Advertisement
Menu
/ FourFourTwo

Najlepsza drużyna, która nigdy nie wygrała Pucharu Europy – część I

W trudnym okresie, kiedy Real Madryt miał problemy z wygraniem jakiegokolwiek trofeum, ze szkółki wyszło pięciu niezwykle utalentowanych młodzieńców, którzy razem przynieśli Królewskim w ciągu dekady aż 16 najważniejszych tytułów, tworząc legendarną La Quinta del Buitre. W poniższym reportażu prezentujemy ich historię na bazie opowieści Julio Iglesiasa. Oto część pierwsza.

Foto: Najlepsza drużyna, która nigdy nie wygrała Pucharu Europy – część I
Fot. własne

„Kim do cholery jest ten dziwacznie wyglądający dzieciak z przodu?”. Były trener Realu Madryt, Luis Molowny, nie miał nic konkretnego do roboty pewnego wrześniowego popołudnia 1980 roku, więc zdecydował się obejrzeć towarzyski mecz jednej z drużyn młodzieżowych Królewskich przeciwko San Lorenzo. Tam nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. W ataku Realu Madryt grał niebieskooki blondyn, tak delikatnej postury, że wydawało się, iż najmniejszy podmuch wiatru zwieje go z boiska. Ten chłopak, któremu już raz odmówiono przywileju gry w białej koszulce, miał długie ręce i krótkie nogi, a między rywalami poruszał się delikatnie, unikając kontaktu, niczym balerina podczas grand jeté.

Molowny ruszył sprintem na drugą stronę boiska, co, biorąc pod uwagę jego wagę było nie lada wyczynem i czym prędzej dopadł do trenera tamtej ekipy, Juana Gallego. Wskazał palcem na chłopaka z numerem siódmym na plecach i powtórzył swoje pytanie. „Emilio Butragueño”, brzmiała odpowiedź. „Dobry dzieciak, pracuje w sklepie z perfumami swojego ojca przy Calle de Narvaéz”, powiedział Gallego. „To pieprzony geniusz”, parsknął Molowny.

Jeśli podczas rozmowy z kibicami Realu Madryt w pewnym wieku wspomnicie nazwisko Emilio Butragueño, w ich oczach najczęściej pojawi się coś w rodzaju rozrzewnienia pomieszanego z nostalgią. Ta niezwykła inteligencja, instynkt killera i brak litości w polu karnym zupełnie nie przystawały do wyglądu miłego chłopca z bloku obok. Nie tylko pozwoliłbyś mu poślubić swoją córkę, ale też zapłaciłbyś za wesele, oddał wszystkie oszczędności a na koniec podziękował za przysługę. Butragueño był twarzą legendarnej ekipy, która w ciągu 10 lat dała Realowi Madryt 16 tytułów i zanotowała niesamowitą passę 121 meczów na Santiago Bernabéu bez porażki. El Buitre, czyli po prostu Sęp, jak brzmiało jego przezwisko, powstałe z sylab nazwiska, wyszedł z akademii Królewskich w mniej więcej tym samym czasie, co czterech innych ponadprzeciętnie utalentowanych nastolatków. Razem byli znani jako Quinta del Buitre („Piątka Sępa”) i łącznie rozegrali ponad 2000 spotkań w białej koszulce. Najważniejsze jednak było to, że aż czterech z nich pochodziło z Madrytu i ich związek z Królewskimi był bardzo wyraźny. Troszczyli się o ten klub, zależało im. Dlaczego więc nie wiemy więcej o Piątce Sępa? Ponieważ, jak powiedział świętej pamięci Alfredo Di Stéfano niedługo przed śmiercią, „nigdy nie wygrali Pucharu Europy”.

Późnym 1983 rokiem Real Madryt miał już trzy lata bez mistrzostwa. Pomimo że wcale nie tak dawno, bo w 1981 roku, dotarli do finału Pucharu Europy, ich gra była niezbyt przyjemna dla oka. Pragmatyczna. Nieporywająca. Defensywna. Julio César Iglesias, ówczesny dziennikarz El País wierzył, że musi istnieć lepsza droga. „Miałem dość mechanicznej gry Realu Madryt. Tej piłki, w której nie było kreatywności, a jedynie fizyczność”, mówił o tamtym okresie. „Zacząłem oglądać ich drużyny młodzieżowe i kreatywność młodych Hiszpanów wydała mi się dalece bardziej interesująca”, powiedział Iglesias.

Spędził kilka miesięcy, chodząc na każdy mecz Castilli w drugiej lidze. Wczesnym listopadem rezerwy grały na tyle dobrze, że awansowały na pozycję lidera drugiej ligi i na tyle atrakcyjnie, że kibice zamiast przychodzić na spotkania pierwszej drużyny, prowadzonej przez Di Stéfano, chodzili właśnie na te Castilli. Nie minęło dużo czasu, aż dyrektorzy w klubie zdali sobie sprawę, że na mecz z wiceliderem, rezerwami Athletiku Bilbao, boisko treningowe, na które mogło maksymalnie wejść około 2000 kibiców, nie wystarczy. Zdecydowali się przenieść mecz, który miał odbyć się 28 listopada, na Santiago Bernabéu. Julio Iglesias miał dzięki temu główny temat dla swojej historii i wybrał pięciu zawodników, których charakterystyki najbardziej go interesowały: Manolo Sanchísa, środkowego obrońcę, Emilio Butragueño, napastnika, Miguela Pardezę, skrzydłowego oraz dwóch pomocników – Martína Vázqueza i Míchela, czyli kapitana drużyny.

Butragueño, który miał już na koncie 15 goli w sezonie, miał być gwiazdą wieczoru. Co ciekawe, chłopak, który od dnia urodzenia, dzięki swojemu ojcu, który opłacał składki, był socio klubu, był bardzo bliski przejścia do Atlético po tym, jak klub jego marzeń go odrzucił. Trzy dni po rozpoczęciu tygodniowych testów w ekipie Rojiblancos do jego pokoju wszedł ojciec młodego Emilio. „Jak mógłbyś nawet pomyśleć o grze dla Atlético? Nie mogę na to pozwolić”. Pociągnął za kilka sznurków, wykorzystał kilka znajomości, między innymi wśród zawodników pierwszej drużyny i zaaranżował kolejne testy dla swojego syna. Gdy Emilio z nich wrócił, powiedział tylko jedno słowo: „okropieństwo”.

Trenerzy Realu Madryt byli jednak nieco innego zdania i zaproponowali mu dołączenie do drużyny. „Bardzo dobrze prowadzi piłkę oboma nogami. Ma wizję prawdziwego pomocnika i czasem tak perfekcyjnie odnajduje sobie przestrzenie i wychodzi na pozycję, że jego koledzy za nim nie nadążają”, czytamy w raporcie po owych testach. Butragueño nigdy nie wierzył, że zostanie sportowcem. W domu, zamiast oglądać wydarzenia sportowe w telewizji, wolał czytać książki o sztuce. Nawet kiedy regularnie grał już w pierwszej drużynie Realu Madryt, pomagał ojcu w prowadzeniu sklepu z perfumami, przynosząc jego wyroby do szatni Królewskich. „Nie dawał nam absolutnie żadnej zniżki”, wspomina jeden z nich.

Miguel Pardeza, jedyny z Piątki Sępa, który nie pochodził z Madrytu, był talentem czystej wody. „W wieku 15 lat już w pełni dojrzałem fizycznie. Byłem wtedy nie do zatrzymania”, wspomina znany ze swej szybkości skrzydłowy. Pardeza był jedynym kompanem Butragueño w ataku, choć poruszał się raczej w bocznych strefach boiska. Był też najbardziej inteligentnym z całej paczki. Zrobił doktorat z hiszpańskiej literatury klasycznej, a tematem jego pracy były dzieła Césara Gonzáleza Ruano. Nawet kiedy grał już w pierwszej drużynie Królewskich, nadal prowadził swoją kolumnę w gazecie.

Manolo Sanchís natomiast wprowadził do drużyny ogień i nieustępliwość. Był synem Manuela Sanchísa, legendarnego obrońcy Realu Madryt, który w 1966 roku wzniósł do góry Puchar Europy. W ten sposób Sanchís senior zawsze wygrywał domowe dyskusje. „Wygrałeś kiedyś Puchar Europy? A ja tak. A teraz marsz do łóżka”. Manolo wpadł w oko Iglesiasowi pewnego chłodnego popołudnia, kiedy na trybunach meczu Castilli było tylko siedmiu widzów. Jednym z nich był sześciokrotny zdobywca Pucharu Europy, Paco Gento, który siedział niedaleko, więc Iglesias przysiadł się do niego. „Z numerem piątym gra syn Sanchísa”, powiedział Gento, który przecież dzielił szatnię z Manuelem. „Jest dużo, dużo lepszy niż jego ojciec”.

Martín Vázquez był najtrudniejszym do odkrycia. Urodzony w Pozuelo, podmadryckiej miejscowości, miał pierwszą szansę, by zabłysnąć, dopiero podczas turnieju młodzieżowego w Buenos Aires, gdzie Królewscy zajęli trzecie miejsce. El Gráfico, argentyński dziennik, wyróżnił Martína nagrodą dla najlepszego zawodnika turnieju, ale Iglesias nie miał pojęcia, kim był wspomniany młodzieniec, więc zaczął chodzić na mecze Castilli, by w końcu się dowiedzieć. „W którymś meczu zauważyłem w środku pola Realu Madryt jasnowłosego chłopaka, który poruszał się z piłką dokładnie tak, jak wszyscy byśmy chcieli. Traktował ją niemal z czułością, grając doskonale dwoma nogami. Od razu wiedziałem, że to nasz Martín, o którym pisał El Gráfico”, opowiada dziennikarz.

Ostatni z Piątki Sępa, Míchel, był najłatwiejszy do wyłowienia. „To był ten seksowny”, śmieje się Butragueño. „To zdecydowanie on najbardziej zyskiwał na naszym sukcesie”. Istnieje pewna historia, dotycząca turnieju U-19 rozgrywanego w Monako. Míchel, który został ogłoszony zawodnikiem turnieju, bardzo wpadł w oko monakijskiej księżnej Karolinie, córce amerykańskiej aktorki, Grace Kelly. Co więcej, podobno księżna była na tyle zauroczona młodym piłkarzem Królewskich, że Philippe Junot, paryski bankier i mąż księżnej, zdecydował się złożyć papiery rozwodowe. Jednakże filmowy urok Míchela nie pomagał mu w karierze piłkarskiej i był on ostatnim, który dołączył do pierwszej drużyny Realu Madryt w 1983 roku, po którym został opublikowany artykuł Iglesiasa.

„Wszyscy poszli w górę, a w Castilli zostałem tylko ja. Miałem już 20 lat i zaczynałem się zastanawiać, czy nie powinienem odejść. Byłem o krok od podpisania kontraktu z Málagą”, wspomina Hiszpan. Sfrustrowany brakiem szans do gry i czując się kompletnie i bezpodstawnie pominięty, podszedł raz na parkingu do Alfredo Di Stéfano, ówczesnego trenera pierwszej drużyny, aby poprosić go o szansę. Odpowiedź Argentyńczyka przyszła jednak szybko, a była tak szorstka, jak tylko mogła. „Dopóki nie wyrosną ci prawdziwe jaja, nie ma mowy”.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!