Advertisement
Menu

Jedna zemsta w tygodniu wystarczy

Co prawda nikt nie wie, jak to było w rzeczywistości, ale wielu ludzi szeptem mówi, że tamtego brzydkiego i ponurego wieczora 29 października 2018 roku Julen Lopetegui wrócił do domu kompletnie wyczerpany i na skraju kryzysu psychicznego.

Foto: Jedna zemsta w tygodniu wystarczy
Fot. Getty Images

Tuż po przekroczeniu progu swojego lokum miał zaś nalać sobie pokaźną szklankę dobrej whisky, rozsiąść się wygodnie w fotelu i zadać sobie, poniekąd z pewną ulgą, jedno kluczowe pytanie. Na co, do ciężkiej cholery, mi to wszystko było? Odpowiedzi prawdopodobnie nie zna zaś do chwili obecnej. 

‚‚Jeśli coś może wyjść źle, wyjdzie źle‛‛. Nie wiemy, czy sentencja ta nadawałaby się na tytuł książki lub filmu, ale z pewnością najcelniej podsumowuje koleje losu Baska w zeszłym roku. Po jego myśli nie potoczyło się bowiem absolutnie nic. Co tylko najgorszego można było sobie wyobrazić w danym momencie wnet wydarzało się to w rzeczywistości. Od czasu zwolnienia z reprezentacji Hiszpanii w przeddzień mundialu w atmosferze niebywałego skandalu do sromotnej klęski w Klasyku nie było praktycznie jednej chwili, w której można by było się w pełni uśmiechnąć.  

A przecież z założenia wszystko miało wyglądać tak pięknie...

Jak to zwykle bywa, po czasie człowiek potrafi analizować pewne rzeczy w bardziej przemyślany sposób oraz dochodzi do sensowniejszych wniosków. Dziś, po niespełna 11 miesiącach od pożegnania z Julenem Lopeteguim, niejeden z nas zapewne dopuszcza do siebie myśl, że źródłem tego ciągnącego się za nami od już dość dawna smrodu być może wcale nie jest osoba trenera. A jeśli problem tkwi gdzieś głębiej? A co jeśli tak naprawdę do postawienia trafnej diagnozy trzeba szukać źródeł gdzie indziej? 

Nie ma co wmawiać nikomu na siłę, że Lopetegui był trenerem idealnym. Stawanie teraz w jego obronie byłoby równie sensowne jak chwalenie Viníciusa za strzały na bramkę. Wizja Baska zespołu mogła być przecież całkowicie chybiona i niepasująca do Realu Madryt. Fakty pozostają jednak takie, że ani później za Solariego, ani teraz za Zidane'a wcale nie jest lepiej. I tylko ktoś wyjątkowo naiwny może twierdzić, że dzieje się tak wyłącznie z racji na syf, jaki pozostawił po sobie Julen. Nie, aż tak gleby nie wyjałowiłby nawet don Zbigniew Smółka. 

Dziś Lopetegui układa sobie życie w stolicy Andaluzji i jak na razie wychodzi mu to całkiem przyzwoicie. Jego Sevilla z trzema zwycięstwami i jednym remisem do wczoraj przewodziła ligowej stawce. My zaś tego wieczoru na Sánchez Pizjuán, czyli stadionie, gdzie tak na dobrą sprawę nastąpił początek końca Lopeteguiego w Realu Madryt, podejmiemy kolejną już próbę odnalezienia własnej tożsamości. Tożsamości, której szukamy po omacku od finału Ligi Mistrzów w Kijowie i której, jak już wiemy, na pewno nie zostawiliśmy w Paryżu. 

Zdajemy sobie sprawę z tego, że to dopiero początek sezonu i że jeszcze nie powinniśmy wyciągać jakichś daleko idących wniosków. Trudno jednak nie miec gdzieś z tyłu głowy tego, że podobnie tłumaczyliśmy sobie to przed rokiem, kiedy krajobraz prezentował się w zasadzie identycznie. Człowiek czekał całe wakacje w nadziei na to, że wreszcie zobaczy zespół grający z pomysłem i determinacją. Dostaje zaś drużynę, która po raz pierwszy od epoki brązu nie jest w stanie przez 90 minut oddać celnego uderzenia na bramkę lub który nawet przy prowadzeniu 3:0 do przerwy do ostatnich sekund drży o wynik. Nowe twarze, ta sama gra. Gra w nie wiadomo w sumie co. Gdzie tkwią przyczyny tego stanu rzeczy? Wy pytajcie nas, a my was. 

Tak więc, panowie, albo się budzimy, albo się obrażamy, ale tym razem już tak na serio. Czas przestać oglądać się za siebie i patrzeć, czy przypadkiem nie ma tam stojącego z patykiem tego niedobrego Di Maríi. Nawet pomimo tragicznego pod każdym względem spotkania w stolicy Francji los znowu wystawił nam na tacy szansę na lepsze jutro. Wiemy, że zawsze fajnie, jak na sąsiada spadają wszelkie plagi, ale niejednokrotnie przekonaliśmy się już, że tego typu myślenie nie prowadzi zupełnie donikąd. 

Naszym kibicowskim obowiązkiem jest wierzyć, że na Pizjuán zagramy wreszcie jak nie na Pizjuán. Teraz uwierzcie w to jeszcze tylko wy, drodzy piłkarze. Jedna zemsta na Realu w ciągu tygodnia w zupełności wystarcza.

Stawka na to, że Real wygra 2:1 – 9.50 zł.

Stawka na zwycięstwo Realu – 2,65 zł

Jeżeli niezawodny w tym sezonie Benzema dorzuci gola, to za każdą złotówkę legalny bukmacher eTOTO płaci 2,50 zł.

Początek meczu o godzinie 21:00. W Polsce można można obejrzeć go na Eleven Sports 1 na platformie Player.pl.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!