Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Dudek dla RealMadryt.pl: Mam do wykonania jeszcze swoją robotę na boisku

Spotkanie z polskim bramkarzem Realu w Madrycie

Spotkanie Polaka w Madrycie to nie jest, wbrew pozorom, bardzo prosta sprawa. Jako że stolica Hiszpanii nie jest miastem ani na wskroś robotniczym, ani turystycznym, to o naszych rodaków trudniej tutaj niż w innych europejskich miastach. Jest jednak jeden Polak, który mimo że w swojej profesji pokazuje się ostatnio rzadko, to – jak sam zaznacza – nie jest w Madrycie w celach wypoczynkowych i ma tutaj jeszcze do wykonania określoną pracę. To oczywiście Jerzy Dudek, z którym spotkaliśmy się pewnego słonecznego popołudnia w hiszpańskiej stolicy. Serdecznie zapraszamy do lektury pierwszej części wywiadu, w której rozmawiamy o pobycie naszego rodaka w Realu Madryt, omawiamy różne koncepcje odnośnie jego przyszłości, a także wspominamy rok 1998, kiedy to Dudek mógł trafić do Madrytu. Już za kilka dni pojawi się druga część, w której poruszyliśmy bieżące tematy dotyczące Królewskich.

Sprawdził się czarny scenariusz i podczas Wigilii mógł pan spożywać jedynie zupę, i to przez słomkę?
Przez pierwsze trzy tygodnie po doznaniu kontuzji rzeczywiście miałem problemy z przyjmowaniem pokarmu, wszystkie zupy musiałem w jakiś sposób mieć rozdrabniane mikserem i pić przez słomkę. W dniu wyjazdu do Polski na Święta pojechałem na konsultację, gdzie zmieniono mi blokadę na gumki, dzięki którym mogłem już trochę bardziej otworzyć usta, więc było trochę łatwiej. Święta jak Święta, najważniejsze, że były w Polsce, bo gdybym normalnie trenował, to miałbym 4-5 dni wolnego, a tak byłem przez dwa tygodnie w Polsce. Zobaczyłem fajną pogodę, bo było zimno i był śnieg, więc to, czego nie ma w Hiszpanii, i za czym się czasami tęskni.

Rozumiem, że udało spotkać się z większą ilością znajomych niż zazwyczaj.
Nie było to tak intensywne, jak w okresie letnim, bo wtedy jest więcej czasu, ale i tak miałem okazję spotkać się z rodziną i znajomymi. Może było mniej czasu na przemieszczanie się, na podróże, bo zima zobligowała nas do tego, żeby spędzić większość czasu w domu.

A Sylwester?
Również się udał, tym bardziej że to była niespodzianka. Byłem z moim bratem, Tomkiem Rząsą i naszymi żonami na balu sylwestrowym. Nie byłem na takiej zabawie od 2000 roku, w Polsce był to mój pierwszy Sylwester po 10 latach, więc było bardzo sympatycznie.

Po powrocie do Hiszpanii nie złapał pan jakiegoś przeziębienia? Różnica temperatur jest dość znaczna.
Podczas mojego pierwszego sezonu zima była taka jak teraz – bardzo sucho i dużo słońca. Wiem, że jak ludzie przyjeżdżają z Polski, to mają problemy z tym, że powietrze jest dla nich za suche. Ja nie mam żadnych problemów z aklimatyzacją, podobnie jest, gdy przyjeżdżam do Polski w zimie. Jestem dość zahartowany, a poza tym w klubie dają nam specjalne szczepionki przeciwko grypie. Zachorować jest jednak bardzo łatwo, bo gdy ma się małe dzieci w domu, tak jak to jest u mnie, to często przynoszą one jakieś infekcje ze szkoły i wtedy to idzie łańcuchowo, dopada każdego członka rodziny. Dwa miesiące temu każdy u nas w rodzinie był po kolei zainfekowany, ale tym razem było w miarę dobrze.

Jak przebiega rehabilitacja, kiedy można spodziewać się, że będzie pan trenował na 100 procent?
Z tego, co zauważyłem, to lekarze, trener od przygotowania fizycznego i chyba sam trener chcą mnie jak najszybciej postawić na nogi, żebym był jak najszybciej sprawny. Gdyby wszystko dobrze poszło, powinienem powrócić do treningów z grupą pod koniec stycznia.

Przez kontuzję nie zagrał pan w rewanżu z Levante. Nie żal tej szansy pokazania się?
W życiu nie można niczego żałować, bo są rzeczy, na które nie mamy wpływu. Ja nie miałem wpływu na to, że tuż przed końcem pierwszej połowy w meczu z Auxerre musiałem zejść z boiska z powodu kontuzji. Byłem przygotowany zarówno na mecz z Auxerre, jak i z Levante, ale nie tylko rewanżowy, ale także i pierwsze spotkanie, bo miałem zapewnienie od trenera, że także w tym meczu wystąpię. Wielu ludzi, których zatrzymuje mnie na ulicy, powtarza, że miałem wielkiego pecha w tamtym spotkaniu, ale ja będę patrzył zawsze w kontekście pozytywnym, bo mogło się to dla mnie skończyć dużo gorzej. Wyszło, jak wyszło – pęknięcie szczęki z przemieszczeniem trzymilimetrowym, z tego, co pamiętam. Zawsze jest szkoda, dla każdego sportowca kontuzja to jest największa porażka, wręcz tragedia, ale ja musiałem w tamtej sytuacji poszukać pozytywów i pójść dalej. Muszę jak najszybciej wrócić do formy i być do dyspozycji trenera, bo wiem, że te pół roku, które zostały mi do końca kontraktu, będą dla mnie bardzo ważne. Z tego też powodu wszyscy naciskają mnie, żebym wrócił do zdrowia, mimo że mój powrót normalnie powinien nastąpić w okolicach 1 lutego.

Uważa pan, że meczem z Levante i generalnie swoimi występami na boisku musi wywalczyć sobie przedłużenie kontraktu czy raczej zadecyduje pańska postawa na treningach i w szatni?
Nigdy nie pracowałem dla Realu Madryt w kontekście przedłużenia umowy. Nigdy nie myślałem o tym, że pewnego dnia dyrektor sportowy przyjdzie do mnie i podpisze umowę na kolejny sezon, bo dobrze się spisuję. Zawsze dawałem z siebie wszystko, bo do tego obligował mnie ówczesny kontrakt. Jeśli teraz miałbym podpisać kolejną umowę, to byłoby to trzecie przedłużenie kontraktu. Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek dwa razy prolongował umowę, a mnie się już to zdarzyło, więc to świadczy o tym, że jestem darzony dużym kredytem zaufania przez działaczy Realu Madryt. To mnie bardzo cieszy, na pewno nie zmienię swojego postępowania i będę dalej ciężko pracował i na treningach, i podczas okazyjnych szans w meczach.

Co roku w styczniu wraca temat odejścia Dudka. Tymczasem teraz jest o tym cicho.
Nie myślę o tym, tylko skupiam się na swojej pracy. Po występie z Auxerre wszyscy się mnie pytali, jak ja to robię, że nie gramy trzy miesiące, a później wychodzę na boisko i jestem w dobrej dyspozycji. Odpowiedź jest jedna – trzeba ciężko trenować. Ja się przygotowuję na każdy mecz, chociaż wiem, że na 95% nie mam szans na grę. Mam jednak taką mentalność, że nie potrafię sobie pofolgować, mimo że jestem najbardziej doświadczonym zawodnikiem w zespole. Swoje doświadczenie wykorzystuję do pomagania kolegom z zespołu i na boisku, i poza nim. Wydaje mi się, że to będzie mój ostatni sezon w Realu Madryt, bo jestem tutaj już czwarty rok. Chociaż, mówię to praktycznie co roku i co roku zostaję… Na razie stawiam sprawę tak, że po sezonie odchodzę, a może na wiosnę stanie się coś takiego, że zostanę. Jest jeszcze dużo czasu do końca rozgrywek i przez ten czas muszę bardzo ciężko pracować na swoją przyszłość. Zobaczymy, co będzie w czerwcu.

Były może już sygnały od kierownictwa, że klub jednak chce przedłużyć umowę po raz kolejny?
Z tego, co zauważyłem z poprzednich lat, to kierownictwo ma dużo ważniejsze problemy na głowę niż to, żeby podpisać kontrakt z Dudkiem na następny sezon. Są większe priorytety. W zeszłym roku Pellegrini cały czas mi powtarzał, że będzie chciał mnie zostawić na kolejny sezon, później została mi przedstawiona propozycja i zostałem. Podejrzewam, że w tym roku może być podobnie – jeśli dalej będę ciężko pracował, to na końcu znowu dostanę ofertę przedłużenia umowy, a decyzja będzie należała do mnie i do mojej rodziny.

A czy na chwilę obecną chciałby pan zostać w Madrycie na kolejny rok?
Czuję się tu świetnie, Real Madryt jest to klub, w którym nie jesteś w stanie nie trenować i nie być zaangażowanym w to, co się robi, na 100%. To jest tak wielki klub, o tak wielkiej presji z zewnątrz na osiągnięcie sukcesu, że ja muszę ciężko pracować, żeby być gotowym, by zastąpić Ikera, jeśli będzie taka potrzeba. Nie mogę zawieść w takiej sytuacji, tłumaczyć się, że moja słaba forma wynika z tego, że nie grałem przez trzy miesiące. W zespole mam tak świetnych kolegów, że to dodatkowo mnie mobilizuje.

Jak odnosi się pan do tej całej otoczki medialnej, która otacza Real? Dwa lata temu w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” powiedział pan, że powoli przestaje to pana fascynować.
To się wszystko zgadza. Mój pierwszy rok w Realu wyglądał tak, że ja chciałem zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje w jednym z największych klubów w Europie. Wcześniej poznałem od środka szkołę holenderską i angielską, to chciałem przekonać się, jak wygląda szkoła hiszpańska. Po dwóch latach wiedziałem mniej więcej, o co w tym wszystkim chodzi, ale przyszedł nowy trener, a dyrektor sportowy zaoferował mi nowy kontrakt. Powiedziano mi, że jeśli jestem zmobilizowany i chcę pomóc zespołowi, to władze klubu chcą, bym został na kolejny rok. Szczerze mówiąc, po trzecim sezonie byłem zdecydowany na opuszczenie Madrytu, ale gdy dowiedziałem się, że trenerem zostanie Jose Mourinho, to zdecydowałem się zostać jeszcze na kolejny sezon. Sama osoba tego człowieka jest tak fascynująca, że nawet taki doświadczony zawodnik jak ja jest się w stanie przy nim wiele nauczyć. Taka była moja intencja. A co się stanie tego lata – nie wiem.

A czy byłby pan w stanie postawić wszystko na jedną kartę i odejść do zespołu, gdzie miałby pewne miejsce w pierwszym składzie, dzięki czemu zatliłaby się jeszcze iskierka nadziei na ten wymarzony przez pana występ na Euro 2012?
Myślę, że w Polsce nie ma piłkarza, któremu ten turniej nie chodzi po głowie, szczególnie że trener Smuda chyba sam nie jest jeszcze zdecydowany co do zawodników, którzy wezmą w nim udział. Cały czas próbuje, testuje, widać brak lidera w tym zespole, człowieka, który byłby w stanie wziąć odpowiedzialność na siebie. Jeśli w czerwcu czy w lipcu pojawiłaby się szansa, żebym dalej kontynuował przygodę na boisku – ale oczywiście w dobrym zespole, bo byle gdzie, to każdy może grać, nie mam zamiaru rozdrabniać się na drobne – to będę chciał ją wykorzystać. Jednak na powołanie do kadry musi się złożyć wiele faktorów: nie dość, że trzeba grać, to trzeba jeszcze dobrze grać; nie dość, że trzeba dobrze grać, to trzeba zainteresować swoją osobą trenera reprezentacji, a on musi cię powołać i dać ci szansę. Na wiele tych czynników nie mam wpływu, ale jeśli spełnią się dwa pierwsze, to nawet w wieku 38 lat byłbym w stanie wiele dać reprezentacji.

Czy tym wspomnianym rozdrabnianiem się na drobne byłby powrót do polskiej ligi? Chociażby do Wisły, wszak pod Krakowem buduje pan dom. Może to jest kierunek, który bierze pan pod uwagę?
Na pewno myślimy nad powrotem do Polski. Jednak jest jedna rzecz, która przemawia za tym, żebym nie grał już w polskiej lidze. Wszyscy moi przyjaciele, którzy wrócili do kraju po latach gry za granicą, mówili mi, że te powroty wpłynęły na nich bardzo negatywnie, bo ludzie chcieli im za wszelką cenę udowodnić, że nie są tacy dobrzy, jacy są. Dlatego wszyscy wręcz odradzają mi powrót do Polski. Ja mam trochę inną mentalność i myślę, że poradziłbym sobie wszędzie i w każdych warunkach, a że jestem urodzonym patriotą, to tym bardziej dałbym radę po powrocie do Polski. Wszystkie opcje biorę pod uwagę, ale szczerze mówiąc nikt z polskich klubów nie kontaktował się ze mną w sprawie takiego transferu.

Ostatnio mówiło się o tym, żeby dać panu jeszcze jedną szansę gry w reprezentacji Polski, dzięki czemu trafiłby pan do Klubu Wybitnego Reprezentanta. Czy coś jest na rzeczy?
Propozycja wyszła od zawodników, chociaż z tego, co wiem, piłkarze konsultowali ten pomysł z trenerem. Powiedziałem, że bardzo się cieszę i dziękuję, że pamiętają o mnie, ale na dzień dzisiejszy nie mam zamiaru kończyć jeszcze kariery, by zagrać ostatni mecz w reprezentacji. Będę robił wszystko, żeby jeszcze kadrze pomóc, obojętnie w jakiej formie. Dlatego niniejszym chciałem podziękować za pamięć, ale najwyżej będę miał 59 meczów w reprezentacji, jeśli nie uda się zagrać tego jednego jedynego. Powiedziałem, że jak dam radę zagrać jeden, to dam radę zagrać i pięć lub dziesięć następnych. Czasami problemem sportowców jest to, że pod względem mentalnym nie są już w stanie wyczynowo uprawiać sportu i muszą zrezygnować z tego. Ja i mentalnie i fizycznie czuję się bardzo dobrze i dopóki tak będzie, to będę starał się kontynuować przygodę z piłką.

Na Euro 2012 ma pan już jednak zapewnioną pracę, gdyż podpisał pan kontrakt, dzięki któremu będzie pan ambasadorem Castrola podczas polsko-ukraińskiego turnieju. Co się stanie w przypadku powołania do kadry: umowa zostanie anulowana czy na razie nie ma takiego tematu?
Mimo że mam pełnić taką rolę, to myślę, że w Castrolu wszyscy życzyliby mi, żebym jednak znalazł się w kadrze. Jestem ambasadorem tej firmy, bo szukano osoby, która mogłaby być łącznikiem między turniejem w Polsce a światem piłkarskim. Będę robił wszystko, żeby obie strony były zadowolone, obojętnie, czy będę bramkarzem reprezentacji, czy po prostu ambasadorem.

Kończąc temat dotyczący przyszłości, zapytam, co by pan powiedział na ewentualny powrót do Feyenoordu Rotterdam, w którym broni starszy o cztery lata od pana Rob van Dijk?
Rozmawiałem z działaczami tego klubu chyba dwa lata temu. Byłem zdecydowany, żeby wrócić i pomóc, bo Feyenoordowi zawdzięczam najwięcej. Byłem w Rotterdamie na obchodach stulecia klubu i wszyscy z wielką serdecznością mnie witali, co też dodawało mi pewności siebie, że być może gdybym tam wrócił, to jeszcze coś fajnego mógłbym zdziałać. Ale wtedy trener – zresztą mój dobry znajomy, bo był wcześniej asystentem u Leo Beenhakkera – Mario Been powiedział, że temat Dudka nie istnieje, bo ma trzech wspaniałych bramkarzy i potrzebuje kogoś dużo młodszego. Przyjąłem to do wiadomości bez żadnego problemu. Jednak gdy później zobaczyłem w bramce Van Dijka, bardzo mnie to zdziwiło, ale stwierdziłem, że nie ma sensu tego roztrząsać. Chociaż wiadomo, że teraz Leo Beenhakker jest dyrektorem sportowym… Ja jednak nigdy nie palę za sobą mostów, nigdy nie zamykam za sobą jakichkolwiek drzwi, bo wiem z doświadczenia, że to nie popłaca.

Podobno w 1998 roku była dla pana wstępna oferta z Realu Madryt. Jednak wtedy Leo Beenhakker uciął wszelkie spekulacje, stwierdzając, że na tym etapie kariery presja w zespole Królewskich może być zbyt duża. Rzeczywiście było coś na rzeczy czy to były jedynie spekulacje medialne?
Wydaje mi się, że naprawdę był taki temat, skoro nawet Beenhakker o tym wspominał. Podczas gry w Rotterdamie najlepiej było się kontaktować z właśnie z nim, bo on najlepiej wiedział, na co mnie stać, znał mój potencjał. To był dopiero mój drugi sezon gry w Feyenoordzie, więc Leo stwierdził, że to jest za wcześnie dla mnie, Real jest wspaniałym klubem, ale jest tam wielka presja, więc lepiej by było, gdybym został jeszcze rok lub dwa w Holandii i ograł się na tym poziomie. I miał świętą rację, bo pamiętam, jak to było za czasów mojej gry w trzeciej lidze w Concordii Knurów. Zdobywałem wiele nagród dla najlepszego bramkarza i miałem oferty z Górnika Zabrze w wieku 19 lat. Jednak wtedy trener Marcin Bochynek odradzał mi przejście do takiego klubu w tak młodym wieku, argumentując to tym, że znowu zacznę za kimś nosić siatki. To było genialne posunięcie, bo mogłem jeszcze przez dwa lata ogrywać się w trzeciej lidze i później zaowocowało to tym, że jak odszedłem do pierwszoligowego Sokoła Tychy, to przez pół roku udało mi się pokazać z tak dobrej strony, że zauważył mnie trener reprezentacji, a także przedstawiciele Feyenoordu podczas obozu. Czasami więc cierpliwość popłaca.

Czy tej cierpliwości nie zabrakło panu pod koniec pobytu w Liverpoolu? Gdy nasz redakcyjny kolega spotkał się z wysłannikami magazynu „Four Four Two”, usłyszał, że Jerzy Dudek jest legendą na Wyspach. Nie lepiej było zostać w Anglii, poczekać na swoją szansę i ewentualnie odejść do innego klubu, by dalej budować swoją markę?
Skoro ten dziennikarz mówił, że jestem legendą, to i tak większej marki nie byłem w stanie sobie wybudować. Ja i tak o rok za późno wyjechałem z Liverpoolu. Przytrafiła mi się paskudna kontuzja, złamałem rękę w łokciu, co wyeliminowało mnie w najważniejszym momencie, bo akurat do klubu przyszedł Pepe Reina i wiedziałem, że jeśli nie będę miał szans na grę, to będę mógł odejść. Niestety, doznałem kontuzji, musiałem uzbroić się w wielką cierpliwość. Ten okres po zwycięstwie w Lidze Mistrzów był dla mnie najbardziej efektywny w nauce. Nigdy w życiu się tak wiele nie nauczyłem, jak wtedy. Do momentu odniesienia kontuzji byłem bardzo skoncentrowany na samym sobie, a nie na tym, jak koledzy trenują, jak pracuje trener, jak to wszystko wygląda od środka. Po wyleczeniu złamania Benitez posadził mnie na ławce, bo podczas mojej rehabilitacji Reina spisywał się bardzo dobrze, więc ja zacząłem się wszystkiemu przyglądać. Byłem w środku wszystkiego, a tak naprawdę stałem na zewnątrz. Po takich dwóch latach w Liverpoolu powiedziałem, że więcej nie jestem już w stanie się nauczyć i muszę gdzieś odejść. Miałem różne propozycje, a pierwsza była z Realu Madryt. Tak naprawdę nie chciałem tutaj przechodzić, bo wolałem zrobić krok do tyłu i iść do klubu, w którym będę grał. Miałem trzy oferty z zespołów średniej klasy, gdzie miałem mieć pewne miejsce. Byłem na rozmowach w jednym z klubów hiszpańskich, ale bardzo się zniesmaczyłem…

To był Betis, tak?
Racja. Prezes tego klubu (José León Gómez – przyp. red.) spóźnił się na nasze spotkanie chyba o cztery godziny, a w tym czasie dostaliśmy wiadomość, że został już podpisany kontrakt z Ricardo. Oczywiście prezes powiedział, że chce pozyskać również mnie, bo chce mieć dwóch równorzędnych bramkarzy, ale byłem bardzo zawiedziony postawą tego człowieka, więc powiedziałem, że nie chcę dalej rozmawiać i odjechaliśmy. Władze Realu były tak wspaniałe, że czekały dwa miesiące na moją odpowiedź. Ja przez dwa miesiące nie powiedziałem nikomu oprócz mojej bliskiej rodziny, że mam w ręku ofertę z tego klubu. Gdy zerwaliśmy rozmowy z Betisem, zadzwoniłem do działaczy Realu i powiedziałem, że jestem w Hiszpanii i że mogę przyjechać na rozmowy. Ci od razu chcieli przysłać po mnie samolot, ale nie powiedziałem im, że jestem w Sewilli, więc umówiliśmy się, że następnego dnia rano możemy się umówić na rozmowy. Po dwóch godzinach byliśmy dogadani i mogłem spokojnie pojechać na wakacje. Nie żałuję tego, bo każda moja decyzja była bardzo dobrze przemyślana, a w Realu bardzo wiele się nauczyłem. Człowiek w wieku 35 lat bardzo niewiele jest się w stanie nauczyć, ale przejście do tego klubu dało mi bardzo wiele, mimo tego, że zagrałem bardzo mało meczów.

Czy wyniesioną wiedzę będzie mógł pan spożytkować przy inicjatywie Ministerstwa Sportu, wedle której w gminach całej Polski mają powstać miasteczka sportowe. Ma pan promować ten projekt. Czy jakieś rozwiązania zaobserwowane w Madrycie mogą być pomocne?
W wielu gminach w naszym kraju można by przeprowadzić takie inwestycje jakie są w Hiszpanii. Są to kompleksy sportowe, bo już wcześniej mówiłem, że nie możemy zamykać się tylko na piłkę nożną. Wszyscy mówią o Orlikach, a one powinny być stawiane tylko między blokami, gdzie dzieci mogłyby klepać piłkę 24 godziny na dobę. Gdy byłem ostatnio w Polsce, to rzuciło mi się w oczy wiele nieużywanych Orlików, bo było na nich po 20 centymetrów śniegu i były pozamykane na kłódkę. Jeżeli to boisko byłoby między blokami, to łatwiej byłoby o nie zadbać, bo to naprawdę jest świetna idea. Chciałbym jednak, żeby powstał projekt roboczo nazywany „Orzeł”. Myślę, że dzięki premierowi, który jest sportowcem, będziemy mieli szansę na jego realizację. Ale powtarzam: nie możemy koncentrować się na piłce, bo w tych kompleksach powinny się znaleźć też baseny, bieżnie i boiska do innych gier zespołowych. Wszystko zależałoby też od tego, na co daną gminę byłoby stać.

Takie kompleksowe rozwiązania przydałyby się również w Polskim Związku Piłki Nożnej.
Reforma w PZPN-ie to nie jest jakieś wielkie zadanie. Mimo tego, że wszyscy powtarzają, że nasza piłka nie ma młodzieży, nie ma szkolenia i dlatego nie osiągamy dobrych wyników, to takich problemów jest więcej. Czasami gdy jestem w Polsce, spotykam się z ludźmi, którzy są wysoko postawieni w wojewódzkich związkach piłki nożnej. Oni wiedzą, że to od tych instytucji trzeba zacząć robić porządek, ale nie wszyscy wiedzą, jak się do tego zabrać. Większość z nich działa społecznie, podczas gdy ludzie myślą, że ci działacze biorą za to ogromne pieniądze. Tymczasem większość z nich to starsi ludzie, często na emeryturze, może nie do końca reformowalni pasjonaci, ale pasjonaci – i to trzeba uszanować. PZPN powinien wręczyć wszystkim zasłużonym działaczom ordery za włożony wkład w rozwój polskiej piłki – bo o tym nie możemy zapominać – a także powinni dostać dożywotnio bilety na mecze reprezentacji, bo na to zasłużyli. Ale kto ma się za to wziąć? To jest tak samo jak w polityce – chcemy się pozbyć polityków, którzy są od 40 lat, ale kto ma ich zastąpić? To jest główne zadanie. Oczywiście powoli zaczynają pojawiać się nowe twarze w PZPN-ie, szczególnie od czasu, gdy prezesem został Grzegorz Lato. Jednak wykładnią tego, jaki jest stan polskiej piłki, są wyniki reprezentacji. Gdy kadra zdobywa w miarę zadowalające wyniki, przyćmiewają one wszystkie problemy w polskim futbolu. A gdy kadra przegrywa, to zaczynają się sądy, dlaczego jest tak źle. Dlaczego wcześniej się nad tym nie zastanawiano? Nie jesteśmy reprezentacją Hiszpanii, Anglii czy też USA, że musimy wprowadzać innowacje czy być o krok do przodu niż pozostali. Mówiłem to już wiele razy – wystarczy przełożyć oryginał na nasz rynek.

Może to jest rola dla takich ludzi jak pan i innych piłkarzy, którzy grali za granicą i poznali rozwiązania, które można by teraz wprowadzić u nas?
Tak ja powiedziałem, ja mam do wykonania jeszcze swoją robotę na boisku. Ale jestem otwarty na propozycje, wszyscy w PZPN-ie mnie znają, wszyscy w polskiej piłce mnie znają. Na pewno po zakończeniu grania w piłkę będę chciał w jakiejś formie pozostać przy niej. Lubię to, kocham to, piłka dała mi praktycznie wszystko, nie wyobrażam sobie życia poza piłką. Chyba że jeszcze golf…

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!