Advertisement
Menu

Przypadek

To są te detale.

Foto: Przypadek
Bogusław Linda. (fot. X)

Role Bogusława Lindy stereotypowo kojarzą się z zakapiorami lub innej maści typami spod ciemnej gwiazdy z kulawą dykcją, którzy uśmiechają się wyłącznie wówczas gdy po głowie plącze im się jakiś wyjątkowo podły plan. Linda podpadł też nie tak dawno reklamowaniem w Internecie wódki, choć trzeba przyznać, że jeśli któryś aktor miał zostać zaangażowany do podobnego przedsięwzięcia, to trudno byłoby o trafniejszy wybór. Od niektórych alkoholowych scen z jego udziałem widz mógł bowiem upić się od samego patrzenia. 

Linda nie zawsze jednak okazywał się aktorem skrojonym wyłącznie pod konkretny typ postaci. Dość wymienić takie tytuły, jak „Tato”, czy „Przypadek”. W drugim z wymienionych filmów pan Bogusław de facto miał do odegrania trzy różne role i to właśnie do tej produkcji zamierzamy się dziś w największym stopniu odnieść. By nie wnikać aż za bardzo w fabularne szczegóły, ponieważ film jest zdecydowanie godny polecenia, naszkicujemy jedynie jego konstrukcję. 

W dużym skrócie historia opisuje trzy alternatywne życiorysy tej samej osoby, Witka, w zależności od tego, czy zdążył na pociąg. W pierwszym wariancie udaje mu się do niego wsiąść, co poskutkuje karierą politycznej mendy w czasach PRL dzięki poznaniu w przedziale podstarzałego działacza PZPR. W drugim wariancie przy próbie wejścia do pociągu wdaje się w szamotaninę ze strażnikiem kolejowym, za co zostaje skazany na miesiąc robót i w konsekwencji staje się zażartym opozycjonistą. W ostatnim scenariuszu natomiast również nie udaje mu się wsiąść do pociągu, ale unika przepychanek, spotyka na dworcu dawną koleżankę, a w dalszym życiu w ogóle nie zaangażuje się w politykę i postawi na karierę naukową. 

Odwołujemy się do tego filmu, ponieważ przyszedł on nam w naturalny sposób na myśl, gdy zastanawialiśmy się, jak wyglądałaby teraz narracja, gdyby w doliczonym czasie gry poprzedniego meczu Barcelony i Realu Madryt sprawy potoczyły się inaczej, o co przecież nie było wcale tak trudno. Gdyby więc Krzysztof Kieślowski nadal żył i miał ochotę nakręcić „Przypadek” w swojej futbolowej odsłonie, być może zarys fabularny wyglądałby w nim mniej więcej tak:

Przypadek 1 – Barcelona zdążyła na pociąg, Real Madryt nie
Sędzia w Barcelonie po konsultacji wskazuje na jedenasty metr, a Raphinha wykorzystuje rzut karny. Dzień później w doliczonym czasie gry piłka spada pod nogi Fede Valverde. Urugwajczyk oddaje świetny strzał, który jednak nie musiał wpaść i faktycznie nie wpada – piłka uderza w słupek. Końcowy wynik? 0:0. Carlo Ancelotti zostaje skazany na ścięcie, a w drodze na gilotynę rozwścieczony tłum krzyczy, by uwolnić Barabasza. Fede w domowym zaciszu nie może zaś pogodzić się z tym, że uderzył najlepiej jak mógł, a mimo to podpisał w ten sposób wyrok skazujący na drugiego człowieka. 

Przypadek 2 – Barcelona nie zdążyła na pociąg, Real Madryt tak
Sędzia w Barcelonie długo analizuje powtórki zajścia z doliczonego czasu, ale koniec końców dochodzi do wniosku, że to zbyt mało, by podyktować jedenastkę. Katalończycy kończą spotkanie ze słodko-gorzkim posmakiem, ponieważ i tak udało im się odrobić dwubramkową stratę, ale mimo to stworzyli głównemu rywalowi szansę na zmniejszenie dystansu. Szansę, którą ten faktycznie wykorzystał po cudownym uderzeniu Fede Valverde w doliczonym czasie potyczki z Athletikiem Bilbao. Zniwelowanie straty do dwóch punktów sprawia, że nad Valdebebas znów zaczynają czuwać duchy Juanito oraz Janusza Wójcika, nawołujące do remontady i wzniesienia kiełbas ku górze. Królewscy zależą w pełni od siebie, a wizja dwóch kluczowych Klasyków przeraża jakby nieco mniej, biorąc pod uwagę, że Katalończycy w ostatnich spotkaniach również nie wyglądali zbyt ciekawie. Częstotliwość pytań o przyszłość Carlo Ancelottiego tymczasowo zaś spada. 

Przypadek 3 – I Barcelona i Real nie zdążyli na pociąg
Sędzia w Barcelonie długo analizuje powtórki zajścia z doliczonego czasu, ale koniec końców dochodzi do wniosku, że to zbyt mało, by podyktować jedenastkę. Katalończycy kończą spotkanie ze słodko-gorzkim posmakiem, ponieważ i tak udało im się odrobić dwubramkową stratę, ale mimo to stworzyli głównemu rywalowi szansę na zmniejszenie dystansu. Ten jednak jej nie wykorzystuje. W doliczonym czasie gry starcia z Athletikiem piłka spada pod nogi Fede Valverde. Urugwajczyk oddaje świetny strzał, który jednak nie musiał wpaść i faktycznie nie wpada – piłka uderza w słupek. Końcowy wynik? 0:0. Czteropunktowa strata wciąż pozwala myśleć o mistrzostwie Hiszpanii, ale mimo wszystko zaprzepaszczona okazja budzi olbrzymi niedosyt. Real mógł zależeć sam od siebie, ale po raz kolejny w tym sezonie padł ofiarą własnej niemocy. Carlo Ancelotti nie trafia pod gilotynę, ale i nie ucieka spod ognia krytyki, choć przecież sam nie miał żadnego wpływu na to, czy piłka poleci dwa centymetry bardziej w prawo lub w lewo. Fede Valverde w domu czuje się zaś tak, jakby właśnie ktoś podsunął mu pod nos przepyszne danie, po czym zabrał mu je po skosztowaniu jednego kęsa. 

Przypadek 4 – I Barcelona i Real zdążyli na pociąg
Sędzia w Barcelonie po konsultacji wskazuje na jedenasty metr, a Raphinha wykorzystuje rzut karny. Dzień później w doliczonym czasie gry piłka spada pod nogi Fede Valverde. Urugwajczyk oddaje świetny strzał, który ląduje w okienku bramki Unaia Simona. Królewscy rzutem na taśmę łapią oddech i wciąż jeszcze mają szansę na triumf w La Lidze. Choć karny dla Barcelony wciąż budzi w stolicy Hiszpanii pewien niesmak, a sytuacja w tabeli wygląda identycznie, jak przed startem kolejki, to jednak gdzieś w tle po raz pierwszy od dawna nieśmiało wybrzmiewają jakieś pozytywy. Vinícius co prawda nie dorzucił żadnych liczb, ale wreszcie zaczął przypominać siebie, Tchouaméni był praktycznie bezbłędny, Bellingham pokazywał pazur, a cała drużyna w drugiej połowie zagrała jak na standardy tego sezonu naprawdę nieźle. Choć w prasie jeszcze przez jakiś czas wciąż będą pojawiać się teksty zaczynające się od słów „Odpadnięcie z Arsenalem”, to mimo wszystko przed kolejnymi kluczowymi dla losów sezonu meczami na horyzoncie nieco się rozjaśniło. 

Wiadomo, że rozważania tego typu są zabawą w czyste gdybanie. Tak czy inaczej, wciąż dotyczy to sytuacji, które wydarzyły się w kluczowych momentach obu spotkań i w przypadku których naprawdę nietrudno wyobrazić sobie, by mogły potoczyć się inaczej przy choćby delikatnym powiewie wiatru lub postawieniu stopy w innym miejscu ułamek sekundy szybciej lub później. Warto jednak przy tym zauważyć, że w trzecim i czwartym wariancie końcowy efekt jest w praktyce ten sam, a jednak z niemal całą pewnością budziłby skrajne różne reakcje. 

Tak na dobrą sprawę przed wieczornym starciem z Getafe ze wszystkich powyższych scenariuszy o bardzo zbliżonym stopniu prawdopodobieństwa tym prawdziwym okazał się w gruncie rzeczy drugi najkorzystniejszy w wydźwięku. Choć w momencie pisania tej zapowiedzi autor tekstu nie zna jeszcze rezultatu spotkania Barcelony z Mallorcą, ponieważ w noce poprzedzające dzień roboczy zamiast klepać w klawiaturę śpi, by rano pójść do pracy możliwie wypoczęty, to jednak bez względu na wynik spotkania w stolicy Katalonii, Realowi Madryt i tak nie pozostaje nic innego niż dalsze dążenie do celu bez zbytniego skupiania się na rzeczach, na które nie ma wpływu. 

Zwycięstwo z Getafe nie jest nam tak naprawdę w stanie zagwarantować jeszcze niczego, co w pewien sposób może brzmieć demotywująco. Z drugiej strony jednak sama wizja ewentualnych negatywnych skutków wpadki na Coliseum jest wystarczająco odstraszająca. Potknięcie w starciu z ekipą Pepe Bordalasa byłoby niczym podstawienie Barcelonie pucharu za mistrzostwo pod nos i to jeszcze praktycznie w przeddzień bezpośredniego starcia z zespołem Hansiego Flicka o inne trofeum. Dziś główne zadanie Królewskich polega przede wszystkim na tym, by przed finałem Pucharu Króla jasno zakomunikować Blaugranie, że w lidze nie może czuć się bezpiecznie do samego końca i by przed meczem w Sewilli czuła nasz oddech na karku pomimo wcześniejszych niepowodzeń w lidze na Bernabéu i w finale Superpucharu Hiszpanii. 

Nasza pozycja wyjściowa wciąż nie jest korzystna, co jednak nie zmienia faktu, że pociąg jeszcze nie odjechał, a my mamy szansę, by przy odpowiednim splocie okoliczności na niego zdążyć. Jeden przypadek może naprawdę wiele zmienić. I nawet jeśli ostatecznie nie musi on wpłynąć na zakończenie tej historii, to mimo wszystko jeszcze tego nie wiemy. Czysta ciekawość sprawia, że po prostu chcemy poznać finał niezależnie od jego kształtu. Tylko wygrana z Getafe może jednak przyczynić się do pociągnięcia tej fabuły dalej w interesujący dla nas sposób. No chyba że jesteśmy fanami filmów katastroficznych. 

* * *

Mecz z Getafe rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:30, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Eleven Sports 1 w serwisie CANAL+ Online.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!