Oznaki katastrofy: ostatni plan Ancelottiego, różnica, która mrozi krew w żyłach…
Królewscy przypieczętowali w Barcelonie koniec pewnej epoki.

Vinícius Júnior. (fot. Getty Images)
Proces zmian w Realu Madryt jest nie do zatrzymania – i mimo oporu Kyliana Mbappé, który w swoim debiutanckim sezonie w barwach Królewskich ma już na koncie 39 goli, nie pozostaje nic innego, jak patrzeć w najbliższą przyszłość… tę, która wiedzie przez Xabiego Alonso i długo wyczekiwany Klubowy Mundial, który rozpocznie się już za kilka tygodni. A przecież sygnały ostrzegawcze, zwiastujące możliwą katastrofę, były aż nadto widoczne. Zamiast jednak zmierzyć się z rzeczywistością, postanowiono ją ignorować i trwać przy tym, co było, zamiast poszukać rozwiązań, opisuje MARCA.
Małe kłamstwo o bardzo krótkich nogach
Real Madryt wszedł w mecz tak, jak sobie wymarzył – ale zupełnie nie tak, jak go zaplanował. Nawet w najpiękniejszych snach nie wyobrażano sobie takiego początku, jaki miał miejsce na Montjuïc: po 14 minutach euforia ustąpiła miejsca strachowi, który przeszył każdy centymetr stadionu. To jednak trwało krótko, bo Hansi Flick zbudował zespół zwycięzców – kiedy wpadają w szał ofensywny, są bezlitośni. Nawet jeśli popełniają mnóstwo błędów w obronie i bywają zbyt niepewni, mają w sobie pewność, że potrafią odwrócić losy każdego meczu.
Plan – jak niemal zawsze u Ancelottiego w starciach z Barceloną – polegał na cofnięciu się i wychodzeniu z kontrami. Nawet dobre wrażenie z drugiej połowy Klasyku w finale Pucharu Króla nie wystarczyło, by coś zmienić. Tym bardziej że po kwadransie na tablicy widniało niespodziewane 0:2. Gdy tornado w barwach Blaugrany zaczęło grozić zejściem na ziemię, Real – pozbawiony jakichkolwiek zasobów do przeciwstawienia się presji i bez pomysłu na grę – stał się zakładnikiem własnego, szczęśliwego początku, stwierdza MARCA.
Idealny przykład, że coś jest nie tak
Mbappé trafił na 0:1 z rzutu karnego – i udowodnił, że tegoroczny zamęt wokół jedenastek był tylko objawem głębszego problemu. Gwiazdy próbowały zarządzać tym samodzielnie, by uniknąć konfliktów, ale wszystko wybuchło w najgorszym momencie sezonu. – Uważam, że słuszne jest, by obaj wzięli na siebie tę odpowiedzialność. Obaj mają jakość, by wykonywać karne i nie chcę wybierać – tłumaczył Carlo, usprawiedliwiając plan, który miał pomóc ugasić pierwszy pożar.
Saga z rzutami karnymi w Madrycie w końcu doczekała się zakończenia – być może zbyt późno. Gdyby decyzję podjęto wcześniej, wiele mogłoby potoczyć się inaczej. Po licznych rotacjach, słowach „zobaczymy, czy zmienimy wykonawcę” i kilku kluczowych pudłach, odpowiedzialność ostatecznie spadła na Mbappé – tak, jak powinno być od samego początku. Problem w tym, że chciano zadowolić wszystkich, a ostatecznie zaszkodzono drużynie przez nadmiar niezdecydowania, zwraca uwagę MARCA.
Różnica, która mrozi krew w żyłach
– Ja mówię tylko o swoim zespole. Mamy świetną mentalność i chcemy tylko atakować. Kibice i cały klub są zadowoleni – odpowiedział Hansi Flick. Niemiecki szkoleniowiec, jak zawsze pełen klasy, nie chciał rozdrapywać ran Realu w odpowiedzi na pytanie o różnicę w grze bez piłki. A ta była widoczna gołym okiem – zwłaszcza w poziomie zaangażowania. – Mogli zdobyć czwartego gola, ale tego nie zrobili. Dlatego powiedziałem, że musimy się poprawić w przyszłym sezonie – dodał, mówiąc o wysoko ustawionej linii obrony, która ani razu się nie cofnęła.
Real Madryt kurczowo trzymał się małego „kłamstewka”, które dawało złudne poczucie bezpieczeństwa. Zamknięci na własnej połowie, piłkarze Królewskich widzieli, jak mijają kolejne minuty i mieli świadomość, że po drugiej stronie czyha najokrutniejsza z porażek. Bo bez piłki, bez pomysłów, bez zaangażowania i bez ducha walki (czyli bez wszystkiego, co potrzebne), błąkali się po boisku, nie mając się czego złapać. Jedyną strategią było rozłożyć parasol i próbować przetrwać ulewę. Ale kiedy popełniasz tyle błędów w obronie i nie jesteś zdecydowany w żadnym fragmencie gry, trudno znaleźć schronienie wystarczająco mocne, by uchronić się przed burzą w wykonaniu Barcelony, podkreśla MARCA.
Tutaj musi zadziałać następca Ancelottiego
Mimo że nie jest typem trenera „twardej ręki”, Xabi Alonso udowodnił, że potrafi wprowadzać dyscyplinę i egzekwować odpowiedzialność wtedy, gdy trzeba – a właśnie tego teraz potrzebuje szatnia Realu. Jego styl pracy oparty jest na spokoju i komunikacji, ale jednocześnie na skutecznym eliminowaniu błędów i wymaganiu pełnego zaangażowania. Innymi słowy – wszystkim, czego obecnie brak Królewskim.
Egzamin, którego nikt nie rozumie
W całym tym chaosie być może najgorsze było to, że Real Madryt nie próbował zrobić… niczego. Wyprowadzanie piłki było karykaturą futbolu – ułatwiło pracę Barcelonie, która wystarczyło, że podniosła linię pressingu, by Królewscy raz po raz oddawali jej piłkę za darmo. A choć mówi się, że liczy się intencja, to w futbolu to nie działa. Zwłaszcza jeśli spojrzy się na „egzamin” zdany na Montjuïc… którego nikt nie rozumie, punktuje MARCA.
Nie można wprawdzie powiedzieć, że Real nie miał żadnego pomysłu na wyprowadzenie piłki – tym razem brakowało raczej charakteru i odwagi, by wytrzymać pressing z piłką przy nodze. Przy wznowieniach gry od bramki, gdy Barcelona czekała gotowa do doskoku, Real wprowadzał dwóch zawodników (Asencio i Tchouaméniego) do pola karnego, rozciągał grę bocznymi obrońcami… by ostatecznie wybijać piłkę na oślep. Zamiast wypchnąć zespół i walczyć o drugą piłkę, Królewscy zamykali się na własnej połowie i oddawali futbolówkę przy każdym wysokim pressingu rywala. I tak raz za razem – dając Barcelonie coraz większe pole manewru, podczas gdy pewność siebie drużyny topniała w oczach, podsumowuje MARCA.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze