Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Dudek dla RealMadryt.pl: Real i Barcelona to bracia po innych matkach

Druga część wywiadu z polskim bramkarzem Realu

Zapraszamy do lektury drugiej części wywiadu z Jerzym Dudkiem. Poruszamy w nim rozpoczętą w pierwszej części kwestię jednej z pasji Dudka, jaką jest golf, dowiadujemy się w pewnym stopniu, jakie tajemnice kryją piłkarskie szatnie i dlaczego bardziej bolą go porażki Liverpoolu niż Realu.

Czuje się pan jeszcze emocjonalnie związany z Liverpoolem? Gdy Kenny Dalglish objął stanowisko menedżera tego zespołu, Xabi Alonso umieścił na swoim twitterze wpis wspierający nowego trenera The Reds.
Może to, co powiem, będzie trochę niepopularne, ale porażki Liverpoolu bolą mnie bardziej niż Realu Madryt. Widząc, co dzieje się już trzeci sezon w Realu – to znaczy w Liverpoolu, przepraszam – bardzo mnie to boli. Na jesieni byłem na meczu jubileuszowym Jimmy’ego Carraghera i po raz kolejny przekonałem się, że na Anfield są świetni kibice, jest fantastyczna atmosfera, takiej nie znajdzie się nigdzie.

Co jeszcze wyróżnia The Reds?
Liverpool jest świetnym klubem socjalnym, zresztą ja w takich klubach gram od początku – najpierw w Concordii Knurów, a więc w mieście górniczym, później był Rotterdam, który jest miastem robotniczym, gdzie ludzie się bardzo wspierają, bo jest ciężko w życiu. Potem pojechałem do Liverpoolu, miasta portowego, gdzie czasem można było zobaczyć wielką biedę. Teraz oczywiście jestem w innym miejscu, ale jestem bardzo emocjonalnie związany z tym klubem. Zawsze powtarzałem, że mam nadzieję, że Liverpool niebawem znowu będzie walczył o mistrzostwo Anglii.

Wspomniał pan o kibicach Liverpoolu – czy zwolennicy Realu dopingujący zespół w taki sposób jak podczas ostatniego meczu z Atlético u siebie, mogą w jakiś sposób dorównywać Anglikom?
To jest inna mentalność, nie można porównywać kibiców z różnych krajów, bo każdy ma inny sposób wspierania swojej drużyny. Gdy przyszedłem do Realu, byłem bardzo zaskoczony, że 80 tysięcy siedzi na trybunach i po prostu ogląda spotkanie, podczas gdy w Liverpoolu 45 tysięcy biło rekordy w głośności. Po kilku latach spędzonych w Madrycie wiem, jaka jest mentalność tutejszych kibiców. Większość chodzi na stadion, by po prostu obejrzeć mecz. Ich nie obchodzi, że inni śpiewają czy się wyzywają. Oni chcą iść na mecz jak do teatru czy do kina, by w rodzinnej atmosferze spędzić czas. Oczywiście mamy grupy zagorzałych kibiców, którzy dają z siebie wszystko przez 90 minut i czasami – tak jak to było podczas ostatnich derbów – wywierają taką presję na kibicach z innych sektorów, że im też się udziela ta atmosfera, dzięki czemu stadion żyje. Ale ogólnie podczas większości meczów mogłoby być głośniej, o czym mówi też Mourinho, który chciałby, żeby kibice częściej nam pomagali. Wiadomo, że jest to dodatkowy bieg dla zespołu.

Kończąc temat Liverpoolu, zagadnę pana o Stevena Gerrarda, którego nazwisko co jakiś czas przewija się w kontekście transferu do Madrytu. Czy poradziłby sobie w Realu, w tej lidze?
Myślę, że Stevie sprawdziłby się w każdym klubie i w każdej lidze. Jest to zawodnik obdarzony wspaniałym piłkarskim charakterem. Teraz, gdy urodziły mu się córeczki, nie jest już tak buńczuczny jak kiedyś. Na początku naszej znajomości czasami było bardzo ciężko, ale teraz jest praktycznie idealnym materiałem dla Realu Madryt. Wiadomo, że Anglicy mają problem z aklimatyzacją poza Wyspami, ale myślę, że poradziłby sobie z tą kwestią. Już podczas dwumeczu z Liverpoolem w Lidze Mistrzów mówiłem mu, że wszyscy czekają na niego i na Xabiego Alonso. Na razie Realowi udało się pozyskać tego drugiego. Kto wie, może w przyszłości uda się sprowadzić także Stevena.

Gerrard jest ikoną Liverpoolu, podczas gry Real ta ikona opuściła. A przecież gdyby Raúl – bo to o nim mowa – został w zespole, to teraz mógłby mieć nawet miejsce w pierwszym składzie.
Podobnie było z Ruudem van Nistelrooyem, który doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma większych szans na kontynuowanie kariery w Realu, i dlatego odszedł. Raúl stwierdził podobnie, zresztą widziałem, jak reagował, gdy Pellegrini odstawiał go powoli od składu.

Jak się zachowywał?
Był bardzo sfrustrowany, nie odpowiadało mu to. Rozmawiałem z nim o jego sytuacji, radziłem mu, żeby odszedł do Anglii czy do USA, bo to by było dla niego nowe doświadczenie, nauczyłby się angielskiego, na czym zresztą bardzo mu zależało. Dlatego też nigdy bym nie pomyślał, że podpisze kontrakt z Schalke. Jednak Niemcy musieli w jakiś sposób zawładnąć jego duszą, żeby się zdecydował. Rozmawiałem z Metzelderem i mówił, że to wspaniały klub, ma niesamowitych kibiców, w zarządzie też są świetni ludzie. Poza tym klub zagwarantował znalezienie szkoły dzieciom Raúla, także inne wszystkie rzeczy miały zostać zapewnione, a on miał się skupić na grze, więc zapewne ze względu na to wybrał ten klub.

Czy w szatni odczuwalny jest jego brak?
Jest zdecydowanie inaczej niż w poprzednim sezonie, ale ze względu na Mourinho. Ten człowiek robi ogromną różnicę. Podczas swojej przygody z piłką, a także podczas rozmów z kolegami nigdy nie słyszałem o tym, żeby zawodnicy aż w takim stopniu wierzyli trenerowi czy żeby był aż tak lubiany.

Kogo można uważać za lidera zespołu? Kapitana Casillasa, lansowanego przez Péreza Cristiano czy może to Xabi Alonso ma największe predyspozycje?
Cristiano w każdym meczu pokazuje, że na niego można liczyć, jest niekwestionowanym liderem, strzela bardzo dużo bramek i bije wszelkie rekordy. Jednak ten zespół ma kilku zawodników, którzy czują się bardziej odpowiedzialni za to, co dzieje się na boisku. Na pewno są nimi Iker, Sergio Ramos, Xabi Alonso, Cristiano, a nawet Marcelo. To są piłkarze, którzy mają decydujący wpływ na przebieg wydarzeń podczas meczu.

Rozumiem, że nie można mówić o swego rodzaju hegemonii kapitana. Kiedyś powiedziałeś, że chciałbyś mieć właśnie osobowość Casillasa.
Wcześniej było tak, że zdecydowanym liderem był Raúl, który miał wielki szacunek i posłuch. Teraz go nie ma, podobnie jak Gutiego i Míchela Salgado, którzy razem z Raúlem rządzili przez wiele lat. Później w ciągu roku wszyscy trzej odeszli. Ciężko zatem tak od razu wykreować jednego lidera. Myślę, że lepiej jest, gdy ten zespół ma więcej takich czołowych postaci, bo wtedy jest łatwiej wziąć odpowiedzialność w swoje ręce każdej kolejnej osobie.

Podczas Gran Derbi nikt nie zdołał tego zrobić. Drużyna jednak szybko wróciła na zwycięską ścieżkę. Kto odegrał kluczową rolę w podniesieniu morale po tym blamażu?
Największe znaczenie miała pozytywna postawa Mourinho, który po meczu zamknął szatnię i powiedział, że mamy zapomnieć o tej porażce, podnieść głowę do góry, szybko się podnieść i sami sobie pomóc, bo nikt za nas tego nie zrobi. Kluczem do sukcesu będzie wygrywanie kolejnych spotkań, liczenie na potknięcie Barcelony i wygranie rewanżu z nią na Bernabéu. Z doświadczenia wiem, ze ten, kto się śmieje, ten się śmieje ostatni. Podobnie było rok temu, kiedy w fazie grupowej Barcelona wyprzedziła Inter, ale Mourinho awansował później jej kosztem do finału. Ta wręcz wojna pomiędzy Mourinho i Barceloną trwa teraz w Hiszpanii. Wyobraźmy sobie jednak, co by było, gdyby Real nie miał swojej Barcelony i vice versa. Obie drużyny są to tacy bracia po innych matkach – niby się lubią, muszą trwać razem, ale jest między nimi rywalizacja.

W Polsce też jest pewnego rodzaju rywalizacja pomiędzy kibicami Realu i Barcelony, ale można powiedzieć, że obie grupy zaprzeczają w pełni stereotypom dotyczącym fanów dwóch odwiecznych rywali.
Tak, wiem coś o tym. Poza tym podczas ostatniego meczu na Camp Nou na trybunach było trochę kibiców Barcelony z flagami Polski i mnie pozdrawiali. Słyszałem zresztą, że często jeżdżą na mecze. Jest jednak pewna rzecz, która mi się nie podoba. Co prawda, jeśli mecz komentuje wielki fanatyk Barcelony, to oczywiste, że będzie stronniczy. Ale wkurzyło mnie to, jak usłyszałem, że podczas meczu z Barceloną padły słowa: „To są zawodnicy Realu czy jacyś przebierańcy”. To jest już cios poniżej pasa i z przykrością muszę stwierdzić, że niektórzy dziennikarze, także w Polsce, często uciekają się do różnego rodzaju szyderstw. Nie dość, że oczekują tego od piłkarzy, to jeszcze sami z nas szydzą. Dlatego dopóki my, kibice i piłkarze, nie nauczymy się szacunku do siebie – ale takiego na 100 procent – to ta rywalizacja nie będzie do końca zdrowa. Tymczasem musimy się szanować. Real Madryt ma inny wizerunek niż Barcelona, ale bierze się to z tego, że każdy jest postrzegany tak, a nie inaczej, z powodu zwycięstw. Wcześniej była epoka Realu Madryt, teraz jest czas Barcelony, a później znowu przyjdzie pora na nas.

Wspomniał pan o Gutim. Czy mógłby pan teraz wyjawić, co tak naprawdę stało się w szatni Realu w przerwie niesławnego meczu z Alcorcónem? Guti naprawdę zwyzywał Pellegriniego?
Niestety, tego nie mogę zdradzić, bo są to rzeczy dość poufne i najlepiej dla nas wszystkich by było, żeby takie rzeczy nie wychodziły poza szatnię. Wiem, że jakieś spekulacje były, ale nie chciałbym się do nich odnosić. Myślę, że piłka – i w ogóle sporty zespołowe – zostały wymyślone po to, żeby w jakiś sposób zaniechać wojnom na świecie. Czasami rzeczywiście tak to wygląda – co prawda nie mamy broni i nie strzelamy do siebie, ale adrenalina jest ogromna i czasami ktoś potrafi wybuchnąć i powiedzieć słowa, których w życiu nie przeszłyby mu przez usta. Jednak czasami tak bywa, że ktoś w przypływie emocji powie drugiej osobie rzeczy, których nie chciałby powiedzieć i które naprawdę bolą. Takich rzeczy w szatni jest naprawdę dużo.

Gutiego nie ma już w Realu, a to był pański główny kompan do gry w golfa. Z kim teraz spotyka się pan na polu golfowym?
Zostali mi tylko lekarze i fizjoterapeuci (uśmiech). Poza tym Sergio Ramos ma swój sprzęt do golfa, a poza tym jest patronem fundacji dla dzieci z zespołem Downa, dla których co roku gramy turniej golfowy. Granero też grywa w golfa, ale bardzo rzadko, podobnie jak Xabi Alonso. Ja, jeśli tylko mam czas, gram z lekarzami i fizjoterapeutami. Jeden z nich, Dani Martínez, który jest zresztą synem byłego piłkarza Realu, Pirriego, miał kiedyś prawie możliwość przejścia na zawodowstwo, ale zdecydował się na studia medyczne, skończył fizjoterapię i jest w sztabie medycznym Realu już prawie 15 lat. Tak więc poziom jest bardzo dobry. Szkoda, że Gutiego już nie ma, bo to był jedyny zawodnik, z którym mogłem po treningu wyskoczyć na partyjkę. On był tak samo zafascynowany golfem jak ja.

Od kiedy przechadza się pan z kijem po polu golfowym?
Dopiero w Hiszpanii zacząłem grać, ale szybko ten sport mnie pochłonął i stał się jedną z moich pasji. Dlatego jednym z moich marzeń jest to, by zmienić oblicze golfa w Polsce. Chciałbym, żeby golf był postrzegany w Polsce, jak to jest teraz w Hiszpanii. 20 lat temu ten sport był tutaj postrzegany jako dyscyplina dla snobów, a teraz jest to sport publiczny. Jest dużo pól golfowych, na które każdy człowiek może przyjść i odstresować się po pracy, wbijając kuleczkę do dołka. Chciałbym, żeby podobnie było w Polsce, bo to może być wspaniała zabawa dla wszystkich. A pól golfowych cały czas przybywa.

Może po karierze piłkarskiej czas na tę golfową? Jaki jest pański handicap?
Ciężko jest mi teraz dokładnie powiedzieć, bo przez to, że mamy tak wiele meczów, nie mam możliwości gry w żadnych turniejach. A żeby zejść poniżej zera, trzeba brać udział w wielu zawodach i dużo trenować. Rok temu mój handicap wynosił 12, a teraz gram na poziomie 8.

Przeczytałem w pana książce, że nikt nie ma takiego oka do detali jak Rafa Benítez. Czy po spotkaniu z Mourinho zmienił pan ten pogląd?
Obaj są genialni pod względem tego, jak patrzą na futbol. Praktycznie co tydzień Mourinho zaskakuje nas swoją wiedzą, swoim doświadczeniem. Jest to trener, który lubi ubezpieczać nas wszystkich, informować nas, co może nas spotkać za 15 minut czy pół godziny w każdej sytuacji meczowej. To świadczy o tym, jak wielkie ma doświadczenie, wie, jak dany rzut rożny może się skończyć, jeśli nie zrobimy tego czy tamtego. To są rzeczy, których nie da się kupić. Tak samo nie da się kupić doświadczenia, umiejętności gry na wysokim poziomie czy poruszania na salonach. Tego się w książkach nie wyczyta, a on od ponad dziesięciu lat jest trenerem na wysokim poziomie i tak samo jak Rafa Benítez jest bardzo wyczulony na to, by wszystkie detale nam wpajać. Widzę po naszym zespole, że wszyscy są skoncentrowani na jego wskazówkach, ale nie jesteśmy zaprogramowanymi robotami, bo potrafimy reagować na sytuacje meczowe.

Mourinho też to potrafi, czego dowodem może być sytuacja w przerwie meczu z Villarrealem, kiedy to podobno spontanicznie rozstawił butelki z Coca-Colą i wodą mineralną, żeby wytłumaczyć zespołowi taktykę na drugą połowę. Naprawdę tak to wyglądało?
Nie wiem, bo nie byłem w składzie na ten mecz…

Ale zapewne coś pan słyszał.
Była taka sytuacja, ale nie jestem w stanie potwierdzić, na ile „Marca” pisała prawdę, a na ile nie, bo nie czytałem tego artykułu. To jest kwestia chwili, czasami trzeba użyć najprostszych środków, by wytłumaczyć zawodnikom taktykę. W szatni mamy elektroniczną tablicę do przesuwania pionków po ekranie, podobną do magnetycznych, które kiedyś były w użyciu. Jednak tym razem się zepsuła, więc trener musiał awaryjnie chwytać się innych sposobów.

Mnie zaciekawił jeden szczegół – skąd w szatni piłkarskiej znalazły się butelki Coca-Coli?
Nie, to na pewno nie była Coca-Cola, tylko jakieś napoje energetyczne.

Czy nie jest tak, że piłkarze Realu mają siebie czasami wręcz dość? Ostatnio gracie co trzy dni, więc prawie cały czas przebywacie ze sobą, podczas gdy Barcelona udaje się na mecze wyjazdowe w dniu meczu.
Wszystko polega na tym, żeby doprowadzić do takiej sytuacji, żeby tak duża ilość meczów, którą rozgrywamy, nie doprowadzała nas do dużego znużenia. Chodzi o to, żeby wszyscy nadal z miłą chęcią przyjeżdżali na zgrupowania przedmeczowe. Mourinho świetnie nad tym panuje, nie dał się nawet nakłonić, by zrezygnować w nocy w hotelu przed meczami u siebie. Powiedział, że to jest coś, co zawsze robił, i na pewno z tego nie zrezygnuje. Musimy się, niestety, do tego dostosować i z tym żyć. Myślę, że dodatkowym argumentem za przedmeczowymi zgrupowaniami jest to, że przed sezonem przyszedł nowy trener i kilku zawodników, więc wspólne przebywanie ze sobą pomaga scalić zespół. Nie ma zatem tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Czy myślicie już powoli o 1/8 finału Ligi Mistrzów, czy na razie żyjecie kolejnym meczem, a na rozmyślanie o przebrnięciu do ćwierćfinału przyjdzie jeszcze czas?
O tym mówiło się do dwóch dni po losowaniu. Na początku były wielkie emocje, tym bardziej że znowu trafiliśmy na Olympique Lyon, wszyscy mówili: Co? Znowu oni? Jakim cudem? Ale będzie to dla nas doskonała okazja, by pokazać, że mecze w poprzednim sezonie to był wypadek przy pracy. Póki co jeszcze nie myślimy o tych spotkaniach, bo mamy przed sobą jeszcze inne spotkania. Z tego powodu nikt jeszcze nie rozmyśla, jak odegrać się Barcelonie za porażkę na Camp Nou. Oczywiście gdzieś w podświadomości tkwi to, że zbliża się Liga Mistrzów, ale o tym jeszcze nie myślimy.

Kończymy powoli nasze spotkanie, bo musi się pan spieszyć na mecz z udziałem pańskiego syna. Jak mu się powodzi?
Połamał ostatnio nadgarstek i musiał zrezygnować na miesiąc z gry na bramce, potem wrócił i w sytuacji sam na sam rzucił się pod nogi przeciwnikowi i ten nadepnął mu na tę samą rękę i znowu mu pękła. Tak że na święta jechał z wielkim ochraniaczem i będzie musiał przez pewien czas wrócić do gry na lewej obronie.

Czyli na razie układa mu się podobnie, jak w pana przypadku. Może również postawi na karierę sportową?
Nic nie wolno robić na siłę. W Holandii często widziałem takie sytuacje, że rodzice przywozili dzieci na treningi i wywierali presję na nie, twierdząc, że muszą zostać piłkarzami. A to przecież musi przyjść naturalnie. Taki dzieciak musi to pokochać, bo najgorzej jest, gdy coś robisz, a nienawidzisz tego. Sam Gołota przecież mówił, że dla niego boks to była masakra. Wielu ludzi myślało, że to jego pasja, a on tego nienawidził. To trzeba zrozumieć – gość wychodził do ringu i robił to, czego nie cierpi, bo wie, że będzie musiał się bić, wie, że będzie musiał przyjąć 200 ciosów i następnego dnia będzie strasznie poobijany. To jest wielkie nieszczęście człowieka. Ja na szczęście tak nie mam.

Dziękuję za rozmowę.
Ja również. Podziękuj za wsparcie Szlachetnej Paczki kibicom Realu Madryt, ale nie tylko, bo słyszałem, że także fani Barcelony się włączyli w tę akcję. Dlatego też wielkie słowa uznania dla waszych przyjaciół, którzy kibicują Barcelonie.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!