Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Na terenie wroga w szczytnym celu

Zapraszamy do lektury

Poranna kawa, śniadanie, przegląd sportowych informacji z kraju i świata, wrzucenie newsa na stronę, szybka kąpiel i walka z ebolą. Tak pokrótce wyglądał mój wczorajszy dzień. Crème de la crème był oczywiście ostatni z wymienionych punktów, który jednocześnie mogę wykreślić z listy rzeczy, które miałem zrobić przed śmiercią. Zostało mi jeszcze tylko wybudowanie domu i spłodzenie syna. Drzewo już rośnie.

W jaki sposób podjąłem dzielną walkę ze śmiertelnym wirusem? Bardzo prosto. Wybrałem się na charytatywny mecz Champions for Life zorganizowany wczoraj na Vicente Calderón. W obliczu tak długiej przerwy od domowych meczów Realu Madryt, doszedłem do wniosku, że na bezrybiu i rak ryba, a jako że dodatkowo mogłem przyczynić się czymś światu, nie wahałem się zbyt długo i wraz ze znajomym (obiecane pozdrowienia dla Bruno!) udałem się na stadion naszego rywala zza miedzy. Bilety kosztowały od 5 do 15 euro i choć ostatecznie w spotkaniu nie wystąpili ani Ramos ani Iniesta, cena za zobaczenie kilku czołowych zawodników Primera i Segunda División z pewnością nie była wygórowana.

Do wczoraj Vicente Calderón widziałem tylko z zewnątrz. Charytatywny mecz potraktowałem jako rekonesans na wrogim terenie przed zbiżającymi się wielkimi krokami derbami w Pucharze Króla. Jakie będzie moje pierwsze skojarzenie związane z obiektem Atleti? Przede wszystkim straszliwe zimno. Stadion jest położony w jednym z najniższych punktów miasta tuż przy rzece Manzanares. Różnica temperatur między okolicami rzeki a wyżej położonymi miejscami jest naprawdę odczuwalna. Jeśli ktoś uważa, że Hiszpania to kraj wiecznych upałów, zapraszam. Mnie wręcz nurtuje to, jak przy takim mrozie jest możliwe, że w Madrycie jeszcze nie spadł nawet płatek śniegu.


Sam obiekt może jest i już trochę przestarzały, ale swój klimat mimo wszystko ma. Tak czy inaczej do Bernabéu sporo mu brakuje. Jakoś wcale mnie już nie dziwi, że Atlético ma przenosić się wkrótce na nowy stadion. Jestem nawet zdania, że Rojiblancos potrzebują tego zdecydowanie bardziej niż Królewscy modernizacji Santiago Bernabéu. Nie mam zamiaru jednak się wyzłośliwiać. Znajomy kibic Rayo stwierdził bowiem, że jeszcze do niedawna na Vallecas ławki rezerwowych były zbite z desek. Podejrzewam też, że w Polsce takim Vicente Calderón na pewno byśmy nie pogardzili, choć oczywiście mamy u siebie również kilka stadionów o wiele wyższym standardzie. Nie należy jednak zapominać, że nasze obiekty nie są tak leciwe. Myślę, że tym, co przeszkadzało mi najbardziej na Calderón było niewiadomoco oddzielające murawę od trybun, co początkowo wziąłem za bieżnię. Podobne wyrwy to dziś jednak w piłkarskich świątyniach spory przeżytek.

Co do meczu, piknik. Zarówno na trybunach, jak i na boisku. No ale nie można się dziwić, w końcu było to spotkanie charytatywne. Co prawda bramek nie zabrakło (wynik 3:2 dla Zachodu), jednak gra głównie w poprzek i zdecydowanie na pół gwizdka. Nie mogłem się mimo wszystko oprzeć wrażeniu, że w tym wszystkim wciąż było więcej jakości niż w polskiej ekstraklasie. Piłkarze nieraz bezcelowo popisywali się wymuszonymi technicznymi fajerwerkami, jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Dlaczego? Bo żeby móc popisywać się techniką, trzeba ją... mieć. O tak, po prostu.

Najbardziej pozytywną postacią wczorajszego starcia był zdecydowanie Kameni. Jest on zresztą jednym z moich ulubionych bramkarzy. Nie piszę tego dlatego, ponieważ jest on czarny, a ja chcę błyszczeć polityczną poprawnością. Uważam, że wystarczy napisać, iż występuje on w Primera División już od kilku ładnych lat, a miejsca między słupkami Málagi nie oddał nawet, gdy Andaluzyjczycy sprowadzili mającego za sobą fantastyczny mundial Ochoę. Nazwisko golkipera trybuny skandowały wczoraj niejednokrotnie. Sam bramkarz poczuł moc i postanowił udobruchać publikę kilkoma technicznymi zagraniami, jak podanie raboną do obrońcy czy dryblingi z napastnikami rywali. Kameni trafił wczoraj nawet do siatki. Przy stanie 2:0 dla przeciwników wykorzystał on rzut karny. Jego zespół wygrał ostatecznie 3:2. Po takim spotkaniu nie sposób było nie poczuć do Kameruńczyka sympatii.

Kameni szykuje się do wykonania jedenastki.

Na pewno nie żałuję wydanych pięciu euro, które, gdybym nie wybrał się na Calderón, wydałbym pewnie na coś z założenia mniej pożytecznego dla ludzkości. Nawet mimo braku Ramosa i Iniesty miałem okazję ujrzeć na żywo kilku naprawdę porządnych grajków. Najbardziej cieszę się z tego, że mogłem zobaczyć na murawie José Antonio Reyesa, który w czasach gry dla Realu Madryt był moim ulubionym zawodnikiem. Większość z nas pewnie doskonale pamięta, jak w meczu z Mallorcą zapewnił nam mistrzostwo kraju... Na dziś to wszystko, kolejna świąteczno-noworoczna odsłona cyklu pojawi się na stronie 1 stycznia. Postaram się ułatwić wam choć odrobinę zapomnienie o sylwestrowym kacu.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!