Advertisement
Menu

Przed meczem z Santa Fe

Czwartek, godz. 17:30

Wyjaśnijmy sobie na samym wstępie jedną sprawę: klub powszechnie znany pod nazwą "Independiente Santa Fe" ani nie nazywa się "Independiente", ani tym bardziej nie jest z miasta Santa Fe - to bowiem znajduje się w północnej Argentynie, zaś nasz najbliższy rywal jest klubem kolumbijskim z siedzibą w Bogocie. Jego pełna nazwa brzmi od jakiegoś czasu Santa Fe Corporación Deportiva, a Independiente Santa Fe to dawna nazwa klubu, która obecnie pełni funkcję czegoś w rodzaju przydomka.

Czerwone Lwy

Tych zresztą stołeczny klub ma cały batalion, bo obok Independiente są to Los Cardenales (Kardynałowie - ze względu na czerwone barwy zapewne), El Expreso Rojo (Czerwony Ekspres - z tego samego powodu) oraz El Leon (Lew - dalibóg, nie wiem, co ma z tym klubem wspólnego fryzura Carlosa Valderramy, Kolumbijczyka przecież).

Dość szybko, bo już w siódmym roku istnienia, Independiente zdobył mistrzostwo Kolumbii, pierwsze z sześciu i w ogóle pierwsze mistrzostwo Kolumbii w historii. Po raz ostatni jednak kibice Czerwonego Ekspresu cieszyli się z krajowego prymatu w roku 1975, a z jedynego Pucharu Kolumbii - równo dwie dekady temu. W rozgrywkach kontynentalnych udało się naszemu rywalowi odnieść dwa sukcesy. No, prawie... w 1999 Independiente zajął drugie miejsce w Copa Merconorte (taki meteoryt, rozegrano ledwie cztery edycje), a w 1996 przegrał z CA Lanús w finale Pucharu CONMEBOL - tamtejszym odpowiedniku Pucharu UEFA (jego rozgrywanie też już sobie odpuszczono).

Bodaj najsłynniejszym piłkarzem w historii klubu był znany z pewnością kibicom Realu Madryt argentyński napastnik José Héctor Rial, który spędził w Bogocie dwa lata, zanim trafił właśnie do Los Blancos. Kojarzyć też możecie, drodzy Czytelnicy, Freddy'ego Rincóna, jeśli nie jako piłkarza (w końcu grał w Madrycie ledwo co, a do tego aż dwanaście lat temu), to przynajmniej jako przestępcę, który niegdyś był naszym piłkarzem.

Solenizantka

Już po raz drugi w tym okresie przygotowawczym mecz Realu Madryt posłuży uświetnieniu obchodów urodzinowych - o ile jednak w Linzu były to "jedynie" setne urodziny LASK-u, o tyle tutaj nasz mecz wpisuje się w uroczystości związane z 470. rocznicą założenia przez hiszpańskiego konkwistadora Gonzalo Jiméneza de Quesadę obecnej stolicy Kolumbii, Bogoty. Miasto to aż do 2000 roku nazywało się... Santa Fe de Bogotá. I stąd nazwa klubu, który - dodajmy dla porządku - powstał w lutym roku 1941.

Grać będziemy na Estadio Nemesio Camacho El Campín, który od 1951 roku służy wiernie naszemu jutrzejszemu rywalowi, ale za to już od 1938 innemu klubowi z Bogoty, dużo lepiej nam, madridistas, znanemu Club Deportivo Los Millonarios (nie trzeba chyba tłumaczyć, z czego znanemu, prawda?). Mogący pomieścić ponad 48 tysięcy widzów, niezbyt nowoczesny obiekt jest jednym z nielicznych na świecie stadionów położonych w terenach naprawdę wysokogórskich, na wysokości około 2640 metrów - takie jest bowiem wyniesienie Bogoty ponad poziom morza. Rozegrano tu między innymi finał zwycięskiego dla gospodarzy Copa América 2001.

Jak kozice

Bernd Schuster z piłkarzami przybył do kolumbijskiej stolicy przed zaledwie kilkoma godzinami, więc nie może nawet być mowy o jakiejkolwiek sensownej aklimatyzacji, co już samo w sobie stawia gospodarzy w roli faworytów. A naprawdę, już nie takie drużyny przekonywały się o tym, co to znaczy grać w piłkę nożną w Andach. Swego czasu Argentyna zebrała dwie osobne reprezentacje na eliminacje do Mistrzostw Świata, jedną na prawie wszystkie mecze, drugą zaś wysłali w najwyższe góry, by trenowała w oczekiwaniu na jedno, jedyne wyjazdowe spotkanie... nie, nie z Kolumbią, ale z Ekwadorem. W tym wypadku jednak wychodzi na jedno - nasi piłkarze praktycznie nie mają prawa wygrać w takich warunkach.

Madryt, dla porównania, leży na wysokości 667 metrów, a Linz - zaledwie 266.

Będzie im o tyle trudniej, że zabraknie w składzie kilku czołowych piłkarzy: Sneijdera, Cannavara, Ramosa i Casillasa. Może więc udany występ Javiera Savioli? "Drugi Stambuł" Jerzego Dudka? Albo - co chyba ucieszyłoby nas najbardziej - przebłysk geniuszu Rafaela van der Vaarta.

No i na pewno zadziała na naszą korzyść dość mizerna siła drużyny przeciwnej. Hernán Darío Gómez ustawia swoją drużynę w systemie 1-4-4-2, ale w tej jedenastce brak wielkich... a nawet zwyczajnie dużych nazwisk. W skali kolumbijskiej jest to jednak ekipa doświadczona i całkiem niezła.

Pewnym punktem drużyny jest 33-letni bramkarz Agustín Julio Castro. Wspomaga go równie doświadczona formacja defensywna, zazwyczaj w składzie Francisco Nájera i Andrés González (środkowi) oraz Alejandro Bernal i Francisco Delgado (boczni). Na gwiazdę linii pomocy wyrasta reprezentant Wenezueli Luis Manuel Seijas, a w ataku parę tworzą zazwyczaj Daniel Néculman i Edison Tolosa. Tuż za nimi wystawiany jest młody Luís Fernando Mosquera, który dopiero co zadebiutował w reprezentacji Kolumbii i już w pierwszym meczu strzelił gola.

I to by było na tyle. Jak się ułoży, zobaczymy, ale zdecydowanie bardziej potrzebna jest nam dobra gra niż dobry wynik.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!