Advertisement
Menu

Żegnaj, Goyo, zamachaj tam u góry siekierą

Foto: Żegnaj, Goyo, zamachaj tam u góry siekierą
Fot. własne

Było ich tylko dwóch. Pirri i on. Przez dziesiątki lat jedynie oni dostąpili zaszczytu otrzymania La Lauredy. Błyszczącej odznaki w kształcie herbu klubu, otoczonej laurowymi gałązkami, mającej trafiać w ręce największych piłkarzy w historii Realu Madryt. Santiago Bernabéu nagrodził Pirriego za jego pamiętny występ przeciwko Barcelonie w 1968 roku, gdy w finale Pucharu Króla grał z wysoką temperaturą i ręką na temblaku. Ten drugi z nich, Goyo Benito, został wyróżniony jedenaście lat później, a klub uzasadnił, że wręcza mu nagrodę za nieskazitelną karierę i kilkanaście lat spędzonych w drużynie. Do dziś nikt inny nie dostąpił tak wielkiego zaszczytu. Ani Juanito, ani Raúl, ani Cristiano. Tylko Goyo i Pirri.

Dla Goyo Benito każdy mecz był batalią, a murawa była jego placem boju, na którym zostawiał wszystko, pot, często krew i całą swoją duszę. Real Madryt zawsze cechował się środkowymi obrońcami, u których jedni podkreślali boiskową szlachetność, a drudzy wytykali ich brutalność. José Eulogio Garate, któremu wielokrotnie przyszło się z nim mierzyć, mówił, że jego rywal zawsze postępował fair i zgodnie z przepisami, ale gra przeciwko niemu była koszmarem.„Prywatnie miałem z nim bardzo dobre stosunki, ale piłkarsko mnie wykańczał. Grało się przeciwko niemu fatalnie. Wyskakiwał szybko i atakował niczym pociąg towarowy. Był idealny do krycia największej gwiazdy rywala. Kto grał przeciwko Benito, miał przesrane. Powiedziałem raz Aragonésowi, żeby lepiej wystawił kogoś innego, bo Benito znał mnie tak dobrze, że zawsze rozkładał mnie na łopatki, więc może komuś innemu poszłoby lepiej. Ostatecznie zagrałem i, jak zwykle, nawet nie dotknąłem piłki. Jeśli już któregoś razu udało mi się dostać piłkę i ruszyć na niego, zatrzymywał mnie faulem. Był bardzo twardy i bardzo waleczny. Spośród wszystkich zawodników, którzy kiedykolwiek mnie kryli, on był tym najgorszym. Z innymi bywało lepiej, gorzej albo po prostu zwyczajnie, ale grając przeciwko niemu nawet nie dotykałem piłki”, wspomniał niedawno były gracz Atleti.

Innego zdania był za to Biri-Biri, który podczas swojego debiutanckiego meczu na Bernabéu już przy pierwszych starciach zaczął prosić go o większy szacunek. Po kilku następnych akcjach podszedł jednak do Goyo i powiedział tylko: „Błagam, panie Benito, już mnie nie uderzaj”. Legendarny stoper szybko nauczył go, że na szacunek trzeba sobie zapracować, a nie o niego prosić. Innym, który na długo zapamiętał Goyo, był William Silvio Modesto, na którego wołano po prostu Bio. Gdy piłkarz Barcelony postawił tylko stopę na Bernabéu, Benito nie odstępował go nawet na milimetr, a Pirri krzyczał do niego: „Goyo, kop czarnego tak, żeby nie było widać siniaków”. Biedny chłopak był oszołomiony do tego stopnia, że przez cały mecz bał się nawet spojrzeć w kierunku piłki, a co dopiero ją przyjmować.

Article photo Fot. Goyo Benito i Rubén Cano podczas derbów Madrytu.

Gregorio Benito Rubio urodził się 21 października 1946 roku w małym miasteczku El Puente del Arzobispo. W wieku 11 lat wyjechał do Álavy, gdzie uczęszczał do salezjańskiego kolegium. Spędził tam dwa lata, a następnie przeprowadził się do Madrytu, aby dalej uczyć się w owianej złą sławą dzielnicy Atocha. „Kiedy chodziłem do szkoły, bardzo lubiłem futbol, ale również lekkoatletykę. Miałem odpowiednią wagę i wzrost, więc rzucałem oszczepem. Zostałem nawet młodzieżowym mistrzem Hiszpanii, gdy cisnąłem na 62 metry. Wysokość wyskoku też pomagała mi w wygrywaniu górnych piłek. Najgorzej, że czasami uważano, że po prostu podpieram się na rywalu”, opowiadał o sobie lata później. Gdy uczęszczał jeszcze do szkoły, został dostrzeżony przez jednego z trenerów Realu Madryt, który zaprosił go na testy. Zdał je bez problemu, ale miał tylko siedemnaście lat i mógł grać w jednej z młodzieżowych sekcji klubu. Tam radził sobie wyśmienicie i razem ze swoją drużyną zdobył nawet amatorskie mistrzostwo Hiszpanii. Na grę w pierwszym zespole było jednak dla niego nieco za wcześnie, więc Królewscy zdecydowali się wypożyczyć go do Rayo Vallecano, gdzie spędził dwa lata.

W tym czasie Goyo w pełni poświęcił się futbolowi i mając już za sobą kilka semestrów zdecydował się zrezygnować ze studiów, ponieważ w 1969 roku podpisał kontrakt z Realem Madryt. Jego rodzice dowiedzieli się o wszystkim listownie, a zdziwiony ojciec czym prędzej udał się do stolicy, gdy tylko odczytał wiadomość od syna. Oczywiście nie po to, by go potępiać, ale wspierać w podjętej decyzji. Benito zadebiutował już w październiku tego samego roku, a Królewscy wygrali w San Sebastián z Realem Sociedad, co było tylko pierwszym z wielu jego zwycięstw, które miały dopiero nadejść, bo białą koszulkę przyszło mu zakładać 420 razy.

„Uważam się za normalnego i zwykłego obrońcę, trochę twardego — ale nie mam nic wspólnego z drwalami — i staram poruszać się z piłką, ponieważ uważam, że między kolegami z drużyny nie zrobimy sobie krzywdy. Zawsze chciałem grać jako głęboko cofnięty obrońca, ponieważ podobała mi się ta pozycja”. Tym, który lubił jego sposób gry, był Kubala, który powoływał go do drużyny narodowej, mimo że Gallego wydawał się niekwestionowanym graczem wyjściowej jedenastki. Goyo i tak zaliczył w reprezentacji 22 występy, a wcześniej z amatorską drużyną narodową został nawet mistrzem Europy w 1970 roku.

Cruyff, Rubén Cano, Biri-Biri, Morete, Lobo Diarte, ktokolwiek… Gdy tylko rywal otrzymywał piłkę, a w jego pobliżu znajdował się Benito, po trybunach Bernabéu niósł się wojenny okrzyk: Goyo, saca el hacha! („Goyo, zamachaj siekierą!”). Nie dlatego, że był boiskowym drwalem, ale dlatego, że na każdego ruszał niczym taran i z łatwością zabierał mu piłkę. Ogromna siła, budząca respekt postura i aparycja wąsatego bandziora sprawiały, że już na samą myśl o walce z Benito przeciwnikom odechciewało się gry w piłkę. Każda konfrontacja z Goyo sprawiała, że napastnicy musieli sprawdzać po chwili, czy nie mają kolan za uszami, a madrycki obrońca jedynie otrzepywał się z kurzu i sprawiał wrażenie niewzruszonego jegomościa, który za chwilę naleje sobie do szklanki whisky i zapyta tylko: „Kto następny?”.

Article photo Fot. Goyo Benito z zabandażowaną głową podczas spotkania z Betisem.

Był ścianą. Wojownikiem, który dokładał wszelkich starań, by cała defensywa trzymała rygor i broniła z ogromną siłą. Nie odczuwał strachu w żadnej sytuacji, nie przeszkadzała mu gra z bandażem na głowie, rozciętym łukiem brwiowym czy zakrwawionymi kolanami. Był niezłomnym piłkarzem, który wszelkie braki nadrabiał poświęceniem, wiarą i ogromną pracą, za którą dziś podziwia się tych największych. W jego kodeksie nie było miejsca na obłudę i fałsz. Benito zawsze pozostawał sobą i na boisku miał tylko jeden cel – nie dać się pokonać. Przeciwnicy wiedzieli zaś, że nie ma dla niego straconych piłek, a on nigdy się nie podda. Nie sposób zmierzyć szacunku, jakim darzyli go wszyscy – koledzy, rywale, a przede wszystkim kibice. Na Bernabéu nikt nawet nie śmiał pomyśleć o tym, by go wygwizdać, a historia pokazała nam przecież, że na tym stadionie obrywało się już niemal każdemu.

Głową grał wybitnie, w obronie nie pozwalał się przejść praktycznie nikomu, a gdy już ta sztuka udała się jakiemuś napastnikowi, potrafił dogonić go na kilku krokach. To główne cechy, które sprawiały, że grał dla Realu przez trzynaście sezonów, aż w 1982 roku postanowił przejść na emeryturę. Wcześniej wygrał sześć mistrzostw Hiszpanii i zdobył pięć Pucharów Króla. Jego pożegnanie z futbolem było ogromną stratą dla zespołu, któremu brakowało tej mocy, jaką pokazywał na środku obrony, tej wiedzy, tego doświadczenia, a przede wszystkim tego sposobu bycia, gdy bez słów każdy rozumiał, że tutaj rządzi właśnie on. Tutaj rządzi wielki Goyo Benito.

Poza boiskiem Goyo był z kolei duszą towarzystwa i otworzył nawet jedną ze słynnych restauracji przy Paseo de la Castellana. Poniedziałkowy obiad, na który serwowano gulasz, był nie tylko jedną z wielu pozycji w menu, ale obowiązkowym daniem zamawianym przez wszystkich, bo tak bardzo zachwalał go charyzmatyczny stoper. Knajpa szybko stała się idealnym schronieniem dla wielu zawodników i madridistas, a pojawiali się w niej nawet piłkarze i kibice Atlético, ale nie było tam miejsca na animozje. Wszyscy cieszyli się tym, że mogą zasiąść gdzieś niedaleko wąsatego idola, który zabawiał ich licznymi opowieściami i na moment sam zapominał, że już za kilka dni na boisku niektórzy z nich staną się przez 90 minut jego największymi wrogami.

Article photo Fot. Pirri, Goyo Benito i Juanito w restauracji.

Dla Florentino Péreza zawsze był kimś więcej niż tylko piłkarzem. Benito stał u jego boku już w 1995 roku, gdy ten rywalizował w wyborach z Ramónem Mendozą. Prezes i klub zawsze o nim pamiętali. Goyo przez ponad dekadę walczył z chorobą Alzheimera, a Florentino nieustannie interesował się jego stanem zdrowia i składał mu odwiedziny. W ostatnich latach zapominał już o wielu historiach, pięknych wspomnieniach, które musieli przypominać mu inni. Zapominał o najbliższych, którzy otaczali go opieką, ale nikt nie zapomni nigdy o nim. Real Madryt i jego kibice nie zapomną o Goyo Benito. O człowieku, który był uosobieniem wszystkich klubowych wartości.

Żegnaj, legendo! Żegnaj, Goyo, zamachaj tam u góry siekierą!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!