność w obronie i nieschodzący z twarzy uśmiech. To wszystko czyni z Marcelo jednego z najlepszych lewych defensorów na świecie.
Z Królewskimi Brazylijczyk cztery razy triumfował w Lidze Mistrzów, krajowej lidze i Klubowych Mistrzostwach Świata, trzykrotnie wygrywał w superpucharze Europy i Hiszpanii oraz dwa razy zdobywał Copa Del Rey. Marcelo nie wypada nazywać już drugim Roberto Carlosem. Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, jego czas już minął. Teraz najwyższa pora, by to innych lewych obrońców nazywano nowym Marcelo. O ile rzecz jasna sobie na podobne komplementy zasłużą.