Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Jan Urban dla RealMadryt.pl: Jedynego hattricka strzeliłem na Bernabéu

Wywiad z pogromcą Realu sprzed 19 lat

Data 30 grudnia 1990 roku zapisała się złotymi zgłoskami w historii nie tylko Osasuny Pampeluna, ale i polskiego futbolu. W tym dniu piłkarz klubu z Nawarry, Jan Urban rozegrał mecz życia i niemal w pojedynkę ograł wielki Real Madryt na jego stadionie, strzelając trzy bramki i zaliczając asystę przy ostatniej. Wynik 0:4 jest jednym z największych upokorzeń w historii „Królewskich”. Człowiek, który 19 lat temu zadziwił piłkarski świat, w rozmowie z naszym redaktorem odsłania kulisy tamtych wydarzeń. Zapraszamy do lektury.

Wigilia już za nami, jutro Sylwester, tymczasem pan najmilej wspomina chyba… wigilię Sylwestra, tę przed 19 laty. Czy często wraca pan wspomnieniami do tamtego wieczora?
Szczerze mówiąc, niezbyt często, ale jest mi on co jakiś czas przypominany przez media, zarówno polskie, jak i hiszpańskie. Było to bodaj najwyższe zwycięstwo Osasuny na wyjeździe w historii i w dodatku najbardziej spektakularne. Sezon 1990/1991 był też najlepszym w wykonaniu tego klubu, gdyż zajęliśmy czwarte miejsce. Dopiero kilka lat temu nasi następcy wyrównali nasz wyczyn (w sezonie 2005/2006 – przyp. red.). Dzięki tak wysokiej pozycji w tabeli, rok później zagraliśmy w Pucharze UEFA, tocząc pamiętne boje z VfB Stuttgart.

Czy taki mecz można w ogóle zapomnieć?
Gdy się kończy karierę piłkarską, to w pamięci pozostaje tak naprawdę kilka ważniejszych meczów, a takim niewątpliwie był ten z Realem. Co prawda grałem w polskiej lidze, strzelałem dużo bramek, również w Hiszpanii zdobywałem dużo goli, ale - proszę sobie wyobrazić - jedynego hattricka strzeliłem na Estadio Santiago Bernabéu. Było dużo meczów, w których zdobywałem po dwie bramki, ale trzy - tylko wtedy w Madrycie. Dlatego ten mecz mogę uznać za ukoronowanie całej kariery, za spotkanie, z którym będzie kojarzony Jan Urban.

W drużynie Realu grał wtedy Hugo Sánchez, Michel, Emilio Butragueńo, a trenerem był sam Alfredo di Stefano. Jak zatem pana drużynie udało się pokonać Real Madryt tworzony przez takie sławy?
W naszym przypadku nie było jakiegoś szczęścia, zagraliśmy naprawdę znakomite spotkanie. To nie było tak, że przyjechaliśmy na Bernabéu, zaparkowaliśmy autobus w swoim polu karnym i czyhaliśmy na kontry. Byliśmy wtedy w znakomitej dyspozycji, cały sezon utrzymywaliśmy się w czołówce tabeli. Mimo to nikt w nas nie wierzył, dawano nam szanse na co najwyżej jeden punkt. Oczywiście wykorzystaliśmy także sprzyjające okoliczności – jako że Real grał u siebie, musiał postawić na atak, bo kibice w Madrycie są bardzo wymagający. Na początku wspierali swoich ulubieńców, ale przy wyniku 0:2 już tylko buczeli.

Mniejsze kluby jadą na Estadio Santiago Bernabéu niczym do jaskini lwa, często wychodzą na boisko z przeświadczeniem pewnej przegranej. Co w głównej mierze zadecydowało, że w waszym przypadku tak nie było?
Gdybym wtedy grał po raz pierwszy na tym stadionie, ten mecz mógłby wyglądać w moim wykonaniu całkiem inaczej. Jednak gdy przyjeżdża się tam już któryś raz, to łatwiej jest się oswoić z publicznością, można zagrać na większym luzie. Główną rolę w naszym przypadku odegrało doświadczenie, silna psychika i wiara we własne umiejętności. Gdy jest się pewnym siebie, dużo lepiej gra się na takich obiektach.

Wspomniał pan o takim swoistym „przetarciu”. W pana przypadku miało ono miejsce w sezonie 1989/1990, kiedy Górnik Zabrze jak równy z równym rywalizował z „Królewskimi” w Pucharze Mistrzów.
Zgadza się, w Madrycie zagraliśmy wtedy bardzo dobre spotkanie, bo 13 minut przed końcem spotkania prowadziliśmy 2:1, co dawało nam awans (mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 3:2 dla Realu, co dało mu awans do kolejnej rundy, gdyż w pierwszym meczu w Zabrzu wygrał 1:0 – przyp. red.). Z tego, co wiem, to właśnie wtedy zauważono mnie w Hiszpanii, czego efektem był transfer do Osasuny.

Co działo się tuż po meczu z 30 grudnia 1990 roku?
Tuż po końcowym gwizdku piłkarzy Realu pożegnały przeraźliwe gwizdy, które po chwili przeistoczyły się w brawa dla nas. Co było później – sam do końca nie pamiętam. Kamery, wywiady, szampan lejący się strumieniami w szatni, a później w autobusie.

Jak wyglądało wasze powitanie w Pampelunie?
Było bardzo gorące, bo czekało na nas prawie całe miasto, ludzie powychodzili na ulice, wszystkie lokale były otwarte. Świętowaliśmy nie tylko po samym meczu, ale przez całego Sylwestra i cały Nowy Rok. Również pierwsza rocznica tego meczu była hucznie obchodzona w Pampelunie. W miejscowym radiu spiker poważnym głosem ogłosił, że kierunkowy do Madrytu zmienił się z 91 na 04. Powstało też wiele dowcipów na temat tego meczu. Dostałem też specjalną książkę zrobioną przez kibiców. Składała się ze wszystkich wycinków z gazet, które ukazały się przed tym spotkaniem - a musimy pamiętać, że to było naprawdę ważne spotkanie, bo spotykały się dwa zespoły z czołówki – oraz z tych, które zostały wydane po meczu. Jedną z anegdot, która dotyczy tego spotkania, jest to, że po meczu do naszego klubowego autokaru wsiadł Alfredo di Stefano. Był chyba jeszcze pod wrażeniem naszego występu i nie wiedział, co się dzieje (śmiech).

Podobno po tym spotkaniu pytała o pana sama Barcelona.
To nie była żadna plotka, bo było głośno o tym w Hiszpanii, pisało o tym wiele gazet. Naprawdę byłem na liście życzeń Johanna Cryuffa. Teraz, po zakończeniu kariery piłkarskiej, nie muszę być już taki skromny, więc mogę przyznać, że uznawano mnie wtedy za jednego z najlepszych obcokrajowców grających w Primera División. Warto zaznaczyć, że nie było ich wtedy zbyt wielu, bo w jednej drużynie mogło grać trzech piłkarzy spoza Hiszpanii. Muszę przyznać, że zrobiłem też Polakom niezłą markę na Półwyspie Iberyjskim, co potwierdziło się później w transferach kolejnych rodaków.

Czy ze strony Barcelony zostało skierowane jakieś oficjalne zapytanie do kierownictwa Osasuny?
Z tego, co ja wiem, nie było oficjalnej oferty. Być może gdybym miał wtedy menedżera, to ta sprawa potoczyłaby się całkiem inaczej. Zresztą wtedy pojawiły się propozycje z klubów niemieckich: z Werderu Brema, 1. FC Kaiserslautern i VfB Stuttgart. Nie chciałem jednak opuszczać Hiszpanii, dlatego, w wieku 29 lat, podpisałem nowy, czteroletni kontrakt z Osasuną.

Naprawdę widział się pan wtedy w drużynie Johanna Cruyffa, która potem została okrzyknięta mianem „Dream Teamu”?
To byłaby wielka przyjemność, zagrać pod wodzą genialnego Holendra. Uważam, że poradziłbym sobie, bo grałem przeciwko Barcelonie wiele razy i naprawdę nie miałem się czego wstydzić. W Hiszpanii byłem bardzo skutecznym piłkarzem, mającym za sobą występy w finałach mistrzostw świata (w Meksyku w 1986 r. – przyp. red.) i w europejskich pucharach, więc nie sądzę, żebym miał jakieś trudności z grą w Barcelonie. Oczywiście wiadomo, że w takim klubie rywalizacja o miejsce w składzie jest niezwykle duża, ale uważam, że dałbym sobie radę.

Przeciwko Barcelonie nie przytrafił się panu taki spektakularny występ, jak przeciwko Realowi. Może podświadomie nie chciał pan skrzywdzić klubu, którego jest pan kibicem?
Tak się akurat złożyło, że strzelałem bramki i Valencii, i Atletico, i Realowi, ale Barcelonie ani razu. Jednak przyczyną nie była jakaś blokada psychiczna, a po prostu zbieg okoliczności.

Skąd właściwie pańskie zamiłowanie do Blaugrany?
Moim idolem był Johann Cruyff, bardzo podobał mi się jego styl gry. Zresztą grając w Hiszpanii, często mówiono o mnie, że staram się grać podobnie do niego i do Michaela Laudrupa. Ja też często lubiłem atakować ze skrzydła, by później ściąć do środka. Zresztą mój styl gry w Hiszpanii uległ zmianie, bo po transferze do Osasuny z miejsca powiedziano mi, że będę napastnikiem, podczas gdy w Górniku Zabrze i reprezentacji Polski odgrywałem rolę pomocnika. Z dnia na dzień musiałem się przystosować. Dzisiaj wydaje mi się, że więcej pożytku byłoby ze mnie, gdyby ustawiano mnie na bocznej pomocy, bo tam czułem się najlepiej, gdyż mogłem wykorzystać swoją dobrą szybkość i strzał z dystansu.

Gdyby w tamtych czasach zgłosił się do pana Real z ofertą transferu, zgodziłby się pan na grę w drużynie głównego rywala Barcy?
Oczywiście, że tak. Moją ulubioną drużyną była „Duma Katalonii” i zawsze nią będzie, ale oferta z Madrytu byłaby czymś wspaniałym. Real jest najbardziej utytułowanym klubem na świecie i trudno komuś byłoby odrzucić taką ofertę.

Gdy mieszkał pan w Pampelunie, zdarzyło się panu uczestniczyć w słynnej gonitwie byków z okazji święta San Fermina?
Nie, nigdy się na to nie zdecydowałem, bo to jest naprawdę niebezpieczne. Co prawda kiedyś telewizja hiszpańska zrobiła materiał, w którym uciekałem przed bykiem. Wszystko było upozorowane, by wyglądało na poważnie, ale to były tylko żarty.

Doświadczył pan może jakichś antagonizmów między kibicami Realu i Osasuny?
Na pewno nie przepadają za sobą. Akurat na północy Hiszpanii, w Kraju Basków jest niewielu kibiców Realu Madryt. Zdarzają się jednak tacy ludzie, ale specjalnie się z tym nie kryją, gdyż nie ma bardzo nasilonych antagonizmów.

Gdy był pan trenerem zespołu rezerw Osasuny w sezonie 2006/2007, w kadrze pierwszej drużyny był wtedy wypożyczony z Realu Roberto Soldado. Czy obserwując go wtedy z bliska, był pan w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie poradził sobie w Realu?
Soldado to znakomity napastnik, strzela bramki w każdym klubie, w którym gra. Natomiast wtedy w Realu Madryt konkurencja w ataku była niesamowita, a on, jako wychowanek klubu nie miał wielu szans na grę. Przy takim obrocie spraw, wolał odchodzić na wypożyczenia do innych zespołów, by w końcu opuścić Madryt na stałe. Ile „Królewscy” stracili, pokazuje obecny sezon, w którym Soldado jest jednym z czołowych strzelców Primera División.

Skoro już jesteśmy przy sprawach współczesnych - kto, według pana, jest lepszym piłkarzem – Leo Messi czy Cristiano Ronaldo?
„Złotą Piłkę” dostał Cristiano… yyy, przepraszam, oczywiście Leo Messi, więc to on jest lepszy. Ronaldo również jest wielkim piłkarzem, na pewno znajduje się w pierwszej piątce najlepszych piłkarzy świata. Kto wie, może ten sezon będzie miał lepszy niż Argentyńczyk? Obaj piłkarze są zawodnikami świetnie wyszkolonymi technicznie, kibice przychodzą na stadiony, by oglądać właśnie ich.

Gdyby miał pan możliwość sprowadzenia jednego piłkarza Realu do Legii Warszawa, której jest pan trenerem, nie zważając na finanse, kogo by pan kupił?
Myślę, że najwartościowszym nabytkiem byłby Lass Diarra, bo zawodnika na jego pozycję właśnie poszukujemy. Francuz jest bardzo wybiegany, waleczny, zalicza dużo odbiorów. Pomarzyć jednak sobie można.

Zamieniłby pan te trzy gole na coś innego? Np. na większe sukcesy z reprezentacją Polski?
Oczywiście, że tak. Te trzy trafienia były bardzo ważne, do tej pory są dla mnie przyjemnym wspomnieniem. Jednak wolałbym zdobyć medal mistrzostw świata w barwach biało-czerwonych albo zajść dalej w europejskich pucharach z Górnikiem lub Osasuną. Cóż, nie możemy jednak tego zmienić, więc pozostają mi te trzy bramki.

PS Jeśli któryś z użytkowników posiada nagranie rzeczonego spotkania, bardzo gorąco prosimy o kontakt, gdyż obecnie w internecie znajduje się tylko filmik (klik!) w którym w 35. Minucie Jan Urban strzela swoją drugą bramkę podczas meczu z Realem w Madrycie.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!