Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Mateusz Borek dla RealMadryt.pl: Cieszmy się Gran Derbi

Ekskluzywny wywiad specjalnie dla RealMadrid.pl

Dzień przed najważniejszym meczem w sezonie głos na łamach naszego serwisu zabiera Mateusz Borek. Najbardziej rozpoznawalny polski komentator jest również jednym z najbardziej znanych polskich madridistas. Zapraszamy do lektury ekskluzywnego wywiadu, który został udzielony specjalnie dla RealMadrid.pl.

Swego czasu wyznał pan, że pańską futbolową miłością jest Raúl. Czy to uczucie trwa nadal?
Ten chłopak zafascynował mnie, gdy dowiedziałem się, że często zagląda do swojego rodzinnego San Cristobal de Los Ángeles. Raúl wywodzi się z robotniczego osiedla i mimo swej wielkiej sławy potrafi ot tak po prostu zaglądnąć w rodzinne strony. Napastnik Realu jest fenomenem, bo stary z niego człowiek, a nadal może. Jedni piłkarze przychodzą, inni odchodzą, a on jest nadal. Oczywiście miał w swojej karierze takie momenty, że miesiącami nie grał na swoim poziomie i nie strzelał bramek, ale tak jest w przypadku każdego zawodnika z najwyższej światowej półki. Ponadto wielu piłkarzy ma podczas swojej kariery taki topowy okres, kiedy grają wyśmienicie, są na ustach wszystkich, natomiast gdy już są w wieku przedemerytalnym, przechodzą do słabszych klubów, by odcinać kupony od sławy. Natomiast Raúl przez kilkanaście lat jest na świeczniku. Przez pewien czas wydawało się, że jest już skończony, że już jest nieprzydatny, ale chociażby w obecnym sezonie pokazał, że nadal warto jest na niego stawiać.

Dlatego uważam, że powinien dostać jeszcze szansę w reprezentacji Hiszpanii. Wiadomo, że teraz w ataku rządzą Villa i Torres, przez co być może kapitan Realu nie jest powoływany, by gracza z takimi sukcesami nie sadzać na ławce rezerwowych. Del Bosque nie chce upokarzać Raúla, więc powołuje Llorente czy Güizę, który strzelił zdecydowanie mniej bramek w lidze tureckiej niż napastnik Realu w Primera División.

Skoro tak go pan uwielbia, to musiał pana zachwycić jego ostatni występ przeciwko Sevilli.
Raúl zawsze kochał Real, a Real zawsze mógł liczyć na Raúla. W niedzielę po prostu strzelił trzy bramki i nie robiłbym z tego większej sensacji. Przecież Barcelona też zlała Sevillę jak chciała, mecz był toczony do jednej bramki. Ważne były tylko trzy punkty z Sevillą, zwłaszcza w sytuacji, gdy Barca jedynie zremisowała w Walencji. Jednak w kontekście sobotniego meczu nie ma to kompletnie żadnego znaczenia.

Jak pan ocenia szanse Królewskich w sobotnim meczu?
Przede wszystkim dużo będzie zależeć od przygotowania fizycznego piłkarzy Barcelony, bo podopieczni Guardioli walczą jeszcze o trzy trofea, a tymczasem podopieczni Juande Ramosa mogą oglądać występy Barcy przeciwko Chelsea w kapciach przed telewizorem. Po drugie, Real gra u siebie. Po trzecie, pierwszy mecz przegrał 0:2. W zasadzie to jest tak, że na Realu nie ciąży obecnie żadna presja. Liga wydawała się być przegrana już od dłuższego czasu, Real walczył tylko o wicemistrzostwo, o zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów. Tymczasem nadarzyła się okazja, by wyprzedzić odwiecznego rywala. W takim razie Królewskim nie pozostaje nic innego jak wyjść na boisko i dać z siebie wszystko przez 90 minut. Piłkarze Realu wierzą jeszcze w pomyślne zakończenie ligi, bo apelują do kibiców, by pomogli im w ostatnich meczach sezonu.

żRemontada es posible?
Jeśli Real wygra Gran Derbi, może być jeszcze bardzo ciekawie, bo zostanie jeszcze kilka kolejek do końca, Barcelona ma jeszcze przed sobą rewanż z Chelsea, finał Pucharu Króla. Natomiast jeśli padnie remis, marzenia o mistrzostwie będzie trzeba odłożyć na przyszły sezon.

Czy uważa pan, że Juande Ramos jest odpowiednim trenerem dla Realu?
Musimy pamiętać, że Ramos nie prowadził drużyny od początku sezonu, przez co nie miał wpływu na poczynania klubu podczas letniego okienka transferowego. Juande Ramos udowodnił swoją pracą w Sevilli, że jest trenerem wybitnym, ale teraz ciężko jest mi ocenić jego pracę.

Gdy rozmawialiśmy trzy lata temu (klik!), powiedział pan, że dobrym ruchem byłoby sprowadzenie Ribéry’ego, grającego wtedy jeszcze w Marsylii, natomiast defensywnym pomocnikiem powinien zostać piłkarz rodem z ligi francuskiej. Co do obu tych kwestii miał pan rację. Czy nie grywa pan w Football Managera?
Być może po prostu ktoś z Realu przeczytał ten wywiad? (śmiech) Nie, nie gram w tę grę, tylko staram się uważnie śledzić mecze z wszystkich najmocniejszych lig. Gdy Ribéry zaczął się wyróżniać w Olympique, nie miał jeszcze takiej marki, ale już wtedy było wiadomo, że jest to gracz o nieprzeciętnym potencjale i powinien trafić do wielkiego klubu. Zdziwiło mnie jednak, że przeszedł do Bayernu. Bo jakim wyzwaniem dla Ribéry’ego jest mecz przeciwko np. Energie Cottbus? Wydaje mi się, że o wiele cięższe przeprawy czekałyby na niego w drugiej lidze francuskiej, gdzie gra się bardziej twardo.

Chciałby go pan ujrzeć w Realu? Kogo jeszcze Real mógłby sprowadzić?
W dalszym ciągu tęsknię za tym galaktycznym Realem. To była drużyna niepowtarzalna. Nie wiem, czy obecnie obrany kierunek holenderski jest najlepszym rozwiązaniem. Oczywiście doceniam Sneijdera, doceniam Van der Vaarta, ale nie jestem do końca przekonany, że są to piłkarze na miarę Realu Madryt. Na dzień dzisiejszy marzy mi się Real, w którym gra właśnie Ribéry. Jest to zawodnik o trochę innych predyspozycjach niż Zidane, niż Figo, ale jestem zdania, że mógłby mieć podobny wpływ na grę Realu jak tamci zawodnicy. Drugim piłkarzem, którego chętnie zobaczyłbym w Madrycie, jest Ibrahimović. Nie jest to zawodnik dużo gorszy na pozycji wysuniętego zawodnika od Huntelaara, ale w kreowaniu gry, rozgrywaniu piłki dałby Realowi dużo więcej.

A Cristiano Ronaldo?
Powiem tak: jeśli do Realu trafi Ribéry, Cristiano i Ibrahimović, to jestem spokojny o wyniki Realu w przyszłym sezonie (śmiech).

Być może pańskie marzenia w niedługim czasie doczekają się realizacji, bowiem już w czerwcu odbędą się wybory na prezesa Realu, a głównym kandydatem zdaje się być Florentino Pérez.
Nie ukrywam, że liczę na takie rozwiązanie, bo Real ery Péreza był czymś niesamowitym. Komentowałem ok. 20 meczów z Estadio Santiago Bernabéu i za każdym razem, gdy widziałem piłkarzy wychodzących na rozgrzewkę, miałem wrażenie, że za chwilę będę świadkiem czegoś niezwykłego. Oczywiście nie zawsze było pewne to, że Real wygra, ale byli to ludzie, po których w każdej chwili można się było spodziewać jakiegoś przypływu geniuszu, jakiejś magii. Poza tym, uważam, że przez wzgląd na swoją historię, sukcesy, Real jest skazany na tego pokroju piłkarzy. Moje pierwsze zauroczenie Realem miało miejsce, gdy brylowali w nim Hugo Sánchez, Míchel, ale to właśnie drużyna z początku XXI wieku najbardziej działała na wyobraźnię.

A co pan powie o kandydaturze Kuby Błaszczykowskiego, który notabene jest kibicem Realu?
A rozmawiamy poważnie? Naprawdę bardzo cenię, lubię i szanuję Kubę, bo znamy się prywatnie od czasów jego początków w Wiśle. Natomiast na dzień dzisiejszy ciężko go uznać za gwiazdę Bundesligi. W tym sezonie strzelił kilka goli i miał kilka asyst, ale to wszystko. Oczywiście my, Polacy, potrafimy zatytułować artykuł pomeczowy „Kuba robi różnicę” albo „Błaszczykowski jest talizmanem Borussi”, ale musimy pamiętać, że Kuba za ten właśnie mecz (z Hamburgerem SV w miniony weekend – przyp. red.) dostał najniższą notę w drużynie... Z jednej strony to są nasze pobożne życzenia, żeby Błaszczykowski trafił do lepszej ligi, ale z drugiej strony niech najpierw rozwiąże swoje problemy z kontuzjami i zagra w sezonie co najmniej 30 meczów. Wydaje mi się bowiem, że te najlepsze kluby Europy, oprócz klasy, predyspozycji, patrzą na pewną regularność. Dlatego też o Madrycie w jego kontekście na razie w ogóle nie rozmawiajmy.

Może się pan poszczycić wieloma znajomościami w świecie piłki. Czy z Jerzym Dudkiem również jest pan w dobrej komitywie?
Z Jurkiem miałem bardzo dobry kontakt, gdy grał w Liverpoolu, a jeszcze większy – gry bronił w Feyenoordzie. Natomiast ostatnio pogadaliśmy, spotykając się gdzieś przelotem, czy to w restauracji, czy w klubie, gdy wpadł ze znajomymi. Mam jednak zamiar zadzwonić do niego w niedzielę i zapytać o wrażenia po meczu z Barceloną.

Właśnie, wróćmy do tematu Gran Derbi. Czy wie pan, kto trenował Królewskich, gdy Barcelona jedyny raz w historii utworzyła szpaler na Camp Nou dla Realu, który był wtedy świeżo upieczonym mistrzem Hiszpanii?
Jedyny raz w historii... Vicente del Bosque?

Nie... Trenerem Realu był wtedy Leo Beenhakker. Ten sam, z którym miał pan na pieńku po ubiegłorocznych mistrzostwach Europy. Czy nie czuł się pan wewnętrznie rozdarty, tocząc niemałą wojnę z, jakby nie było, byłym szkoleniowcem pana ulubionego klubu?
Leo Beenhakker pracował w Realu Madryt bardzo dawno temu, mniej więcej wtedy, gdy Antoni Piechniczek zdobywał medal z reprezentacją Polski na mistrzostwach świata. Chciałbym zauważyć, że Beenhakker nigdy na dłużej nie potrafił zagrzać miejsca w jednym miejscu...

Tak, 26 razy zmieniał miejsce pracy.
Racja, 26 razy zmienić drużynę, to 26 razy zarobić na objęciu nowej ekipy... Co prawda, to jest normalne, wszak dzisiejsza piłka jest biznesem. Wydaje mi się, że najefektywniejsza praca Leo w Polsce miała miejsce przez pierwszych kilka czy też kilkanaście miesięcy, gdy potrafił tchnąć w naszych piłkarzy ducha zwycięstwa, kiedy dotarł do ich psychiki. Potrafił przekonać naszych reprezentantów, że są w stanie walczyć jak równy z równym z najlepszymi, mimo że często mieli problemy z załapaniem się do podstawowego składu w średnim klubie europejskim. Jednak takie metody działają tylko na początku. Poza tym nie wiązałbym jego pracy w Polsce z trenowaniem Realu, bo przez ten czas zmieniła się piłka, zmieniła się myśl szkoleniowa. A ponadto, mimo że zdobył tytuły mistrzowskie z Realem, w Europie nie odniósł z Królewskimi większych sukcesów.

Gdy doszło do pańskiej scysji z Beenhakkerem, został pan dość nieelegancko potraktowany przez dziennikarza Gazety Wyborczej Dariusza Wołowskiego, który notabene zajmuje się ligą hiszpańską. Czy uważa go pan za dobrego fachowca?
Już się nie zajmuje, bo został zwolniony. Jakieś dwa tygodnie temu.

O, bardzo mnie pan zaskoczył. Czy to zwolnienie wiąże pan z podejściem pana Wołowskiego do wykonywanego zawodu?
Powiem tak: Gazeta Wyborcza już od dłuższego czasu miała obsesję na punkcie trenera z zagranicy i starała się forsować ten pomysł na swoich łamach. Dlatego nie dziwię się dziennikarzom tej gazety, że zawsze stała murem za Holendrem. Oczywiście ja to akceptuję, ale nie muszę się z tym zgadzać. Podobnie jeżeli komuś nie podoba się mój komentarz podczas meczu, może przełączyć telewizor na inny kanał.

Oczywiście Leo da się lubić, ma bardzo ciekawe poczucie humoru, takie zdystansowane, nieco sarkastyczne. Mamy wielu wspólnych przyjaciół, nawet Holendrów, którzy często mi mówią, że szkoda, że nie mogę poznać się z Beenhakkerem na stopie prywatnej, bo na pewno świetnie byśmy się dogadywali. Uważam go za bardzo inteligentnego człowieka, który ma bardzo szerokie horyzonty, włada przecież kilkoma językami. Nie znaczy to jednak, że nie mogę krytykować jego metod pracy, jako trenera reprezentacji Polski, i wyrażać swojego zdania. Tym bardziej wtedy, gdy Holender zachowuje się arogancko nie tylko w stosunku do dziennikarzy, ale nas, Polaków. Przecież teksty o drewnianych domkach czy też pitej wódce nie powinny zostać wypowiedziane w kierunku narodu, który ma za sobą ciężką historię i wiele przelanej krwi podczas wojen.

Dobrze, zostawmy tę niezbyt miłą kwestię. Chciałbym się dowiedzieć, jak układają się pańskie relacje z Wojciechem Kowalczykiem, który jest ekspertem w pana programie Cafe Futbol, a zarazem zagorzałym kibicem Barcelony.
Wojtek jest moim przyjacielem, naprawdę świetnie się z nim dogaduję. Niejednokrotnie telefon mi się rozładowuje, gdy zaczynamy smsować. Głównie wtedy, gdy gra Real albo Barcelona, często dochodzi do jakiejś szydery, jak chociażby podczas ostatniego meczu z Valencią. Często jest tak, że kibice Barcelony wieszają na mnie psy za to, że jestem madridistą, że jestem stronniczy, ale wierzę, że większość cúles jest tak życzliwa jak Wojtek.

Z Kubą Wojewódzkim również ma pan tak dobry kontakt? Pamiętam, gdy wręczył mu pan w jego programie breloczyk, tyle że... Barcelony.
Racja (śmiech). Gdy jeżdżę na mecz Ligi Mistrzów, dostaję mnóstwo zamówień na różne gadżety piłkarskie. Dlatego gry wracam do kraju, to moja walizka jest wypchana do granic możliwości różnymi pamiątkami. Po którymś wyjeździe został mi breloczek z logo Barcelony. Stwierdziłem, że nie nie ma szans, żebym go przyczepiał do kluczy, tylko wręczę Kubie w prezencie (uśmiech).

Ostatnio miałem śmieszną sytuację, gdy oglądałem samochody. Mój kumpel prowadzi w Szczecinie duży komis samochodowy i specjalnie na mój przyjazd założył do jednego z lepszych samochodów blachy z logo FCB. Ot tak po prostu, żeby trochę się ze mnie pośmiać, bo jest zadeklarowanym sympatykiem klubu z Katalonii (śmiech).

Przed nami decydująca batalia o prawa do meczów Ligi Mistrzów. Zapewne ściska pan kciuki za powodzenie Polsatu.
Muszę przyznać, że ciekawym doświadczeniem jest dla mnie komentowanie Pucharu Ekstraklasy czy ligi greckiej, bo wcześniej nie miałem z tym do czynienia. Wierzę jednak, że przed wakacjami prezes Solorz (właściciel Polsatu – przyp. red.) zrobi miły prezent pracownikom redakcji sportowej i będziemy spędzać wakacje z głowami pełnymi pomysłów odnośnie nadania relacjom meczów Ligi Mistrzów nowej jakości.

Swego czasu wyznał pan, że komentowaniem będzie pan się zajmował do 40. roku życia. Czy to jest nadal aktualne?
Proszę zapytać za cztery lata (śmiech).

Jak się ma sprawa pańskiej kariery jako dziennikarza prasowego? Do niedawna można było czytywać pańskie komentarze i artykuły w Przeglądzie Sportowym, jednak od jakiegoś czasu próżno szukać pańskich tekstów w tym dzienniku.
Odpoczywam (uśmiech). Po prostu mam trochę inny pomysł na dziennikarstwo niż pan Kalita, redaktor naczelny Przeglądu. Stwierdziliśmy, że lepszym rozwiązaniem będzie, jeśli na jakiś czas odejdę.

W dalszym ciągu ta obrączka na pana palcu jest prezentem od Radosława Kałużnego?
Nie, tamtą niestety zgubiłem. Tę, którą teraz noszę, kupiłem kiedyś za pośrednictwem Radka Majdana, który ma dużo znajomości u dobrych jubilerów.

Pytam, bo przypomniał mi się pewien przypadek użytkownika naszego serwisu, który oświadczył się swojej narzeczonej na stadionie Realu. Czy w najbliższym czasie nie zamierza pan wymienić tej obrączki na małżeńską?
Nie, chyba jestem za stary, żeby się żenić (śmiech).

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę zwycięstwa Realu w Gran Derbi.
Również dziękuję, proszę trzymać kciuki za Real. Chciałbym zaapelować do wszystkich kibiców Realu i Barcelony: spędźmy jutro piękny wieczór w gronie przyjaciół, doceńmy piłkarzy przeciwnika, bo Real nie byłby tym samym klubem bez Barcelony i vice versa. Ja będę oglądał mecz w gronie sympatyków zarówno Realu, jak i Barcelony, zapewne nie zabraknie przekomarzania i docinek z obu stron. Ale nie wyobrażam sobie oglądania tego meczu bez zadeklarowania sympatii do któregoś z klubu. Zapewne będzie też dużo śmiechu, po meczu ktoś zapłaci za wino i chorizo (tradycyjna hiszpańska kiełbasa – przyp. Red.) – i będzie sympatycznie. Dlatego też życzę wam, byście cieszyli się tym Gran Derbi, bo tak naprawdę liczy się sport...

...i dobra zabawa, jak głosiło hasło umieszczone na autokarze reprezentacji Polski podczas mistrzostw Europy.
Racja, byleby Real nie zagrał tak jak reprezentacja Polski (śmiech).

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!