Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Polski „weekend”

Zapraszamy do lektury

Dzisiejszy odcinek publikuję z małym poślizgiem spowodowanym dość sporą intensywnością wtorkowo-środowych wydarzeń. Starcie z Liverpoolem na Santiago Bernabéu będzie jedynie jednym z tematów, które chciałbym poruszyć. Bez zbytniego rozpisywania się we wstępie, po prostu tradycyjnie zapraszam do lektury.

Wtorek nie ograniczał się wyłącznie do wieczornego starcia z Liverpoolem. Do stolicy Hiszpanii wybrały się bowiem również dwie grupy kibiców z Polski. Około godziny 14.00 spotkałem się z delegacją przybyłą z moich rodzinnych stron, czyli Trójmiasta. Swoją obecnością Madryt zaszczyciła nasza współpracowniczka, prawdopodobnie największa fanka Raúla nad Bałtykiem (a może i nie tylko), Blanca Princesa, którą pilnie strzegło trzech innych reprezentantów północnej części Polski. Jako że do starcia z Liverpoolem pozostawało jeszcze sporo czasu, urządziliśmy sobie dość długi spacer po centrum miasta. Po wizycie na Puerta del Sol, Plaza Mayor i obejściu Pałacu Królewskiego, który choć wciąż prezentuje się okazale, dzisiaj jest w zasadzie jedynie utrzymywanym przez podatników pomnikiem architektury, udaliśmy się na... Vicente Calderón.

Choć samo umiejscowienie obiektu Atlético nad bardzo ładnie zagospodarowaną rzeką Manzanares, wśród deptaków i dróg rowerowych, podoba mi się znacznie bardziej niż krajobraz rozciągający się dokoła Santiago Bernabéu, przyglądając się stadionowi naszego rywala zza miedzy zdecydowanie da się zauważyć syndrom biedniejszego krewnego. Klubowy sklepik, mimo że oczywiście nie jest pozbawiony atrakcyjnych dla fanów Los Colchoneros gadżetów, w porównaniu z Tiendą Bernabéu wypada jednak jak osiedlowy sklep w porównaniu z halą spożywczą w hipermarkecie. Na miejscu postanowiliśmy spytać również o możliwość zwiedzenia stadionu. Sama wejściówka jest dwa razy tańsza niż na Tour Bernabéu (10 euro), jednak znudzona samotnością pani w kasie powiedziała nam, iż najbliższa wycieczka odbędzie się, gdy zbierze się odpowiednia liczba chętnych, czyli za... dwie godziny. Przyznam się bez bicia, że na Tour Bernabéu jeszcze nie byłem, ale chociażby przy zwiedzaniu w przeszłości Campo Nuevo czekać nie trzeba było wcale. Dość zagadkowym rozwiązaniem wydało mi się również umiejscowienie wejść dla dziennikarzy i VIP'ów w tunelu, przez który prowadzi droga przelotowa. Nad tunelem znajduje się natomiast słynna „ucięta” po rogach trybuna, która z zewnątrz prezentuje się naprawdę niecodziennie, dla mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Teraz wróćmy do właściwej dla nas tematyki, czyli tej związanej z Realem Madryt. Przed potyczką z Liverpoolem nie sprawdzałem danych dotyczących spodziewanej liczby kibiców z miasta Beatlesów, jednak sądząc po tym, ilu kręciło się ich od rana po mieście, byłem przekonany, że pojawi się ich sporo. Tak też było. Po raz pierwszy miałem okazję skonfrontować z rzeczywistością wpajany zewsząd stereotyp angielskiego kibica. I muszę przyznać, że jest tak, jak miałem okazję widzieć to na filmach – podpici, głośni i, mimo wszystko, budzący sympatię. Fani The Reds czuli się jak u siebie. Podejrzewam, że jednym z powodów mogła być iście brytyjska pogoda, którą chyba ze sobą przywieźli, ponieważ jeszcze dzień wcześniej na ulice Madrytu wychodzić można było śmiało w koszulce z krótkim rękawem.

Sam mecz oglądałem z wysokości loży prasowej. Tym razem jednak moje stanowisko znajdowało się nieco wyżej, choć i tak nie zmienia to faktu, że widoczność jak zwykle była znakomita. Do akredytacji dołączono nawet kupon na catering, choć raczej dwie kanapki i mała butelka wody nie mogły równać się z tym, jak goszczono dziennikarzy przy okazji starcia Realu Madryt z Fiorentiną w Warszawie. Nigdy zresztą nie wątpiłem w opowieści o polskiej gościnności. Tak czy inaczej, nie będę przecież narzekał na to, że ktoś zadbał o to, żebym na meczu nie był głody i spragniony.

Spotkanie z Liverpoolem było moim pierwszym obserwowanym z trybun starciem Ligi Mistrzów i zarazem chyba jednym z najpewniejszych, zwycięstw 1:0 jakie widziałem. Po powrocie z Bernabéu byłem dość zdziwiony, że media zgodnie twierdziły, iż mecz był nudny i toczony w tempie sparingu, ponieważ na stadionie mi wydawał się on dość interesujący. Do ostatniej chwili liczyłem po cichu na to, że wieści o wystawieniu rezerwowego składu przez Brendana Rodgersa okażą się jedynie plotkami. Niestety, tym razem prasa się nie myliła. Całe szczęście, że na boisku w drugiej połowie zameldował się Steven Gerrard. Czułbym spory niedosyt, gdybym widział na żywo Liverpool i nie mógł jednocześnie podziwiać z bliska jego żywej legendy, którą, mimo ogólnej niechęci do The Reds, zawsze bardzo ceniłem. Trochę też żałowałem, że koniec końców na murawie nie pojawił się Mario Balotelli. To była prawdopodobnie ostatnia okazja, by zobaczyć go z bliska, gdy gra jeszcze w jakimś poważnym klubie.

W środę wraz z trójmiejską Fantastyczną Czwórką zdecydowaliśmy się udać na mecz koszykarskiej sekcji Realu Madryt w Eurolidze przeciwko Dinamo Sassari. Zanim jednak pojechaliśmy do Palacio de los Deportes, widziałem się z członkami stowarzyszenia Águila Blanca, którzy również wybrali się na przedwczorajszy pojedynek Los Blancos w Champions League. Choć spotkanie może nie było bardzo długie, przebiegało w niezwykle miłej atmosferze. Wspólnie zobaczyliśmy Pałac Królewski oraz zrobiliśmy sobie zdjęcie na tle znajdującego się nieopodal pomnika Jana Pawła II.

No i, tak jak obiecałem Damianowi, wrzucam nasze selfie ze spotkania na szczycie. Uprzejmie prosiłbym w tym momencie o powstrzymanie się od jakichkolwiek komentarzy dotyczących walorów estetycznych poniższego zdjęcia.

Wracając do sportowej części relacji, hala Palacio de los Deportes wypełniła się mniej więcej w połowie. Bilety jak na Euroligę były tanie – 10 euro. Niemniej rywal raczej nie należał do najmocniejszych. Nie owijając w bawełnę, koszykówką nie interesuję się niemal wcale. Oczywiście byłbym w stanie wymienić kilka nazwisk naszych zawodników, jednak nie zmienia to faktu, że jeśli chodzi o basket, jestem kompletnym laikiem. Tak czy inaczej oglądanie tej dyscypliny sportu na żywo jest jednak bardzo przyjemne. Osobne słowo należy się spikerowi, który buduje kapitalną atmosferę wokół meczu. Sposób w jaki prezentuje przed meczem zawodników oraz jak prowadzi konkursy w przerwie meczu jest niepodrabialny. Jak można było się spodziewać, na obiekcie koszykarzy pojawił się wczoraj również regularnie bywający w Palacio de los Deportes Pepe.

Mecz zgodnie z przewidywaniami bezproblemowo wygrali Królewscy. Myślę, że to chyba już czas, żeby powoli zacząć się interesować koszykarską sekcją naszego klubu. Co prawda obiecywałem sobie to już w marcu, jednak myślę, że teraz, będąc na miejscu, motywacja będzie znacznie większa. W końcu tak na dobrą sprawę to nie tylko sekcja piłkarska znajduje się w europejskiej ścisłej czołówce...

Na dziś to wszystko, na wasze (nie)szczęście kolejnego wpisu możecie się spodziewać już w ten weekend. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, być może zawrę nie tylko relację z meczu z Rayo lecz również z wizyty z pewnego miejsca nieco oddalonego od stolicy Hiszpanii.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!