Advertisement
Menu
/ elpais.com, guillembalague.com

Triumf dobrego człowieka - część 6.

Prosta droga Vicente del Bosque

Część 1. Część 2. Część 3. Część 4. Część 5.

Gdy Carles Puyol huknął potężnie zdobywając historyczną bramkę dającą Hiszpanii finał Mistrzostw Świata, Vicente del Bosque zachował godną majestatowi Sfinksa powściągliwość. Stał obok cieszących się, ekstatycznie tańczących z radości zawodników i członków sztabu szkoleniowego. Gdy wybrzmiał końcowy gwizdek, uścisnął lojalnego współpracownika, Toniego Grande, podał dłoń trenerowi rywali i zniknął w stadionowym tunelu, z dala od równolegle rozgrywających się scen hiszpańskiej euforii i niemieckiego zawodu na murawie boiska i trybunach stadionu.

Del Bosque świetnie zdaje sobie sprawę, że reprezentuje cały kraj. Funkcję służenia ojczyźnie traktuje jako przywilej. Na zgrupowaniach kadry nie sposób ujrzeć go ubranego w cokolwiek innego niż dres reprezentacji z wyeksponowanym godłem, nawet jeżeli spotkasz go na rodzinnym spacerze w ośrodku treningowym. Vicente to przedstawiciel Hiszpanii post-wojennej, starannie wykształcony syn kolejarza o republikańskich poglądach.

Wiedział doskonale, jak gorąco jego pierwsze słowa na pomeczowej konferencji prasowej będą w Hiszpanii komentowane.

Inny trener skorzystałby z możliwości podkreślenia, jak wiele osiągnął, jak wyjątkowe jest to zwycięstwo i tym podobne komunały. Vicente mógł również rzucić kilka gorzkich zdań pod adresem swego poprzednika, Luisa Aragonésa, podczas Mundialu eksperta telewizyjnego, którego krytyczne komentarze dostarczały amunicji przeciwnikom DelBoskiego.

Mógł przypomnieć nam niechlubną historię o Florentino Pérezie, wyrzucającym go z klubu przed siedmioma laty. Po dowodzeniu drużyną w najbogatszym w sukcesy okresie ostatnich pięćdziesięciu lat (dwie Ligi Mistrzów w latach 2000 i 2002, dwa Mistrzostwa kraju w latach 2001 i 2003, Superpuchar Hiszpanii w 2001 roku, Superpuchar Europy i Puchar Interkontynentalny w roku 2002, co najmniej półfinał Ligi Mistrzów w każdym z czterech lat prowadzenia zespołu), został zwolniony tuż po wygraniu ligi, ponieważ el presidente szukał kogoś "z większym splendorem i błyskiem".

Del Bosque formą pozbycia się go klubu był zdruzgotany. Zdruzgotany do tego stopnia, że nie był w stanie zmusić się do wyjścia na balkon swego mieszkania, z którego widać było boiska treningowe Realu Madryt. Klubu, który był jego domem przez trzydzieści lat: trzydzieści lat treningów za młodu, gry w pierwszym zespole, pracy w Canterze i trenowania pierwszej drużyny.

Tamten ośrodek treningowy, pamiętne Ciudad Deportiva, gdzie w każdej drobinie powietrza unosił się zapach historycznych triumfów, kilka lat temu zostało przeniesione do Valdebebas. Vicente może już odpoczywać na swoim balkonie, delektując się ulubionym cygarem, bez konieczności oglądania obiektów przypominających o bolesnym odrzuceniu sprzed lat. Wrócił nawet na Estadio Santiago Bernabéu na mecze Realu. Przekonanie się do powrotu na ukochany stadion zajęło mu sześć długich lat.

Lecz Del Bosque nie jest człowiekiem pielęgnującym urazy z przeszłości. Nawet jeżeli kusiło go, aby po meczu z Niemcami rzucić pod wiadomym adresem klasyczne "i kto miał rację?", zwalczył to w sobie, stawiając na pierwszym miejscu potrzeby kraju - Hiszpanii, cierpiącej pod pręgierzem kryzysu ekonomicznego, nieporównywalnie ważniejszej niż nieodłączna potrzeba każdego człowieka do wyrównania rachunków i zaspokojenia własnych ambicji.

Na rzeczonej konferencji prasowej, po półfinale z reprezentacją Niemiec, Vicente oddał hołd wspaniałej generacji piłkarzy, działaczy i trenerów, z jakimi może pracować. Chwalił ojczyznę, "tak bardzo odmienioną przez ostatnie trzydzieści lat", i przypominał Hiszpanom, "jak dumni powinni być, mając tak wielkich reprezentantów pośród narodu".

Oddał także hołd wszystkim piłkarzom i trenerom reprezentującymi Hiszpanię w przeszłości, przed tą magiczną półfinałową nocą. Podkreślił, że obecną reprezentację ukształtowali i oni, i tysiące anonimowych ludzi, poświęcających się w codziennej trenerskiej pracy na wszystkich poziomach ligowych i wiekowych, aby futbolu zazdrościł Hiszpanii cały piłkarski świat.

Na pierwszy rzut oka Vicente del Bosque może wydawać się trenerem trzymającym piłkarzy na dystans. Jest wyznawcą silnej autodyscypliny, stawia ją zdecydowanie ponad rządy rózgą i kijem.

Po grupowym meczu z Hondurasem, chociaż zwycięskim, krytyka jego decyzji i gry zespołu znacznie się nasiliła. Wątpliwości wzbudzało uparte stawianie na dwóch defensywnych pomocników, forma Torresa i Casillasa i kondycja fizyczna zespołu. Nadal niepokoiła premierowa porażka ze Szwajcarią. Dlatego grupa najważniejszych piłkarzy drużyny, jej kapitanów - Casillas, Puyol, Marchena i Torres - zorganizowała nieformalne spotkanie na boisku do krykieta położonym niedaleko Potchefstroom, bazy La Furia Roja w RPA. Czterej liderzy postanowili wziąć ciężar presji na siebie, stawić czoło odpowiedzialności i zachęcić młodszych zawodników do zrelaksowania się, uspokojenia i cieszenia grą.

Del Bosque wiedział się o sekretnym spotkaniu, lecz zamiast, jak zdecydowana większość trenerów na jego miejscu, stłamsić coś, co mogło być odebrane jako początek rewolucji, zachęcił piłkarzy do rozwinięcia swoich idei i pomysłów. Ta odważna i niespotykana decyzja bynajmniej nie podważa jego autorytetu. Vicente jest wielkim liderem tej niesamowicie różnorodnej i złożonej reprezentacji. I zamiast rozbijać się z hukiem po wyboistych koleinach hiszpańskiej historii futbolu woli, niczym doświadczony przewodnik, oświetlać zwycięską ścieżkę tej grupie zawodników. Ścieżkę, którą przed nimi nie podążał żaden inny hiszpański zespół w historii.

Wybory Vicente del Bosque mogą być dla kogoś niewystarczająco "błyskotliwe i obdarzone splendorem", lecz zapewniają sukcesy, jakich nie doświadczył żaden inny hiszpański trener.

Sukces tak ogromny, jak zdobycie Pucharu Świata w piłce nożnej, zawsze powoduje nadmierną egzaltację nad triumfu twórcami. Lecz komplementy, na które zasłużył Del Bosque, słusznie wykraczają daleko poza czyste decyzje trenerskie. Mówił o tym choćby Johann Cryuff, mówiło wielu innych piłkarzy i trenerów. "Vicente to dżentelmen futbolu, skromny, z podejściem opartym na zdrowym rozsądku". Styl gry jego zespołów odzwierciedla wyjątkową kindersztubę i klasyczną elegancję prezentowaną przez legendę Los Merengues. Czy jest to dziedzictwo otrzymane przez wychowanka Casa Blanca? Wielkiego Białego Domu, Realu Madryt? Przecież tam są jego korzenie, tam czerpał najważniejsze nauki życia i futbolu.

Po sukcesie na Mundialu znów nadszedł czas Del Bosque. I jego prostą drogę dobrego człowieka. Wielki dar wielkiego madridisty dla futbolu.

Koniec części szóstej, ostatniej.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!